Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 87170.26 kilometrów - w tym 3399.18 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.99 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 127.20km
  • Teren 8.20km
  • Czas 05:07
  • VAVG 24.86km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Koło Turka Blaszki

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 23.07.2016 | Komentarze 5

Ta wycieczka chodziła mi po planach już od dawna - celem, oprócz rowerowego zaliczenia gmin w okolicy Turku było połączenie trzech tras - w tym dwóch stareńkich: z 2004 i 2008 roku oraz zeszłorocznej trasy z Ostrowa do Błaszek. Pierwotny plan zakładał jazdę na północ, bo jest bardziej z górki ;) Ostatnimi czasy deficyt wiatrów z S sprawił jednak, że się znieciepliwiłem - i pojechałem w drugą stronę.
Początkowo miałem zamiar jechać bezpośrednio do Koła pociągiem Intercity. Ruszyłem zatem z samego rana na stację Uć-Widzew. Po dojechaniu na miejsce i kupieniu biletów dla siebie i roweru panienka z okienka nagle się skapnęła, że przecież nie ma już miejsc wolnych na rowery :/ No żeby to szlag - w sezonie 3 miejsca rowerowe na cały pociąg?! Panienka w ogóle była na zasadzie "nie mam dla pana żadnych innych propozycji i co mi pan zrobisz?" W końcu ją prawie zmusiłem, żeby mi posprawdzała przejazdy innymi spółkami kolejowymi (bo stwierdziła, że Intercity nie ma żadnego - w domyśle: inne ją nie obchodzą). Okazało się, że za 1,5h jest z Kaliskiej eŁKA do Kutna - a stamtąd TLK do Koła. No to runda przez pół miasta na Kaliską - Kupiłem bilety i kawę, którą prowadząc rower oczywiście rozchlapałem m.in. na koszulkę, więc pech mnie nadal prześladował.
Pociąg eŁKA też miał 3 miejsca na rowery - ale tu nie robią już mecyi - wsiadłem jako czwarty i grzecznie ustawiłem Merysię w przejściu, ale tak, by go nie blokowała - i było to zdecydowanie słuszniejsze rozwiązanie, niż wieszanie roweru z sakwami na hakach w pionie. Gorzej, że wsiadło jeszcze kolejne 6 rowerów ;) Pan konduktor stwierdził, że rowery mu wprawdzie nie przeszkadzają, ale tylko w tygodniu, bo w weekendy jest ich po prostu zbyt dużo! :D - hmm - a może po prostu w pociągach jest miejsca zbyt mało, hę? ;)
Pociąg był więc wesoły, zwłaszcza, gdy pewien rozpaskudzony pucuł lat z 7 wraz z opiekunką ruszyli w kierunku WC - pucuł się uparł, że sam tam wejdzie - no dobrze, byle nie zamykał na klucz drzwi. Oczywiście zamknął i oczywiście się zatrzasnął! Tylko jeden skład do Kutna - a tyle atrakcji! Skończyło się na otwieraniu bachora przez konduktora, który znów musiał się przedzierać przez rowerowe zasieki :D
W Kutnie szybka przesiadka na TLK - oczywiście okazało się, że pani na Kaliskiej sprzedała mi miejscówkę w środku składu, bo nie wiedziała, gdzie (i czy w ogóle) jest miejsce na rowery. Całe szczęście, że z Kutna do Koła rzeczony "Latarnik" nie zatrzymywał się już nigdzie, więc przebiedowałem koło kibla wraz w Mery tarasującą przejście do kolejnych wagonów.
Koło powitało mnie wyremontowanym dworcem - więc od razu przypomniała mi się piosenka "ale w Koło jest wesoło!" ;) - niestety, za chwilę w Koło było dziurdzioło, bo cała okolica dworca jeszcze w wykopkach - pojechałem więc objazdem - i nawet chyba było dzięki temu krócej.
