Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 87070.25 kilometrów - w tym 3399.00 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.99 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2018

Dystans całkowity:886.57 km (w terenie 72.94 km; 8.23%)
Czas w ruchu:36:33
Średnia prędkość:24.26 km/h
Maksymalna prędkość:55.91 km/h
Suma podjazdów:4378 m
Suma kalorii:35993 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:38.55 km i 1h 35m
Więcej statystyk
  • DST 9.74km
  • Czas 00:26
  • VAVG 22.48km/h
  • VMAX 39.89km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 421kcal
  • Podjazdy 54m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć, po prostu Uć

Wtorek, 18 września 2018 · dodano: 18.09.2018 | Komentarze 8

Dom - p. - dom.
Megakorki, kierowcy nieżyczliwie wciskający się na człowieka kulturalnego, rowerzyści jak naćpani, znów ciut za gorąco - a łokieć nap...rawi się chyba nie za prędko.
Czyli: bez przygód tym razem ;D
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 9.73km
  • Czas 00:26
  • VAVG 22.45km/h
  • VMAX 36.68km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Kalorie 413kcal
  • Podjazdy 53m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć wprost fatalna

Poniedziałek, 17 września 2018 · dodano: 17.09.2018 | Komentarze 4

Dom - p. - dom.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi oraz te bolące na mnie po wczorajszej kraksie mówiły: daj sobie dziś spokój z rowerem.
No to pojechałem.
Pierwszą karą było ponowne w tym miesiącu niezapisanie trasy porannej przez TomToma.
Drugą - blisko godzina spędzona w serwiso-sklepie w kolejce po zakup nowych pedałów.
A ukoronowaniem wszystkiego było niemal dejavu z wczoraj: tym razem osobówka jadąca z naprzeciwka postanowiła skręcić w swoje lewo w podporządkowaną zajeżdżając znienacka mi drogę. Dałem po hamulcach tak, aż mi siodełko stanęło dęba razem z całym, obciążonym sakwami tyłem. Gdybym miał ciut lepsze hamulce - przeleciałbym znów przez kierownicę wpadając na pirata, jakby były słabsze - nie wyhamowałbym i rąbnął weń przodem.
Pan pirat wesoło pomachał przez szybkę i sobie pojechał.
Dość - już dość tych przygód.
Dane statystyczne dziś w przybliżeniu z racji porannego strajku zegarka.

EDIT:
Endo odnalazło poranny przejazd - zatem dane są już kompletne i dokładne :)
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 111.21km
  • Teren 2.38km
  • Czas 04:31
  • VAVG 24.62km/h
  • VMAX 35.50km/h
  • Kalorie 4788kcal
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętelka Nadwiślańsko-Kampinoska krwią okupiona

Niedziela, 16 września 2018 · dodano: 16.09.2018 | Komentarze 11

Pomysł na dzisiejszą wycieczkę kiełkował już od pewnego czasu - czekałem tylko, aż trafi się wolny dzień z niezbyt silnym wiatrem wszystko jedno z jakiego kierunku - w końcu to pętelka.

Wreszcie prognozy wskazały dzisiejszą niedzielę jako optymalną, już wczoraj więc zakupiłem mnóstwo biletów na łącznie 4 połączenia kolejowe (Uć-Łowicz, Łowicz-Sochaczew,
Sochaczew-Łowicz, Łowicz-Uć) i uzbrojony w chęć zdobycia nowej gminy (Wyszogród) ruszyłem dziś na wycieczkę, podczas której co prawda udało się +/- osiągnąć zamierzone cele, ale z różnych względów nie będę jej do końca miło wspominać.

