Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 89150.50 kilometrów - w tym 3444.84 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.00 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

3. Setuchna to już cóś!

Dystans całkowity:12548.32 km (w terenie 554.72 km; 4.42%)
Czas w ruchu:536:00
Średnia prędkość:23.41 km/h
Maksymalna prędkość:62.50 km/h
Suma podjazdów:20485 m
Maks. tętno maksymalne:179 (100 %)
Maks. tętno średnie:153 (84 %)
Suma kalorii:184784 kcal
Liczba aktywności:104
Średnio na aktywność:120.66 km i 5h 09m
Więcej statystyk
  • DST 140.46km
  • Teren 0.53km
  • Czas 05:35
  • VAVG 25.16km/h
  • VMAX 49.20km/h
  • Temperatura 9.8°C
  • HRmax 170 ( 92%)
  • HRavg 143 ( 77%)
  • Kalorie 2163kcal
  • Podjazdy 317m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć - Wawa (i Uć)

Wtorek, 16 kwietnia 2024 · dodano: 16.04.2024 | Komentarze 2

Od pół roku nie byłem w Warszawie celem ogarnięcia rodzinnego cmentarza, więc pora była już najwyższa. Zwykle jeździłem jeszcze przed Wielkanocą, ale w tym roku przypadała na tyle wcześnie, że nie załapałbym się na czas letni, co istotne w tak dalekiej wyrypie, więc musiałem poczekać tradycyjnie na dzień z korzystnym wiatrem już w kwietniu - no i w długą! Z tym wiatrem to znów było niby dobrze, ale nie do końca: najpierw, gdy był potrzebny z SW - wiał z W, a na koniec, gdy kierunek z W byłby optymalny - łaskawca wykręcił na z SW. Zatem sporo było dziś bocznych, męczących podmuchów, które opóźniały jazdę. Ponadto termicznie na jazdę OK, ale na postojach (wszystkich trzech) zimnawo. Po drodze w dwóch miejscach (Błonie i wjazd do Wawy) rozkopy, które nieco skomplikowały sprawy. A tak w ogóle to wyszła chyba najgorsza średnia z wielu lat z serii szybkich wyjazdów do stolicy - nie chciałem forsować kolana, a i wydolność po covidzie jest, jak oceniam o jakieś 30% gorsza. Plus zużyty napęd, więc cudów nie było.

Czym bliżej stolicy, tym więcej kwitnącego rzepaku - w łódzkim to rzadkość, a już za Rawką jest powszechny. Z miłych ciekawostek - starsza pani jak zwykle sprzedaje znicze w Pruszkowie i baaardzo się ucieszyła na mój widok :) Aż się troszkę wzruszyłem, w końcu widujemy się 2-3 razy do roku. Przesympatyczna kobiecina! I zdecydowanie najmilszy moment dnia :)

Na cmentarzu szybkie porządki i szybcikiem na Zachodnią - rzutem na taśmę (po koszmarnych stromych schodkach - nie ma przebacz, nie ma windy - za to jest remont!) zdążyłem na drugi z trzech potencjalnych powrotnych pociągów. Podróż przebiegła bez przygód i komfortowo - niestety, po dojechaniu do Miasta Uć, gdy podjeżdżałem rowerem już niemal pod dom chciała mnie skasować jadąca za mną jakaś idiota, któremu ze trzy razy chwilę wcześniej sygnalizowałem, że będę skręcał w lewo. Ani mnie prawą (miał miejsce) nie ominął, ani lewą (póki był jeszcze na to czas, bo zawsze sygnalizuję manewry z odpowiednim wyprzedzeniem, wpierw dodatkowo oglądając się za siebie!), tylko postanowił mi niemal wjechać w kuper. A gdy zahamowałem, bo już naprawdę skręcałem - roztrąbiła się bida! Albo ślepy, albo pijany - w każdym razie w ostatnim momencie skręciłem i pięć(!) razy przy okienku mu jeszcze pomachałem lewą ręką - żeby sobie utrwalił na przyszłość. Ot, "miły" akcencik na koniec nurzącego dnia.

