Info

Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)















Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Lipiec10 - 30
- 2025, Czerwiec4 - 8
- 2025, Maj15 - 31
- 2025, Kwiecień12 - 32
- 2025, Marzec11 - 28
- 2025, Luty1 - 5
- 2025, Styczeń1 - 4
- 2024, Grudzień5 - 29
- 2024, Listopad4 - 25
- 2024, Październik14 - 86
- 2024, Wrzesień10 - 38
- 2024, Sierpień7 - 19
- 2024, Lipiec17 - 31
- 2024, Czerwiec1 - 4
- 2024, Maj17 - 71
- 2024, Kwiecień13 - 36
- 2024, Marzec13 - 56
- 2024, Luty7 - 30
- 2024, Styczeń2 - 6
- 2023, Grudzień3 - 14
- 2023, Listopad7 - 21
- 2023, Październik10 - 39
- 2023, Wrzesień12 - 72
- 2023, Sierpień14 - 96
- 2023, Lipiec10 - 40
- 2023, Czerwiec7 - 25
- 2023, Maj13 - 54
- 2023, Kwiecień11 - 50
- 2023, Marzec10 - 61
- 2023, Luty5 - 28
- 2023, Styczeń15 - 76
- 2022, Grudzień3 - 21
- 2022, Listopad5 - 27
- 2022, Październik9 - 43
- 2022, Wrzesień4 - 18
- 2022, Sierpień13 - 93
- 2022, Lipiec11 - 48
- 2022, Czerwiec5 - 24
- 2022, Maj15 - 70
- 2022, Kwiecień11 - 54
- 2022, Marzec12 - 77
- 2022, Luty8 - 40
- 2022, Styczeń8 - 39
- 2021, Grudzień9 - 54
- 2021, Listopad12 - 68
- 2021, Październik11 - 41
- 2021, Wrzesień10 - 47
- 2021, Sierpień13 - 53
- 2021, Lipiec13 - 60
- 2021, Czerwiec19 - 74
- 2021, Maj16 - 73
- 2021, Kwiecień15 - 90
- 2021, Marzec14 - 60
- 2021, Luty6 - 35
- 2021, Styczeń7 - 52
- 2020, Grudzień12 - 44
- 2020, Listopad13 - 76
- 2020, Październik16 - 86
- 2020, Wrzesień10 - 48
- 2020, Sierpień18 - 102
- 2020, Lipiec12 - 78
- 2020, Czerwiec13 - 85
- 2020, Maj12 - 74
- 2020, Kwiecień15 - 151
- 2020, Marzec15 - 125
- 2020, Luty11 - 69
- 2020, Styczeń17 - 122
- 2019, Grudzień12 - 94
- 2019, Listopad25 - 119
- 2019, Październik24 - 135
- 2019, Wrzesień25 - 150
- 2019, Sierpień28 - 113
- 2019, Lipiec30 - 148
- 2019, Czerwiec28 - 129
- 2019, Maj21 - 143
- 2019, Kwiecień20 - 168
- 2019, Marzec22 - 117
- 2019, Luty15 - 143
- 2019, Styczeń10 - 79
- 2018, Grudzień13 - 116
- 2018, Listopad21 - 130
- 2018, Październik25 - 140
- 2018, Wrzesień23 - 215
- 2018, Sierpień26 - 164
- 2018, Lipiec25 - 136
- 2018, Czerwiec24 - 137
- 2018, Maj24 - 169
- 2018, Kwiecień27 - 222
- 2018, Marzec17 - 92
- 2018, Luty15 - 135
- 2018, Styczeń18 - 119
- 2017, Grudzień14 - 117
- 2017, Listopad21 - 156
- 2017, Październik14 - 91
- 2017, Wrzesień15 - 100
- 2017, Sierpień29 - 133
- 2017, Lipiec26 - 138
- 2017, Czerwiec16 - 42
- 2017, Maj25 - 60
- 2017, Kwiecień20 - 86
- 2017, Marzec18 - 44
- 2017, Luty17 - 33
- 2017, Styczeń15 - 52
- 2016, Grudzień14 - 42
- 2016, Listopad18 - 74
- 2016, Październik17 - 81
- 2016, Wrzesień26 - 110
- 2016, Sierpień27 - 197
- 2016, Lipiec28 - 129
- 2016, Czerwiec25 - 79
- 2016, Maj29 - 82
- 2016, Kwiecień25 - 40
- 2016, Marzec20 - 50
- 2016, Luty20 - 66
- 2016, Styczeń16 - 52
- 2015, Grudzień22 - 189
- 2015, Listopad18 - 60
- 2015, Październik21 - 52
- 2015, Wrzesień27 - 38
- 2015, Sierpień26 - 37
- 2015, Lipiec29 - 42
- 2015, Czerwiec27 - 77
- 2015, Maj27 - 78
- 2015, Kwiecień25 - 74
- 2015, Marzec21 - 80
- 2015, Luty20 - 81
- 2015, Styczeń5 - 28
- 2014, Grudzień16 - 60
- 2014, Listopad27 - 37
- 2014, Październik28 - 113
- 2014, Wrzesień28 - 84
- 2014, Sierpień28 - 58
- 2014, Lipiec28 - 83
- 2014, Czerwiec26 - 106
- 2014, Maj25 - 88
- 2014, Kwiecień24 - 75
- 2014, Marzec18 - 133
- 2014, Luty17 - 142