Zaczęło się (gdzieżby indziej!) w pociągu. Nie wsiadałem na stacji startowej, więc przyjechał już mocno nabity. Władowałem się do środka składu, a tu w miejscu dla rowerów pińcetplusy razy kilka z przyległościami, wózkami, siatami etc. Stanąłem obok i w tym momencie usłyszałem głos pani - o dziwo - konduktor:
-SKORO JUŻ pan wsiadł z TYM rowerem, to proszę go powiesić!
-OK, tylko odepnę sakwy, ale te osoby też się muszą przesunąć, bo nawet nie mam do haków dostępu!
Pani Ważna bardzo niezadowolona zarządziła ewakuację i upychanie dzieciatych gdzie się dało - i - nim zdążyłem odpiąć sakwy, znów na mnie wjechała:
-TEN rower MA wisieć, nie może tak stać, na HAKACH ma wisieć!!
Odpowiedziałem jej krótko, że chyba właśnie po to są te haki, nieprawdaż? No to dała mi spokój, ale innych całą drogę do Łowicza rozstawiała po kątach - ci co stali mieli siadać, ci co siedzieli - ustępować im miejsca, etc. :D Jakaś nadgorliwa. W dodatku po 3 stacjach za Zgierzem wyluzowało się tak, że w ogóle mogłem biegać po korytarzu.
W Łowiczu przesiadka na Koleje Mazowieckie - i tu już bez przygód dociągnąłem do Socho puściutkim składem.

Socho przywitało mnie specyficznie: atakiem wściekłego żółtego kundla, gdy tylko ruszyłem - i wściekle żółtą kostkową dedeerówą, gdy kundla odgoniłem. Zatem bez wielkiego sentymentu opuściłem ten malowniczy gród i po przejechaniu Bzury pojechałem jej lewym brzegiem szosą na Kamion.

Szosa niezła, a tam, gdzie zła - zaraz się zrobił nowy asfalt i znów była git. Pierwszy króciutki postój przy moście w Witkowicach (most na Bzurze, którym przeprawiali się żołnierze w 1939 r. - pomniczek i jacyś goście w morowych strojach i z motocyklami z epoki - no tak, to właśnie dziś przypadła rocznica przeprawy wojsk!)

Te motocykle były dziś pierwsze po drodze - i to był jakiś tajemniczy znak, którego jednak nie odczytałem. Pojechałem dalej, częściowo odremontowaną, a częściowo sfrezowaną nawierzchnią i wkrótce osiągnąłem Kamion. Tu zerknąłem pod kościołem na dziwacznie obudowany kapliczką bardzo ładny głaz narzutowy, którego w związku z tym prawie nie widać.

Przy wyjeździe z Kamiona minęła mnie rycząc cała zgraja motocyklistów - jakąż miałem satysfakcję, gdy po wyjechaniu na główną szosę na Wyszogród okazało się, że na wjeździe na most na Wiśle remont i ruch wahadłowy - całe stadko pierdziołków potulnie stało czekając na czerwonym :D

W końcu światła się zmieniły, pognali jak na przeszczep - a ja spokojnie, cykając fotki przetelepałem most i już byłem w Wyszogrodzie, zaliczając niniejszym nową gminę. Kręcąc trochę, za chwilkę byłem na rynku - a tu atrakcje: mnóstwo Ukraińców, sztuczne drzewo...solarne, punkt widokowy na Dolinę Wisły, resztki po rozbitym samolocie. Po chwili usłyszałem porykiwania motocyklowe - oho - chyba się zapędzili i musieli się wrócić! :D

Czym prędzej zjechałem więc łukiem nad samą Wisłę do przyczółka dawnego drewnianego mostu - motocykliści po dobrych dziesięciu minutach też tu jakoś trafili :D

Ponieważ czas tradycyjnie zaczął mnie gonić, więc szybki siup ponownie na europejską;) stronę Wisły - i z Kamiona wreszcie z wiatrem (do Wyszogrodu był przednio-boczny z NNW) pognałem na wschód przeważnie bardzo dobrym asfaltem. Po drodze wyprzedził mnie miły kolarz na cienkich - nawet chwilę pogadaliśmy, ale gdzie tam mu moje 30 km/h wobec jego 40?

