Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 87346.80 kilometrów - w tym 3400.04 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.99 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 111.21km
  • Teren 2.38km
  • Czas 04:31
  • VAVG 24.62km/h
  • VMAX 35.50km/h
  • Kalorie 4788kcal
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętelka Nadwiślańsko-Kampinoska krwią okupiona

Niedziela, 16 września 2018 · dodano: 16.09.2018 | Komentarze 11

Pomysł na dzisiejszą wycieczkę kiełkował już od pewnego czasu - czekałem tylko, aż trafi się wolny dzień z niezbyt silnym wiatrem wszystko jedno z jakiego kierunku - w końcu to pętelka.

Wreszcie prognozy wskazały dzisiejszą niedzielę jako optymalną, już wczoraj więc zakupiłem mnóstwo biletów na łącznie 4 połączenia kolejowe (Uć-Łowicz, Łowicz-Sochaczew,
Sochaczew-Łowicz, Łowicz-Uć) i uzbrojony w chęć zdobycia nowej gminy (Wyszogród) ruszyłem dziś na wycieczkę, podczas której co prawda udało się +/- osiągnąć zamierzone cele, ale z różnych względów nie będę jej do końca miło wspominać.

Zaczęło się (gdzieżby indziej!) w pociągu. Nie wsiadałem na stacji startowej, więc przyjechał już mocno nabity. Władowałem się do środka składu, a tu w miejscu dla rowerów pińcetplusy razy kilka z przyległościami, wózkami, siatami etc. Stanąłem obok i w tym momencie usłyszałem głos pani - o dziwo - konduktor:
-SKORO JUŻ pan wsiadł z TYM rowerem, to proszę go powiesić!
-OK, tylko odepnę sakwy, ale te osoby też się muszą przesunąć, bo nawet nie mam do haków dostępu!
Pani Ważna bardzo niezadowolona zarządziła ewakuację i upychanie dzieciatych gdzie się dało - i - nim zdążyłem odpiąć sakwy, znów na mnie wjechała:
-TEN rower MA wisieć, nie może tak stać, na HAKACH ma wisieć!!
Odpowiedziałem jej krótko, że chyba właśnie po to są te haki, nieprawdaż? No to dała mi spokój, ale innych całą drogę do Łowicza rozstawiała po kątach - ci co stali mieli siadać, ci co siedzieli - ustępować im miejsca, etc. :D Jakaś nadgorliwa. W dodatku po 3 stacjach za Zgierzem wyluzowało się tak, że w ogóle mogłem biegać po korytarzu.
W Łowiczu przesiadka na Koleje Mazowieckie - i tu już bez przygód dociągnąłem do Socho puściutkim składem.

Socho przywitało mnie specyficznie: atakiem wściekłego żółtego kundla, gdy tylko ruszyłem - i wściekle żółtą kostkową dedeerówą, gdy kundla odgoniłem. Zatem bez wielkiego sentymentu opuściłem ten malowniczy gród i po przejechaniu Bzury pojechałem jej lewym brzegiem szosą na Kamion.

Szosa niezła, a tam, gdzie zła - zaraz się zrobił nowy asfalt i znów była git. Pierwszy króciutki postój przy moście w Witkowicach (most na Bzurze, którym przeprawiali się żołnierze w 1939 r. - pomniczek i jacyś goście w morowych strojach i z motocyklami z epoki - no tak, to właśnie dziś przypadła rocznica przeprawy wojsk!)

Te motocykle były dziś pierwsze po drodze - i to był jakiś tajemniczy znak, którego jednak nie odczytałem. Pojechałem dalej, częściowo odremontowaną, a częściowo sfrezowaną nawierzchnią i wkrótce osiągnąłem Kamion. Tu zerknąłem pod kościołem na dziwacznie obudowany kapliczką bardzo ładny głaz narzutowy, którego w związku z tym prawie nie widać.

