Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 86451.51 kilometrów - w tym 3391.92 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.98 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a teraz BATONY NA BOCZKU:
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2019

Dystans całkowity:786.34 km (w terenie 43.66 km; 5.55%)
Czas w ruchu:32:58
Średnia prędkość:23.85 km/h
Maksymalna prędkość:52.78 km/h
Suma podjazdów:4279 m
Suma kalorii:33564 kcal
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:39.32 km i 1h 38m
Więcej statystyk
  • DST 63.00km
  • Teren 8.80km
  • Czas 03:01
  • VAVG 20.88km/h
  • VMAX 51.62km/h
  • Kalorie 2671kcal
  • Podjazdy 473m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielone Płuca Jaćwingów - dz.4: przez Mazury Garbate po wertepach do piramidy, Indian i psów zaprzęgowych

Wtorek, 30 kwietnia 2019 · dodano: 01.05.2019 | Komentarze 16

Trasa: Cybulki koło Wydmin - Kruklanki - Banie Mazurskie - Rapa - Republika Ściborska
Relive: https://www.relive.cc/view/e1311175608
Umiarkowany, chwilami silny wiatr z NE (boczny) do N (przedni).
Nowe gminy: Kruklanki, Pozezdrze, Banie Mazurskie.
Jubileuszowo: 2000 km-ów w 2019 roku oraz 110 000 km-ów przebiegu Meridy :)

RELACJA:
Kolejny piękny dzień - pogoda wymarzona do jazdy, ale wyjechaliśmy niespiesznie, bo najpierw jeszcze pozwiedzaliśmy zagrodę Barniego - są ule, są kury i jest przesympatyczna wilczyca Sonia :)

Pożegnawszy rodzinkę (pewnie kiedyś znów tam zawiatamy, by porównać postępy w pracach remontowo-budowlanych) skierowaliśmy się najpierw nad polecane przez naszych gospodarzy pobliskie jeziorko - trochę ciężki dojazd częściowo chaszczami, ale się udało.

W pobliskich Wydminach coś się porobiło komórce M. (biały ekran) - a że nawet na urlopie musi być non-stop pod telefonem, więc zonk - ostatecznie w pobliskiej wsi pomógł nam pan w warsztacie, który po różnych kombinacjach po prostu zadzwonił do kolegi z serwisu - i już po chwili telefon działał :)

Dalej było już tylko coraz przepiękniej - pagórkowate i kręte aleje z (póki co) dobrymi asfaltami, zerowy ruch, wszędzie słonecznie i zielono. Rowerowy raj :) Przed Kruklankami wyzerował się po raz 11 licznik Mery - 110 000 przebiegu! Kawałeczek dalej skręciliśmy do ruin ogromnego wiaduktu kolejowego wysadzonego już po wojnie przez miejscowych. Cichy i urokliwy zakątek, a korzystając z chwili postoju posprzątałem śmieci do kontenera - i zrobiło się już całkiem sympatycznie.

W Kruklankach zjedliśmy lody - i dalej już coraz gorszymi drogami pojechaliśmy w kierunku Bani Mazurskich. Można rzec - dosłownie i w przenośni - Droga do Bani ;) Po drodze zerknąłem na zatoczkę Jeziora Gołdopiwo, gdzie niegdyś spędzałem dwutygodniowe wczasy z rodzicami. Stare dzieje.

W Drodze do Bani był jeszcze mały wojenny cmentarzyk z I wojny światowej z grobami rosyjskich żołnierzy (zapewne z Operacji Mazurskiej). W Baniach szybkie zakupy - i kolejnymi kostropatymi asfaltami przez niezwykły, jakby wyjęty z opowieści o kanadyjskich traperach świerkowy, podmokły las do wyjątkowego miejsca - piramidy-grobowca w Rapie. Sama kaplica (bo tym w rzeczywistości jest piramida) co prawda zamknięta, ale przez okienka bez szyb można zajrzeć do środka - stoi tam kilka trumien.. czy pustych, czy też nie - tego nie wiem.

