Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 87170.26 kilometrów - w tym 3399.18 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.99 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:1118.40 km (w terenie 33.30 km; 2.98%)
Czas w ruchu:46:35
Średnia prędkość:24.01 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:43.02 km i 1h 47m
Więcej statystyk
  • DST 47.10km
  • Teren 3.70km
  • Czas 01:55
  • VAVG 24.57km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć i opłotki prefuneralno-postfuneralne

Środa, 18 czerwca 2014 · dodano: 18.06.2014 | Komentarze 0

Na pogrzeb:
Najpierw od M. do R. via Rude Opłotki etc. (wersja najbardziej terenowa). Potem z R. autem na cmentarz, potem na konsolację, po kąsaniu powrót autem, jeszcze noszenie elementów szafnych - i na abarot - tym razem wersją półterenową.
Wiatr momentami nieco uciążliwy z NW i N. Na powrocie duży ruch, a ponadto mijała mnie potwornie śmierdząca ciężarówka z czymś_nienazwanym - aż dwie minuty musiałem przeczekać, by rozwiało owe miazmaty :/
Sakwy wypchane ciuchami na uroczystość.
I znów gorąco.


  • DST 28.00km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:06
  • VAVG 25.45km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć bez skrótu

Wtorek, 17 czerwca 2014 · dodano: 17.06.2014 | Komentarze 4

Trasa niemal identyczna jak wczoraj (M. - p. na P. - M. wraz z obiema pętelkami) - tylko, że mi zamknęli skrót, którego patronem jest "Stań i sław Moni uszko", więc musiałem pojechać dookoła.
Wiatr słaby, czasem umiarkowany, przeważnie boczny, sakwy nieco bardziej wypchane niż zazwyczaj.
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 27.70km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:05
  • VAVG 25.57km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć znów szybka

Poniedziałek, 16 czerwca 2014 · dodano: 17.06.2014 | Komentarze 0

Klasycznie i z pętelkami: M. - p. na P. - M.
Wyszło szybko jak na miasto, mimo, że rano pod wiatr i pod koniec znów korek.
Sakwy lekkie - średnia z powrotem ponad 27 km/h :)
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 55.20km
  • Czas 02:28
  • VAVG 22.38km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Opłotki i Uć sprawunkowo

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 16.06.2014 | Komentarze 5

Z M. - od M.: najpierw z solidnym wiatrem do Ciaptaka w Rzygowie (via Głodzisko) - leciało się jak na skrzydełkach, postój pod sklepem w Głodzisku (po picie) i przy płocie z napisem Bajkał.
W Ciaptaku zakup dżinsu grafit - i pokrętnymi, bocznymi asfaltami oraz Trasą Górnolotną w centrum miasta Uć - ten odcinek niestety pod wiatr, więc tempo znacznie spadło. Z centrum do d., a stąd jeszcze do rajcy pławnego, gdzie zleciało 1,5 głodziny.
I na abarot do M.
Sakwy wypchane.


  • DST 9.80km
  • Teren 0.20km
  • Czas 00:24
  • VAVG 24.50km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć z lenistwa tylko w 6 kropek

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 14.06.2014 | Komentarze 0

Leń totalny: z M. do Jubileuszowej Biedronelli i na abarot. Na koniec jeszcze jakieś mikropętelki wśród bloków, żeby w ogóle było co na bs-a wpisać ;P
Sakwy z powrotem pełne wiktuałów ;)
Wiatr dość silny z NW i W - wyjazd po deszczu (i przed kolejnym), więc spore kałuże.


  • DST 26.30km
  • Czas 01:06
  • VAVG 23.91km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć ze średnią średnią

Czwartek, 12 czerwca 2014 · dodano: 12.06.2014 | Komentarze 13

Rano porywisty wiatr z WNW, a więc prosto w pysk - stąd jazda najkrótszą trasą od M. do p. na P. - bez pętelki. Na koniec jeszcze ogromny korek, więc średnia wyszła wręcz tragiczna.
Powrót z tymże wiatrem i z pętelką - 14,4 km pokonane ze średnią 27 km/h :D
Ogólnie więc średnia wyszła... średnia ;)
Sakwy lekkie, zdecydowanie chłodniej niż ostatnimi dniami - "zaledwie" bardzo ciepło ;)
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 33.30km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:25
  • VAVG 23.51km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć nieprzytomna