Przy wyjeździe z Kamiona minęła mnie rycząc cała zgraja motocyklistów - jakąż miałem satysfakcję, gdy po wyjechaniu na główną szosę na Wyszogród okazało się, że na wjeździe na most na Wiśle remont i ruch wahadłowy - całe stadko pierdziołków potulnie stało czekając na czerwonym :D

W końcu światła się zmieniły, pognali jak na przeszczep - a ja spokojnie, cykając fotki przetelepałem most i już byłem w Wyszogrodzie, zaliczając niniejszym nową gminę. Kręcąc trochę, za chwilkę byłem na rynku - a tu atrakcje: mnóstwo Ukraińców, sztuczne drzewo...solarne, punkt widokowy na Dolinę Wisły, resztki po rozbitym samolocie. Po chwili usłyszałem porykiwania motocyklowe - oho - chyba się zapędzili i musieli się wrócić! :D

Czym prędzej zjechałem więc łukiem nad samą Wisłę do przyczółka dawnego drewnianego mostu - motocykliści po dobrych dziesięciu minutach też tu jakoś trafili :D

Ponieważ czas tradycyjnie zaczął mnie gonić, więc szybki siup ponownie na europejską;) stronę Wisły - i z Kamiona wreszcie z wiatrem (do Wyszogrodu był przednio-boczny z NNW) pognałem na wschód przeważnie bardzo dobrym asfaltem. Po drodze wyprzedził mnie miły kolarz na cienkich - nawet chwilę pogadaliśmy, ale gdzie tam mu moje 30 km/h wobec jego 40?

W Secyminie odbiłem z głównej szosy w lewo obejrzeć dawny drewniany zbór mennonitów i miejsce, gdzie pływał ongiś prom do wsi - postrachu najeźdźców. Czyli do Wychódźca. Tu pierwszy postój na żryć (banan i czekolada). Na drugim brzegu znów smętnie porykiwało bractwo słabotłumikowe ;)

Stąd wg sugestii kol. Meteora (Super pomysł! Dzięki!!) wąską, ale kompletnie bez-autową asfaltówką lecącą na wschód wzdłuż wału wiślanego - po lewej wał, po prawej łąki, ogrody, starsza (wypatrzyłem nawet drewnianą zagrodę olenderską!) i nowsza, działkowa zabudowa. Sielanka, a jeśli chodzi o doznania z jazdy, to ów dywanik chyba nawet (ze względu na brak wybijających korzeni i durnych słupków po środku) przebija ową pomorską rowerówkę sprzed tygodnia między Krokową, a Puckiem.
W końcu odbiłem z pewnym żalem w prawo - celem była wieś o nazwie Mała Wieś Przy Drodze - ze względu na nazwę :)

Stąd już całkiem wykręciłem powrotnie na południe, a potem na zachód - i zrobiło się pod wiatr.

W Wilkowie wskoczyłem na świeżutki, tegoroczny asfalt tnący Puszczę Kampinoską - wrażenia mieszane, bo asfalt w parku narodowym to jednak niehalo, ale rowerem jechało się super ładnych parę km-ów :) Na szczęście jeszcze nie założono progów zwalniających, choć już przygotowano pod nie miejsca i znaki drogowe.

Potem był znów stary asfalt przez Górki i Sosna Powstańców na skraju lasu, na której wieszano Powstańców Styczniowych. Sosna już od wielu lat jest przewrócona i spróchniała, obok za to wybudowano jakiś ołtarzyk polowy.

Ruszyłem dalej i za chwilę mocno się rozczarowałem - dziurawy asfalt zastąpiła megadziurawa szutrówka - 2 km-y męki, a czasu do pociągu z Socho - na styk!

