Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 87346.80 kilometrów - w tym 3400.04 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.99 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2018

Dystans całkowity:886.57 km (w terenie 72.94 km; 8.23%)
Czas w ruchu:36:33
Średnia prędkość:24.26 km/h
Maksymalna prędkość:55.91 km/h
Suma podjazdów:4378 m
Suma kalorii:35993 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:38.55 km i 1h 35m
Więcej statystyk
  • DST 44.42km
  • Teren 7.59km
  • Czas 01:54
  • VAVG 23.38km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.13, więc pechowy - Dębki-Karwia-Krokowa-Wierzchucino-Dębki

Czwartek, 6 września 2018 · dodano: 06.09.2018 | Komentarze 7

Na początek wyjaśnię, na czym ów pech poległ był: otóż tuż po przyjeździe z nieznanej do tej pory przyczyny zeżarło mi GPS-owe dane wycieczki. Szczęście w nieszczęściu, że spojrzałem na koniec jazdy na czas i liczbę kilometrów, a (jak zwykle) na bieżąco, podczas wycieczki zliczałem kilometry przebyte w terenie. Cała reszta informacji (w tym czas jazdy bez dłuższych postojów, liczba kalorii i przewyższenia - póki co - nieznane. Mam cichą nadzieję, że zawieruszone gdzieś między zegarkiem, a Endo nagle się objawią... wtedy uzupełnię/poprawię co się da i dorobię Relive'a z fotkami, bo bez tego się niestety nie da. Będzie też lepsza średnia, bo pauzowałem zegarek tylko podczas dłuższych postojów, a w czasie takich na pstryknięcie fotki - już nie. Endo to uwzględnia, w przeciwieństwie do zegarka, który czas jazdy liczy dopóki się nie włączy pauzy - czy się jedzie, czy się nie jedzie.
Vmax podaję zaś tyle, ile zauważyłem w jakimś tam momencie na mej starej Sigmie, która nawet nie zapamiętuje takich rzeczy.
A teraz cała reszta:
Wyjechaliśmy z M. niezbyt późno, ale też jechaliśmy niespiesznie - najpierw znaną nam już drogą przez las do Karwi, a stąd, zgodnie z inspiracją kol. Trollkinga (dość) dobrą szosą z hopkami w stronę Krokowej. Przed ową Krokową wskoczyliśmy na kilka km-ów na coś, co u nas jest wyjątkiem, a np. w Skandynawii - normą - czyli asfaltową drogę rowerową z dala od jezdni. Ta konkretnie prowadzi nasypami dawnej kolejki - super pomysł z małym minusem - po kilku latach już miejscami korzenie przydrożnych drzew porozsadzały nawierzchnię. Widać za mało asfaltu dali.
W Krokowej obejrzeliśmy dawny dworzec stacji (obecnie harcówka), muzeum (dość ciekawa wystawa o mało znanej bitwie z czasów Wojny Trzynastoletniej - wygrali nasi:) oraz przede wszystkim pięknie odrestaurowany pałac von Krokowów w nieco jeszcze zaniedbanym parku. Bardzo ciekawa jest historia owego rodu - odsyłam do internetów zatem.
Stąd z cudownym wiatrem 11 km-ów do Wierzchucina do mijanej już wcześniej dwukrotnie restauracji Kaszubski Młyn - pięknie odrestaurowany obiekt, ale jedzenie, które zamówiliśmy - bardzo przeciętne (w przeciwieństwie do cen).
Stąd już indywidualnie poleciałem przez górki pod wiatr do Dębek (po drodze zajrzałem jeszcze na kompresor), a M. wolała mniej pagórkowatą, krótszą, ale potwornie dziurawą powrotną opcję przez łąki nad Piaśnicą.
Na koniec wycieczki stuknęło 5 tysięcy km-ów w tym roku.
Pogoda była dziś w kratkę: czasem słońce piekło aż za bardzo, czasem nawet symbolicznie kropiło. Za to cały czas silnie wiało - z NE.
I jeszcze dla porządku: dzień 12, czyli wczorajszy Laby z Labem to psacerki, bieganie po plaży, popołudniowy obchód lasu (w godzinę zebrałem 33 podgrzybki!) oraz trochę kajaka na tutejszym kanałku. Trzeba było jakoś odreagować stresy po Helu ;) Dziś natomiast, będąc zniesmaczonym zachowaniem zegarka, przebiegłem jeszcze wieczorem plażą 5 km-ów - i to z czasem życiowym (23,5 min.). Co to nerwy robią z nie-biegacza ;) Na szczęście tym razem wszystko zadziałało w kwestii GPS-a jak w... zegarku.



  • DST 123.56km
  • Teren 24.74km
  • Czas 05:19
  • VAVG 23.24km/h
  • VMAX 38.99km/h
  • Kalorie 5240kcal
  • Podjazdy 560m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.11 - ciężki kawałek Helu. A nawet całość x2.

