Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 89150.50 kilometrów - w tym 3444.84 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.00 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 97.30km
  • Teren 7.70km
  • Czas 04:32
  • VAVG 21.46km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Taka SE wyprawka - dzień 2: transgalicyjskimi magistralami

Niedziela, 27 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 2

Trasa: Tarnów - Rzeszów
Nowe gminy: Czarna k. Dębicy, Żyraków, Dębica (miasto i wieś), Ostrów, Sędziszów Małopolski, Świlcza, Głogów Małopolski.

Od rana w Tarnowie pogoda była w sam raz - ani za ciepło, ani za chłodno, ani słońca - ani deszczu: nic, tylko w drogę! No to w drogę. Nieustająco koszmarnymi dróżkami rowerowymi miasta Tarnów na północ w opłotki, potem pod górkę do obwodnicy i za ostatnim rondkiem zrobiło się ładnie i las - a w lesie moc rowerzystów: okazało się, że właśnie są zawody MTB o puchar Tarnowa! Biorąc pod uwagę stan "infrastruktury" "rowerowej", powinny być rozgrywane w granicach miasta ;)
Tarnów się skończył, zaczęły się piękne, wąskie asfaltówki, a za trochę wsie. Wsie zabite na głucho, bo niedziela i kanonizacja, więc ogólne święto - chyba dopiero w trzeciej z rzędu (zrzędu, zrzędu) udało się kupić coś do picia i zjeść śniadanie - i to tylko dlatego, że sklepik schowany był wstydliwie w bocznej uliczce i tylko pewnie dlatego otwarty ;)
Potem skończyło się małopolskie, zaczęło podkarpackie - i lasy. Wskoczyliśmy na mniej, lub bardziej (przeważnie jednak bardziej) błotnistą drogę leśną biegnącą przez parę kilometrów wzdłuż linii kolejowej Tarnów-Rzeszów - z czasem znów zaczęły się wsie i asfalty - puste, boczne i przeważnie bardzo dobrej jakości - co zresztą sprawdziło się znakomicie w następnym dniu w naszej podróży przez region: wiwat decydenci drogowi Podkarpacia!
Robiąc niespiesznie zdjęcia kolejnych witaczy kolejnych nowych gmin dojechaliśmy do mostu na Wisłoce i Dębicy. Po drodze spotkanie z trójką sympatycznych rowerzystów, których złapałem w kadrze, gdy przejeżdżali opodal witacza gminy Żyraków.
Przez Dębicę przejechaliśmy kompletnie opłotkami i skierowaliśmy się na Pustynię, a słoneczko w międzyczasie już całkiem przegoniło chmury, a może to wiatr typu pustynnego? W każdym razie w Pustyni jest stacja paliw z wielbłądem ;)
Za Pustynią, przy rondku kierującym na autostradę musiałem Meridzie amputować nóżkę, która już dzień wcześniej zachowywała się dość dziwnie - po bliższych oględzinach okazało się, że zerwały się gwinty w dwóch z trzech śrubek trzymających nogę przy ramie. Odtąd Merida musiała znajdować oparcie we wszelkich pionowych konstrukcjach przydrożnych typu słupek etc. - na szczęście okazało się to w ogóle jedyną awarią na całej trasie.
Za Pustynią postanowiliśmy jechać technicznymi wzdłuż autostrady - na szczęście przezornie w guglomapie przed wyjazdem sprawdziłem, gdzie są, a gdzie nie ma. Wszystko fajnie w teorii - ale na początku okazało się, że jest szutrowa, chwilę później zrobiła się potwornie błotnista, a na koniec na może 10 metrach przed początkiem asfaltu urwała się w grzęzawisku radośnie obsianym bujną zieloną wiosenną trawką i powtykanymi patykami typu "kiedyś będzie to tysiącletni dąb, a może i starszy, kto wie". Masakra.
W końcu wytoczyliśmy się na prawdziwie techniczne asfalty - i z małymi wyjątkami (na przyautostradowe wsie) przez następnych kilkanaście kilometrów jechało się gładko jak po magistrali międzykontynentalnej. Niestety, wiatr był zdecydowanym przeciwnikiem odtąd aż praktycznie do końca wyprawy - złośliwiec ustawiał się tak, że jak jechaliśmy przez następne kilka dni na E i N, to wiał (i to czasem potężnie) właśnie z tych kierunków, męcząc i zniechęcając, a co najgorsze - opóźniając. Póki co jedna trochę lasami, a trochę wsiami dojechaliśmy bez żadnych przygód w opłotki Rzeszowa, żegnając się w końcu z autostradą. Na koniec postraszyła nas chmura burzowa, ale poszła sobie na Tarnów zlać mam nadzieję budowniczych ścieżek ;p
Do Rzeszowa wjechaliśmy kompletnie opłotkiem - dokładnie na granicy miasta powitał nas pogrzeb całą szerokością, potem była (tu dla odmiany miłe zaskoczenie) prawdziwa asfaltowa rowerówka - jednak tuż przed centrum wjechaliśmy w straszne rozkopy i remonty - ale za to udało się odnaleźć Lidla, gdzie zrobiliśmy porządne zakupy, które następnie pożarliśmy na skwerku za szpitalem koło nieco zaniedbanego pałacyku. A potem już w samo centrum, gdzie M. się zgubiła na rondzie (bo jechała chodnikiem, a ja po ludzku;), ale się odnalazła. Objechaliśmy zamek Lubomirskich i urokliwymi uliczkami wepchnęliśmy się do centrum na rynek, gdzie własnie coś łomotało, całkiem jak w Tarnowie (tylko ładniej). Przy rynku mieliśmy zaklepaną kwaterę, czyli schronisko w kamienicy. Powitał nas senny recepcjonista - nic dziwnego, że senny, bo w tym momencie zaczęło lać i grzmieć - dotarliśmy więc w samą porę!
Deszcz przegonił łomotanie - i bardzo słusznie, bo mieliśmy okno na rynek i nie mielibyśmy wytchnienia - a tak, po ustaniu ulewy ruszyliśmy pieszkom na niespieszny obchód starówki. Rzeszów okazał się być najjaśniejszym klejnotem Polski SE - pięknie odnowiony i z wszelkim pomysłem, by czuć się w nim nie jak w Polsce ;p
Łaziliśmy i łaziliśmy, aż się całkiem w końcu ciemno zrobiło, ale ulice jasno oświetlone, pełno ludzi i ogólna kultura - to miasto naprawdę żyje!
Obejrzawszy dosłownie każdą staromiejską uliczkę i każdy kąt - na koniec poraczyliśmy się 1,5 l piwa i dwoma tradycyjnymi kebabami przy rynku - i tak zakończył się ten bardzo udany pod każdym względem dzień w Galicji.



Komentarze
huann
| 15:58 niedziela, 4 maja 2014 | linkuj A bośmy rowerowo byli tylko chwilę, bo łącznie niecałe 24h w małopolskiem - w zeszłym roku to było całkiem co innego! Zresztą - co tam współczesne, raz na kwartał zmieniane podziały - wszystko to i tak Galicja wszakże :)
Gość wariag | 15:32 niedziela, 4 maja 2014 | linkuj No tak, w Maopolsce z okazji kanonizacji ciężko się nażryć ;) Popościć i pokomtemplować nie łaska? A tak wogle to coś wujek o Maopolsce nie bardzo, a o Podkarpaciu i owszem. Nieładnie ;)
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!