Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 86849.73 kilometrów - w tym 3397.28 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.99 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a teraz BATONY NA BOCZKU:
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2018

Dystans całkowity:1094.71 km (w terenie 24.15 km; 2.21%)
Czas w ruchu:42:49
Średnia prędkość:25.57 km/h
Maksymalna prędkość:50.80 km/h
Suma podjazdów:5280 m
Suma kalorii:46596 kcal
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:40.54 km i 1h 35m
Więcej statystyk
  • DST 9.67km
  • Czas 00:24
  • VAVG 24.17km/h
  • VMAX 37.40km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 409kcal
  • Podjazdy 53m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć skute(re)cznie niezasłoniona (póki co)

Poniedziałek, 30 kwietnia 2018 · dodano: 30.04.2018 | Komentarze 5

Dom - p. - dom.
Na mieście miłe średniej (miejskiej;) długoweekendowe puchy - od teraz należy natomiast na Piotrkowskiej oprócz wszystkiego uważać dodatkowo na miejskie elektryczne, ciche, ale szybkie skutery, które pomysłowo wpuszczono na ten niby deptak, żeby pierdolnik osiągnął kolejne, wydawać by się mogło nieosiągalne wyżyny absurdów w ruchu drogowym. Proponuję jeszcze dorożki i słonie z palankinami na grzbiecie - jak szaleć, to na całego!
A ponadto strasznie gorąco i duszno, mimo silnego wiatru z S.
No i pochwalę kwiecień: najlepsza dotąd odnotowana średnia prędkość miesięczna i ponad tysiąc km-ów, co nie zdarzyło się od... hu-huu.... :)
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 75.10km
  • Czas 02:46
  • VAVG 27.14km/h
  • VMAX 47.52km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Kalorie 3238kcal
  • Podjazdy 263m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pociśnięte w Malinę

Niedziela, 29 kwietnia 2018 · dodano: 29.04.2018 | Komentarze 12

Dziś od rana pojechałem do Kutna, mając po drodze dwa cele: pewien nieduży kościółek za Piątkiem, o którym słyszałem, że nosi w swych ścianach pociski - oraz niezwykły, ozdobny pałac w Malinie - tuż u wrót Kutna.
Po drodze gnębiły mnie różne przeciwności: wzrastająca do poziomu solidnego upału temperatura, napęd, który ma już trochę dość (a do serwisu jeszcze ponad miesiąc!) oraz wiatr, który miał być w plecy, a był plecno-boczny, a od rzeczonego kościółka, aż do Kutna (czyli łącznie ze 20 km) wręcz boczny. Jechało się więc w sposób nieco siłowy.
W kościółku zamiast pocisków (chyba, że są w środku, ale nie było jak sprawdzić, bo trwała msza) znalazłem ślady po ostrzale - zapewne z Bitwy nad Bzurą w 1939 roku; pałac w Malinie okazał się zaś cud-miód, w przeciwieństwie do otaczającego go parku, który sprawia wrażenie zaniedbanego. W każdym razie jako restauracja (która funkcjonuje w pałacu) - sympatyczna miejscówka :)
A potem już tylko w żarze okropnym myk na stację w Kutnie - do pociągu wg rozkładu było jeszcze 40 minut - cóż z tego, skoro po tym czasie głośnik dworcowy ogłosił, że moja ŁKA spóźniona będzie kolejne 40... na tym się nie skończyło, bo ostatecznie zamiast o 14.37 pociąg odjechał na Uć o 16.00 :/ A całe to oczekiwanie na peronie, gdzie nie było skrawka cienia. Gdybym wiedział, że będzie to trwać aż tyle, chyba bym przebiedował w budynku dworcowym. Inne pociągi też zresztą były pospóźniane - od 20 do 40 minut - widać musiało się coś wydarzyć na torach pod Kutnem.
Jak już wreszcie udało się ruszyć, okazało się, że jadę z dwoma sympatycznymi szosowcami - po 150 km-ach upał i powrót pod wiatr ich pokonał i ostatni etap pokonywali tak jak ja, czyli koleją. Słowo do słowa i wyszła miła rozmowa - okazało się, że są znajomymi dwójki moich znajomych rowerowych: kolegi MrScotta, z którym rowerowałem w grudniu do Jamboru i Pani Emerytki Jadzi, o której też niedawno wspominałem na bs-ie :)
Rozmawiało się na tyle fajnie, a tłok w międzyczasie zrobił się tak wielki (zawartość dwóch pociągów upchnięta w jeden!), że ostatecznie wspólnie wysiedliśmy dopiero na Kaliskiej (gdzie wysiadało 3/4 narodu), choć miałem zamiar to zrobić stację wcześniej, skąd miałbym bliżej do domu. Pożegnaliśmy się - i każdy ruszył w swoją stronę - a ja w tę najlepszą, bo na obiad ;)
TomTom z trasą do Kutna - oraz Relive z trasą z fotkami (kościółka, Maliny i stacji w Kutnie).
Pochwalę jeszcze średnią - mimo rzężącego napędu, upału i nie zawsze do końca wymarzonego wiatru - znów wyszła okumiła :)