Trasa Uć - Wawa (z fotkami z postojów, na nic więcej czasu nie było) - TU. No i wymęczyłem niniejszym pierwszy tysiąc km-ów w tym roku.



  • DST 101.03km
  • Teren 0.10km
  • Czas 04:15
  • VAVG 23.77km/h
  • VMAX 49.90km/h
  • Temperatura 7.5°C
  • HRmax 175 ( 95%)
  • HRavg 153 ( 83%)
  • Kalorie 1551kcal
  • Podjazdy 339m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jambór w te i nazad, czyli setkowe powitanie wiosny :)

Środa, 20 marca 2024 · dodano: 20.03.2024 | Komentarze 4

Obiecałem sobie po cichu, że jeżeli aura da taką możliwość, zrobię w marcu setę. I proszę - prognozy na dziś (czyli pierwszy dzień wiosny!) były optymistyczne: miało niemal nie wiać, a temperatura, choć nie wybitna, pozwalała realnie podejść do sprawy - również w temacie nowych, bezpalczastych rękawiczek. Sprawdziły się - prognoza także!

Wybór trasy był dość oczywisty - musiałem zawieźć trochę gratów na nowy sezon działkowy. Normalną, najkrótszą i jednocześnie nawierzchniowo akceptowalną opcją jest w obie strony 94 km-y, ale skoro już się jedzie taki kawał jednego dnia (na nocleg w biedadomku jeszcze za zimno), to grzechem byłoby nie dokręcić do setki!

Jak zaplanowałem - tak zrealizowałem: wiało słabo, aczkolwiek nieco wyżogniotowo (nie był to jednak jakiś straszny gniot, a co najwyżej nagniotek;), przeważnie z kierunków dość nieokreślonych - głównie z S i W. Akceptowalnie, choć chwilami trochę hamowało. Obładowanie też zrobiło swoje, więc jedyne, do czego mogę się troszeczkę przyczepić (oprócz napierniczającego kolana) to nadal nienadzwyczajna średnia - ale przy tym dystansie i sakwach nie było możliwości na nic więcej, przynajmniej na ten moment.

Wycieczkę urozmaiciły tradycyjne działkowe porządki oraz krótki spacer nad rzeczkę i opodal krzaczka - trasa dzisiejszej rowerowej przejażdżki i fotki z działkowej przechadzki - TUTAJ.



  • DST 139.92km
  • Teren 0.53km
  • Czas 05:22
  • VAVG 26.07km/h
  • VMAX 49.40km/h
  • HRmax 163 ( 88%)
  • HRavg 139 ( 75%)
  • Kalorie 2263kcal
  • Podjazdy 303m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć - Wawa (i Uć)

Środa, 4 października 2023 · dodano: 04.10.2023 | Komentarze 3

Wyjątkowo mi się nie chciało jechać tej jesieni na podstołeczny rodzinny cmentarzyk, by wszystko ogarnąć - ale jak mus, to mus. Decyzję podjąłem rzutem na taśmę dziś o siódmej rano: poranne prognozy mówiły o tym, że akurat tylko dziś nie będzie padać, a od kilku dni zapowiadały solidny wiatr z generalnie słusznego kierunku, bo z W. Co prawda najlepszy jest wiatr w tym przypadku z WSW - i dzisiaj chwilami brakowało tego południowego akcentu, zmieniała się także siła wiatru - od wspaniałego podmuchu, którego oczekiwałem - do takiego byle jakiego. Zatem jechało się różnie: kiepsko poprzecznie, a nieźle (choć bez rewelacji) - podłużnie. Obyło się bez przygód, w kilku miejscach (wiadomo, idą wybory;) trafiłem na nowy asfalcik, ale też i w parę rozgrzebów po drodze - najgorzej wygląda wjazd do Błonia, gdzie w związku z przebudową drogi trwa rzeź drzew :/ Ponadto zrobiło się zaskakująco po ostatnich upalnych dniach chłodno - nawet w polarowej bluzie podczas postojów szybko wymarzałem!