Za Rapą za chwilę skończył się jakikolwiek asfalt, a zaczęła się okropna, raz żwirowa, a raz brukowa, wyjątkowo malownicza droga przez wzgórza prowadząca do celu naszej przejażdżki tego dnia - czyli do Ściborek. Ma tu swoje gospodarstwo Biegnący Wilk - nietuzinkowa, a przy tym bardzo bezpośrednia i sympatyczna postać z pogranicza świata instruktorów harcerskich, survivalowców oraz miłośników Dalekiej Północy. Wraz z rodziną - żoną i trójką synów zgromadził w starej stodole sporo eksponatów indiańskich, eskimoskich, a nawet współczesnych, pochodzących z naszej stacji badawczej na Antarktydzie, stworzył także izbę muzealną poświęconą postaci Marii Rodziewiczówny - autorce "Lata Leśnych Ludzi". Na co dzień, oprócz organizowania obozów przygodowych dla młodzieży zajmuje się m.in. wyścigami psich zaprzęgów - już po drodze do Rapy widzieliśmy adekwatne znaki drogowe, a po dotarciu na miejsce powitały nas... 52 psy różnych ras zaprzęgowych! Oraz kundelek Rysio ;) Niezwykły widok.

Nasz gospodarz dał nam do wyboru zakwaterowanie w jednej z czterech drewnianych chat, które pieczołowicie odtwarza własnym sumptem wg dawnych wzorów - mamy tu zatem dwie zupełnie różne chaty traperów, replikę z częściowo autentycznego budulca dawnej chaty studenckiej z pobliskiej Puszczy Boreckiej oraz zrobioną za 2000 zł chatę z różnych drewnianych odpadów wg wzoru chat skautowskich sprzed 100 lat. Wszystko nad stawem w malowniczym zagajniku, po którym sobie łażą samopas konie. Inny świat! Chaty oczywiście bez prądu, a woda ze studni z bodaj XVII wieku w miejscu, gdzie kiedyś stało drugie gospodarstwo. Do tego kolejna chata z muzeum rodzinnym w organizacji (wkrótce otwarcie) oraz drewniana łaźnia.

Tego wieczoru obejrzeliśmy jeszcze indiańsko-eskimosko-trapersko-rodziewiczównowskie ekspozycje i po napaleniu w piecu poszliśmy spać czując się niemal jak Zdobywcy Najdalszej Północy, co w kontekście geograficznego położenia Ściborek na mapie Polski oraz działającego tu już rosyjskiego roamingu miało nawet jakiś tam sens ;)



  • DST 67.07km
  • Teren 15.66km
  • Czas 03:11
  • VAVG 21.07km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Kalorie 2863kcal
  • Podjazdy 419m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielone Płuca Jaćwingów - dz. 3: Przez piachy i wietrzne pagórki na Mazury do Barniego

Poniedziałek, 29 kwietnia 2019 · dodano: 29.04.2019 | Komentarze 10

Trasa: Szymany koło Grajewa - Grajewo - Ełk - Cybulki.
Relive (bez ostatnich kilku km-ów z powodu wyczerpania się baterii w zegarku): tutaj.
Nowe gminy: Grajewo-miasto, Rajgród, Prostki, Ełk-wieś, Ełk-miasto, Stare Juchy, Wydminy.
Silny, boczny lub tylno-boczny wiatr NNE.

RELACJA:
Poranek wstał przepiękny, choć wietrzny - wiatr zaś przegnał wszelkie chmury i zaczęło przypiekać. Początkowo skierowaliśmy koła do Grajewa - celem było Muzeum Mleka, które niedawno dostało Certyfikat Polskiej Organizacji Turystycznej na najlepszy produkt turystyczny. Słusznie! Przesympatyczne panie przewodniczki oraz z pomysłem zrobiona (zarówno pod kątem małych, jak i dużych turystów) multimedialna wystawa pokazuje dzieje hodowli krów, wykorzystania mleka oraz w zabawny sposób udostępnia różne krowio-mleczne ciekawostki. Można zatem wydoić sztuczną krowę, obejrzeć typowy mleczny bar mleczny z PRL-u, gdzie lecą fragmenty filmów fabularnych z motywami barowymi (w tym słynna scena z "Misia" z przykręcanymi miskami i sztućcami na łańcuchu), dla najmłodszych i nieco starszych - piosenki o krowach i filmy promocyjne w sali kinowej, a dla tych z naukowym zacięciem - laboratorium zakładów mleczarskich. Całoć kończy quiz wiedzy o mleku i krowach - i tylko było mi smutno, że dieta nie pozwoliła mi zwieńczyć całości jakąś mleczną konsumpcją. Na szczęście panie przewodniczki były tak miłe, że nas zaprosiły do biura(!) i poczęstowały kawą (no dobrze, dolałem symbolicznie kroplę mleka;)