Po przejechaniu mostów na Warcie (po drodze zerk szybki na zabytki) skierowałem się ku południowi na Brudzew. Brudzew okazał się sennym miasteczkiem bez historii w tym momencie, więc leciałem sobie dalej - dobra szosa urwała się jednak nagle (po drodze przecięła jeszcze jakiś nieczynny taśmociąg) przechodząc w potwornie piaszczystą drogę wśród sośnin. W końcu był znak zakazu ruchu, więc jechałem baaaardzo powoli ;) - a głównie prowadziłem rower, bo po tym piachu jazda była właściwie wykluczona. Wkrótce okazało się, że piaskownica prowadzi wprost na skraj wielkiej dziury, czyli kopalni węgla brunatnego (pewnie stąd ten wcześniejszy taśmociąg). Dziura wielka, koparki ogromne nawet z daleka, a ja już miałem piachy po pachi i pragnąłem asfaltu jak kania dżdżownic - w końcu dobiłem doń we wsi Warenka. Tym razem z angielska zanuciłem w duchu "Warenko, Warenko - cóżeś ty za pani - że te drogi wokół, że te drogi wokół - całkiem są do bani!". Ale szybko mi się humor poprawił, a zmęczenie przeszło jak ręką odjął, gdy uświadomiłem sobie, że dojechałem tak właściwie do Bułgaryjki - skoro w Bułgarii mają Warnę i obok Złote Piochy - to nic dziwnego, że piaski i Warenka! ;)
Na skraju Warenki obejrzałem zabudowania dyrekcji kopalni "Adamów" (znaczy - tu kopią Adamy!) - na pustym parkingu leciał na full z jakiegoś głośnika David Coverdale. Hmm.
Dalsza trasa wiodła do Turka (Turku? Ale Turku jest w Finlandii!) - panoramę horyzontalną zamknęły wkrótce imponujące wertykały kominów elektrowni - a może była to przetapialnia słynnych serków - kto wie? ;)
Z Turka, którego zanadto nie zgłębiałem (choć przez myśl przemknęła mi kwestia "Turek, a kebab";) szosą na Uniejów - i wkrótce w prawo, w lokalne asfalty na Kaczki Średnie. Za Kaczkami zaczęła się już typowo rolnicza część trasy - wszędzie żniwa, kombajnów jak mrówków, a traktorów jak termitów.
W Kowalach Pańskich na rondku chwila zawahania - ale napis "2 Dziewiątki" zdecydował: nie dość, że Osiemnastka na szlaku ;) - to jeszcze tuż za rzeczoną wpadnie dodatkowa, nieplanowana gmina! Pod drogowskazem był jeszcze drugi, biały, z brązowym napisem "Czachulec" i krzyżem - to mi powinno dać do myślenia, ale zaślepiony Osiemnastką zlekceważyłem to wyraźne ostrzeżenie... Oczywiście wkrótce się to srogo zemściło - asfalt odszedł w niebyt wraz z Osiemnastką, a mi znów zostały piachy po pachy... I rzeczony Czachulec - w środku mocno zwydmionego sosnowego lasu okazał się być cmentarzem żydowskim i jednocześnie miejscem, gdzie istniało lokalne getto podczas wojny. Ale że tak w środku niczego? Dziwna sprawa... Swoją drogą oznaczanie na drogowskazie żydowskiego cmentarza krzyżem to też dość oryginalny pomysł ;)
Po tej smutnej jak dla mnie historii oraz niemal równie smutnej dla roweru, piaszczysto-kamienistej drodze w końcu znów wychynąłem na asfalt boży - i kompletnymi zadupiami, gdzie nawet diabeł nie powie dobranoc, bo nie ma tam nic, mijając drogowskaz traktujący o jakiejś jednej Stanisławie ("Stanisława 1"), jadąć skrajami to tej, to tamtej gminy, kawałek znów piaskami, szczekającymi pieskami i krowami w kropki oraz jeden nieczynny wiatrak, w końcu dociągnąłem do Goszczanowa i - uwaga - Chlewa. W Chlewie odbiłem na Krąków (nie mylić z Krakowem), gdzie już byłem w zeszłym roku, ale nie miałem czasu zwiedzić miejscowego Wąwelu, czyli ruiny dworu malowniczo położonej na łysym wzgórzu z panoramami na kombajny. Tym razem nadrobiłem zaległość - i pojechałem dalej na Górę (choć wolałbym wreszcie w dół) - w Górze był kościół ze ślubem, więc siłą rzeczy, jak to w Górze, uroczystość była dość podniosła ;D
Z Góry nie na Pazury (bo nie było), tylko na Kalinową - tu wreszcie jakieś drugie jeść (pierwsze było przed Kaczkami) - a że jeszcze miałem ponad godzinę do pociągu ze stacji Błaszki, to podjechałem do samego miasteczka ("łapiąc" trasę z 2004 r., gdy jechałem nad morze prawie przez Wrocław;) - obejrzałem jakiś niby-rynek - i wróciłem na stację Błaszki (przez Smaszków, by było smaszniej;)
Stacja (dosłownie) zabita dechami - przyjechało tym razem Regio z przedziałem bagażowym jak drzewiej bywało, więc zmieściło by się 10 rowerów z rana, ale jechał tylko mój i jeszcze jedna Merida :)
W mieść Uć byłem o zmroku - i żeby się już całkiem dobić kondycyjnie (a czemu? - o tym za chwilę), wróciłem do domu pętliczkując jeszcze przez Park Zdrowotny.