W końcu się wykaraskałem ponownie na asfalt, dociągnąłem do Kampinosu, odbiłem w prawo na główną na Sochaczew, przejechałem może 5 km-ów (pod wiatr - na szczęście osłabł był) - i tu po raz trzeci dopadła mnie motocykloza - tym razem nie chwalebnie (jak w Witkowicach) i nie radośnie (jak pod Wyszogrodem) - a boleśnie: w chwili, gdy jadąc główną trasą mijałem jakieś podrzędne skrzyżowanie, zza auta czekającego po prawej stronie aż przejadę wysunął się nagle dziadyga na sportowym japońskim motorku. Niestety, nie było szansy uniknąć kontaktu, więc tylko przygotowałem się na maksymalnie bezpieczną glebę...ŁUP! I już leciałem - i zaraz już leżałem. Trochę na plecach, trochę na lewym łokciu - a też i nieco na kolanie. Szybko się poderwałem (nie wiedziałem, jak się sytuacja z autami za mną przedstawia) - Dziad zdębiały pozbierał się i stoi. Opieprzyłem go jak burą sukę (a może i bardziej) - coś jąkał, że mnie nie widział...Taa, jak się włącza do ruchu zza auta, które pewnie z jakiegoś powodu tego nie robi, to faktycznie można nie widzieć. Ale przewidzieć to już by wypadało!

Tymczasem krew się leje z łokcia, ja się spieszę na pociąg (jeszcze ze 12 km-ów i tylko 3 kwadranse - w tym przedzieranie się przez Socho!). Państwo ze stojącego auta bardzo pomogli, zabandażowali mi rękę - i nawet proponowali podwózkę na pekap - ale nie będzie mi dziadyga pętelki rozwalał! Podziękowałem pięknie, trochę wyprostowałem pedał, w który dziadzisko walnęło (a co, jakbym w ułamku sekundy nie zabrał stamtąd nogi?) i potoczyłem dalej, każąc na ostatek Spieprzać Temu Dziadu - byle z głową. Został osłupiały, a ja obolały (i co gorsza, ze względu na łokieć nie korzystający z lemondki, a było pod wiatr) rozpaczliwie próbowałem odrobić straty czasowe. Żelazową Wolę minąłem więc pędem bez choćby krótkiego postoju na foto, a potem już przez dziurawe, albo rozkopane ulice, omijając żółte dedeerówy i równie żółte wściekłe kundle osiągnąłem dworzec 13 minut przed odjazdem pociągu.

Pociąg ten dowiózł mnie do Łowicza, gdzie była kolejna przygoda - zatrzymał się tak udanie a bystro, że będąc na końcu składu nie miałem peronu i groziło skakanie z rowerem 1,5 metra w dół na kamyczki. Na szczęście pan konduktor zauważył i przyleciał odebrać ode mnie Mery z krzywym pedałem.

Kilkanaście minut oczekiwania na e-ŁKĘ - i już dosłownie bez żadnych przygód dociągnąłem na Ucki Żabieniec - i stąd do domu.
I tak było warto :P

Napęd: 1,5 l wody, banan, kilka kostek czekolady oraz 0,5 l Mountain Dew prawie na koniec na dworcu w Łowiczu.

RELIVE Z FOTKAMI; Wyszogród - 588 zaliczona meridowo gmina. Łokieć nap...naprawi się sam.





Komentarze
huann
| 15:38 poniedziałek, 17 września 2018 | linkuj Dzięki :) Pan motorowiec raczej już się chyba nie nadawał na przeszczepy - typowy wiejski głupek w orzeszku, który dopadł wyścigówkę. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
Bitels
| 15:01 poniedziałek, 17 września 2018 | linkuj Przykro czytać, jak się taki dawca organów trafi. Szkoda tylko, że to od Ciebie chciał wydębić owe organy. Niech swoje poświęci, a nie spokojnego huanna na celownik bierze.
Niech się goi wszystko prędziorkiem :)
huann
| 12:18 poniedziałek, 17 września 2018 | linkuj W każdym razie trasa godna polecenia (zwłaszcza z wiatrem;)
meteor2017
| 07:33 poniedziałek, 17 września 2018 | linkuj Też się zdarzało - kiedyś czasami doczepiali tyle wagonów do pociągu na Jelenią Górę i Szklarską Porębę, że czasami ostatnie nie mieściły się w żyrardowskim peronie ;-) Teraz by się chyba zmieściły, bo zdaje się jest dłuższy.

