Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 89166.39 kilometrów - w tym 3444.84 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.00 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 101.96km
  • Teren 0.30km
  • Czas 04:21
  • VAVG 23.44km/h
  • VMAX 47.90km/h
  • Kalorie 1521kcal
  • Podjazdy 325m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lublinie - nie!

Wtorek, 19 października 2021 · dodano: 20.10.2021 | Komentarze 6

No i trzeba było powiedzieć temu Lublinie - nie!

Wystartowałem od chwilami wręcz zbyt gościnnej rodzinki (dodatkowe kilka kilogramów rowerowych ciuchów w prezencie i torba pączków...) po 10.00 w aurze podeszczowo-mgławkowej ("a w tej plucho-mgławce pławią się pratchawce"). Trasę obrałem zgodnie z wujaszkowymi sugestiami (jak to dobrze mieć życzliwego i dobrze zorientowanego rowerowego lokalsa!) - i nie żałowałem, choć finalnie ominąłem planowany wcześniej Nałęczów. Zamiast tego (i wąskiej, ruchliwej drogi na Puławy) miałem bardzo dobrą, lub wręcz rewelacyjną plątaninę wsiowych asfaltów. I jak to bywa z plątanką - zaraz je poplątałem, choć poprawiłem się - o,szibko! ;)

Jechałem więc najpierw zazwyczaj pod górki przez Palikije i Wojciechów (gdzie w pewnym momencie przebiegło mi przed "maską" stadko kilkunastu dzików). Potem, tuż przed Kazimierzem pojawiły się świetne zjazdy, a pogoda się zdecydowanie poprawiła - w Niezabitowie, gdzie mogłem się zabić, a się nie zabiłem o mało widoczną poprzeczną szynę (dzięki wuju za dobrą radę w tym względzie!) wyszło słonko. Byłem już jednak wtedy dość mocno ubłocony i zgrzytający przerobiwszy chwilę wcześniej roboty drogowe (jazda na zmianę po parującym asfalcie wśród walczyków oraz błotem pobocza). Ponadto wraz ze słońcem zjawił się na łysych, długich (choć niezbyt stromych) podjazdach Wyżyny Lubelskiej boczny wiatr z S, który wcale, ale to wcale nie pomagał. W luźnych planach przedkazimierskich miałem jeszcze Męćmierz, ale jak zobaczyłem trylinkę pod górę, to zaraz mi przeszło ;)

A Kazimierz jak to Kazimierz: brukowana perełka ;) W centrum krótki postój celem zakupu kultowych cebularzy u Sarzyńskiego, rynkowanie minut pięć - i już byłem u kolejnych wujków (bardzo tym razem nierowerowych;), którzy tam mieszkają. Ale zaprosili na obiad, gdy się dowiedzieli, że będę przejazdem, więc w rowerowych zabłoconych ciuszkach wparowałem na salony ;) Jednak było tak miło (pewnie głównie mi;), że przesiedzieliśmy, przejedliśmy i przegadaliśmy ze dwie godziny. W końcu czas mnie zaczął gonić, bo bilety na powrót miałem z Dęblina, 4 dychy przed sobą, do zmroku 2 h. A w planach jeszcze pałacowy park Czartoryskich w Puławach. Na szczęście zrobiło się z wiatrem (dolina Wisły robi swoje), więc wkrótce już spacerowałem z Mery (jeździć się po świeżo wyżwirkowanych alejkach nie da) po pięknie pozłoconym jesienią puławskim parku.

Z Puław na Dęblin (czyli de facto na Warszawę) główną trasą - ruch niewielki odkąd jest ekspresówka z Lublina, choć kierowcy mijali mnie zapewne setnie rozpędzeni ;) Po drodze krótki skok w bok (i jednocześnie skrót) do wsi Gołąb - celem było obejrzenie od zewnątrz (na nic innego nie było czasu) Muzeum Dziwnych Rowerów - Mery zapewne poczuła się, jakby spotkała przodków i kuzynów ;) Na muzealnym podwórku-graciarni trwało właśnie oprowadzanie grupy dzieciowej przez pana dziadka-właściciela, a że czytałem w internetach o tym, że trwa to zazwyczaj ze 3 godziny (z czego pierwsze dwie mało dotyczą rowerów, a bardziej są dygresjami o wszystkim i niczym), więc tym chętniej uciekłem do Dęblina.

A w Dęblinie zaczęły się przygody: miałem jeszcze ponad godzinę do pociągu (i jakiś kwadrans do zachodu słońca), więc postanowiłem wyjechać za miasto zaliczyć dziewiątą nową gminę tego dnia. A tu rozkopy i błota takie, że szkoda gadać. W znoju i błocie zaliczyłem nieszczęsną Stężycę - i wio na pociąg. Ledwo wlazłem do poczekalni z rowerem, a automat z kawą zeżarł mi dodatkową złotówkę. Wtedy napatoczył się cieć i mnie wywalił na dwór, bo "z rowerem nie wolno" i to mimo tego, że miałem bilet. Po dziewięciu dychach nie chciało mi się już glińdzić o niczym, więc czas do mego połączenia o wdzięcznym imieniu "Oleńka" spędziłem podmarzając na peronie.