Środa, 11 czerwca 2014 · dodano: 11.06.2014 | Komentarze 5

M. - d. - p. na P. - M.: klasycznymi trasami - wraz z pętelkami.
Kierowcy nieprzytomni, rowerzyści podobnie, wszędzie tłok i korki.
Sakwy nieco wypchane. Kolejny dzień wielkiego upału.
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 28.00km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:08
  • VAVG 24.71km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć nieco zmordowana

Wtorek, 10 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Najklasyczniej i z dwiema pętelkami: M. - p. na P. - M.
Po upalnych szaleństwach ogólne zblazowanie, ale w końcu wziąłem się i lemondkę w garść i średnia wyszła przyzwoita.
Wiatr niezbyt silny z N i NW, ale ze względu na zmęczenie materiału nieco się ponaprzykrzał. Tłumy na dedeerówie na powrocie.
Nadal gorąco; sakwy lekkie.
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 143.20km
  • Teren 3.50km
  • Czas 06:03
  • VAVG 23.67km/h
  • Temperatura 39.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sk-wice - Wa-wa w podmuchu ognistym

Poniedziałek, 9 czerwca 2014 · dodano: 09.06.2014 | Komentarze 10

Prognozy na poniedziałek, jeśli chodzi o wiatr (a nie termikę, gdyż zapowiadał się nieziemski upał), były nader sprzyjające, a że dzień wolny - to i do Wawy wypadało się wreszcie w tym roku wybrać. Żeby jednak nie było jak zwykle, postanowiłem podjechać pociągiem do Skierniewic - i stąd, zataczając łuk w kierunku Wisły, a potem przebijając się przez Puszczę Kampinoską, osiągnąć cel, zaliczając przy okazji kilka nowych gmin.
Po opuszczeniu pociągu w Skierniewicach i samego miasta (paskudne dedeerówy z kostki) zagłębiłem się w Puszczę - na początek Bolimowską, w drodze na Bolimów. Na tym odcinku wiatr miał być tylny, lub tylno-boczny, z SW. Ale już w lesie coś z tym wiatrem było jakby nie tak. Po wyjechaniu za puszczę i Bolimów okazało się, że dziad jest z SE i E, a więc stricte boczny - i w dodatku silny. A ja wciąż jeszcze nieco zmordowany po Jamboru i upale dnia poprzedniego.
Z Bolimowa tedy szosą na Sochaczew - niby nic, ale ciężko jak diabli. Socho zaś to chyba najdłuższe miasto centralnej Polski - trwało całe 15 km, mimo, że nie jest to żadna metropolia;) Wszystko się ciągnie wzdłuż jednej, dziurawej ulicy i końca nie widać, ale za to na szczęście bezdedeerowo - no i właśnie w samo południe pięknie kuranty w miejscowym kościele w centrum dzyńdzoliły :)
Po kolejnych kilku postojach, w ukropie i przy bocznym wietrze (na szczęście jakby się nieco zmieniał na S-SE) osiągnęliśmy z Meridzią Brochów - a tam kościół z czerwonej cegły udający trzema okrągłymi basztami zamczysko. I zimna cola w sklepie :D
Popilim, obejrzelim - i dalej w drogę! Wkrótce pojawiły się tablice (w tym jeden witacz z drewnianym łosiem - wiadomo: jeśli łosie, to tylko w Kampinosie!), że zaczyna się Park Narodowy. Kilka kilometrów dobrej i wreszcie nieco zaciszniejszej szosy przez puszczę - i już była krzyżówka w Śladowie nad Wisłą. Wisły nie było widać, aczkolwiek przez kilka km trasa prowadziła wzdłuż wału wiślanego. Szosa pełna paskudnych łat, ale za to na postoju w Kromnowie sympatyczna rozmowa z panem z rowerem i dwoma utytłanymi ze szczęścia labradorami (biszkoptowym i czarnym), którzy czekali na gimbus z dziećmi. Gimbus przyjechał, ja pojechałem - znów boczny, tym razem z S-SW wiatr. Kilka km dalej odbiłem na jakieś zadupia typu Polesie - nawet kawałkiem była, dobra na szczęście gruntówa. Skrót ten okazał się miły, ale mało ciekawy - i po 85 km ponownie dobiłem do szosy głównej na Nowy Dwór, by po chwili skręcić na S - na Cybulice. Przy krzyżówce znów był łoś, ale namalowany na witaczu gminnym metalowym. Skrót na Cybulice okazał się wybitnie kostropaty, ale szybko znów wyjechałem na kolejną główną szosę - tym razem na Leszno i Błonie. Ruch nieziemski, mimo parku narodowego - tiry, wyścigi osobówek, motocykle etc. - ale jechało się dobrze. Bardzo obawiałem się tego odcinka - raz, że pod słońce, dwa, że pod wiatr centralnie. Ale wietrzyk tym razem zrobił kolejnego psikusa - i skręcił na WN, a chwilami na N. Niestety, byłem