  • DST 76.12km
  • Teren 2.32km
  • Czas 02:51
  • VAVG 26.71km/h
  • VMAX 46.69km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Kalorie 3252kcal
  • Podjazdy 362m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Historyczna Żelazna

Sobota, 28 kwietnia 2018 · dodano: 28.04.2018 | Komentarze 8

Popołudniowy wyskok pod Skierniewice - celem była wieś o nazwie Żelazna, pamiętna z racji tego, że w jej pobliżu zmarła w 1944 roku słynna pisarka - Maria Rodziewczówna, autorka m.in. "Lata Leśnych Ludzi". Pisarka przez wiele lat przyjaźniła się z rodziną Mazarakich, do których, oprócz Żelaznej należał także pod-ucki Żeromin. Korzystając więc z silnego, tylnego, lub tylno-bocznego wiatru z W pojechałem zatem sprawdzić, co zostało w Żelaznej z pamiątek historycznych związanych z historią Mazarakich i Rodziewiczówny.
Początek trasy to zwykły odcinek do Stryjkowa, następnie zagłębiłem się w nie zawsze równe asfalty - i tak, jadąc (jak to po Uckich Pagórkach) góra-dół-góra-dół, po (nie;)równych 2 godzinach osiągnąłem Żelazną.
Powitały mnie zadbane dawne zabudowania gospodarcze - tuż obok odremontowany dwór z otwartą bramą zapraszającą na ozdobny podjazd. A tam pierwsza niespodzianka - duży głaz poświęcony pani Marii. Na dworze tablica pamiątkowa upamiętniająca postać Aleksandra Mazarakiego - przyjaciela i opiekuna pisarki.
Spod dworu udałem się na miejscowy cmentarz, gdzie oprócz zabytkowej kaplicy cmentarnej odnalazłem rozległy grobowiec Mazarakich, w którym też początkowo pochowana była pisarka, nim po 2 latach przeniesiono ją na Powązki.
Do kompletu miejsc historycznych należało teraz odnaleźć zagubiony wśród pagórkowatych pól i zagajników dawny folwark Mazarakich - Leonów, gdzie właśnie zmarła Rodziewiczówna. I odnalazłem! Co prawda jest tu teraz jakaś strasznie zaniedbana chałupa murowana, częściowo z kamienia, a wokół straszą zdezelowane auta i stara przyczepa campingowa...nie odważyłem się tam wleźć (ze względu np. na możliwość nagłego zaistnienia złych psów), nie wiem też do końca, czy to właśnie ten dom...ale wszystko by na to wskazywało. Zrobiłem więc z oddali kilka fotek, również krajobrazu - przepiękne miejsce, przypominające trochę pogórza - i zjechałem piaszczystą drogą z innej strony Żelaznej po wisienkę na torcie - czyli do miejscowej szkoły imienia, a jakże - Marii Rodziewiczówny :)
Wniosek, który cieszy: Żelazna pamięta! :)
A potem już tylko (tym razem częściowo pod wiatr, na szczęście słabnący) do najbliższego pekapu w Dąbrowicach Skierniewickich.
Nim wsiadłem do ciapągu, kupiłem jeszcze colę w miejscowym sklepiku - przede mną w kolejce zakupy czynił pan murarz: kupił ileś ćwiartek, dwie zgrzewki piwa i też colę - na popitkę: JEDNĄ puszkę :D
Kolej dotoczyła się na Fabryczną, na mieście puchy długoweekendowe - więc przyjemny koniec pouczającej, a przy tym przyjemniej, choć niezbyt dalekiej i trochę zbytnio jak dla mnie upalnej wycieczki.
Trasa w TomTom-u i Relive z najważniejszymi fotkami.
A dodam na koniec wpisu, że trzasnęły właśnie: tysiąc km-ów w kwietniu i dwa tysie od początku roku, co daje nadzieję na lepszy niż w zeszłym roku wynik na koniec :)