W Secyminie odbiłem z głównej szosy w lewo obejrzeć dawny drewniany zbór mennonitów i miejsce, gdzie pływał ongiś prom do wsi - postrachu najeźdźców. Czyli do Wychódźca. Tu pierwszy postój na żryć (banan i czekolada). Na drugim brzegu znów smętnie porykiwało bractwo słabotłumikowe ;)

Stąd wg sugestii kol. Meteora (Super pomysł! Dzięki!!) wąską, ale kompletnie bez-autową asfaltówką lecącą na wschód wzdłuż wału wiślanego - po lewej wał, po prawej łąki, ogrody, starsza (wypatrzyłem nawet drewnianą zagrodę olenderską!) i nowsza, działkowa zabudowa. Sielanka, a jeśli chodzi o doznania z jazdy, to ów dywanik chyba nawet (ze względu na brak wybijających korzeni i durnych słupków po środku) przebija ową pomorską rowerówkę sprzed tygodnia między Krokową, a Puckiem.
W końcu odbiłem z pewnym żalem w prawo - celem była wieś o nazwie Mała Wieś Przy Drodze - ze względu na nazwę :)

Stąd już całkiem wykręciłem powrotnie na południe, a potem na zachód - i zrobiło się pod wiatr.

W Wilkowie wskoczyłem na świeżutki, tegoroczny asfalt tnący Puszczę Kampinoską - wrażenia mieszane, bo asfalt w parku narodowym to jednak niehalo, ale rowerem jechało się super ładnych parę km-ów :) Na szczęście jeszcze nie założono progów zwalniających, choć już przygotowano pod nie miejsca i znaki drogowe.

Potem był znów stary asfalt przez Górki i Sosna Powstańców na skraju lasu, na której wieszano Powstańców Styczniowych. Sosna już od wielu lat jest przewrócona i spróchniała, obok za to wybudowano jakiś ołtarzyk polowy.

Ruszyłem dalej i za chwilę mocno się rozczarowałem - dziurawy asfalt zastąpiła megadziurawa szutrówka - 2 km-y męki, a czasu do pociągu z Socho - na styk!

W końcu się wykaraskałem ponownie na asfalt, dociągnąłem do Kampinosu, odbiłem w prawo na główną na Sochaczew, przejechałem może 5 km-ów (pod wiatr - na szczęście osłabł był) - i tu po raz trzeci dopadła mnie motocykloza - tym razem nie chwalebnie (jak w Witkowicach) i nie radośnie (jak pod Wyszogrodem) - a boleśnie: w chwili, gdy jadąc główną trasą mijałem jakieś podrzędne skrzyżowanie, zza auta czekającego po prawej stronie aż przejadę wysunął się nagle dziadyga na sportowym japońskim motorku. Niestety, nie było szansy uniknąć kontaktu, więc tylko przygotowałem się na maksymalnie bezpieczną glebę...ŁUP! I już leciałem - i zaraz już leżałem. Trochę na plecach, trochę na lewym łokciu - a też i nieco na kolanie. Szybko się poderwałem (nie wiedziałem, jak się sytuacja z autami za mną przedstawia) - Dziad zdębiały pozbierał się i stoi. Opieprzyłem go jak burą sukę (a może i bardziej) - coś jąkał, że mnie nie widział...Taa, jak się włącza do ruchu zza auta, które pewnie z jakiegoś powodu tego nie robi, to faktycznie można nie widzieć. Ale przewidzieć to już by wypadało!

Tymczasem krew się leje z łokcia, ja się spieszę na pociąg (jeszcze ze 12 km-ów i tylko 3 kwadranse - w tym przedzieranie się przez Socho!). Państwo ze stojącego auta bardzo pomogli, zabandażowali mi rękę - i nawet proponowali podwózkę na pekap - ale nie będzie mi dziadyga pętelki rozwalał! Podziękowałem pięknie, trochę wyprostowałem pedał, w który dziadzisko walnęło (a co, jakbym w ułamku sekundy nie zabrał stamtąd nogi?) i potoczyłem dalej, każąc na ostatek Spieprzać Temu Dziadu - byle z głową. Został osłupiały, a ja obolały (i co gorsza, ze względu na łokieć nie korzystający z lemondki, a było pod wiatr) rozpaczliwie próbowałem odrobić straty czasowe. Żelazową Wolę minąłem więc pędem bez choćby krótkiego postoju na foto, a potem już przez dziurawe, albo rozkopane ulice, omijając żółte dedeerówy i równie żółte wściekłe kundle osiągnąłem dworzec 13 minut przed odjazdem pociągu.