Mówisz? Akurat ta droga za bardzo nam nie pasuje, dlatego jeszcze nie przetestowaliśmy nawet odcinka, który właśnie przetestowałeś ;-P ale będziemy mieli na uwadze uwagę o ewentualnym przedłużeniu.
huann
| 07:20 poniedziałek, 17 września 2018 | linkuj Ale ten pociąg zatrzymał się na stacji - tyle, że ostatni wagon już poza peronem. Co do motocyklistów, to wczoraj tak, czy siak podnieśli w zastępstwie kawki ciśnienie (za wyją-tkiem ciśnienia w dętkach;)
A droga z asfaltem wzdłuż wału mam wrażenie, że ciągnie się jeszcze dalej na wschód niż do Małej Wsi Przy Drodze, ale nie miałem czasu, by sprawdzić. Zatem - masz zadanie! ;D
meteor2017
| 07:16 poniedziałek, 17 września 2018 | linkuj Traską wzdłuż wału nie miałem na razie okazji jechać, ale jak zobaczyłem trasę, to sobie przypomniałem że tam coś nowego jest.

Co do skakania z pociągu, to bardzo przydatna umiejętność - ja ćwiczyłem jak swego czasu zatrzymywał się na opłotkach Żyrardowa na mostku i stał. Sporo osób, które miały stamtą bliżej, albo niewiele dalej jak z dworca wysiadało tam, bo nigdy nie wiadomo jak długo tam będzie stał.

Umiejętność przydała się w Pruszkowie, jak pociąg utknął nam trochę przed stacją i stał... akurat i tak jechaliśmy do Pruszkowa, więc wyskoczyliśmy na bocznicę z rowerami. Teraz tego typu akcje są w nowych i zmodernizowanych składach niemożliwe, bo nie ma wajchy awaryjnego otwierania drzwi.

A co do motocyklistów - najgorzej jak się trafi jakiś większy przejazd, człowiekowi aż dudni w głowie. Kiedyś mieliśmy w Nieborowie postój na kawkę, gdy napatoczył się... motocyklowy ślub. Mimo zatykania uszu człowiek miał wrażenie że od hałasu głowa mu pęknie, a w tym jazgocie nie dało się nic zrobić, bo jak się odtykało uszy, to można było oszaleć. Bo oczywiście każdy musiał narobić jak najwięcej hałasu, a niektórzy nie tylko tłumiki mieli wykręcone, ale chyba jeszcze dogłaśniacze do rury zamontowane.
huann
| 06:38 poniedziałek, 17 września 2018 | linkuj Przygody, przygody... ;)
malarz
| 05:10 poniedziałek, 17 września 2018 | linkuj Ojojoj! Krwawa ta pętelka...
Myślałem, że to samochody są niebezpieczne, a tu okazuje się, że motocykle również!
Urocze foty, a i opis niczego sobie z dalekiej pętelki, z ładnymi jedynkami w dystansie, no i zmiana w liczbie zaliczonych gmin :)
Trollking
| 21:40 niedziela, 16 września 2018 | linkuj Dziękować (nie mylić z dziadygowaniem)! :)

Ja akurat mam to szczęście, że mijam się i mnie wyprzedzają cywilizowani motocykliści. A w górach nawet zdarzyło się, że zostałem pozdrowiony przez takowych za wytrwałość.
huann
| 21:31 niedziela, 16 września 2018 | linkuj Z-akapicone :) Co do motocyklistów (przynajmniej takich, jakich dziś spotkałem) to nie są spoko - ryczą, smrodzą i mijają mnie z prędkością taką, że niestety stanowią zagrożenie nie tylko dla siebie. Są równie niefajni jak Dziadygi - tylko w inny sposób.
Trollking
| 21:20 niedziela, 16 września 2018 | linkuj No to się doczekałem :)

Uff, jednak - mimo Ukraińców - było mniej groźnie niż w Doniecku :)

Dziadyga niedzielny to dziadyga do kwadratu, a nawet pedału/a - jak głosi jakaś tam prawda... Dobrze, że tylko tak się sko(ń)czyło.

Gratuluję tej krwistej 111-tki! Cześć i chwała bohaterom! :)

PS. A motocyklistów nie ma się co czepiać, są spoko, to nie skuterkowe dziadygi!

PS.2 - po raz kolejny postuluję o akapity ;)
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!