Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 91505.04 kilometrów - w tym 3533.05 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.01 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2025 button stats bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

2. Opłotki, czyli mniej niż seta

Dystans całkowity:44728.53 km (w terenie 1715.51 km; 3.84%)
Czas w ruchu:1886:52
Średnia prędkość:23.71 km/h
Maksymalna prędkość:62.80 km/h
Suma podjazdów:148446 m
Maks. tętno maksymalne:184 (102 %)
Maks. tętno średnie:172 (93 %)
Suma kalorii:878927 kcal
Liczba aktywności:999
Średnio na aktywność:44.77 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 61.70km
  • Teren 0.60km
  • Czas 02:30
  • VAVG 24.68km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Egipskie Młyny: dz. 2

Niedziela, 11 września 2016 · dodano: 11.09.2016 | Komentarze 4

Wstałem przed 8:00 - mojego domkowego współlokatora gdzieś poniosło, więc już nie czekałem, by się pożegnać - ino w długą, póki słońce jeszcze niziutko! Na początek znów, tym razem rowerowo na miejsce nocnych spacerów nad Wartę obfocić, a potem wcześniej niesprecyzowaną trasą (po drodze zdecydowałem, że jadę tak, a nie inaczej) na Poddębice - via Praga. Można więc powiedzieć, że z Egiptu wraca się przez Pragę ;)
W Poddębicach cmoknąłem klamki zamkniętej jeszcze bramy pałacu i ogrodu zmysłów - no trudno, indziej kiedy.
Ponieważ zaczął się robić ukrop okropny, więc już najkrótszą na Uć - a tu szosa prosta jak strzelił, wąska jak wąski, a ruch - jak kiosk - ogromny mimo niedzieli! :/ I tak ze 20 km - ja zdychałem od żaru, kierowcy piłowali silniki nie mogąc mnie od razu wyprzedzić (bo z naprzeciwka ciągle coś - zapewne nad Jeziorsko - jechało), a pobocza brak. W dodatku koleiny. Zdecydowanie odradzam ten wariant trasy. Na przedmieściach Aleksandrowa Uckiego wreszcie jakiś sensowny sklep - w środku klima i dwie panie, które stwierdziły, że już wkrótce będzie zamknięte, bo będzie zakaz handlu w niedzielę. No to zrobiłem smętną minę i spytałem "gdzie ja kupię coś do picia w takim skwarze". Usłyszałem, że trzeba sobie robić zapasy dzień wcześniej ;D No, ale z klimą włączoną na rowerze i lodówką pełną coli to chyba się nie da jechać ;) A mogły się zamiast tego poczuć naprawdę potrzebne (bo były!) - to wolały kwękać. Polska.  Pod sklepem też wesolutko, bo Panowie Pijący W Cieniu Jedynym skomentowali moją mapę doczepioną do lemondki tu cytat: "Tyzoba, alenawiga! Tylko nie mówi!". No to ja powiedziałem w zastępstwie nawigacji, że jak dobrze przycisnę, to jeszcze zacznie gadać!
W końcu opuściłem ruchliwą szosę i jej wątpliwe atrakcje i do miasta Uć wjechałem opłotkami NW - podczas odpoczynku minął mnie kolarz - pognałem za nim, a tu kol. Piotr od Nordkappa! :) Ciekawe, o której wyjechał, że mnie doścignął... W sumie dziś nie było to takie trudne, bo w tym żarze postoje co kilka kilometrów i tempo zdecydowanie gorsze niż dzień wcześniej - wiatr w sumie znikąd, ale taki dociskający do rozpalonego asfaltu, więc w sumie znikąd dobrego, a zewsząd złego. No i wiadomo - znad Warty jest jednak przeważnie pod górkę - stąd średnia średnia i setne zmęczenie na koniec.
Sakwy okrąglutkie, bo rzecz jasna dwudniowe - nawet alumata i śpiwór w nich były, ale się w ostatecznym rozrachunku nie przydały.