Pokrzepieni ruszyliśmy w dalszą drogę - M. chciała koniecznie ominąć dalszą główną trasę na Ełk - więc "jak-się-dało" - najpierw na Augustów, kostkową, potem asfaltową dedeerówą wylotową z miasta, potem kostropatymi szutrami nad malowniecze Jezioro Toczyłowo - wreszcie - lasami i też przeważnie bez asfaltu do Prostek. W międzyczasie w lesie, nim mnie M. dogoniła odbiłem w boczną leśną przecinkę - w ten sposób zahaczyłem o dodatkową gminę, czyli Rajgród ;)

W Prostkach wjechaliśmy nie tylko w nową gminę (czyli właśnie Prostki), ale też i nowe województwo (warmińsko-mazurskie) - moje ostatnie, w którym nie byłem jeszcze rowerowo. Tu też odnaleźliśmy w lesie kolejną atrakcję - dawny trójstyk Mazowsza, Litwy i Prus Wschodnich - miejsce oznaczone jest częściowo zrekonstruowanym słupem-obeliskiem sprzed blisko 500 lat!

Z Prostek początkowo bocznymi asfaltami (po drodze dwa poniemieckie bunkry, niestety - zaśmiecone), a potem szutrowymi leśnymi drogami - i znów bocznymi asfaltami dociągnęliśmy do Ełku ("Miasto na dwie litery? UĆ. A nie tylko, bo jeszcze ŁK!";) A Ełk ładniutki - piękna promenada, ciągnąca się kilka kilometrów nad jeziorem miejscami przywodzi na myśl wybrzeża Chorwacji - i tylko dlaczego dedeerówa z ozdobnej, potwornie trzęsącej kostki? :/

Pozachwycawszy się bardziej, lub mniej (dedeerówa plus wyjątkowo nieciekawa ruina zamku, który wygląda jak kawałek dawnego PGR-u) i zrobiwszy zakupy w Biedrze - ruszyliśmy dalej coraz bardziej lokalnymi, wyjątkowo malowniczymi i już solidnie pagórkowatymi drogami mazurskimi. Celem była zagroda mojego kuzyna - Barniego, u którego jeszcze nie miałem okazji gościć. Barni ma dom z 1907 roku, który kilka lat temu w stanie kompletnej ruiny (stały właściwie już tylko ściany) kupił i wraz z żoną doprowadził do świetności. Obecnie remontują dwie równie stare, kamienno-ceglane stodoły. Z czasem otworzą agro-pensjonat.
Może dla zagraniczniaków nazwą się "Barnie's Barns"? ;) Muszę im to zaproponować :D

Dojechaliśmy zmęczeni pagórkami i wiatrem (chwilami, ze względu na kręte drogi bardzo przeszkadzającym) przed wieczorem - a tu powitalny grill! Tu już nie wytrzymałem - i po tygodniowym poście nażarłem się tak, że... nic mi nie zaszkodziło! Hurra! :D



  • DST 79.44km
  • Teren 1.83km
  • Czas 03:29
  • VAVG 22.81km/h
  • VMAX 35.35km/h
  • Kalorie 3394kcal
  • Podjazdy 315m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielone Płuca Jaćwingów - dz. 2: Przez bagna do twierdzy i dalej ulewnie

Niedziela, 28 kwietnia 2019 · dodano: 28.04.2019 | Komentarze 11

Trasa: Tykocin-Osowiec-Szymany koło Grajewa.
Relivu nie będzie, bo musiały by być 4 rowerowe z dwoma pieszymi przerywnikami bagienno-fortecznymi. W każdym razie zdjęć: 94
Nowe gminy: Trzcianne, Goniądz, Radziłów, Grajewo-wieś.
Słaby, przeważnie przedni lub przednio-boczny wiatr z NW.