Pociąg ten dowiózł mnie do Łowicza, gdzie była kolejna przygoda - zatrzymał się tak udanie a bystro, że będąc na końcu składu nie miałem peronu i groziło skakanie z rowerem 1,5 metra w dół na kamyczki. Na szczęście pan konduktor zauważył i przyleciał odebrać ode mnie Mery z krzywym pedałem.

Kilkanaście minut oczekiwania na e-ŁKĘ - i już dosłownie bez żadnych przygód dociągnąłem na Ucki Żabieniec - i stąd do domu.
I tak było warto :P

Napęd: 1,5 l wody, banan, kilka kostek czekolady oraz 0,5 l Mountain Dew prawie na koniec na dworcu w Łowiczu.

RELIVE Z FOTKAMI; Wyszogród - 588 zaliczona meridowo gmina. Łokieć nap...naprawi się sam.




  • DST 24.12km
  • Teren 0.06km
  • Czas 00:58
  • VAVG 24.95km/h
  • VMAX 32.29km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 1050kcal
  • Podjazdy 97m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć sprawunkowo-wspominkowa

Sobota, 15 września 2018 · dodano: 15.09.2018 | Komentarze 14

Trochę kręcenia po mieście: najpierw do R. podlać kwiatki, a podczas powrotu na Dworzec Kaliski kupić bilety kolejowe na jutrzejszą, nieco dalszą wycieczkę - tu też wypiłem kultową jak dla mnie kawkę Dallmayra z automatu, która to umilała mi długie godziny w p. na K. przez jakieś 4 lata dyżurów tu-że.
A potem jeszcze mała kontrolna zawijka do Odhuańńi - i do domu.
Wiało dziś nie lada z NNW - a więc w każdą stronę z boków: mimo braku upału zmachałem się dziś nieco. Na szczęście jutro już ma być z wiatrem nie tak źle :)
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 11.13km
  • Czas 00:30
  • VAVG 22.26km/h
  • VMAX 34.81km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Kalorie 476kcal
  • Podjazdy 58m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć z drogowymi palpitacjami i psią lampą

Czwartek, 13 września 2018 · dodano: 13.09.2018 | Komentarze 6

Rano zwyczajnie przez korki do p., a po południu, w megakorkach (16 wymuszonych postojów na 6 km-ach; zwolnień bez liku!) do psiego pana doktora po specjalną lampę do nagrzewania bolących łap i pleców Alusiowi - i do domu.
Na szczęście dziś bez wielkiego upału; umiarkowany wiatr z NE.
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 53.56km
  • Teren 2.01km
  • Czas 02:05
  • VAVG 25.71km/h
  • VMAX 47.45km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Kalorie 2276kcal
  • Podjazdy 301m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć, a potem upalna wrześniowa pętelka nie do końca typowa

