Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 87397.41 kilometrów - w tym 3400.34 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.99 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:1000.30 km (w terenie 216.00 km; 21.59%)
Czas w ruchu:42:36
Średnia prędkość:23.48 km/h
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:40.01 km i 1h 42m
Więcej statystyk
  • DST 66.90km
  • Teren 2.30km
  • Czas 02:47
  • VAVG 24.04km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Podlasie Egzotyczne - dz. 3: Walka z wiatratatarami

Środa, 8 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 7

Trasa:
Supraśl - Podsokołda - Sokołda - Kopna Góra - Wierzchlesie - Stara Kamionka - Bobrowniki - Bohoniki - Malawicze Górne i Dolne - Wojnowce - Zubrzyca - Miszkieniki - Babiki - Samogród - Usnarz Górny - Grzybowszczyzna - Jurowlany - Krynki

Od rana ruszyliśmy pieszkom na zwiedzanie Muzeum Ikon i cerkwi (w odbudowie wewnętrznej, ale za to Pan Pop Przewodnik dał nam prosforę - takie ciasteczko opłatkowate) - po drodze miejscowe cmentarze z zabytkowymi kaplicami, jakieś koniki obok. Muzeum bardzo ciekawe i nastrojowe - światło plus dźwięk - i mnóstwo ikon. Potem spiesznie wróciliśmy na kwaterę po rowery, pożegnaliśmy Dyzia (wciąż ze wstążkami) - i w samo południe ruszyliśmy tym razem szosowo do arboretum w Kopnej Górze. Od rana silnie wiało z NW - więc początkowo, w puszczy nie było źle - ale później jeszcze dało nam owo wianie solidnie w kość! Póki co mknąc przeważnie bardzo dobrym asfaltem osiągnęliśmy Kopną Górę - gdzie znajduje się cmentarz powstańców listopadowych oraz arboretum - co ciekawe imienia powstańców - ale styczniowych. Po obejściu z rowerami arboretum (zbyt wczesna wiosna na jakieś spektakularne rozkwity - ale miejsce ładne) - skręciliśmy na północ - w kierunku Sokółki. Póki jeszcze kilka km jechaliśmy przez puszczę - z wiatrem było jako tako - ale po wyjechaniu na Sokólskie Pagórki - łyse jak Pokład Idy (i znane z wiatraków) - zaczęła się istna walka - z wiatrami. Chwilami wicher wręcz nas zatrzymywał, a będąc nieco skośnym (w lewy pysk) - próbował zrzucać z drogi. Z tego odcinka, oprócz męki, zapamiętałem jeszcze tablicę informującą o tym, że znaleźliśmy się w strefie zagrożonej afrykańskim pomorem świń! "Od głodu, chłodu, etc., powietrza oraz wiatrów - racz nas chronić Panie Allahu!" ;> Naszym kolejnym celem chwilowym była bowiem pierwsza z dwóch tatarskich wsi w tych okolicach - czyli Bohoniki. Przed Bohonikami nieco skręciliśmy na wschód, więc wiatr zaczął bardziej współpracować - ale dopiero od Malawicz lecieliśmy jak na skrzydłach na SES. Tymczasem do Bohonik dobrnęliśmy mijając niezbyt malownicze hałdy piachu kopalni owegóż, a potem jakimiś skrótami terenowymi - meczet był zamknięty, na klamce wisiała kartka z numerem telefonu do Pani Otwieracz- niestety - nikt nie odbierał... Podjechaliśmy więc za to do mizaru - czyli cmentarza muzułmańskiego, ukrytego wśród wiekowych sosen na jakimś pagórku. Miejsce robi spore wrażenie, choć przeważają na nim współczesne groby - ale na każdym, zamiast krzyża - półksiężyc... Stara część cmentarza, przypomina z kolei cmentarz żydowski - zamiast macew stoją tu płaskie kamienie postawione na sztorc, skierowane w stronę Mekki.
Z Bohonik po chwili dotarliśmy do wspomnianych wcześniej Malawicz - tu ruina wiatraka - i z wiatrem (choć początkowo pod górę - na najwyższe wzniesienia pod Sokółką - tzw. Wojnowskie Góry) pomknęliśmy asfaltem przez senne przygraniczne wioski w stronę Krynek. Po drodze obejrzeliśmy jeszcze trzy cerkwie - położoną w szczerym polu w Samogrodzie (gdzie nas powitały przesympatyczne pieski z plebanii) - oraz dwie w Jurowlanach. W międzyczasie uciekliśmy jeszcze przed czarną chmurą typu gradowego, która nas postraszyła na pustkowiach za Babikami - na szczęście jakoś się rozmyła. Za Jurowlanami słonko zaszło, więc o pierwszym zmroku dociągnęliśmy do Krynek - i tu, w pokojach gościnnych miejscowego Domu Kultury, w warunkach nieco siermiężnych, ale schludnych i niedrogich zalegliśmy na kolejną noc.