  • DST 73.70km
  • Teren 0.40km
  • Czas 02:47
  • VAVG 26.48km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Egipskie Młyny: dz. 1

Sobota, 10 września 2016 · dodano: 11.09.2016 | Komentarze 4

Pobudka 5:45, start 7:07 - i w drogę, do Egiptu! (tego nad Zbiornikiem Jeziorsko - relacja sprzed roku: http://huann.bikestats.pl/1382087,Orientalne-szalenstwo-wrzesniowej-doby-dz-2-do-Egiptu.html ).
Poranne mgiełki stopniowo się unosiły, jechało się znośnie, po wyjechaniu z miasta władowałem się w potwornie kostropatą nawierzchnię w (!)Krzywcu - i tu nieszczęście - tak mną trzęsło, że niepostrzeżenie odpiął mi się zegarek z nadgarstka - zauważyłem dopiero po kilku kilometrach, więc za późno było, by się wracać. Szkoda wielka - wiernie służył 17 lat, a choć wyglądał na totalnie zdezelowany, chodził dobrze - w końcu już na samym początku zegarmistrz mi powiedział, że to "doskonała, solidna japońska podróba Citizena!". Ech. :(
Za Krzywcem drogi były już przeważnie równe - przeciągnąłem przez Kazimierz, Puczniew - tu odbiłem na Małyń (znów trochę dziur) - a stąd (m.in. obok chyba obecnie najwyższego naszego masztu RTV w Zygrach) po niecałych 3 h dociągnąłem w gęstniejącym żarze do celu: startu marszu do Egiptu w Pęczniewie. Po drodze mijali mnie Egiptowicze autami i machali - jestem słynny! ;) A tak naprawdę to się znamy z różnych kijowych zawodów. Rejestracje aut też świadczyły, że Egipt tuż - w końcu wszystkie zaczynały się na literkę E! ;D
O 10:00 dojechała dwoma autobusami M. - i można było rozpocząć marsz, liczący 5,5 km - do dawnego przysiółka Egipt koło Brodni w towarzystwie blisko 500 osób. To dwukrotnie więcej, niż przed rokiem! Upał też się zrobił iście egipski - droga biegła w pełnym słońcu wałem bocznym zbiornika - na jego końcu była "oaza" z parasolami, wodą i wafelkami. Potem jeszcze w totalnym żarze przez łyse pola (jedyne cienie to harcujące po skibach ciągniki;) - i wreszcie dotarliśmy do celu - tu, w porównaniu z rokiem ubiegłym zabrakło Sfinksa, ale były tradycyjne piramidy, faraon (tym razem nieżywy), gumowy krokodyl w baseniku ogrodowym (z żywymi rybkami) i tegoroczny hit - wielbłąd naturalnej wielkości uszyty przez miejscowe gospodynie. Do żarcia: winogrona, arbuzy - i woda, dużo wody...
Powrót do ośrodku SumEx odbył się tą samą trasą - a tam, jak rok temu - fura żerka! Kaszanki, kiełby, ryby wędzone, ogórki kiszone, chleb ze smalcem, super wspaniała słoninka z przyprawami wędzona, ciasta, co tam jeszcze.... pożarto! :D W międzyczasie odbyło się losowanie upominków - i wygraliśmy: ja książkę o nordyku walkingu, a M. - zajefajny scyzoryk multi-toolti! Czarny! Wow.
Potem M. wróciła po znajomości do miasta Uć z kijkową grupką autokarem, a ja pojechałem na ciąg dalszy imprezowania weekendowego - do niedalekich Księżych Młynów, na zlot Chłopców-Ginterowców (i Dziewcząt też!), czyli 60 urodziny uckiego koła kolarskiego PTTK im. Henryka Gintera.
Baza rajdu mieściła się w ośrodku Leśne Domki - i było, jak nazwa wskazuje: leśnie, ogniskowo (kiełbasa, kiełbasa, chlebek, kiełbasa, ogórek), imprezowo też (a jakże;) Spotkałem jednego spodziewanego kolegę Piotra K. (od Nordkappu i innych fajnych wypraw), a także niespodziewanie 100 lat niewidzianego kol. Janusza - Strażaka z Lotniska - b.miłe spotkanie! Na koniec po cichu wymiksowałem się z urodzinowej dyskoteki i poszwendałem się po nadwarciańskich plażach i łąkach w świetle gwiazd i księżyca, bo i tak bym nie pospał z racji dudniącej disco.
A na koniec wróciłem do domku, mentalnie zatkałem uszy - i padłem. Obudziłem się na chwilę o 1:30 - bo ucichło. ;)
A zdjęcia z Egiptu są tu (FotoDoktorek): https://www.facebook.com/FotoDoktorek/photos/?tab=album&album_id=1767030570202267