Środa, 12 września 2018 · dodano: 12.09.2018 | Komentarze 4

Rano do p., gdzie mnie tak zmuliło od 8h kompa non stop (gdzież ta morska bryza i szum fal? Duszę się!), że mimo upału, silnego wiatru i ogólnej aprzytomności niewyspaniowej decyzja mogła być o 16.00 tylko jedna: najbardziej typowa, zatem nie-terenowa (terenu mam po urlopie po lemondkę) i maksymalnie niezwiedzaniowo-bezmyślna pętelka :)
I takoż uczyniłem: po 8 km-ach miejskich korków, które akurat dziś dały do wiwatu - kolejne 15 to cudowna jazda z wiatrem z górki na Stryjków. O to chodziło, biegało, fruwało!
Tu się już powoli zaczęły schódki (jak to się mawia w mieście Uć), bo i pod wiatr - i pod pagórki.
Gdy dojechałem do miejsca, gdzie powstaje bezmyślne rondko, okazało się, że nie ma jak się przedrzeć do Łagiewnickiego Lasu zwykłą trasą (może i jakoś tam by się dało, ale miałem lenia i wolałem kręcić korbą, a nie się kręcić bez sensu, nie wspominając już o zawracaniu i tak chwiejnej głowy) - wybór więc padł na niejeżdżone od chyba kilkunastu lat opłotki zgiersko-miejskie;) - i co ciekawe - póki był Zgierz - był asfalt. A potem kilometr tak bardzo niechcianych dziś telepań po szutrze, drugi km terenu w Lesie - i do domu.
Gorąco i silny wiatr z SW, ponadto wspomniane korki, więc mając na uwadze także owe szutry - średnia do przyjęcia. Energii niewątpliwie dodała chodząca po łbie muzyka Chumbawamby - konkretnie album "Anarchy". Nie znającym - polecam :)
Trasa popołudniowa.



  • DST 9.73km
  • Czas 00:24
  • VAVG 24.32km/h
  • VMAX 34.92km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 421kcal
  • Podjazdy 52m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć z dużymi ilościami ani

Wtorek, 11 września 2018 · dodano: 11.09.2018 | Komentarze 4

Dom - p. - dom.
Ani ciepło, ani zimno. Ani słonecznie, ani deszczowo. Ani wietrznie, ani zaciszne. Ani korecznie, ani swobodnie. Ani szybko, ani wolno.
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 9.77km
  • Czas 00:24
  • VAVG 24.42km/h
  • VMAX 40.32km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Kalorie 421kcal
  • Podjazdy 51m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć z dobrym Vmaxem

Poniedziałek, 10 września 2018 · dodano: 10.09.2018 | Komentarze 4

Posturlopowa codzienność, czyli dom - p. - dom.
Korki nie takie znów straszne, prawie bez wiatru - podczas powrotu zielona fala latarń pozwoliła osiągnąć dobrą jak na centrum miasta Vmax :)
Kategoria 1. Only Uć


  • DST 31.38km
  • Teren 1.26km
  • Czas 01:15
  • VAVG 25.10km/h
  • VMAX 39.92km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 1352kcal
  • Podjazdy 140m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć posturlopowa sprawunkowa - a tu nagle krowa

Niedziela, 9 września 2018 · dodano: 09.09.2018 | Komentarze 13

Szybki wyskok do R. odebrać klucze, potem dla fantazji do Lublinkowego Lasu, gdzie na łączce spotkałem, tak to mawia Dziki MrSCOTT pasące się fanki (odsyłam do Reliev'u) i nad Bielicowy Stawek, następnie na sekund pięć do dawnej p. na L. - a stąd do Odhuańńi zajrzeć do skrzynki i w ogóle co tam - i z powrotem do domu. Trasowo wyszło coś na kształt postawionego na głowie wylaszczonego diplodoka :D
Pogoda przyjemna - ciepło, ale nie za ciepło i niezbyt silne powiewy wiatru z N.

A teraz obiecane podsumowanie 16 dni Laby z Labem:

KILOMETRY:
Rower - 474,57
Pieszo bez pieska - 112,32
Bieganie - 45,01
Spacer z pieskiem - 27,36
Kajakowanie - 11, 60
RAZEM - 670,48 km / śr. dziennie - 41,90

SPALONE KALORIE:
Rower - 18217
Pieszo bez pieska - 8321
Bieganie - 4025
Spacer z pieskiem - 2416
Kajakowanie - 1663
RAZEM - 34642 / śr. dziennie - 2165

CZAS AKTYWNOŚCI:
Rower - 19 h 52 min.
Pieszo bez pieska - 13 h 55 min.
Spacer z pieskiem - 10 h 15 min.
Bieganie - 4 h 0 min.
Kajakowanie - 3 h 34 min.
RAZEM: 51 h 36 min. / śr. dziennie - 3 h 13 min.