  • DST 9.75km
  • Czas 00:26
  • VAVG 22.50km/h
  • VMAX 39.89km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 415kcal
  • Podjazdy 50m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć przenajzwyklejsza

Piątek, 27 kwietnia 2018 · dodano: 27.04.2018 | Komentarze 1

Dom - p. - dom. Dziś wyjątkowa nuda, nie ma o czym nawet pisać ;)
O, już wiem: Rano dość rześko :D
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 13.51km
  • Czas 00:37
  • VAVG 21.91km/h
  • VMAX 31.79km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 576kcal
  • Podjazdy 66m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć ze służbową wypustką

Czwartek, 26 kwietnia 2018 · dodano: 26.04.2018 | Komentarze 4

Koniec tygodniowej z hakiem laby - czas było wrócić w utarte koleiny schematów codzienności - by nie było jednak tak całkiem jak zwykle, w drodze powrotnej wypustka służbowa do Zespołu Szkół Branżowych celem podrzucenia trzech albumów jako nagród dla najlepszych uczniów w ramach współpracy międzyinstytucjonalnej. Kurde, ale ozdobnym językiem jak dotąd opisuję dzisiejszość ;)
To żeby było jak zwykle: silny wiatr z N, ciężkie sakwy z ciuchami, butami i wspomnianymi albumami, korki, bezmyślni rowerzyści - i enta już w tym roku ucieczka przed ulewą, która (wraz z piorunami i gradem) i tak mnie dorwała, ale już na psacerze. Schowaliśmy się zadem pod krzakiem bo miejsca było na tyle, co właśnie ;D
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 102.67km
  • Teren 1.50km
  • Czas 03:52
  • VAVG 26.55km/h
  • VMAX 45.86km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 4411kcal
  • Podjazdy 446m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Na Żyr!