Po cmentarnych porządkach i dotarciu (przez kolejne remonty już w Warszawie) na wciąż rozgrzebany dworzec Wawa Zachodnia powrót jak zwykle pekapem - tym razem wyjątkowo bez problemów związanych z kupnem biletu na rower: normalnie cud! Co prawda miejsce na rower było w jednym końcu wagonu, a moja miejscówka - w przeciwległym, ale dałem sobie spokój i do Grodziska posiedziałem na podłodze pod Meridą, potem się przeniosłem do pobliskiego kibla, a od Skierniewic awansowałem do miana pełnoprawnego pasażera siedzącego na fotelu! Tak widać wyglądają szczeble kariery pasażera z rowerem wg kolei państwowych ;D

A potem jeszcze przedzieranie się przez kilka km-ów ostatnich już dzisiaj, tym razem uckich rozkopów do domu.

Trasa do Wawy z kilkoma fotkami - tu.



  • DST 144.48km
  • Teren 0.53km
  • Czas 05:31
  • VAVG 26.19km/h
  • VMAX 49.40km/h
  • HRmax 167 ( 90%)
  • HRavg 144 ( 78%)
  • Kalorie 2349kcal
  • Podjazdy 314m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć - Wawa (i Uć)

Wtorek, 8 sierpnia 2023 · dodano: 08.08.2023 | Komentarze 5

Od marca nie byłem na rodzinnym cmentarzyku w Warszawie, więc czas był najwyższy go ogarnąć. Planowałem się wybrać jeszcze w lipcu, ale raz były upały i wiatr z południa (a, jak wiadomo, na tak długiej trasie lepiej, gdy jest chłodniej - no i powinno wiać z WSW!), a to znów lało. W końcu się wypadało - i choć prognozy mówiły o możliwości przelotnych opadów po południu - finalnie obyło się bez zmoknięcia. To na zdecydowany plus. Co do wiatru... hmm - generalnie był właśnie z WSW, ale tak chwilami kręcił niemiłosiernie, że zdarzały się silne kuksańce a to z lewej, a to z prawej strony niemal jednocześnie, a w środkowej części trasy wręcz wariował, bo najpierw osłabł tak, ze niemal zdechł, a potem postanowił... dać po pysku. A fe.

Przez te wszystkie zawirowania, mimo wczesnej (godz. 8:30) pory wyjazdu cały czas leciałem na granicy niedoczasu, bo postanowiłem zdążyć na korzystne połączenie pociągowe powrotne z Wawy Zachodniej tuż po 16:00. Postojów zatem mniej i krótsze niż zwykle, co przełożyło się na narastające pod koniec solidne zmachanie. Ogarnąłem cmentarz "w biegu" (raptem pół godziny na wszystko) i pędzikiem przez rozkopaną w ładnych kilku miejscach dedeerówę dobiłem na dworzec. A tu się okazało, że ani na ten, ani na następny pociąg nie ma już miejsca na rower... nożesz fak: niepotrzebnie gnałem jak głupi! Przyszło mi spędzić jeszcze ponad godzinę w oczekiwaniu na trzeci pociąg, co skutkowało m.in. tym, że powrót do domu po wysięściu nastąpił z innego uckiego dworca, co z kolei zaowocowało dodatkowymi dziewięcioma kilometrami (zamiast dwóch).

Poza tym trasa do Wawy niemal taka sama jak zawsze - niemal, bo częściowo objechałem od południa Błonie (jest asfaltówa-dedeerówa, ale z pierdyliardem wjazdów na posesje i na pola oraz donikąd - wjazdy, dodam - z kostki, cholery albo zwłaszcza refluksu można dostać tak buja podczas szybkiej jazdy) i ominąłem roboty drogowe w Konotopie jadąc po południowej stronie A2. Ponadto ostatecznie mi zagrodzili przejście przez tory koło cmentarza (kiedyś był tam przejazd, potem właśnie nieoficjalne przejście) - i to płotami-ekranami, więc doszedł na trasie kolejny wiadukt do wjechania naokoło - i to prawie na końcu jazdy, gdy jest się już nieco wyplutym. No, nieładnie.