RELACJA:
Ranek wstał zachmurzony, ale wiało znacznie słabiej. Pierwszym naszym celem (również ze względu na konieczność przedostania się mostem na północną stronę Narwi) był ponownie Tykocin - oraz tutejsze muzeum i sąsiadująca z nim synagoga. Oba obiekty (a zwłaszcza synagoga) warte zwiedzenia. Potem jeszcze posiedzieliśmy w pobliskiej knajpce żydowskiej - ja nadal przy niczym, a M. - przy kuglu, choć zupełnie innym niż słynne u nas kugle przedborskie. Wreszcie zrobiło się strasznie późno,więc ruszyliśmy dalej w trasę - znów koło zamku, a potem odbiliśmy w bardzo lokalną (miejscami szutrową lub dziurawą) drogę, która malowniczym skrajem doliny Narwi doprowadziła nas do Carskiej Drogi i Biebrzańskiego Parku Narodowego. Tu z kolei miło się rozczarowaliśmy nawierzchnią - na przestrzeni blisko 40 km-ów świeżutki asfalt z w sumie niewielkim ruchem aut prowadzący niemal wyłącznie przez lasy i bagna groblą. Taka jazda to czysta poezja, zwłaszcza, że w zadrzewionym terenie wiatr specjalnie nie utrudniał zadania. Po drodze - kilka przystanków szlaku Green Velo ze stojakami i wiatami, a nawet kiblem malowanym w łosie :) Zresztą motyw łosia przewijał się na znakach drogowych co chwila - na koniec zaś podziękowano nam za "ŁOŚtrożną Jazdę" :)

Po drodze trzykrotnie zrobiliśmy krótsze, lub dłuższe przystanki, a to aby przespacerować się kładką w głąb bagna (gdzie obserwowaliśmy nieznanego nam ptaka, który fruwając nad mokradłem i nurkując w locie zapewne po jakieś kalorie wydawał wibrująco-brzęczące dźwięki niczym wielki, zepsuty widliszek:), a to by wleźć na wieżę widokową, a to wreszcie, by przejść kilka kilometrów po lesie, gdzie znajdują się ruiny jednego z fortów Twierdzy Osowiec.

W końcu dojechaliśmy do samego Osowca z nadzieją, że może uda się zwiedzić główną część twierdzy. Tymczasem całkiem się pochmurzyło i zaczęło coraz silniej kropić - a tu twierdza, leżąca na terenie jednostki wojskowej - zamknięta. Owszem, można zwiedzać - ale tylko w tygodniu, tylko rano i tylko z przewodnikiem wcześniej umówionym. No bez sensu.

W Osowcu zagubiła się M., która na krzyżówce, na której stałem i czekałem na nią w strugach ulewy mnie nie zauważyła (a ja jej, bo grzebałem coś przy rowerze) i pojechała główną drogą na Grajewo, choć chciałem kawałek pociągnąć jeszcze bocznymi, by zerknąć (i się pewnie schować przed deszczem) w tzw. fortach zarzecznych, za Biebrzą - tak, czy siak, po kwadransie zorientowałem się dzięki telefonowi, że muszę ją gonić - a tymczasem zrobiła się wręcz ściana deszczu. Tak przebyłem mosty na Biebrzy - a w butach zaczęło już solidnie chlupać. Po drodze jeszcze na sekund pięć skręciłem w lokalną szosę w lewo - w ten sposób zaliczyłem na kilkudziesięciu metrach gminę Radziłów ;)

Po dogonieniu M. już bez żadnych niepotrzebnych komplikacji, choć w nadal popadującym chwilami dżdżu dociągnęliśmy do Szyman koło Grajewa na naszą kwaterę, gdzie powitał nas sympatyczny pan gospodarz i równie sympatyczny kot - i zaczęliśmy trwające do rana wielkie suszenie.

I nadal byliśmy mimo kilometrów, ulewy i mojego niemal kompletnego niejedzenia któryś dzień (piąty?) z rzędu - żywi i cali.
Czyli: Sukces! ;)



  • DST 20.89km
  • Teren 0.25km
  • Czas 01:02
  • VAVG 20.22km/h
  • VMAX 30.24km/h
  • Kalorie 878kcal
  • Podjazdy 94m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielone Płuca Jaćwingów - dz. 1: Przez trudy do bocianów

Sobota, 27 kwietnia 2019 · dodano: 27.04.2019 | Komentarze 12

Trasa: Uć - (PKP) - Knyszyn stacja - Tykocin
Relive (od Knyszyna): https://www.relive.cc/view/e1308992027
Nowa gmina: Tykocin.
Silny, przedni wiatr z SW.

RELACJA:
Losy tegorocznej, pierwszej od blisko czterech lat sakwowej wyprawki ważyły się do ostatniej chwili - decyzja zapadła w piątek wieczór, a niebagatelną rolę w jej podjęciu odegrała kwestia ewentualnej konieczności zwrotu biletów kolejowych - z finansową stratą. Trudno się mówi - ledwo żywi i na antybiotykach - ale jedziemy!!!