Wtorek, 24 kwietnia 2018 · dodano: 24.04.2018 | Komentarze 18

Szybki myk z wiatrem do Żyrardowa spotkać LavinkoMeteoroKluskę ;)
Wiatr wiał solidnie, z W, z lekkim wektorem S - dość powiedzieć, że gdyby trasa nie miała żadnych zakrętów - byłby idealny. A tak był tylko bardzo pomocny w 90% i upierdliwie boczny w pozostałych 10.
Na początek stałą trasą jak na Wawę - w Dmosinie odbiłem nieco na południe - i aż do Makowa koło Skierek przeważały bardzo złej jakości asfalty - a już szczyt szczytów w tej kwestii osiągnęły w dwóch niewielkich, malowniczych wioskach ukrytych wśród pagórków przed Makowem - wsiach o równie malowniczych nazwach, co ich otoczenie: w Świętych Laskach i Świętych Nowakach.
Za Makowem odbiłem znów trochę bardziej na południe, by ominąć skierniewickie ścieżki rowerowe - objazd się opłacił, bo z kolei trafiłem na nowiutkie gładkie asfalty z wymalowanymi pomiędzy wsiami(!) pasami rowerowymi :)
Krótki postój w Krężcach na picie - i dalej okrążać Skierniewice. Na trasę do Żyrardowa wskoczyłem w Kamionie, za chwilę most na Rawce i zaczęły się lasy i inne Puszcze Mariańskie ;) Tu ruch był spory, ale szosa nadal gładka, więc dopiero tuż przed Żyrkiem trochę z żalem opuściłem główną trasę i wbiłem się w Bednary i Benenard, co przypłaciłem blisko półkilometrowym okropnym odcinkiem gruzówki.
W końcu ponownie nowym asfaltem przez wiadukt nad obwodnicą dociągnąłem do opłotków Ż., skręciłem tam i siam i przez Korytów dojechałem do umówionej wcześniej polanki w lesie nad rzeczką Pisią Gągoliną. Do tego miejsca km 92,97 i doskonała średnia (mimo różnych chwilowych przeciwności losu) - 27,68 km/h.
Po niecałych 3 kwadransach zjawili się rowerowo: Lavinka i Meteor z doczepioną Kluską - i można było rozpoczynać piknik! :)
Głównymi atrakcjami (oprócz kawki i kanapek) była gra pt. "pizza" oraz zbieranie listków dzikiego czosnku - m.in. właśnie do kanapek ;) Odbyło się też zwiedzanie najbliższej okolicy - tj. dziurawego mostku (przy którym Kluska "robiła zupę" z różnych zielsk wrzucanych do rzeczki;) oraz Kamiennej Góry z kamieniem - i meandra rzeczki. Ponadto mnóstwo kwiatków, jak to na kwiatkowycieczce.
O 17.00 zwinęliśmy majdan i tym razem niespiesznie pojechaliśmy korytowsko-żyrardowskimi opłotkami na dworzec kolejowy. Po zakupieniu przeze mnie biletu powrotnego na Uć F. jeszcze chwila zwiedzania zabytkowego dworca, gdzie oglądaliśmy stare piece kaflowe - w jednym z nich swój podręczny magazynek urządził sobie pan, który zbiera puszki po piwie ;)
W końcu przypałętał się odpowiedni pociąg, pożegnałem miłe towarzystwo - i bez przygód po godzinie wysiadłem na Fabrycznej. A tu czarna chmura, więc pędzikiem na chatę (niestety, z pędziku niewiele wyszło, bo co chwila światła, a na przedzie wlokący się tramwaj) - wpadłem (już tradycyjnie ostatnio) w chwili, gdy właśnie rozpoczynał się obfity opad deszczu ;)
Sakwy do pikniku nieco zapchane tradycyjnymi giftami - potem już lżejsze, choć z nową mapą Nadleśnictwa Radziwiłłów, którą dostałem do kolekcji. Ponadto jeszcze butelka po coli pełna wody z Pisi i zanurzonych w niej listków czosnku - będzie zapas do kanapek na kilka dni! :D

EDIT:
(Foto)relacje:
- Lavinki
- Meteora
- i Kluski ;)



  • DST 18.58km
  • Teren 5.23km
  • Czas 00:51
  • VAVG 21.86km/h
  • VMAX 40.36km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 773kcal
  • Podjazdy 136m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć sprawunkowa i leśno-terenowa

Poniedziałek, 23 kwietnia 2018 · dodano: 23.04.2018 | Komentarze 4

Dziś krótkie kręcenie na trasie: dom - Odhuańń (sprawdzić skrzynkę z listami) - kompresorek ten, co zawsze (po to, co zawsze;) - stawy w Arturówku - pokrętnie po lesie - znów stawy - dom.
Na mieście dwa rozbójnicze wymuszenia drogowe (pani się wyjechało nagle tyłem z przydrożnego parkingu, pan nie uszanował mojego zielonego - jego zielona strzałka była "ważniejsza"). Pani przeprosiła, pan udał, że nie widzi - to bardzo usłyszał wiązankę haseł bojowych (bo okienko miał uchylone;)
W lesie i nad stawami niezwykły kontrast z dniem wczorajszym: wczoraj był istny ludzki sajgon z armagedonem autowym - dziś - cisza, spokój i może z 10 osób łącznie...ech, żeby zawsze był wolny (dla mnie;) poniedziałek...
Co ciekawe, trasa przypadkiem mnie zawiodła zarówno obok muzeum na Radogoszczu, jak i muzeum na Radegaście - a to bajki (a nawet prawdy) zupełnie inne, choć równie smutne.
Z tego wszystkiego wyszło miejskie dziwadełko trasowe - coś chyba(?) na kształt ślimaka zapatrzonego w dal...
Gorąco i dość silny wiatr z SW; średnia - miejsko-terenowa.
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 35.71km
  • Teren 2.51km
  • Czas 01:33
  • VAVG 23.04km/h
  • VMAX 43.81km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 1521kcal
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętelka na luzie z M. i rozbitym łbem