Ledwo wsiadłem, a tu nowy zonk: na moim miejscu i sąsiednim rozsiadła się Rodzina Roma-ntyczna (model 2+5), więc drogę do Wawy (gdzie miałem przesiadkę) spędziłem na byciu czujnym: już raz tacy mnie okradli z pompki rowerowej :/ Skutkowało to taką jeszcze komplikacją, że do WC też nie było jak się udać. Czas umilił ponadto pijany Rosjanin, który najpierw porykiwał, a potem się zerzygał - na szczęście niesłychane w rzeczonym WC, a nie na mój rower tuż obok... Biedna "Oleńka"!

W Wawie kolejne wymarzanie na Zachodniej - wsiadam do pociągu na Uć, a tu kilkoro cudzoziemców rozsiadniętych pod hakami na rowery. Dałem sobie na luz i resztę podróży siedziałem trzymając Mery w garści - skutkowało to oczywiście nadal niemożnością pójścia choćby umyć ręce - a wracałem wszak z Ogólnopolskiego Centrum Dystrybucji i Krzewienia Kowidka im. Siostry Niepokłój, więc generalnie słabo, zwłaszcza, że jeszcze musiałem przedyskutować lokalizację roweru w przestrzeni korytarza z konduktorką. Prawda, że ciekawe, że przyczepiła się mnie, a nie podhakowych cudzoziemców?

Na koniec jazdy pociągiem ambicje wzięły górę nad zwykły zdrowy rozsądek i koszmarne zmęczenie tym wszystkim (oraz intensywnością dni poprzednich) i wysiadłem na Widzewie, by zamiast pięciu zrobić kilometrów jeszcze 10 i w ten sposób wymęczyć setkę. Oczywiście jak zwykle władowałem się w maliny - okazało się, że jest awaria ulicznego oświetlenia i jechałem cokolwiek po omacku. Gdyby nie to, że znam trasę na pamięć (włącznie z zakrętami dederówy pod kątem prostym, gdy na wprost jest nagle drzewo), to chyba bym już wsiadł z rowerem do miejskiego autobusu. A tak... dawno nie byłem taki szczęśliwy, że wreszcie wróciłem do domu ;)

Gminobranie - nowe gminy:
- Konopnica
- Wojciechów
- Poniatowa
- Karczmiska
- Kazimierz Dolny
- Puławy miasto
- Puławy wieś
- Dęblin
- Stężyca.

Przy okazji wpadła piąta setka na 5000 kilometrów w tym roku.
Hm, dobre i to.

Trasa Lublin - Dęblin z fotkami: https://www.strava.com/activities/6136492636




Komentarze
huann
| 13:40 czwartek, 4 listopada 2021 | linkuj Tak, to ta - tyle, że miałbym ją pewnie w obie strony by nie ładować się w niepewne i czasochłonne plątanki pagórkowo-kamieniołomowo-nadbrzeżne. Tak, czy siak - opcje beznadziejne, a że w Męćmierzu byłem kilka razy (choć dawno i bezrowerowo), to nie żałuję.
meteor2017
| 13:21 czwartek, 4 listopada 2021 | linkuj Chyba wiem, o której trylince na Mięćmierz piszesz ;-) My tamtędy się od promu i kamieniołomu przetyrtaliśmy, trylinka nie na całej drodze, ale ogólnie to był ciężki odcinek. A od kamieniołomu to Kazimierza dojazd też taki sobie, bo albo gruntówy i nawet brukówy, można też pojechać bulwarem... kostkówą :-/
huann
| 21:33 środa, 20 października 2021 | linkuj Nie licząc chwil z rzyganiem był wobec wszystkich bardzo rozmowny. A ci Polacy jacyś tacy niekontaktowi...
Trollking
| 21:31 środa, 20 października 2021 | linkuj Nie ma co - potrafił się uzewnętrznić :)
huann
| 21:21 środa, 20 października 2021 | linkuj Dzięki, dziś wiem, że mam gnaty ;)

A tak sądziłem, że pierwsze podejrzenie padnie na Braci Kozaków - ale to był bardzo rosyjski Rosjanin, bo w swych rykach (Ryki nie tylko koło Dęblina, ale aż po Warszawę!) niezmiennie chwalił się tym faktem, powtarzając, że jest z Rosji i tak w kółko.

Relacja sążnista, ale było o czym pisać :)
Trollking
| 20:51 środa, 20 października 2021 | linkuj Stówki, nawet tak wymęczonej, gratuluję. W sumie tym bardziej :)

Zaczęło się fajnie, a potem... no jak widzę już lepiej nie było.

Pan Hafciarz to na pewno Rosjanin? Ja tam miałbym inny strzał - Ukraiński, bo co spotykam Rosjanina to kulturka :) Naprawdę staram się nie mieć niczego do tych naszych kochanych sąsiadów zza Buga, ale... się nie da. To jak z Polakami na Zachodzie. Uprzedzenia są złe, dopóki się człowiek nie przekona, że mają wiele podstaw.

Super czytadełko :)
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!