Za to ładnie, że znów na mój widok (jak zwykle zresztą;) ucieszyła się Pani Babcia Zniczowa, u której od kilkunastu lat kupuję rzeczone znicze: fajnie, że wciąż jest w formie! :)



  • DST 100.20km
  • Teren 0.34km
  • Czas 04:13
  • VAVG 23.76km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • HRmax 167 ( 90%)
  • HRavg 145 ( 78%)
  • Kalorie 1509kcal
  • Podjazdy 335m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jambór w te i nazad, czyli setna setka w setny dzień :)

Poniedziałek, 10 kwietnia 2023 · dodano: 10.04.2023 | Komentarze 14

Dziś jest setny dzień roku - i tak przypadkiem fajnie wyszło, że dziś mogłem rozpocząć nowy rowerowy sezon działkowy. W dodatku była szansa na wykręcenie setnej setki na bs-ie (czyli od 2012 roku), z czego skwapliwie, aczkolwiek nie bez trudu skorzystałem.

Prognozy były takie, że wiatr miał wiać słabiutko: rano korzystnie (z N /NE), po południu miało się odkręcać na wiatr boczny (z E /SE). Tymczasem wiało cały dzień równo, z sektora N (czasem trochę NNW), więc na działkę jeszcze jak-cię-mogę (choć był to wiaterek typu "gniot wyżowy") - z powrotem wymęczył mnie nielicho. Ale się udało, choć zmęczony wróciłem nomen-omen setnie ;) Co zrobić: forma, ale też i dawno nie zmieniany napęd są obecnie takie, że jeżeli nie jadę z wiatrem, to 100 km-ów stanowi absolutnie absolutne maksimum... A na działkę musiałem pojechać, bo miałem na nowy sezon sporo gratów do zawiezienia: następnym razem będę pewnie już nocował i mógłbym się nie zabrać ze wszystkim na tradycyjne trzy dni. Teraz pobyłem w sumie 3 godziny, z czego większość poświęciłem na pozimowe ogarnięcie bałaganu (czyszczenie rynien, oczka wodnego, zamiatanie tarasu, sprzątanie gałęzi etc. itd.) oraz wietrzenie i suszenie chałupy po zimie. W samej chacie największą "robotę" zrobiły myszy: ponieważ poprzednio wywiozłem nadgryzione pudełko kaszy gryczanej, chyba po złości dobrały się do paczki ziemniaków puree i kilku kilogramów soli, wysypując taki mix w piętrowej szafce, więc miałem sprzątania na ładnych kilkanaście minut, a potem jeszcze musiałem to wszystko z powrotem zabrać i wywalić. Na szczęście na chwilę udało się jednak w międzyczasie wyskoczyć spacerowo, by zerknąć co tam słychać nad rzeczką i opodal krzaczka, ale łąki wciąż częściowo pozalewane, więc niespecjalnie jest jak spacerować.

Trasa do Jamboru (klasyczna) - TU, a powrót nieco naokoło (by wyszła cała setka - po drodze testowanie nowych asfaltowych dedeerów pod Pabianicami) - TU. I mimo ładnie świecącego słonka (sandałki, krótkie gatki, bluza polar 100 - i tyle) nawet przez kilka minut niegroźnie pokropiło - Lany Poniedziałek mogę zatem uważać (mimo wymęczonej średniej) za udany :)



  • DST 143.52km
  • Teren 0.48km
  • Czas 05:36
  • VAVG 25.63km/h
  • VMAX 49.90km/h
  • HRmax 165 ( 89%)
  • HRavg 142 ( 77%)
  • Kalorie 2476kcal
  • Podjazdy 299m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć-Wawa (i Uć)

Czwartek, 23 marca 2023 · dodano: 23.03.2023 | Komentarze 10

Wczoraj wieczorem nieco uważniej przyjrzałem się prognozom na najbliższe dni: od dziś miało silnie wiać z kierunków między SW, a W, ale tylko dziś miało (raczej) nie padać. O 8.30 rano podjąłem dziś szybką decyzję: na Wawę, od roku nie jeżdżoną (aż wstyd)!