No i pojechali - w sobotę rano. Najpierw pekapem do Wawy - po drodze, zamiast drzemać i regenować siły latałem co dwie minuty do roweru, który można było ustawić tylko w miejscu, gdzie automatyczne drzwi co chwila go przesuwały na środek przejścia, co oczywiście każdej kursującej w te i nazad osobie po wagonie przeszkadzało - i w sumie nic dziwnego. Tak minęło pierwsze 1,5h. Na Centralnym godzina na przesiadkę - i dalej pociągiem do Białegostoku. Tu nomen-omen z kolei okazało się, że jest cały wagon dla rowerów! - ponoć (jak później się dowiedzieliśmy) - jeden z pięciu w całej Polsce. Czyli przypadł na jakieś 7,57 miliona mieszkańców. Też git ;)

Rowerów jechało w nim ze czterdzieści (choć na hakach może połowa tego się mieści) - a my w jednym z sąsiednich przedziałów - z samymi rowerzystami. Miło pogadaliśmy sobie zwłaszcza z dwoma sakwiarzami z Sądeckiego - oni uderzali na południe, w planach mieli się trzymać Green Velo i dojechać nim jak tylko zdążą gdzieś w pobliże swych stron - w kontekście Green Failo (oraz ogólnie) - powodzenia! ;)

W Białymstoku większość rowerzystów, w tym i my wytoczyliśmy się - mieliśmy jeszcze za 2h pociąg do Knyszyna, czyli początku naszej trasy, więc w obliczu niespodziewanego paskudnego upału zaszyliśmy się w klimatyzowanym barze mlecznym, gdzie smętnie tkwiłem nad dwoma dietetycznymi (jeśli tak to można ująć) zeppelinami bez okrasy, dumając, czy będę po nich latał i czy zakończy się taki lot katastrofą... ;) Na szczęście nic takiego nie nastąpiło :)

Po dojechaniu do Knyszyna (skąd kilka lat temu startowaliśmy rowerowo również na wiosnę, tylko w przeciwnym kierunku), ruszyliśmy tym razem na początek na SW, mając silny wiatr prosto w pysk - mimo osłabienia dotelepaliśmy do celu, czyli Tykocina stosunkowo szybko oglądając na wjeździe pięknie odszorowany z wiekowej patyny zamek-restaurację, potem most na Narwi - i tykociński rynek z niewspółmiernie wielkim w stosunku do reszty miasteczka barokowym kościoliskiem. W sumie - sympatyczne, senne miasteczko, gdyby nie równie klimatyczne, co nie nadające się do jakiejkolwiek jazdy rowerowej potworne, wiekowe bruki w centrum. Odradzam więc Tykocin dwukołowo, choć gorąco polecam w jakikolwiek inny sposób.

Na koniec sobotniej wizyty w miasteczku podjechaliśmy pod zamkniętą synagogę i na resztki kirkutu, a potem już na naszą kwaterę tuż za miasteczkiem, vis-a-vis Europejskiej Wioski Bocianiej. Szybko zostawiliśmy graty - i już spacerowo przeszliśmy się zwiedzić gospodarstwo (a właściwie cały kompleks zagród), gdzie gnieździ się wokół starego dworku aż 34 par bocianich! Są dosłownie wszędzie, choć akurat na wejściu powitał nas mega-psijazny Berneńczyk :) Są tu także wieże widokowe, by móc obserwować bociany - ale też i konie na wybiegach. Całości dopełnia bociania izba muzealna i mili gospodarze, którzy chętnie opowiedzą o wszystkim. Warto więc tu zajrzeć, choć obiekt (a może właśnie dlatego) mocno rozklekotany! ;)

I tak się skończył pierwszy dzień wyprawki - zrobiło się ponadto zimno i pochmurno, co (również w kontekście prognoz) źle wróżyło dniu następnego.