  • DST 52.00km
  • Teren 1.30km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.37km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Jamboru z ostrego rżnięcia

Niedziela, 4 września 2016 · dodano: 04.09.2016 | Komentarze 8

Rankiem bladym ledwo się zwlokłem, a tu już panowie od rżnięcia się pojawili - o 7:30 rano. W niedzielę. No co zrobić. I zaczął się taniec z sosnami - żeby ściąć jedną, trzeba było wycinać (od dołu, stopniowo ją opuszczając!) drugą, uwiązaną u góry - bo z jednej strony domek, a z drugiej siatka. W końcu udało się i jedną i drugą po kawałku wykończyć - ale w pewnej chwili miałem niepowtarzalną okazję obserwować niezapomniane latające w powietrzu na linach drzewa... Cała operacja ścięcia dwóch trwała (z deliberacjami i niezbędnymi w takich wypadkach jękami fachowców) 2,5 h. W końcu została sterta gałęzi z koron i pocięte bale. Przyjechał wózeczkiem pan sąsiad i na 4 razy wywiózł na opał. A ja powywalałem gałęzie za płot do otwartego lasu (po czym je jeszcze musiałem parę metrów w głąb zaciągnąć, bo sąsiadce obok nagle zaczęły przeszkadzać, że przyjdzie ktoś i styrtę podpali a ona ma domek nieubezpieczony) i po paru godzinach mordęgi mogłem jechać nazad. Na szczęście przeważnie z silnym wiatrem z SW, choć wracając troszkę dłuższą opcją czasem bywał boczny, a nawet przednio-boczny, co wcale nie było fajne. Ponadto dwukrotnie mnie złapał krótkotrwały deszcz - i tak się skończyła przygoda z ostrym rżnięciem.
Sakwy dwudniowe plus śmieci z działki, więc napchane prawie na full.


  • DST 48.10km
  • Teren 2.60km
  • Czas 01:49
  • VAVG 26.48km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Jamboru na ostre rżnięcie

Sobota, 3 września 2016 · dodano: 04.09.2016 | Komentarze 7

Doszły mnie słuchy, że jedna z sosen tuż przy domku całkiem uschła (aż zaczęła korę gubić), a druga - ledwo-ledwo. Obie bezpośrednio sąsiadowały z krawędzią dachu, więc wystarczyłaby solidniejsza wichura - i nieszczęście gotowe. Cóż było robić - zamówiłem telefonicznie panów wycinankarzy - i sobotnim pogodnym rankiem ruszyłem ku Jamboru stałą, krótszą trasą. Po drodze bankomat z pobraniem doli dla pilnych;) panów i odwiedziny u mamy, żeby wziąć od niej klucze od działki, z którymi gnałem 3 tygodnie temu, jak Sz.Czytelnicy sobie może przypominają. Po pogaduszkach wio w trasę za miasto - dopadłem jakichś wlokących się (jak na szosowców) szosowców i wsiadłem im ładnie na koło. Ale, że naprawdę się wlekli, to ich (pod wiatr) wyprzedziłem. Za chwilę były ostatnie światła w mieście, właśnie się zmieniło na żółte, więc się zatrzymałem, a ci jakby nigdy nic prawą(!) stroną już na czerwonym dali dyla! O wy tacy-owacy! Średniej się zachciewa w ten sposób?! Po chwili ruszyłem na zielonym i po jakimś niecałym kilometrze znów ich ścignąłem łajzy jedne :D Potem jechaliśmy już razem na zmiany kolejnych kilka kilometrów, a na koniec minął nas pędem cały peleton - część z "mojej" grupki dołączyła do grupy, jeden został w tyle (wyprzedziłem go mimo ciężkich sakw na stromym podjeździe na Górce Pabianickiej), a jeden jechał ciut szybciej ode mnie, więc go jeszcze widziałem z przodu ze 3 km. W końcu pewnie gdzieś odbił, ten z tyłu też mnie nie dogonił - i już bez żadnych innych sensacji mozolnie pod wzmagający się wiatr dobrnąłem do Jamboru.
Sakwy ciężkie, dwudniowe; wiatr początkowo słaby, potem umiarkowany z SW, czyli w pysk.
A jak dojechałem, to się okazało, że panowie od rżnięcia nie mają dziś czasu, bo im wypadła dodatkowa robota. Nawet się osobiście zjawili, by mnie o tym poinformować. No żesz Mojżesz! :/ Chcieli rżnąć w tygodniu, przeskakiwać przez bramę, albo co lepsze - żebym im jeszcze klucze zostawił. Jeszcze czego. W końcu postawiłem jasno sprawę: albo robią dziś lub w niedzielę do 14:00, albo nici z roboty (i siana za nią)
Woleli siano od nici, więc stanęło na niedzieli o 8:00 rano. Ratunku, czy ja się kiedyś wyśpię?!
Resztę dnia spędzilem na działkowych porządkach, krótkim wyskoku do jamborowego sklepu oraz rybskach i piwskach w pobliskim młynie. Trzeba było to wszystko jakoś normalnie odreagować.