Niedziela, 22 kwietnia 2018 · dodano: 22.04.2018 | Komentarze 20

Na początek spieszę uspokoić(?), że w tytule nie chodzi ani o mój czerep, ani o głowę M. - mowa jest natomiast o pewnym pechowym szosowcu...ale po kolei.
Dziś dzień na luzie po wczorajszych i w ogóle ostatniotygodniowych intensywnych wysiłkach wszelakich - więc najpierw poczłapaliśmy z M. i psem do parku, a jak już odpowiednio go zziajaliśmy (tzn. psa, a nie park) na dystansie blisko 4 kilometrów - zostawiliśmy rzeczonego w chałupie i ruszyliśmy po raz pierwszy wspólnie w tym roku na przejażdżkę rowerową.
Ja trochę sponiewierany fizycznie, M. z kolei dopiero zaczyna sezon dwukołowy - więc w założeniu tempo spacerowe. Skończyło się to oczywiście tym, że ja na zmianę gnałem i czekałem - a M. sobie jechała niespiesznie :) Ot, tak to wyglądało zawsze i pewnie już się nie zmieni - jednak co swoje tempo, to nie nieswoje ;) Wyszło mi z tego coś w rodzaju inter(niemal)zawału, bo co parę minut postój na parę minut - i tak łącznie kilka godzin. Nic to, zawsze to jakaś odmiana od monotonnego kręcenia po raz enty taką, lub inną pętelką.
Wybór trasy motywowany był dziś jak zazwyczaj kierunkiem wiatru (umiarkowany z NW), ale też preferencjami rowerowymi M., która zdecydowanie woli kostropate leśne ścieżki i boczne drogi od równych, choć ruchliwych asfaltów. Stąd bardzo dziwaczne coś w ostatecznym kształcie wyszło.
Początkowo przedarliśmy się więc przez tłumy w Arturówku, potem skrajnie dziurdziołowatym, ale nieruchliwym asfaltem przez las, by wylądować na bocznych, przyjemnych, z wiatrem i przeważnie z górki asfaltach na trasie Skotniki-Dobieszków (via Klęk, Kiełmina, Dobra i Michałówek).
W Dobrej chwila postoju nad stawem, potem jeszcze kilka krótkich przerw - i z Dobieszkowa dotarliśmy do szosy na Stryków. Tu kawalątek moją stałą, ruchliwą trasą pętelkową - i skręt na Dobrą-Nowiny. To były ostatnie dobre nowiny na tym etapie przejażdżki - gdy czekałem na M. minął mnie enty dziś rowerzysta - szosowiec w czerwieni. Pewnie bym o nim już dawno zapomniał - tymczasem podjechaliśmy pod górkę, znów chwila postoju (przy tablicy reklamującej jaja prosto od kur-zielononóżek;) - za górką kawałeczek dalej zaczynał się dobry asfalt, a wcześniej ostry zjazd - i dwie prawie niewidoczne dziury. Zdążyłem się rozpędzić, widząc, co się święci - wyhamować - i je ominąć - i nagle widzę na jezdni tuż przede mną jakieś zamieszanie: podjeżdżam bliżej, a tam szosowiec czerwony - leży w kałuży krwi!! A obok krzątają się jacyś ludzie... Co się okazało - pan zjeżdżał chwilę wcześniej z górki, prawdopodobnie nie zauważył dziur - i katapultowało go: przy tej prędkości (rower szosowy!), jadąc prawdopodobnie w zapiętych spd-ach oraz - co mnie zdumiało w kwestii szosowca - BEZ KASKU! - nie miał szans: poleciał dobre 10 metrów.
Na szczęście karetka była już wezwana, osoby, które go chwilę wcześniej znalazły ułożyły go bezpiecznie, podłożyły coś pod głowę. Za kwadrans przyjechała karetka, gość (z początku nie kontaktujący) zaczął trochę przytomnieć, ale tak rozbitej głowy to chyba jeszcze nie widziałem: wstrząs mózgu na bank, krew lejąca się z ucha, ponadto pozdzierane do krwi kolana, chyba coś z barkiem lub obojczykiem...szkoda gadać.
Ratownicy zabrali go do karetki na noszach, chwilę postali - i odjechali na sygnale, po chwili przyjechała policja (zaopiekować się rowerem nieszczęśnika), chwilę żeśmy jeszcze pogadali - okazało się, że ci, co go znaleźli jako pierwsi mieszkają tuż obok i już kilka miesięcy temu zgłaszali owe dziury jako niebezpieczne - nikt się tym rzecz jasna z decydentów nie przejął :/ Pech chciał, że jest to dokładnie na granicy dwóch gmin: jedna wyremontowała wcześniej dziurawą drogę właśnie dotąd, a robiąc remont rozwaliła sąsiedniej gminie ciężkim sprzętem ten asfalt, który był do tej pory dobry. I teraz nikt się nie przyznaje do dziur. Jak to u nas :(
W końcu chyba po godzinie ruszyliśmy wreszcie do domu - już bez żadnych, ani złych, ani niezłych przygód - i tak się zakończyła relaksacyjna w zamyśle, pierwsza wspólna w tym roku przejażdżka z M., która stwierdziła, że jutro kupuje kask.
Ech z tym wszystkim (oraz karetką).