Ale najważniejsze - jakoś przeżyliśmy! ;D



  • DST 9.58km
  • Teren 1.93km
  • Czas 00:28
  • VAVG 20.53km/h
  • VMAX 32.72km/h
  • Kalorie 405kcal
  • Podjazdy 68m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć z rozbiciem

Piątek, 26 kwietnia 2019 · dodano: 26.04.2019 | Komentarze 4

Po kilku dniach choroby tak paskudnej, że już nawet nie chce mi się o niej myśleć, a co dopiero pisać, będąc na antybiotyku i ze stanem podgorączkowym, trzeba było się wreszcie zwlec i sprawdzić, czy planowanie na jutro wyjazdu rowerowego na tydzień ma w ogóle jakiś sens.
Wraz z równie niezdrową M., która ponadto niemal w tym roku jeszcze nie jeździła na rowerze, na początek podjechaliśmy do najbliższego sklepu rowerowego kupić kilka brakujących M. drobiazgów (dzwonek, tylną lampkę i baterię do licznika). A potem walcząc ze słabością dowlekliśmy się nad Arturówkowe Stawy, objechaliśmy je dookoła (wszędzie już sporo ludu - w tym wariatów rowerowych - widać, że to początek tzw. sezonu, weekendu etc.), posiedzieliśmy kwadrans - i wróciliśmy ciut inną trasą.
Wrażenia: gorąco, dość silny wiatr z S - i w ogóle bywało lepiej. Aaa - bym zapomniał: kolano nadal się odzywa - mówi "kłuju".
Nic, tylko pakować się na wyprawkę! :/

  • DST 50.39km
  • Teren 0.04km
  • Czas 02:03
  • VAVG 24.58km/h
  • VMAX 43.63km/h
  • Kalorie 2152kcal
  • Podjazdy 404m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Alusiowy Las z próbą kolanową

Niedziela, 21 kwietnia 2019 · dodano: 21.04.2019 | Komentarze 7

Po dwóch dniach smarowania kolana niezliczoną ilością Voltarenu, naświetlania dwa razy dziennie lampką na podczerwień oraz picia kolagenowych napojów - próba generalna przed wyjazdem na zbliżającą się rowerową majówkę, czyli trasa do Sokolnik i na abarot - a pomiędzy obiema częściami trasy - jeszcze psowy spacer z M., jej bratem (którzy przyjechali z furą żarełka autem) i dwoma pieskami rodziców M. po polach i lasach oraz wyżeranie różnorodności ze świątecznego stołu.

Na początku jazdy coś mi przeskoczyło w już właściwie nie bolącym kolanku - ale mimo chrupnięcia nie zabolało. Dobra nasza! Jechałem jednak bardzo ostrożniutko, na emeryckich przełożeniach (zwłaszcza pod górę), bo choć miałem generalnie z górki, to jednak też i pod (niezbyt co prawda silny) wiatr z NW.

Dojechałem więc o kilka minut później, niż to bywa zazwyczaj na tej trasie - opcją przez Zgierz, ale ambitnie też niekoniecznie najkrótszą drogą. Niezależnie jednak od opcji - puchy dziś na drogach bajeczne - żeby tak zawsze... :)

Po psacerze, o którym mowa wyżej trochę mi jednak zaczęło coś tam doskwierać - zjadłem więc na świąteczny deser Olfen, po którym zachciało mi się spać, więc się zwinąłem prędziutko z powrotem. Także nie najkrótszą opcją - pierwsze 5 km-ów poleciałem jeszcze pod wiatr, ale przez las, a dopiero nawróciłem w Ozorkowie - i odtąd co prawda głównie pod górkę, ale za to z wiatrem, dociągnąłem znów niekoniecznie najkrótszymi, za to najmniej kostropatymi opcjami ścieżko-rowerowymi do domu.

Cóż - na średnią i Vmaxy dziś prosimy nie patrzeć, choć i tak obawiałem się czegoś znacznie gorszego; co do kolanka to zrobię mu kolejne dwa dni wolnego od roweru (zwłaszcza, że ma wiać potężnie, a to mniemam - najgorsze w tym momencie) i się zobaczy. Najwyżej na długi weekend majowy będzie napęd voltarenowo-olfenowy ;)

A dzisiejszą próbę oceniam, biorąc pod uwagę okoliczności kilku ostatnich dni - powiedzmy - na czwórkę.