Ze spontanami tak zwykle bywa, że nie do końca spełniają oczekiwania - i dziś właśnie tak było. Wiatr wiał początkowo zbyt słaby, w dodatku wyraźnie z SW (zamiast z W /WSW), więc połowa drogi (do Nieborowa) mimo zawsze pomocnych zjazdów ze średnią znacznie gorszą niż zwykle. W Nieborowie chwila postoju (z nowości: z Nieborowa w kierunku Bolimowa chyba ciągną jakąś ładną, odseparowaną zabytkową aleją drogę rowerową - oby asfaltową). Kolejny postój (blisko godzina, by naładować komórkę z powerbanku) w Kaskach pod tężnią - jeszcze nieczynna po zimie. Kolejne nowości dedeerowo-asfaltowe na wjeździe do Błonia - tu stuknęła stówka, a wiatr nieco zmienił kierunek i zaczął bardziej współpracować, jednocześnie znacząco się wzmógł. Do Kask było słonecznie i nadspodziewanie ciepło, potem przyszły chmury, ale dopiero w Wawie zaczęło leciutko i niegroźnie kropić. Nim jednak Wawa, tradycyjne kupowanie zniczy u Pani Babuszki w Pruszkowie-Żbikowie (ale się ucieszyła na mój widok, ja na jej też, bo chyba ma ze sto lat!:) i ogarnianie rodzinnego cmentarzyka, na którym m.in. sprzątnąłem wieniec z Bożego Narodzenia... A potem na pociąg - jednak nie na Zachodnią, z której wszystko jeździ byle jak i rzadko w związku z przebudową, a aż na Gdańską. Dedeery na mojej trasie potwornie rozbebłane, ruch ogromny, po Wawie jeździ się mówiąc wprost tragicznie. Po drodze postanowiłem jeszcze turystycznie odwiedzić na Powązkach wcześniej nie widzianą Aleję Zasuszonych;) - spotkałem wielu zacnych obywateli sprzed lat (a raczej ich grobowce - patrz: fotki w linku powyżej).

A z pekapem jak zwykle cyrk: kupiłem bilet na Intercity na godz. 18.11 na Widzew, by tam się przesiąść na e-ŁKĘ i podjechać prawie pod dom, bo już miałem serdecznie dość kręcenia na dziś. W międzyczasie przyjechało jadące m.in. na Widzew inne Intercity - czyli spóźnione (a jakże!) 40 minut słynne "Pobrzeże". Jeżdżę nim regularnie od lat i tylko raz nie było spóźnione. Mniejsza z tym - ale jak chciałem do niego wsiąść, to konduktor stwierdził, że mnie nie weźmie, bo nie ma miejsca na rower. Musiałem kwitnąć teoretycznie kolejne pół godziny w oczekiwaniu na mój pociąg - teoretycznie, bo podstawił się 15 minut po czasie, mimo, że ten skład akurat znikąd nie jechał. W międzyczasie wszystkie inne zapowiadane pociągi miały znaczące opóźnienia - rekordzistą był pociąg z... Łodzi, który normalnie jedzie 80 minut i miał dokładnie taką samą obsuwę. How nice! Czekając na swój pociąg zdążyłem zmarznąć, nieco zmoknąć - gdy wreszcie udało się ruszyć, oczywiście w zaistniałej sytuacji nie zdążyłem na przesiadkę na Widzewie, bo e-ŁKA mimo tego, że wiedziała o tym, że ja (i nie tylko ja) będę się przesiadać, nie raczyła zaczekać 10 minut - nagle okazało się, że są punktualni! Żenada. Mogłem wysiąść na tym Widzewie i czekać na następną e-ŁKĘ godzinę, ale była 20.00, miałem dość serdelecznie wszystkiego, więc dojechałem na Fabryczny i stąd jeszcze prawie 5 km-ów rowerowo z rozbolałym do pełni szczęścia kolanem do domu.