  • DST 46.80km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:51
  • VAVG 25.30km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dożynanie na ludowo

Niedziela, 28 sierpnia 2016 · dodano: 28.08.2016 | Komentarze 24

W upale przeogromnym, ale na szczęście (póki co) z wiatrem i przeważnie z górki pojechaliśmy z M. na dwie imprezy ludyczne.
Pierwszą z nich było Święto Pszczoły i Miodu Lipowego w sierpniu ale w Lipce, ale koło Niepszczółkowa.
Jechało się fajnie - najpierwej Stryjkowską, potem przez Dobieszków, Ługi, Kajzerkę - a na koniec Anielin, co go A1 rozdzieliła na pół, więc było trochę kołowania. Na pszczelim święcie bardzo ładnie grała evergreeny biesiadne (i nie tylko) miejscowa mariawicka orkiestra dęta - słuchało się z przyjemnością głodzinkę - typowe lokalne święto niedzielne, aczkolwiek był nawet biskup, który poświęcił wszystko (jak to biskup;)
Po zdegustowaniu placków ziemniaczanych i ciast gospodyń wiejskich oraz niezakupieniu miodów (mamy zapas) i chęci zakupienia pitnego (ale nie mieli odpowiedniego litrażu;) ruszyliśmy już mniej radośnie na abarot inną trasą - pod górki i wiatr i słońce gorące oraz przez Sierżnię (gdzie jest dość siermiężnie) do kolejnej dzisiejszej atrakcji, czyli na dożynki powiatowe w Plichtowie. Dożynki to oczywiście nie tylko malutkie dogi wściekle ganiające rowerzystów (tych spotkaliśmy dziś zaskakująco mało!), ale też i kolejna impra - i, jak się okazało - full wypas!
Zapoznaliśmy (MLASK):
- pieczenie z mięs
- pierogi po wszelkiemu, ale my z serem na słodko
- chleb z miodem (na powitanie)
- ogórek kiszony
- jajko faszerowane
- cukinia faszerowana
- kiełbasa
- kaszanka (średnia, bo na... słodko)
- szynka prosto od świni
- chleb ze smalcem
- sałatka z cukinii na ostro
- nadzionka z farszu
- rolada z łososia
- rolada z szynką w serze
- groch z kapustą
- kwas chlebowy
- czegóż tam jeszcze nie było wszelkiego!
- sorbet lodowaty!
- starosta powiatu i inni (w przemowach), a także zespół pieśni i tańca (chyba, nie wiem, żarłem)
Z sorbetem to było zaś tak, że zapytaliśmy pana, jakie są smaki. Wymienił wszystkie i powiedział, że najzimniejszy jest czerwony. No to czerwony! (cholera wie, jaki smak, ale pyszny, bo pyszny i pyszny, bo zimny!)
Ponadto odbyły się pokazy odpalania wypucowanych na błysk traktorów sprzed prawie 100 lat (a na pewno sprzed 66, bo jeden był z 1950 r.). Słowem: jak na porządnym wiejskim weselu! Nalewek nie piliśmy, no bo rowery - w końcu nafutrowani do rozpuku wróciliśmy przez Kalonki różniste - dużo górek, wciąż pod wiatr i ukrop ukropny - ale jakoś doczołgaliśmy do Odhuańńi.
I 4000 km w tym roku padło (malizna) - ale przede wszystkim dziś są 15 zamontowaniny Meridowego Licznika, który przez pierwsze 10 lat nabił 46 795 km, a przez kolejne 5 (do dziś) -ponad drugie tyle, bo 46 854, co daje łącznie już 93649 km!
Mam nadzieję, że dokładnie za rok stuknie równe sto tysięcy - w każdym razie jest na to szansa :)
A zatem: 100 000 km temu liczniku!!!