  • DST 53.26km
  • Teren 1.10km
  • Czas 02:07
  • VAVG 25.16km/h
  • VMAX 37.60km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 2287kcal
  • Podjazdy 353m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pokonałem Ozorków!

Sobota, 21 kwietnia 2018 · dodano: 21.04.2018 | Komentarze 8

Pokonałem Ozorków - ale niestety nie gastronomicznie - a zatem kijowo ;) - czyli: jak co roku  wiosną uczestniczyłem w Ozorkowskim Marszu Nordic Walking na dystansie Dycha Plus (a konkretnie w tym roku tyle, ile słynne piwo - czyli 10,5 km) - i jak (prawie) co roku udało się na tym dystansie wygrać.
Nim to jednak nastąpiło, zwlokłem się nieludzkim porankiem z łoża boleści (chyba przesadziłem ostatnio z aktywnościami fizycznymi;) z łupaniem w kręgosłupie i promieniującym bólem aż do kostki lewej poprzez jak najbardziej również lewe kolano, wsiadłem na Mery - i ruszyłem via kostropate uckie dedeerówy i zgierskie światła pod wzmagający się zachodni, a więc przednio-boczny wiatr do Ozorkowskiego Lasu, w którym zawsze są rozgrywane rzeczone zawody kijkowe.