No, ale cmentarz wysprzątany na wiosnę - i w sumie wszystko by było OK, gdyby nie fakt, że ładując drugi raz komórkę (na cmentarzu właśnie) zapomniałem zastopować Stravę, a ta franca cały czas mi liczyła postój do czasu jazdy - w sumie doliczyła aż 25 minut! Dobrze, że wiedziałem, o której się zatrzymałem i ile muszę odliczyć od czasu jazdy, bo by wyszła beznadziejna jak na Wawę średnia. Ale i tak do ideału dziś było daleko: wiatr, forma, przebijanie się przez Wawę i na koniec Uć sprawiły, że to jedna z gorszych średnich na tej trasie. Za to wyszło najwięcej km-ów od ho-ho ze względu na inne dworce niż zazwyczaj. Dystans oczywiście zawiera też dojazd do domu już po wysięściu z pociągu. A jutro nierowerowa laba ;p



  • DST 137.62km
  • Teren 0.48km
  • Czas 05:02
  • VAVG 27.34km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • HRmax 168 ( 93%)
  • HRavg 144 ( 80%)
  • Kalorie 2292kcal
  • Podjazdy 306m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć-Wawa (i Uć)

Poniedziałek, 28 marca 2022 · dodano: 28.03.2022 | Komentarze 10

Napęd wciąż nowy, a wiatr z W (z bardzo malym elementem z S) - w dodatku silny, w ciągu dnia wzmagający się: cóż było robić - trzeba było wreszcie się wybrać do Wawy na rodzinny cmentarzyk, by posprzątać po blisko pół roku niebytu.

Trasa stała, wiatr bardzo pomagał, choć chwilami będąc "zbyt czysto" zachodni na krótkich odcinkach, gdy tylko wykręcałem na N lub NW solidnie dawał w kość. Poza tym bez przygód, czyli epickie żeglowanie. Na Dworcu Zachodnim oczywiście tłumy - tym razem (nie licząc służb i wolontariuszy) praktycznie sami Ukraińcy. Na szczęście miałem lekki zapas czasowy, bo były wprawdzie trzy okienka kasowe, ale tylko jedna, wspólna kolejka - niestety Ukraińcy możliwe, że nie znają takiego zwyczaju i po prostu podchodzili z boku po informacje i być może jakieś bilety całymi rodzinami, więc trwało to nieskończenie długo nim się w końcu dogadywali. Ale uzbroiłem się w cierpliwość - oni mają zdecydowanie gorzej ze wszystkim, więc po prostu dłużej postałem.

Powrót pociągiem Zosia na Widzew, tu przesiadka - i jeszcze naszą lokalną ŁKĄ 4 przystanki. Już o zmroku ostatnie 2,5 km-a rowerowo - i byłem w domu.

No i udało się dziś ładnie ze wszystkim, choć średnia to kombinacja nowego napędu, dobrego wiatru - i formy takiej, jaka jest, więc do rekordów szybkości na trasie daleko. Ale w sumie nie wyszło jakoś tragicznie - no i trzasnęło 1000 km-ów w tym roku (wreszcie...)

Napęd kaloryczny dość dziwaczny: przed wyjazdem kawa z mlekiem i serek czekoladowy plus witaminy i magnez; a po drodze tylko pół tabliczki czekolady i kilka herbatników. Za to picia dużo, bo bardzo ciepło: mrożona kawa, 1 l mineralki, red bull (dostałem w darze, a że na co dzień energetyków nie pijam, to dziś była okazja wypróbować ów wynalazek) i waniliowo-pomarańczowa cola 0,5 l - ale bez cukru, bo tylko taka była. I jeszcze trochę wody z syropem malinowo-żurawinowym.



  • DST 100.19km
  • Teren 0.10km
  • Czas 04:14
  • VAVG 23.67km/h
  • VMAX 46.70km/h
  • HRmax 179 (100%)
  • HRavg 151 ( 84%)
  • Kalorie 1446kcal
  • Podjazdy 333m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wietrzny Jambór w te i nazad

Środa, 23 marca 2022 · dodano: 23.03.2022 | Komentarze 4

Oj, złomotało mnie dziś niesłychanie - i nie była to wina odległości, tylko cholernego wyżowego wietrznego gniota, co gniótł, przygniatał i tłamsił resztki sił - z każdej strony, a głównie jak to przy wyżu - od góry.