Podsumowanie:
Jechało mi się zdecydowanie źle - z trzech powodów, z czego o dwóch miałem pojęcie (choć jeden był niezaplanowany), a o jednym - pojęcia nie miałem. Teoretycznie Merysia po serwisie powinna śmigać jak ta lala - wiedziałem, że będzie generalnie pod górkę (powód pierwszy), miałem mieć za to z (niezbyt silnym co prawda) wiatrem z N. A wiatr (powód drugi) był czasem z NW, a nawet W, czasem zaś z NE - ponadto było, mimo braku słońca dość duszno.
Powód trzeci odkryłem już w pociągu powrotnym - całą, ale to całą trasę nowa osłonka zębatki lekko tarła o osłonę przedniej przerzutki: efekt był taki, że na każde machnięcie pedałem przypadała konieczność włożenia dodatkowego, niewielkiego co prawda wysiłku - ale po 100 km z hakiem na koniec się czułem, jakbym machnął ze dwie setki ;)

Pozytywy:
Zaliczonych 8 nowych gmin:
- Kościelec (nie mylić z Czachulcem;)
- Brudzew
- Turek-wieś
- Turek-miasto
- Przykona
- Kawęczyn
- (nieplanowany) Malanów
- Lisków.

Napęd:
- rozlana kawa z dworca
- ciastko z Lidlu
- 1 duży jogurt
- jeden wafel "Zebra" (ale nie z kopytami;)
- 1,2 l wody
- 0,8 l pepsówy.



Komentarze
meteor2017
| 07:05 czwartek, 28 lipca 2016 | linkuj Taaa, dlatego planowanie podróży tymi różnymi Intercity to teraz ryzykowna sprawa gdy się jedzie z rowerem :-/ Jak były 3 miejsca dla rowerów, to znaczy że nie było wcale, tylko sprzedawali w ostatnim przedsionku. Myk jest taki, że nawet jak są miejsca to czasem nie ma ich w systemie, albo na odwrót - są w systemie, sprzedają, a w pociągu ich nie ma.

ŁKA faktycznie ma mało miejsc rowerowych i do tego tak wciśnięte w środek, że trudno pokombinowac jakoś... gdyby były przy samych drzwiach to można by pokombinowac - tu wepchnąć, tam wystaje itp. Z drugiej strony Flirty ŁKA są malutkie (dwa człony) i nie ma limitowanych biletów na rowery.

U nas na szczęście głównie Impulsy i to zwykle dwuskładowe - formalnie jest 6 miejsc rowerowych na skład - skład ma 5 członów, więc formalnie na człon wypada mniej miejsc rowerowych niz w ŁKA... ale da się upchnąć bez bólu więcej (np. pod blatem "baru"), albo rower o rower nie zahaczając o wieszak (są to wieszaki poziome).
huann
| 07:45 wtorek, 26 lipca 2016 | linkuj A w Warszawie, jak były jeszcze dzielnice na prawach gminy, to zaliczało się nawet chyba z 18.
meteor2017
| 07:31 wtorek, 26 lipca 2016 | linkuj Skierniewice też się zalicza podwójnie
huann
| 18:12 niedziela, 24 lipca 2016 | linkuj A bo w przypadku gmin z większym miastem (czyli nie gmin miejsko-wiejskich) - liczy się osobno: http://zaliczgmine.pl/communes/index/15 . W ten sposób poprzedniego lata przegapiłem miasto Kowal (choć gminy wiejskiej nie), bo wydawało mi się, że się liczą razem - i ku mojemu poirytowaniu dopiero jak wróciłem, to się zorientowałem, więc w tym roku specjalnie musiałem wjechać do miasta, co uczyniłem przy okazji wycieczki przez Włocławek, Płock i Kutno.
Gość wariag | 17:05 niedziela, 24 lipca 2016 | linkuj Piochada i Blachodeja :)
A dlaczego ten Turek podwójnie zaliczony do gmin, hę ?
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!