  • DST 10.62km
  • Czas 00:29
  • VAVG 21.97km/h
  • VMAX 36.07km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 447kcal
  • Podjazdy 56m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć kulawa II

Czwartek, 18 kwietnia 2019 · dodano: 18.04.2019 | Komentarze 7

Do p. i na abarot.
Kolanko bez zmian na lepsze - nie wiem, czy nie będę musiał zrobić sobie mimo ładnej pogody dnia albo dwóch wolnego od roweru :( Ech.
Co prawda a propos pogody, to już popołudniem jak na me gusta jest zbyt ładnie (czyli ciepło ;p).
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 19.03km
  • Teren 0.36km
  • Czas 00:51
  • VAVG 22.39km/h
  • VMAX 40.20km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Kalorie 826kcal
  • Podjazdy 106m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć kulawa

Środa, 17 kwietnia 2019 · dodano: 17.04.2019 | Komentarze 10

Rano zwyczajnie do p., a po południu najpierw do Decathlonu przy DżejPiTu, gdzie spotkanie z M. i odbiór jej roweru z przeglądu pozimowego - i dalej już wspólnie nieco na okrętkę, by ominąć najgorsze korki i światła w centrum. Na skrzyżowaniu DżejPiTu i bpa Band. przykry widok - przy przejeździe dla rowerów auto z rozbitą szybą, rower, rowerzystka (na oko mniej więcej cała) i karetka - pewnie znów jakiś cymbał stwierdził, że jak ma zieloną strzałkę, to już nic go więcej nie powinno obchodzić :/
A ja niestety cały dzień z bolącym lewym kolanem - każdy nacisk na pedał to wielka nieprzyjemność. Pewnie sobie nadwerężyłem, gdy mi ośka trzasnęła. Kolano niby nie spuchło, ale smarowanie Voltarenem Max nic nie daje i coś w nim w środku (kolanie, nie Voltarenie) przeskakuje. Wcześniej trzaskało przy rozprostowywaniu, podobnie jak drugie - a teraz przestało: zły znak! ;)
Nic to - był kiedyś taki serial o koniu Karino - ponieważ było to strasznie dawno temu, to nic z niego nie pamiętam, poza słynną, dramatycznie wykrzykiwaną przez jakąś panią co na nim jeździła frazą: "Koń kuleje! Koń kuleje!". Oraz muzyczką z czołówki (pam pa-pam pam, pam pa-pam pam - paaa).

  • DST 3.37km
  • Czas 00:10
  • VAVG 20.22km/h
  • VMAX 33.30km/h
  • Kalorie 145kcal
  • Podjazdy 25m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

MikroUć z nowym suportem

Wtorek, 16 kwietnia 2019 · dodano: 16.04.2019 | Komentarze 3

Odserwisowo po wczorajszej przygodzie. Pan serwisant nadal zdania, że przez kilkadziesiąt lat naprawiania rowerów jeszcze się z takim przypadkiem ukręcenia suportu nie spotkał. Cóż - to tylko dowód na to, że się kręci - a jak się kręci, to w końcu się ukręci. A przy okazji zapisze w historii w kategorii powolnego zażynania roweru. Gorzej, że po wczorajszym chrupnięciu ośki rozbolało mnie kolano i póki co maście nie pomagają. Stąd dziś mikry kilometraż.
Maś ci los!
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 10.47km
  • Teren 0.26km
  • Czas 00:29
  • VAVG 21.66km/h
  • VMAX 32.22km/h
  • Kalorie 458kcal
  • Podjazdy 37m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć z ukręconym suportem

Poniedziałek, 15 kwietnia 2019 · dodano: 15.04.2019 | Komentarze 7

Ciąg dalszy pecha: Rano cisza przed burzą, czyli zwykła trasa do p.
Po południu, częściowo w towarzystwie M. do serwisu na przegląd jej roweru - po czym jeszcze chwila oglądania sakw w Auchanie. Następnie M. rozpoczęła powrót autobusem, ja rowerem - i po kilku minutach, gdy ruszałem na światłach - CHRUP - i poszedł suport. Dokładnie to złamał się wewnątrz!
Ponieważ od tego momentu każdy pedał kręcił się inaczej, nie pozostało nic innego, jak podejść do najbliższego serwisu. Tam jednak stwierdzili, że najszybciej mi to zrobią w dwa dni, co mnie zupełnie nie usatysfakcjonowało. Zadzwoniłem więc do mojego pana serwisanta - i trochę piechotą, a trochę autobusem dotarłem do niego - będzie mnie ta przyjemność kosztować 7 dych, choć ma być gotowe na jutro. Ech :(
A potem już tylko powrót tramwajem do domu.
Szczęście w nieszczęściu, że wydarzyło się to dziś, a nie np. w Piątek, albo wczoraj - dopiero miałbym się wtedy z niepyszna!
A rower M. też pewnie jutro już będzie wyserwisowany wiosennie - ciekawe, jak się miewa jego suporcik? ;P