  • DST 74.90km
  • Teren 9.10km
  • Czas 02:59
  • VAVG 25.11km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Silne Błota

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 · dodano: 15.08.2016 | Komentarze 9

Wycieczka w najbliższe, jeszcze nie poznane miejsce w okolicy.
Wystartowaliśmy z M. pod przednio-boczny, umiarkowany wiatr z NW. Klucząc tam i siam wyjechaliśmy w końcu poza miasto i przez Smardzew (specjalnie dla Dziadzi ten Smardzew!), niespodziewanie nowiuchnym asfaltem pokierowaliśmy się na Glinnik. Potem tradycyjną trasą, jaką jeździmy do Sokolnik - ale w Białej odbiliśmy w prawo. Pierwszą znaczącą atrakcją po drodze było asfaltowe pobocze oddzielone słupkami od reszty jezdni. Już tędy kiedyś jechałem i pamiętałem - ale od tamtego czasu nieco zarosło ziołami ;)
Pierwszy konkretny przystanek to liczący sobie dokładnie 299 lat malowniczy drewniany kościółek w Giecznie. Akurat ksiądz powiedział w środku "idźcie ofiary skończone", wszyscy wyszli - więc my poszliśmy - obejrzeć.
Następnie skręciliśmy przy cmentarzu z szosy w żużlową drogę - tu kolejny ewenement: jeden dąb liczący siedem pni! Pamiętałem go sprzed wielu lat - i się ucieszyłem, że wciąż jest. Dalej były Lorenki z nowym asfaltem, Kwilno - i na skraju kolejnego lasu kolejny koniec asfaltu. Zagłębiliśmy się dobrymi, wyszutrowanymi drogami w las - sosny, wydmy - ale drogowskazy kierowały wyraźnie do punktu czerpania wody. Bardzo przyjemną drogą w końcu dotarliśmy na ładną polankę z sągami drewna - a 200 m dalej teren się już obniżał i oczętom zdumionym naszym ukazały się Silne Błota!
Teren przypomina ogromną, zatrzcinioną polanę całkowicie otoczoną borem, z wąskimi przesmykami otwartych, czarnych toni wśród zielonego szuwaru. Od strony, od której podjechaliśmy, bagnisko otoczone jest przez suchy wał wydmowy porośnięty sosnami - na najwyższym czubku (wg mapy Góra Wikorykowa) znajduje się coś w rodzaju walącego się podestu widokowego - ale widok na wody jest mocno ograniczony przez chaszcze.
Posiedzieliśmy troszkę - i ruszyliśmy z powrotem. Na początku wszystko szło dobrze - minęliśmy pięknie położoną w lesie leśniczówkę, potem droga szutrowa zaczęła iść nie w tę stronę co trzeba, więc odbiliśmy w poprzeczną przecinkę, która była coraz mniej wyraźna, aż w końcu zamieniła się w ledwo widoczną (a czasem niewidoczną wśród chaszczy) ścieżynkę. Oczywiście o jeździe nie było już mowy - przedzieraliśmy się pieszo z rowerami co chwila grzęznąc w chynchu - klu programu okazał się rów-jar (na szczęście bez wody) oraz ogromny pień przewróconego drzewa pomiędzy młodnikiem nie do przedarcia, a chaszczem koło rowu. Bosssko. W końcu przez wyrąb (pełno połamanych gałęzi) oraz piachy takie, że znów o jeździe mowy nie było (wydmy! wszędzie wydmy!) - przyszło zbawienie: koniec lasu i nowiutki wiadukt nad lecącą tu właśnie A1. Uratowani!
Po wyjechaniu z lasu liczyłem, że wiatr nam dmuchnie z NW, albo N, czyli tylno-bocznie. Takie były bowiem prognozy na dziś. Niestety! Wredny był taki, że właśnie wtedy, gdy umordowani lasem chcieliśmy już pofrunąć bez zbędnych komplikacji do domu - przybrał znacząco na sile i jął dmuchać z W i SW! Czyli z przodo-boku.
Jechaliśmy tedy klnąc pod nosem (ja wisząc na lemondce), a że teren generalnie w tę stronę jest nieco pod górę - więc bardzo nas to dodatkowo wymordowało. Krótki postój pod jakimś otwartym sklepem - i dalej przez Wrzask i Ciołek. Potem już moimi dość stałymi trasami na Swędów, Szczawin, Palestynę, Janów - i dobrnęliśmy raz przy bocznym, a raz pod przedni wiatr do Łagiewnickiego Lasu. Skrótując przez Arturówek, na koniec wpadliśmy do chińskiego baru, gdzie whuonnęliśmy frytki, makaron, surówki i litr coli - a do tego wszystkiego coś, co wg Pana Chińczyka nazywa się Kakaka, ale była w rzeczywistości Kaczką - rzecz jasna - po chińsku ;)
Sakwy cały dzień niezbyt ciężkie - a gdyby nie wietrzycho - bardzo przyjemna pogoda do jazdy - a niech będzie, że nawet do chaszczowania ;)