Nowe gminy: Szudziałowo, Sokółka, Krynki.


  • DST 58.90km
  • Teren 41.90km
  • Czas 03:08
  • VAVG 18.80km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Podlasie Egzotyczne - dz. 2: Knysze i Puszcza Knysz.

Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 2

Trasa:
Czechowizna - Knyszyn - Chraboły - Kopisk - Karczmisko - Czarna Wieś Kościelna - Czarna Białostocka - Jałówka (nr 1) - Supraśl

Ranek wstał pochmurny, ale silny wiatr z W szybko przegnał chmury. A skoro z W - to znaczyło sprzyjający powiew! :D Na początek koła skierowaliśmy z powrotem ku Knyszynu, celem oddania kluczy od chałupy - spotkany po drodze sympatyczny pan dziadek na rowerze posnuł przez chwilę opowieści o tym, jak jeździł na rowerowe pielgrzymki po całej Polsce i że pochodzi z Krakowa. W Knyszynie zaczęliśmy poszukiwania knysz - takich do żarcia nie znaleźliśmy, ale za to w miejscowej informacji tur miła pani informator obdarowała nas książkami pełnymi lokalnych opowieści pt. "Knysze" :) W ogóle sympatyczne nastawienie lokalnej ludności (i zwierząt!) do rowerzystów oraz brak asfaltu to chyba najbardziej charakterystyczne cechy wschodniego Podlasia - a przykłady tego mieliśmy w następnych dniach praktycznie codziennie!
Po dość pobieżnym obejrzeniu miasteczka (nie było czasu na więcej - musieliśmy dotrzeć najpóźniej na 16:00 do Muzeum Ikon w Supraślu! - z czego i tak nic tego dnia nie wyszło, ale mowa o tym będzie poniżej) ugrzęźliśmy na trochę na miejscowym kirkucie - niezwykle oryginalnym, bo założonym na groblach pomiędzy dawnymi sadzawkami królewskimi. Dzięki takiej kombinacji do dziś przetrwały i sadzawki - i cmentarz!
A potem zaczęły się charakterystyczne piaszczysto-żwirowe drogi, zastępujące w tych stronach boczne wiejskie asfalty - ciągnące się kilometrami pyło/błoto(w zależności od tego, kiedy ostatnio padało)strady - szerokości takiej, że 2-3 auta mieszczą się obok siebie. I taką właśnie pyłostradą dojechaliśmy do wsi Chraboły - chwila asfaltu - i znów żwirówką zagłębiliśmy się w Puszczę Knyszyńską. To prawdziwe ostępy - ponoć krajobrazem najbardziej z polskich lasów zbliżone do tajgi! Wśród wiekowych świerków i sosen rosnących na silnie pagórkowatym terenie jechało się z wiatrem szybko i przyjemnie - do momentu, gdy M. spadł łańcuch. Szybko naprawiliśmy, pogadaliśmy chwilę z kolejnym sympatycznym rowerzystą (z Białegostoku) - i zaraz ukazała się kolejna klimatyczna wioska - Kopisk położony na pagórkowatej polanie wśród lasów. Znów kawałeczek asfaltu - i kolejnych kilkanaście kilometrów szutru do zapadłej w lesie wsi - Karczmiska - z malowanymi drewnianymi