Ponadto zaliczone rowerowo 4 nowe pomorskie gminy (Rumia, Gniewino, Jastarnia, Hel).
A teraz przydałby się urlop na leżąco w sanatorium. Ciekawe, ile dni bym maksymalnie wytrzymał? Ze trzy? ;)

Kategoria 1. Only Uć


  • DST 82.08km
  • Teren 0.93km
  • Czas 03:23
  • VAVG 24.26km/h
  • VMAX 55.91km/h
  • Kalorie 3484kcal
  • Podjazdy 460m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.15 - Dębki-Gdynia-(pekap)-Uć

Sobota, 8 września 2018 · dodano: 08.09.2018 | Komentarze 9

Dzień czternasty Laby z Labem to plażowanie, pływanie spacery i bieganie plażą - pobiłem swój rekord długości biegu, a wieczorem jeszcze poprawiłem trzema kilometrami. Niestety, więcej biegania już na razie nie przewiduję.
I nadszedł dzień 15 - tym razem jednak smutny, bo dzień powrotu do szarej rzeczywistości. To były niezwykle aktywne, udane, pogodne i po prostu piękne dwa tygodnie - jak podsumuję wszystkie kalorie i kilometry z Endomonda, to wkleję w komentarzu poniżej.
W nocy do Dębek przyjechał autem transport dla M. i Alusia - brat i bratowa (tym razem bez mo-psa). Ja miałem już wykupiony bilet na pekap z Gdyni na 12:58. Wcześniej jednak musiałem tam dotrzeć - a że, podobnie jak w dniu wyjazdu nad morze wcześnie rano lało, a i prognozy były do kitu, więc znów byłem pełen obaw co do aury.
I znów, jak się okazało - niepotrzebnie. Na szczęście pogoda dziś sprzyjała - co do wiatru, to do Pucka miałem tylny, potem był boczny, ale do przeżycia. Gdy startowałem słońce powoli przebijało się przez chmury, potem niebo co prawda było przeważnie zachmurzone, ale nie spadła już ani kropelka dżdżu.
Pożegnałem więc malownicze nadmorskie Dębki i ruszyłem - najpierw dobrze znaną trasą do Krokowej, a stąd, testowaną 2 dni wcześniej poleconą przez kol. Trollkinga asfaltową dedeerówą, biegnącą po śladzie dawnej kolejki na przestrzeni ponad 17 km-ów. I znów - gdyby nie miejscami powypychany przez korzenie asfalt - byłby to ideał rowerowej trasy. Ale i tak oceniam ją w skali 0-6 na piątkę. Czułem się jak na najlepszych bornholmskich, albo szwedzkich drogach rowerowych. Po drodze odwiedziłem pobliski pięknie odrestaurowany dwór w Kłaninie leżący wśród nadal zruinowanych zabudowań - kiedyś folwarku, potem zapewne PGR-u. Niezwykły kontrast.
Jadąc dalej zawinąłem jeszcze w bok do pomnika rosyjskiego jeńca w Starzyńskim Dworze by przekazać pozdrowienia od kol. Trolla - i już prościutko przez Łebcz dociągnąłem do końca wyjątkowo malowniczej dedeerówki koło Swarzewa. Cześć i chwała pomysłodawcom! - wykonawcom też, choć mniej (również ze względu na upierdliwe metalowe słupki przy każdej krzyżówce - nawet z polną drogą).
Za Swarzewem wskoczyłem na chwilę na szosę do Redy, chwila postoju na widokowym parkingu z łabędziem nad Zatoką Pucką - i kolejną dedeerówą (ale niestety tym razem jako żywo przypominającą tę na Hel) i w dodatku robiącą dziwne zygzaki dojechałem do portu w Pucku.
Tu chyba szykowała się jakaś impreza, bo uliczki pozamykane i policja, więc znów musiałem zrobić jakieś dziwne wygibasy, by dostać się na pięknie odrestaurowany rynek.