już tak zmordowany, że wiele nie nadrobiłem, a godzina zaczynała być konkretna. Przed Julinkiem (znana szkoła cyrkowa), dokładnie na setnym kilometrze odbiłem w lewo w jakieś wiochy, chcąc zeskrótować i ominąć Leszno - na końcu wiosek zaczęła się znowu puszcza - i piaszczysta, kopna droga. W upale rojącym się od wszelkiego gryzącego insekta powalczyłem z piachami o tyle, że oprócz prawie ostatnich kilkudziesięciu metrów pod górę, udało mi się to jakoś pokonać - i znów wyjechałem na asfalty - w Zaborówku - a po chwili na główną szosę na Wawę. Tam to dopiero się zaczął ruch ogromny - i tak przemykając i z postojem (którym to już?...) na pić dojechałem do Borzęcina. Po drodze znaki proponowały mi kolejny kostkowy ciąg pieszych rowerzystów (tzw. ceper), ale znaki były tak rzadko rozmieszczone, że zlałem sprawę, bo godzina była bardzo późna, a ja jeszcze miałem trochę przed sobą. Za Borzęcinem skręciłem w bardziej boczne i mniej ruchliwe szosy i wkrótce zrobił się krajobraz podmiejski: jakieś hale, druty z napięciem, hurtownie etc. Byłem już paskudnie zmordowany - i znów kilka postojów na przestrzeni kilkunastu km. Na szczęście wiatr nadal sprzyjał. W końcu w Morach dobiłem do głównej trasy Socho-Wawa, przeciąłem ją, podjechałem na rodzinny cmentarzyk zrobić porządki - była 17.30, a na Wawę Zachodnią miałem jeszcze 10,5 km, zaś pociąg o 18.35. Pomyślałem więc, że zamiast na Wawę, podjadę na stację w Piastowie lub Pruszkowie, dokąd miałem zdecydowanie bliżej - i tam wsiądę w pekap. Zadzwoniłem jeszcze do kol.Meteora, żeby się upewnić u źródeł, jak to wygląda z tymi pociągami. A ten mnie uświadomił, że mój się wcale na rzeczonych stacjach nie zatrzymuje! Była 18.04 - no to w długą na Zachodnią! Trasę pokonałem w 25 minut (28 licząc ze światłami) - po drodze światła, remonty, zwężenia, kolejne propozycje dedeerów, dramat! Na stację wpadłem 3 minuty przed odjazdem (na szczęście miałem wcześniej zakupione bilety) - jedne schody w dół, drugie w górę na peron - tu się okazało, że pociąg tym razem wyjątkowo z innego odchodzi - znów schody jedne, drugie - po czasówce rowerowej z cmentarza i ponad 130 km w upale bieganie z rowerem po schodach to doprawdy ciężka;) przesada! Dopadłem pekap w ostatnim momencie - i padłem jak mucha na podłogę w przejściu, bo w bagażowym jacyś kolesie robili bibę i było siwo od fajek. Siedziałem i ociekałem z gorąca i wysiłku - a tu ostatnia woda wypita na cmentarzu!
Pekap Mazowiecki dotoczył się do Skierniewic z dwuminutowym opóźnieniem - ale na przesiadkę miałem planowo tylko 3 minuty! I znów bieg z rowerem - na szczęście bezschodowo, bo peron ten sam - aż mi wyleciały klucze, ale pozbierałem i zdążyłem.
Dalsza jazda odbyła się już na szczęście bez żadnych przygód - suszyło tylko przeokropnie. 3,5 h bez picia w takich warunkach, no to kota można dostać! W końcu wysiadłem specjalnie na stacji Uć-W. (mimo, że ze stacji Uć-A. miałbym zdecydowanie bliżej) - ale na W. jest bar i picie z lodówki;). W 5 minut wypiłem prawie litr zimnej coli - i to mi chwilowo uratowało percepcję niezaburzoną wszechświata. Tymczasem zrobiło się już prawie ciemno, zaczął też kropić przez chwilę deszczyk - super-przyjemnie! No to jeszcze na koniec wywinąłem quasiczasówkę via pętelka do M. - i mimo zmordowania 7,5 km pokonałem w 18 minut :)
Wyjazd, gdyby nie konieczność ciągłego pośpiechu, związanego z przeważnie niekorzystnym wiatrem, ze wszech miar udany: zaliczonych nowych gmin 5 (Sochaczew-miasto, Brochów, Czosnów, Leszno i Stare Babice), plan cmentarny zrealizowany, kolejna setka w tym roku zaliczona. Szkoda tylko, że zabrakło z godzinki na rozwałkę nad Wisłą.
Napęd jedzeniowy: dwa duże wafle "Grzesiek", jeden cukierek "Kopiko", jeden landryn (noname). I tyle. Jeść się kompletnie nie chciało, ze względu na upał; zresztą nie było na to czasu.
Napęd pitny - łącznie ok. 6 litrów napojów (mniej więcej po równo: cola, izotoniki, woda mineralna i zabrana z domu kranówa z sokiem porzeczkowym), a i tak przesuszyło potężnie.
Sakwy nieco wypchane, co dało się we znaki zwłaszcza przy sprawach schodowo-pociągowych.