chałupami. Potem nieco się ucywilizowało, bo dojechaliśmy do Czarnej Białostockiej - tu (na wjeździe) śródleśny zalew - a na przeciwległym krańcu miasta - fikuśna nowa cerkiewka. I znów lasy i lasy... Zamiast pojechać szlakiem rowerowym (pełno ich w Puszczy Knyszyńskiej i jej okolicy), postanowiliśmy skrótować wzdłuż torów dawnej leśnej kolejki, bo czasu było już trochę mało. Niestety - droga najpierw się zrobiła nie w tym kierunku, potem niewyraźna, a na koniec ugrzęzła w jakimś bagiennym śródleśnym rezerwacie - a my wraz z nią. Na szczęście jacyś miejscowi miłośnicy przyrody pokazali nam, jak wrócić na szlak rowerowy - ale w efekcie nie było już szansy tego dnia na Muzeum Ikon. Mimo to dojechaliśmy szutrami (m.in. przez kolejną klimatycznie zapadłą wioskę o nazwie Jałówka) do przedmieść Supraśla w miarę wcześnie - więc odwiedziliśmy (właśnie się zamykającą;) informację tur i zjedliśmy miejscowe specjały w restauracji, odprowadziliśmy rowery na naszą kolejną kwaterę (powitał nas czarny pudel z czerwonymi wstążkami w uszach o imieniu i nazwisku Dyzio), trochę je (znaczy rowery, a nie wstążki ani uszy) umyliśmy z puszczańskiego błota wężem ogrodowym - i ruszyliśmy na abarot pieszkom na niespieszną przechadzkę o zmierzchu po nastrojowym Supraślu - główna ulica pełna jest starych, ale ładnie odrestaurowanych drewnianych domków tkaczy, przy rynku pyszni się pałac Bucholtza, a kawałeczek dalej nad miasteczkiem góruje zespół klasztorny i ogromna obronna cerkiew, odbudowana niedawno ze zniszczeń wojennych. W ogóle pięknie odrestaurowany Supraśl (troszkę przypominający może nawet Kazimierz nad Wisłą) objawił nam się niczym perełka wrzucona między ostępy - całkiem nierzeczywiście prezentując się wśród wiekowej puszczy. Wracając już po ciemku obeszliśmy nadrzeczny pasaż - i kilka innych ciekawych miejsc - pod ratuszem spotkaliśmy miziastego kota z ogonem jak wiewiórka i sympatyczną panią, pod Domem Ludowym - jeża... Na kolację zaś spróbowaliśmy już na kwaterze m.in. lwowskiego piwa (bliższych, oprócz znanej nam Łomży w sklepie nie mieli;) Po czym złapały mnie w nogach takie skurcze, jakbym 100 lat na rowerze nie jeździł... Niedobrze!

Nowe gminy: Dobrzyniewo, Czarna Białostocka, Supraśl.


  • DST 14.50km
  • Teren 2.10km
  • Czas 00:39
  • VAVG 22.31km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Podlasie Egzotyczne - dz. 1: A kysz do Knysz!

Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 12

Trasa:
Od M. rowerowo na Uć W. (dalej pociągowo) - Wawa PKP - Siedlce PKP - Czeremcha PKP - Białystok PKP - Knyszyn PKP - (dalej rowerowo) Knyszyn - Czechowizna