  • DST 88.60km
  • Teren 2.60km
  • Czas 03:15
  • VAVG 27.26km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jamborowa Czasówka Ratunkowa

Sobota, 13 sierpnia 2016 · dodano: 13.08.2016 | Komentarze 3

Dziś, z okazji generalnych porządków w Odhuańńi miałem w planach dać wolne rowerzycy. Ale że dziś trzynasty, to najpierw spałem do południa (choć zamierzałem zabrać się za miotłę od raniuśka!), potem się okazało, że się zwarzyło mleko UHT do kawy, a jak już zabrałem się za puc - telefon od mamy, że po dojechaniu na działkę ze znajomymi ich transportem okazało się, że zapomniała od rzeczonej działki klucza! Ratunku-rowerunku!
Cóż było robić - znajomi (działkowi sąsiedzi), podobnie jak mama nie zamierzali dziś wracać, bo przyjechali na cały długi weekend... no to w długą, pędzikiem, w drogę do Jamboru :(
Niestety - pod wiatr - więc najkrótszą. Przekazałem klucze, odsapnąłem głodzinkę - i na abarot - identycznie, bo kompletnie mi się akurat dziś nie chciało jeździć. Na szczęście wiatr (umiarkowany, z SW) już pomagał. A że w jedną stronę leciałem jak najprędzej mogłem z kluczami, a z powrotem - z wiatrem, więc siłą rzeczy wyszła nie najgorsza czasówka.
Napęd: tylko jeden jogurt. Nawet wody ze sobą nie miałem z tego pośpiechu, a po drodze nie chciało mi się zatrzymywać w żadnych sklepach, bo chciałem być jak najszybciej na działce, a potem już w domu.
Sakwy lekkie - w jedną stronę z kluczami, w drugą - już bez nich ;)


  • DST 51.70km
  • Teren 1.30km
  • Czas 01:57
  • VAVG 26.51km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Jamboru z 245 kurami

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 07.08.2016 | Komentarze 2

Od rana wzmagał się silny wiatr z W - pozbierałem kurki do koszyka, posiedziałem - i w drogę powrotną. Pojechałem opcją o 7 km dłuższą (pod Różę - podróże - pod wiatr halsowanie), ale mało to dało, bo większość trasy wiatr i tak był boczny, bo zaczął skręcać na NW :/ Męcząco i z postojem na żryć w Ldzaniu, potem jeszcze pogoń przez Górki Pabianickie za szosowcem - a ja z kurami, a ten na cienkich opieńkach, tfu, oponkach - ale widziałem go jeszcze dobre 5 km dalej :) Po drodze wstąpiłem na chwilę do R., zostawiłem połowę kurek, zabrałem różne ciastka - i zmachany, jakbym zrobił setę z kilkoma hakami dobrnąłem w końcu do Odhuańńi.