Teoretycznie miało być fantastycznie: wiosna w pełni, nowy napęd, jazda na działkę i z powrotem, a w międzyczasie sprzątanie gałęzi po zimie i spacer nad rzeczkę. I wszystko to było - oprócz fantastycznie. Już po pierwszych 20 km-ach jazdy siłą woli powstrzymałem się, by nie zawrócić do domu, ale prognozy mówiły, że wprawdzie na działkę pod wiatr, za to powrót już przy bocznym, może nawet tylno-bocznym. Owszem - gdy jechałem w jedną stronę na południe i zachód, wiatr zaprezentował idealnie trafiony w mój pysk wycinek róży wiatrów - najpierw dmuchając z S, a potem stopniowo przechodząc na SW i W. Gdy wracałem na północny wschód - z W zmienił się na NW i nawet N. No i, jak już wspominałem gniótł do asfaltu: żadna lemondka by nie pomogła. Średnia i Vmax zatem dziś równie zmiętolone, jak ja.

A poza tym bardzo miły, choć krótki (z braku czasu) spacerek nad rzeczkę - oczywiście w ramach wyzwania "Maraton dla Ukrainy". Lecz nie ma tego złego: teraz nie spojrzę na Mery chyba kilka dni - ale za to będę mógł nazbierać więcej "pomocowych" kilometrów pieszkom. Może znów jakiś niezobowiązujący półmaratonik po lesie się trafi? :)



  • DST 100.34km
  • Teren 1.56km
  • Czas 04:09
  • VAVG 24.18km/h
  • VMAX 44.60km/h
  • Kalorie 1493kcal
  • Podjazdy 321m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jambór w te i nazad

Wtorek, 9 listopada 2021 · dodano: 09.11.2021 | Komentarze 4

Po miesiącu jamborowego niebytu zaistniała dość pilna potrzeba zabrania resztek niepotrzebnych gratów z działki przed zimą, a przy okazji zawiezienia popranych po lecie lumpów i zebrania potencjalnych ostatnich grzybków. A że dzień krótki i noce zimne, więc trzeba było obrócić w te i nazad - i to najlepiej jeszcze za dnia. Kolejnym punktem na trasie (podczas powrotu) było jeszcze odwiedzenie ostatniego zaległego rodzinnego cmentarza - tym razem w Pabianicach.

Tak więc sporo srok do łapania za ogon naraz, a tu prawie niejeżdżone od miesiąca: to musiało się odbić na formie (czytaj: średniej), mimo intensywnego spacerowania (i psacerowania;) w międzyczasie. No, ale to trochę inne mięśnie i w ogóle.

Tak więc dosyć wczesnym rankiem, korzystając z dość dobrych prognoz (jak na listopad) ruszyłem. Miało wiać z tyłoboku (E do SE) do południa, a potem z S (czyli generalnie w plecy - na abarot). Wiatr okazał się niezbyt silny, ale właściwie z SE do S, więc pierwsza połowa trasy bardziej pod niego niż z nim. Jechało się zatem, można rzec - kłapciato ;)

Po dojechaniu na miejsce okazało się, że działka zasypana jest mnóstwem gałęzi po jakimś większym wietrze - więc sprzątanie zamiast odpoczynku. Ponadto trzeba było zgrabić igliwiowe naleciałości z dachu, przepchać rynny, zamieść ze sterty liści taras (żeby na zimę nie zostały i nie gromadziły wilgoci), wciągnąć stół pod dach etc. Ponadto sprzątając chrust znalazłem 4 chyba już ostatecznie ostatnie tegoroczne kurki :) Na wszystko miałem raptem 1,5h - i tyle mi właśnie zleciało do wyjazdu.

Trasa powrotna inna niż zwykle, bo przez Drzewociny i Ślądkowice - w tych pierwszych skończyli asfalt (wcześniej brakowało jakieś 600 metrów, więc miło, że już  nie szutr). W Róży powrót na trochę na zwykłą powrotną trasę, dałem jednak na chwilę w bok, by sfocić zabytkową leśniczówkę. Miejsce malownicze, do drewnianego budynku prowadzi alejka brzozowa, którą właśnie... wycinają. Ręce opadają ;(