Wtorek, 4 września 2018 · dodano: 04.09.2018 | Komentarze 11

Hel rowerowo zdobyty! I to w obie strony.
Jakie to szczęście, że... już więcej tam nie muszę dwukołowo jechać!;p
A czemu tak? O tym poniżej.
Czekałem z tym Helem ile się dało, na początku także dlatego, by skończyły się wakacje i bym nie musiał przedzierać się przez dzikie tłumy rowerzystów urlopowych (co dzisiaj zaprocentowało zwłaszcza na helskiej dedeerówie) - aż wreszcie prognozy pogody na dziś (bez upału i mało słońca, słaby wiatr z NE) sprawiły, że się ruszyłem.
Prognozy finalnie sprawdziły się w połowie - w końcu Hel to miejsce znane z połowów, więc mogłem się tego spodziewać: w drodze powrotnej wyszło bowiem słońce, zrobiło się trochę za gorąco - i nasilił się męczący wiatr przednio-boczny i boczny.
Ruszyłem zatem dość wcześnie z Dębek przy prawie bezwietrznej aurze i zachmurzonym niebie: póki co - idealnie!
Jadąc cały czas wzdłuż wybrzeża na wschód - najpierw leśną drogą do Karwi, potem dziurawym asfaltem do Jastrzębiej Góry - miałem jeszcze nadzieję na lepsze nawierzchnie w dalszej części wycieczki. Wiadomo - nadzieja matką głupich, ale ponoć głupi ma szczęście... Widać jestem głupi inaczej: w Jastrzębiej dziurawy asfalt zastąpiła bazaltowa krzywa kostka - i tak przez kilka km-ów niemal do centrum Władysławowa. Tłukłem się więc z coraz większym bólem dołu pleców;) do Władka z Dębek ponad godzinę.
Tu zaczyna się kolejne rowerowe szczęście - czyli kostkowa droga rowerowa, która na długości ok. 25 kolejnych kilosów sprawiła, że coraz bardziej nienawidziłem roweru. Po drodze krótkie chwile wytchnienia: w Chałupach (gdzie przy tablicy z nazwą rozebrałem... Mery z sakw do frywolnej fotki;) i Kuźnicy. Jastarnię minąłem na szybko - i tu zaczęło się już w ogóle coś bez nazwy: do Juraty dziurawa rowerowa betonówka przetykana płytami z dziurkami, a stąd chyba 8 km krzywej i pagórkowatej żwirówki ciągnącej się wzdłuż szosy. Obiecałem sobie solennie, że choćby mnie mieli rozjechać 8 razy na tych ośmiu km-ach - wrócę szosą.
W końcu, nad wyraz wymordowany najdurniejszymi nawierzchniami naszego wybrzeża (prawdziwe rowerowe highway's to Hel(l)!) doczołgałem jakoś do miasta Hel. Tu podjechałem najpierw do latarni morskiej, a następnie na sam kraniec półwyspu, gdzie jest zbudowana promenada z widokiem na cypelek piaszczysty, dzielący Bałtyk od Bałtyku ;)
I tu nastąpił najtrudniejszy moment: widmo powrotu, zatem przerabiania tego wszystkiego raz jeszcze w odwrotnym kierunku! Alternatywą był pekap do Władka, skracający męki o ponad połowę... zacisnąłem zęby nie klamki - i ruszyłem w rowerową drogę powrotną. Brawo JA.
Na początek, zgodnie z obietnicą daną sobie samemu totalnie olałem 8 km szutru i do Juraty ciąłem szosą (niestety, też trochę dziurawą) - tylko raz jakiś pan z dostawczaka postanowił mi wykrzyczeć przez okienko, gdy mnie wyprzedzał, że "obok jest ścieżka!" Ano jest - właśnie ścieżka. Z drogą rowerową oprócz znaków drogowych nie mająca nic wspólnego.
Potem już znów kostkówką w godzinę doczłapałem do Władka - po drodze piękne widoki na Zatokę Pucką (trochę niestety walącą zdechłymi sinicami) - i gdyby to była jeszcze równa asfaltówka... Jak to śpiewał Pan Nohawica - gdyby gdyby gdyby gdyby, gdyby - małże, plaże głowonogi - ryby.
Pasuje.
We Władku znów koszmarna kostkówka do Jastrzębiej - tym razem w dodatku przeważnie pod górę - trochę więc jechałem szutrowym poboczem wyjeżdżonym przez innych dwukołowych desperados.
Ostatnimi atrakcjami na trasie, której nie polecam żadnemu rowerzyście była latarnia morska na Rozewiu (obejrzana, podobnie jak ta na Helu z zewnątrz) oraz punkt widokowy na morze na urwisku nieopodal.
A potem już tylko znów: dziurawy asfalt do Karwi i szutrówka z wygniecionymi dołkami przez las - i byłem znowu w Dębkach, gdzie M. zrobiła grilla, ale to już całkiem inna, znacznie milsza historia :)
Korzyści z dzisiejszego wyjazdu: zaliczone dwie nowe gminy (Jastarnia i Hel). Jeśli chodzi o nasze wybrzeże, z różnych okazji i wyjazdów jest już zatem komplet od Świnoujścia aż do Gdańska włącznie.
A żeby nie było tak okropnie, to na koniec wklejam (nie uwzględniający stanu dróg;) Relive z fotkami.
Endżoju*!
*Jak się nie ma, co się lajka - to endżoju, co się ma ;)