  • DST 33.40km
  • Teren 1.30km
  • Czas 01:13
  • VAVG 27.45km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Jamboru po 245 kur

Sobota, 6 sierpnia 2016 · dodano: 07.08.2016 | Komentarze 11

Od R. porankiem w lekko i w sumie nieszkodliwie pokropującym deszczyku. Przeważnie pod słaby wiatr, więc najkrótszą znośną opcją maksymalnie bezpiachową.
Oczywiście jadąc jeszcze nie wiedziałem, że czeka na mnie stado zgrzybiałych kurek - 242 na samej działce, 1 przed bramą, a 2 - u niebywałych sąsiadów, tuż przy samej siatce ;) - ale te - najgorsze, bo mają zero kalorii: wszak kradzione nie tuczy! ;)
Sakwy trzydniowe, średnia mimo jazdy pod wiatr - niemal wyśmienita. Jednak nowy napęd robi różnicę!
Za to termometr popsuty, więc nie podaję temperatury, ale była przyjemna (tak z 18).


  • DST 50.40km
  • Teren 2.90km
  • Czas 01:55
  • VAVG 26.30km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Podstryjkowskie dożynki

Niedziela, 31 lipca 2016 · dodano: 31.07.2016 | Komentarze 1

Z okazji bolących po wczorajszych zawodach gnatów, a właściwie konieczności ich rozruchu oraz dorobienia jeszcze paru km w lipcu i poprawienia średniej z miesiąca na 25+ krótki wypad w okolice Stryjkowa. Przy okazji celem było rozpoznanie nowych asfaltów w tym rejonie, bo dawno tam nie buszowałem ot tak bez celu.
Wyruszyłem więc niemal w południe w słońcu-gorońcu wspaniałą ul. Stryjkowską - wspaniałą dziś z racji tego, że z wiatrem, a zawsze - bo w tę stronę przeważnie z górki i od niedawna bez tirów, które jadą teraz A1 omijając Uć. Asfalt gładki, pobocze szerokie - efekt: na przedmieściach S. znalazłem się po pół godzinie - średnia prędkość - ok. 28,2 km/h :)
Z S. na kolejne S. - czyli Smolice i Swędów - tu już wiatr boczny, choć niezbyt silny, ale w upale jednak nieco uciążliwy. Do wiaduktu A2 nad koleją Uć - Łowicz - średnia 27,69.
Stąd z premedytacją wbiłem się w jakieś częściowo polne, a częściowo asfaltowe (m.in. serwisówka A2) kompletnie boczne drogi, celem przetestowania, czy mają jakąś ciągłość - taka wiedza zawsze się później przy różnych okazjach przydaje. Odwiedziłem więc Jeziórko (z wyschniętym jeziorkiem), Zelgoszcz w bok i Józefów aż do końca asfaltu (i z powrotem), a z bardziej orientalnych klimatów Palestynę i Ukrainę oraz (prawie) Podole. Z klimatów zachodniopomorskich po drodze był Czaplinek :)
I tak, halsując powrotnie trochę ze względów poznawczych, a trochę wietrzno-krawędziowo-uckich dojechałem w końcu do źródełka pod łagiewnickim klasztorem, nabrałem, popiłem - i via las (by schronić się przed słońcem-palącem) i Arturówek dociągnąłem do chaty mieszcząc się w dystansie ponad 50 km w niecałe 2h :)
Sakwy lekkie - wiatr słaby do umiarkowanego z kierunków od SE do SW - więc najpierw pomagał - a potem przeszkadzał.
A propos tytułowych dożynków - w Józefowie chciał mnie zjeść jeden niewielki dożynek (czyli miniaturka mikrodoga;)