A potem prosta droga na południe wykierowała mnie za miasto - trochę podjazdów, trochę zjazdów - w tym jeden taki, że od pędu mapa odczepiła mi się od lemondki (patrz: Vmax;) - musiałem się więc zatrzymać i ją pozbierać. Po owym zjeździe (w Mrzezinie) wypłaszczyło się całkiem - wjechałem bowiem na ogromne przestrzenie łąk Pradoliny Łeby-Redy. Szosa dość dziwaczna, z wielkich betonowych, ale równych płyt - jechało się nieźle, mimo nadspodziewanie dużego ruchu i braku pobocza.
Miałem już niewiele czasu, ale postanowiłem zawinąć jeszcze do odwiedzonej rowerowo 14 lat temu Rewy, by znów zerknąć na słynny Szperk - czyli Cypel Rewski - piaszczysty mini-Hel wybiegający w morze kilometr, szerokości kilkudziesięciu metrów. Tym razem nie pchałem się na sam koniec, bo piach grząski, a sakwy obładowane tym i owym.
W ten sposób ostatecznie pożegnałem się z morzem - i już najprostszą trasą przez Kosakowo ciąłem na Gdynię - od granicy miasta ciągnie się kilka kilometrów w stronę centrum wspaniała asfaltowa, szeroka jak morze trasa...dedeerowska ;) - widać nówka, licznie śmigana przez rowerzystów. Ech, żeby to tak zawsze - gdy się skończyła, zaczął się kulminacyjny punkt programu, od którego zależało, czy w ogóle zdążę na pociąg - została bowiem godzina - a przede mną plątanina Portowo-Estakadowo-Kwiatkowska. Na szczęście, tylko z jedną niewielką oszibką, więc dość szybko pokonałem toto (w czym znów częściowo pomogła kolejna asfaltowa de de er) i za troszkę byłem na dworcu - pół godziny przed odjazdem.
A w pociągu spotkałem miłego rowerzystę z Katowic, który właśnie skończył trasę Świnoujście-Hel, więc dowiedziałem się od niego różnych najświeższych newsów o tym, co się pozmieniało wzdłuż wybrzeża przez ostatnie parę lat. I pewnie bym się dowiedział więcej, ale w Gdańsku-Oliwie wsiadła niezwykle okrągła, gadatliwa i elegancka choć prosta jak drut starsza pani w średnim wieku - i aż do Torunia miałem pozamiatane: musiałem wysłuchiwać o wszystkich jej sprawach życiowo-zdrowotno-przyjaciółkowo-wszelakich. Byłbym uprzejmie przysnął, ale co chwila o coś pytała i nie dawało rady. Na szczęście też wieszała psy na rządzie, ale ileż można wysłuchiwać o tym, że masło w Gdańsku po 9 zyli? Etc., itd...
W końcu wytoczyła się w Toruniu, ale już miałem dość społeczeństwa, więc resztę trasy niemal przedrzemałem i z rowerzystą nie pogadałem. Może szkoda.
Wysiadłem tam, gdzie wsiadałem przed dwoma tygodniami, czyli na Widzewu - to nie był dobry pomysł, bo na początek musiałem się przedrzeć przez tłumy kibiców idących na mecz. Ale nawet byli grzeczni i nie szli dedeerówą. A potem już tylko kilkanaście minut jazdy - i o pierwszym zmroku byłem w domu. A M. z psem dopiero po północy, bo jeszcze po drodze molo w Sopocie zwiedzali.
Relive trasy Dębki-Gdynia przez Puck - proszę uprzejmie.
Zaś fotkę wklejam specjalnie jako podziękowanie dla kolegi Trollkinga za inspirację wariantu trasy z dedeerówką kolejkową  - oraz dlatego, że jak nie wkleję, to już przy kolejnym wpisie zapewne będzie znów się domagał ;D