  • DST 51.87km
  • Teren 15.55km
  • Czas 02:13
  • VAVG 23.40km/h
  • VMAX 44.75km/h
  • Kalorie 2178kcal
  • Podjazdy 385m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.8 - trochę terenowo, trochę podmuchowo do Białogóry, Prusewa, Nadola - i na abarot

Sobota, 1 września 2018 · dodano: 01.09.2018 | Komentarze 10

Dziś M. wzięła do testowania wczasowy kolejny rupieć terenowy - tym razem typu góral - i był to w sumie najlepszy ze złych dotychczasowych rowerowych wyborów ;) - góral całkiem spoko, szerokie, dobrze nadymane opony, łańcuch co prawda zapiaszczony, ale nie przerdzewiały, a nawet naoliwiony - tyle, że nie działała ani tylna, ani przednia przerzutka... w sam raz na kaszubskie pagórki :/ Nastawiłem ręcznie łańcuch gdzieś pośrodku zębatki tylnej, na cięższym przełożeniu z przodu, żebyśmy jednak wrócili przed nocą ;) - i jazda!
Najpierw znaną nam już terenową drogą przez malownicze lasy do Białogóry, stąd równie malowniczymi, choć już nieznanymi terenami do ujścia do morza rzeczki, noszącej imię...Bezimiennej :)
Tu postój jakąś godzinkę na moje pluskanie się wśród dużych dziś fal - morze ciepłe, za to woda w rzeczce, która płynie z lasu...brr!
Stąd ruszyliśmy do opuszczonej już o tej porze stanicy harcerskiej w Osieczkach (Szklanej Hucie) - i z powrotem do Białogóry inną, choć równie szutrowo-piaszczystą opcją. Wszędzie piękne sosnowe bory z niekończącymi się połaciami kwitnącego w pełni wrzosu, przetykane gdzieniegdzie buczyną pomorską, lub świerczynami. Cudo.
Z Białogóry wskoczyliśmy wreszcie na asfalt (wcześniejsze drogi gruntowe niby w miarę dobre, ale jednak wytrzęsło) i pomknęliśmy w kierunku Prusewa. Na tym odcinku na łuku jeden wariat chyba w BMW koloru srebrnego postanowił wyprzedzić nadjeżdżającą z mojego przeciwka kolumnę rowerzystów, którą właśnie mijałem - mało brakowało, a by mnie zmiótł, bo szedł na czołówkę. Jakoś się jednak zmieścił. Pokazałem mu dobitnie, co o tym myślę. Za karę musiał i tak gwałtownie hamować (w jego przypadku - chamować), bo za mną też jechało jakieś auto
W Prusewie, w którym byłem przelotnie onegdaj objeżdżając Jezioro Żarnowieckie tym razem postój kolejny - w pałacu-restauracji. Na razie nic nie jedliśmy, obejrzeliśmy za to przepiękny park ozdobny - jest tu nawet stary sad! Stąd robiąc chwilę kolejnego postoju na cmentarzyku ewangelickim, żeby M. go mogła obejrzeć (ja, podobnie jak pałac już go wcześniej poznałem) dociągnęliśmy z górki do Nadola nad Jeziorem Ż - tu chwila popasu przy mrożonej kawie w Stolemowej Grocie. Próbowaliśmy także pojechać kawałek drewnianą promenadą nad brzegiem, ale się skończyła po kilkudziesięciu metrach :(
W Nadolu zwiedziliśmy jeszcze nieduży, ale ciekawy skansen kaszubski, gdzie w klatkach mają króliki wielkości sporego zająca oraz gołębie rasy specjalnej wielkości kury(!) - i rozpoczęliśmy powrót do Dębek. Po drodze było jednak znów Prusewo i restauracja w pałacyku - tym razem już nie mogliśmy nie wypróbować tutejszych dań: naprawdę wyśmienite roladki z dorsza oraz placki z cukinii - wszystko z równie udanymi dodatkami. Atmosfera sielska - miejsce z pewnością warte zwiedzenia. I jest nawet zamykany na kłódkę garaż rowerowy w starych zabudowaniach gospodarczych!
Obżarci minęliśmy (krótki postój celem zorientowania się w menu i cenach) kolejną klimatyczną knajpę - tym razem w wierzchucińskim Kaszubskim Młynie - może następnym razem tu z kolei zawitamy? :)
Na rozstaju za mostem na Piaśnicy M. skręciła w skrót do Dębek, czyli dość koszmarną gruntówko-płytówkę - ja wolałem objechać tę wątpliwą atrakcję dookoła mimo sporej górki w Żarnowcu do podjechania (a potem zjechania:) - na mecie byliśmy niemal równocześnie.
Cały dzień wiał niestety silny wiatr z W do NW - gdyby nie to wycieczka ze wszech miar udana, a tak udano-wymęczona. Podobnie jak średnia - terenowo-wietrzno-pagórkowa.
Relive z fotkami - polecam.
Dla porządku: dzień 7 Laby z Labradorem (31.08.): spacerowo - psa-cerowy ;) I troszkę kajakowy.