Szybko zatem stamtąd zawróciłem obiecując sobie, że więcej tam moje koła nie postaną, mimo rozlicznych tablic edukacyjnych nadleśnictwa, jak to wspaniale jest w ich lesie i jak bardzo ważne jest, by nie niszczyć przyrody. Później było na szczęście(?) bardziej rozrywkowo, bo znalazłem miejsce, gdzie wsiowa kostkowa dedeerówa ma dwa... progi zwalniające. Ale to nie przez rowerzystów, tylko samochodzistów, którzy w tych miejscach mają poduszki berlińskie i ponoć często je omijali rowerówą. Ja bym na takie rozwiązanie nie wpadł (wystarczyłyby w zaistniałej - i tak już rowerowo bezsensownej - sytuacji dwa słupki), no ale ktoś "pomyślał" - teraz rowerzysta, by nie podskoczyć na progu założonym z "myślą" o kierowcach ma do wyboru: zjechać pod prąd na jezdnię obok poduszki berlińskiej, albo na chodnik. Pysznie :D

Za kawałek zaczęły się Pabianice - i ostatni cel dzisiejszej przejażdżki, czyli dwa rodzinne groby. Całkiem zrobione na nowo, jak się okazało. Z jednego z nich zniknął blisko czterdziestoletni kobierzec z bluszczu, który posadziła moja mama - w zamian wszystko z czarnego kamienia włącznie z ławką. Proszę mnie nie pytać czy to moja sprawka (nie, nie moja - i to nie ja będę sobie latem na czarnej kamiennej ławeczce 4 litery odparzać).
Ech :(

Z Pabianic prawie prosto do domu - prawie, bo jeszcze zakręciłem nad dawno niebywały Bielicowy Staw - i już całkiem o zmroku, rzutem na taśmę robiąc założoną na dzisiaj setkę (siódmą - i kto wie, czy nie ostatnią w tym roku) wróciłem do chałupy. Plan zatem (we wszelkich, nie tylko rowerowych aspektach) - wykonany!

Trasa zaś wyszła w kształcie wychudzonej i pozbawionej kończyn jakiejś mrówy ;)



  • DST 138.36km
  • Teren 0.48km
  • Czas 04:59
  • VAVG 27.76km/h
  • VMAX 62.50km/h
  • Kalorie 2366kcal
  • Podjazdy 295m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa niespodziana

Piątek, 22 października 2021 · dodano: 22.10.2021 | Komentarze 5

Miało już nie być w najbliższych dniach rowerowania, a tu rzutem na taśmę zdarzyła się idealna wichurka, by pofrunąć na cmentarzyk pod Wawą i ogarnąć co trzeba przed 1.11. Ostatnio chyba równie często odwiedzam nieżywą, co żywą część rodzinki - widać to już niestety ten wiek.. ;)

Zasuwało się wyśmienicie - również dzięki świeżo wyczyszczonemu napędowi; pierwsza połówka trasy (bez postojów) do Nieborowa ze średnią 29,1 km/h na 63 km-ach. Potem wiatr zaczął się robić nieco bardziej południowy, a brak zjazdów (co zjazdy plus wicher dziś dawały - patrz Vmax, drugi w historii Meridy i najlepszy od 14 lat!) sprawiły, że ostateczna średnia na ponad 133 km-ach na Dworzec Zachodni wyszła 28. W sumie nie pamiętam kiedy ostatnio tak mi się świetnie na tej trasie śmigało!

A po drodze piękna jesień, próbny powrót do starej opcji trasy za Błoniem (czyli dedeerówa przez Rokitno, a nie Kopytów), ogarnianie grobu i emocje w kolejce na dworcu, czy zdążę na wcześniejszy pociąg, czy też będę kwitł kolejną godzinę, co w kontekście zapowiadanych na wieczór opadów było kwestią nie bez znaczenia. Ale w ostatniej chwili udało się! :)

Trasa do Wawy:
https://strava.app.link/JBGHMUw5ykb

Po opuszczeniu pekapu myk do kasy po bilety na jutrzejszy poranny wyjazd z M. i psem, a potem już tylko z uckiego dworca do domu najkrótszą opcją, bo lada chwila miało zacząć padać, co też nastąpiło kwadrans po przyjeździe. To się nazywa synchronizacja! :)