  • DST 100.20km
  • Teren 6.90km
  • Czas 04:14
  • VAVG 23.67km/h
  • Temperatura 37.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jambór z czterema łbami

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 7

Upalna setka z M.:
Od M. pojechaliśmy stałą dość trasą na Tuszyn i dalej bocznymi asfaltami po Dłutówek - stąd trochę terenowo, a trochę asfaltowo dotarliśmy do Drzewościn - a tam nowy, piękny dywanik asfaltowy. By dotrzeć na działę jamborową, należało jednak odbić z owegóż na mało wyraźną dróżkę, która stopniowo schodząc do rzeczki, stawała się miejscami grząska i pełna trzcin. Ostatnie kilkadziesiąt metrów przed wodospadzikiem i przeprawą oraz tajemną furtką na tyły młynosmażalni trzeba było przeprowadzić rowery przez błocko, ale się udało :)
Po przejechaniu przez młynosmażalnię wkrótce była już działa i R. - zostawiliśmy rowery w domku i poszliśmy na krótką przechadzkę nad rzeczkę nieco się schłodzić - i na rybska do rzeczonej młynosmażalni. A tam ludzi jak mrówków i głodzinę trwało, nim cztery pstrągi wjechały na stół - z surówkami i frytkami zresztą ;)
Po pożarciu, oprócz ości zostały łby cztery, które troskliwie owinęliśmy w co się dało i zabraliśmy jako suwenir dla Psa Alana do domu.
Wystartowaliśmy z działy tak późno, jak się dało, by dojechać przed zmrokiem - wracaliśmy całkiem inaczej, bo przez Ldzań, Różę (gdzie wspaniałe nowe wiadukty nad S8 i piękny, gładki asfalt na starej drodze), wreszcie Rydzyny. Tam wbiliśmy się w niby-serwisówkę wzdłuż S8, która szybko zaniknęła, a drogę zastąpił nam rów z wąską deseczką jako mostkiem. Uginał się i trzeszczał, ale wytrzymał! Po schłodzeniu się w rowie znów jakieś próby jazdy wzdłuż eski ósmej - ale nic z tego nie wyszło, bo nawet gruntówy przeorali dziady :/ W końcu dotarliśmy do Prawdy (wszystkie bezdroża widać również do niej prowadzą) i przez Guzew, Babichy i Tyłami Ptakowymi wskoczyliśmy na trasę na Tomaszów. W Głodzisku zjechaliśmy z niej i dalej już tak, jak rano niemal do końca - ja jeszcze odbiłem do bankomatu pod psem i zatoczyłem 1,5 kółeczka wokół bloku M., co poskutkowało wymęczeniem setki.
Cały dzień nieznośnie gorąco - wiatr w drodze na działę prosto w nos, co prawda niezbyt silny, ale lemondka była często w użyciu - po południu miał pomóc, ale najpierw się zrobił zaledwie boczny, a potem wprawdzie niemal ustał, ale zmienił się na znów przedni, co po wymęczeniu upałem wcale nie było takie fajne.
Tłumy aut i rowerów w drodze powrotnej - widać było wyraźnie, że większości tzw. społeczeństwa weekend się kończył. A mi na szczęście jeszcze nie ;)