Na zawodach (które właściwie nie są zawodami, tylko marszem kijowym, bo nie ma oficjalnych zwycięzców) każdy uczestnik wybiera sobie, na jakim dystansie chce się ścigać - 5, czy 10 km-ów. Pozwala na to przebieg trasy, czyli dwie pętle. Po 5 km-ach byłem drugi za kolegą, który jest wielokrotnym mistrzem Polski - mieć takiego "zająca" to czysta radość (przejawiająca się np. wywalonym ozorem), zwłaszcza, że pierwsze 3 kilometry szliśmy równo gadając o tym i owym (nordic ploting;p) - dla niego było to tempo rekreacyjne, ja się musiałem ponawysilać nieco;) W  końcu, gdy skończyły się tematy rozmowy, kolega Przemo włączył kolejny bieg (choć bez podbiegania!) i ostatnie 2 kilometry pierwszej pętli coraz bardziej mi zaczął znikać. Pozytywem jest to, że całkiem mi nie zaginął na horyzoncie, a był na mecie piątki jakieś dwie minuty przede mną. I tu już zrezygnował z dalszych "wyścigów" (zresztą, jak mówił po drodze, traktował dzisiejszy marsz treningowo ;D), a ja pognałem na drugą pętelkę. Ostateczny mój czas po 10,5 km to 1h 19 min. 21 sekund - nie powalający, choć pozwalający dziś wygrać. Ale tak to jest, jak się z kijami ostatnio chodzi 2, albo 3 razy w roku...Następna okazja to Wiączyń (też dyszka) jak co roku 3 maja :)
Po zakończeniu padłem w jedynym cieniu w okolicy mety na wielkiej, zalanej słońcem polanie i tak dogorywałem sobie bezpretensjonalnie ze 3 kwadranse - byłem na tyle wypompowany, że nawet przydziałowej kiełbasy z ogniska nie tknąłem :( Za to wypiłem ze 2 litry napojów.

A na koniec znów siodełko Mery zaprosiło mnie do jazdy - do domu - tym razem nieco na okrętkę (rano ciąłem najkrótszą). Tymczasem zerwała się wręcz mała wichurka - i tak jak pierwsze 15 km-ów miałem idealnie, tak później wykręcając na Uć i jednocześnie pokonując kolejne krawędzie Uckich Pagórków - coraz bardziej boczny wiatr i coraz wolniej. Końcówka to już wręcz wleczenie się na oparach pozawodniczego entuzjazmu.
Po drodze wyminął mnie jeszcze "na gazetę" jakiś ciul dostawczy na łęczyckich blachach - może uznał, że czerwona kostka na poboczu (czyli chodnik) to droga rowerowa i chciał mnie "nauczyć moresu" (czyli zepchnąć tamże)? Jeśli tak, to całkiem mu się ten plan posypał, bo odtąd jechałem rzeczywiście niemal środkiem - i parę autek kolejnych musiało grzecznie poczekać, żeby mnie wyprzedzić w miejscu do tego stosownym. Co zresztą się sprawdziło, gdy mnie autem mijali mili państwo B., z którymi się ścigam od lat na różnych kijowych zawodach - chwilę poczekali, potem mijając - pomachali, śmignęli, a potem...spotkaliśmy się pod sklepem w Szczawinie, gdzie zrobiłem pierwszy z dwóch postojów podczas powrotu. Inaczej bym chyba dziś ducha wyzionął: starość - nie radość!...


  • DST 52.53km
  • Teren 2.77km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.62km/h
  • VMAX 41.11km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 2233kcal
  • Podjazdy 249m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Jamboru po skrobaniu i malowaniu

Piątek, 20 kwietnia 2018 · dodano: 20.04.2018 | Komentarze 10

Roboty porobione, okolice pozwiedzane - czas dziś był najwyższy wracać do domu. Rano kopsnąłem się jeszcze piechotką na wieś na spacero-wynoszenie-plastików-do-wielkiego-specjalnego-dzwonu - a potem wskoczyłem na Mery i pognałem.
Pognałem - to może zbyt wiele powiedziane: miało być ze słabiutkim wiatrem z SW - ale dziś apogeum wyżu, więc wiatr był zewsząd - i wcale nie taki słabiutki - a głównie z góry, więc wciskający w podłoże. Do tego zrobiło się już zbyt jak dla mnie gorąco, a sakwy ciężkie - więc jechało się męczliwie, bez polotu - by nie rzec po prostu ślamazarnie. Po drodze dwa postoje - jak zwykle na wjeździe do Pawia-nic (gdzie pozbyłem się do kosza przystankowego resztek śmiotów działkowych zajmujących połowę jednej sakwy) i podczas dodatkowego pętliczkowania nad Bielicowym Stawem (wyjątkowo dużo wody!).
Wyjechałem na tyle wcześnie, by nie ugrząść w piątkowych korkach - ale na ostatnich 2 km-ach korki były szybsze :/
Dzisiejsza trasa.