Wiosenna majówka w kwietniu z M., czyli zaległy urlop z zeszłego roku postanowiłem spędzić na najbardziej zadupiastej części Podlasia. Jakem wymyślił - takeśmy pojechali!
Od rana w mieście Uć śnieżyło nieco, ale szybko dojechaliśmy na dworzec - i dalej z czterema przesiadkami pięcioma ciapągami trzech spółek kolejowych dotarliśmy w 8h do przedsionka dziczy, czyli na stację Knyszyn. Przesiadki były szybkie i sprawne, zaś konduktorzy: ucki - przemiły (pozwolił nam jechać w jedynce, mimo, że bilety opiewały na dwójkę, ale jedynka była ostatnia, więc tam właśnie wstawiliśmy rowery) oraz przedostatni (z Czeremchy) - bajarz-jajarz zagadujący każdego nomen-omen po kolei ;)
Po drodze się ładnie rozchmurzyło, ostatnie płachty śniegu znikły jeszcze przed Lipcami, a za Bugiem wyszło ładne słońce, więc po ostatecznym wysięściu z pociągu było miło, choć pod nieco przeszkadzający wiatr, a że z sakwami, więc nienajszybciej. Ze stacji Knyszyn dojechaliśmy do samego miasteczka, tam odebraliśmy klucze od domku agroturystycznego od pani właścicielki - i kilka kilometrów za miastem, we wsi nad Jeziorem Imienia Króla Ostatniego z Jagiellonów zalegliśmy na pierwszy nocleg - w stuletniej chacie, całej pustej i do naszej dyspozycji - włącznie z kominkiem i drewnem doń - i dobrze, bo było w środku na wejściu +8 stopni ;) Udało się jednak nagrzać chałupę do +24 stopni w kuchni i +17 w pokoju, więc tragedii nie było, a nawet bardzo miło i klimatycznie :)

Nowe gminy: Krypno i Knyszyn.


  • DST 15.20km
  • Czas 00:33
  • VAVG 27.64km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

PółUć odserwisowa dobrze posmarowana

Piątek, 3 kwietnia 2015 · dodano: 03.04.2015 | Komentarze 8

Na szczęście przestało śnieżyć, a silny wiatr z WNW skutecznie podsuszył wczorajsze błota. Tak więc po odebraniu Mojej Drogiej Merysi z serwisu (koszt, włącznie z nowymi oponami tego samego typu co poprzednio zamknął się w niecałych 500 zł), śmignęliśmy przeważnie z wiatrem do M. via pętelka - oraz najpierw dworzec PKP, gdzie kolejny wydatek - zakup biletów na nadchodzące wielkimi kołami nowe, egzotyczne przygody!
A rower tak śmiga, że bez problemu rozpędziłem go na płaskim do 42 km/h :) - i to mimo niezbyt wygodnego plecaczka na plecach.
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 15.70km
  • Czas 00:41
  • VAVG 22.98km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Półuć doserwisowa z wielkimi wodami

Czwartek, 2 kwietnia 2015 · dodano: 02.04.2015 | Komentarze 0

Po kilku dniach wichrowo-opadowych szaleństw pogodowych dziś już musiałem ruszyć rowerowo - choćby z tego względu, że miałem od dłuższego czasu umówiony pozimowy przegląd w serwisie. Najpierw więc pojechałem dedeerówą do myjni, gdzie nieco Dziadówę doprowadziłem do stanu rozpoznawalności przy pomocy wielkich wód ;)
Z myjni jak najmniejszymi błotami do serwisu - po drodze jeszcze jakaś mała pętelka po Pietrynie, bo byłbym za wcześnie - odwiedziłem przy okazji dość nowy sklep marki Salewa - a, jak mi i mało komu wiadomo, mój termos od 15 lat wciąż ten sam to właśnie Salewa, na cześć której ukułem kiedyś powiedzenie: "Salewa - dobrze się nalewa!" :D
Z Salewy w pierwszych płatach zadymki do serwisu - tam Meridzia ma spa do jutra - a ja na abarot już pieszkami i empekami załatwiając różne sprawy z powrotem do M.
W międzyczasie zrobiła się ogromna śnieżna zadyma - wiadomo: idą święta, musi być biało!;P Niestety - wszystko się od razu topi, więc kałuże jak stąd potąd!
Dzień bezsakwowy (bo do serwisu) - jeno plecaczek, dość obciążony. I pod wiatr - wciąż dość silny - z SW.
Kategoria 1. Only Uć