- 2014, Styczeń13 - 68
- 2013, Grudzień21 - 115
- 2013, Listopad23 - 102
- 2013, Październik22 - 64
- 2013, Wrzesień28 - 108
- 2013, Sierpień18 - 66
- 2013, Lipiec30 - 95
- 2013, Czerwiec30 - 79
- 2013, Maj30 - 55
- 2013, Kwiecień29 - 81
- 2013, Marzec16 - 39
- 2013, Luty19 - 62
- 2013, Styczeń9 - 18
- 2012, Grudzień22 - 62
- 2012, Listopad22 - 19
- 2012, Październik20 - 8
- 2012, Wrzesień25 - 6
- 2012, Sierpień2 - 3
- 2012, Lipiec14 - 4
- 2012, Czerwiec26 - 14
- 2012, Maj23 - 24
- 2012, Kwiecień26 - 23
- 2012, Marzec27 - 20
- 2012, Luty21 - 35
- 2012, Styczeń23 - 59
Wpisy archiwalne w kategorii
4. Dzień to za mało!
Dystans całkowity: | 18809.69 km (w terenie 1069.99 km; 5.69%) |
Czas w ruchu: | 814:26 |
Średnia prędkość: | 23.10 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.62 km/h |
Suma podjazdów: | 53510 m |
Maks. tętno maksymalne: | 181 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 153 (84 %) |
Suma kalorii: | 346053 kcal |
Liczba aktywności: | 396 |
Średnio na aktywność: | 47.50 km i 2h 03m |
Więcej statystyk |
- DST 56.30km
- Teren 9.00km
- Czas 02:37
- VAVG 21.52km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Jamboru (niekoniecznie) jak po maślaku
Czwartek, 26 września 2013 · dodano: 26.09.2013 | Komentarze 0
Po chłodnym noclegu na dziale - poranne zbieranie grzybów w siąpiącym deszczu. Zebrano co następuje: 3 podgrzybki działowe i około 20 maślaków nad rzeczką (opodal krzaczka). Po generalnym przemoczeniu wszystkiego nieco suszenia - i w drogę na abarot - do M.Z sakwami ciężkimi od wszystkiego oraz dodatkowo grzybów najpierw do Jamborowego Sklepu, gdzie zakupiono (i systematycznie pożarto) 1 sztukę Góralek i 1 sztukę Princessy.
Następnie terenowo (w międzyczasie ostatecznie się wypadało) na Dukatowy Młyn, a dalej na Borgi, Mrogi i Ślądkowice Trzy Łasice. Stąd drogą leśną znaną z Setki po Ucku na Dłutówkowe Opłotki i Budy - i dalej w stronę Tuszynkowa - opcja przez Czyżeminów okazała się częściowo terenowa, błota miejscami okropne.
Z Tuszynkowa już całkiem klasycznie via Kalinko, Kalinko, Kalinko moje - a tuż przed metą jeszcze dwie zawijki - jedna na cmentarz po znicze, a druga wokół bloku M.
Wiatr dość silny, bardzo męczący - typ 'wciskający' w podłoże - i mimo, że generalnie skośny, bardzo złomotał formę i skutecznie opóźnił powrót powodując konieczność kilku postojów po drodze.
Na koniec jeszcze wyszło trochę słonka, ale ciepło to dziś nie było.
Oraz tym razem dwie próby rozjechania - przez ciężarówkę koło Budów i osobówkę w Wyskwitnie.
- DST 53.60km
- Teren 7.10km
- Czas 02:21
- VAVG 22.81km/h
- Temperatura 14.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Przez Rudą do Jamboru
Środa, 25 września 2013 · dodano: 26.09.2013 | Komentarze 2
Najpierw od M. do p. na L. via Ruda - opcja nieco terenowa, błotka tam i siam.Z p. na L. szybki myk do Jamboru na działę - najpierw koszmarnymi piasko-błotnymi drogami Lublinowego Lasu i jeszcze okropniejszą płytówą obok lotniska, potem tradycyjnie przez Górę Pawianicką i dalej technicznymi wzdłuż obwodnicy Pawianic, na koniec na Ldzań (tu strasznie poharatana przez pojazdy budowy S8 asfaltówka), kładkę obok młyna Denar, do szosy głównej w Gustawinie - i szosą kawałek, a mimo to i tak próbował mnie rozjechać tir. Ostatni kilometr Sosnową Avenue na działę.
Wiatr słaby z NW i N, więc tyleż przeszkadzał rano, co pomógł pod wieczór. Ogólnie rano słońce, a pod wieczór chmurnie.
Sakwy bardzo zapchane.
- DST 22.30km
- Czas 01:11
- VAVG 18.85km/h
- Temperatura 14.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Setki
Sobota, 14 września 2013 · dodano: 15.09.2013 | Komentarze 9
Po zrobieniu setki z czasem 21 h 50 minut (czas marniutki, bo na orientację i wyszło grubo ponad 100 km piechotą) obolały i wieczorny jednocześnie powrót z Pawianic do M.Na szczęście bezwietrznie i bez opadów, ale każda górka urastała po drodze do rangi góry ;)
No i sakwy nadal przeciężkie!
Post factum: zapomniałem dodać, że ze względu na ogólne wyczerpanie (40 h bez snu) i zmęczenie widziałem po ćmaku kolejno po drodze: czarnego kota z długim na kilka metrów ogonem rozpłaszczonego na poboczu, który okazał się kałużą, ogromnego psa na wysokich nogach, który okazał się dwoma paniami idącymi chodnikiem oraz jadącego za mną bez świateł rowerzystę próbującego na łuku wyprzedzić mnie prawą stroną, co mu się nie udało, bo nie lubię, jak mnie ktoś wyprzedza ;p
- DST 30.20km
- Teren 0.30km
- Czas 01:23
- VAVG 21.83km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Na Setkę
Piątek, 13 września 2013 · dodano: 15.09.2013 | Komentarze 0
Ale nie na setkę rowerową, tylko pieszą Setkę Po Łódzku, organizowaną jak co roku przez ucki petetek i eskapebe. W tym roku Setka buszowała po okolicach Pawianic, a ja osobiście wybrałem wersję na orientację, czyli setkę najdłuższą ;)Najpierw jednak od M. do p. na P. - pogoda ładna, prawie bezwietrznie. Z p. na P. Rudymi Opłotkami zaś na setkę - czym bliżej bazy, tym bardziej kropiło i się chmurzyło oraz wiało z NW.
Sakwy ciężkie bardzo, bo i ciuchów na różne okazje pogodowe moc i buty na zmianę i coś tam z p. (na P.).
- DST 7.90km
- Czas 00:27
- VAVG 17.56km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.8: na koniec
Niedziela, 1 września 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 2
Na koniec zaś, o deszczowym poranku poszliśmy odwiedzić krakowską Mangę, gdzie ostatni dzień wystawiano japońskie drzeworyty sprzed dwóch wieków, a następnie przez Skałkokościół do Synagogi Starej na Kazimierzu. Takie spacerowe multikulti.A potem znów pędzikiem po rowery do Nawojki i tymiż (via sklep Kefirek) na Dworzec Główny.
W ciapągu jechała z nami jeszcze pięciorowerowa ekipa chyba z Trójmiasta, ale bawili się we własnym sosie raczej, więc raczej nie pogadalim.
A potem, gdy już wysiedliśmy na Widzewnicy w mieście Uć, opadły nas o zmroku hostessy z dżemami, którymi TVN wabi na nowy serial.
Serial nie wiem, bo nie oglądam, a dżemy bardzo dobre - sztuk 4 (2 już pożarte!)
Podsumowanie wyprawy:
Celem wyprawy było połączenie tras z kilku poprzednich lat: Jury, okolic Zakopanego i Beskidu Niskiego w jedną całość. I się udało (patrz: http://zaliczgmine.pl/users/view/290), a tym samym osiągnięta została ciągłość tras przebytych od Danii i Niemiec (wybrzeże Morza Północnego) poprzez Polskę, aż po Słowację.
Statystyki:
Kilometry - 528,0 (w tym 17,4 w terenie, co stanowi 3,3 % całości).
Czas jazdy - 27 h 11 min.
Średnia prędkość: 19,42 km/h.
Liczba nowych gmin: 26.
I dwa słowackie okresy! ;)
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 110.80km
- Teren 2.30km
- Czas 05:47
- VAVG 19.16km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.7: na płask
Sobota, 31 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 0
Od rana nam świeciło, więc zebraliśmy się czem-prędzej, by opuścić ten cały Tarnów - celem były na początek tarnowskie Mościce. Znów jakimiś wrednymi ciągami - potem było trochę rowerowej asfaltówki wzdłuż północnej obwodnicy. W Mościcach zerknęliśmy na przedwojenne budownictwo, zjedliśmy w Parku Kwiatkowskiego koło knajpy "Rotunda" śniadanie ze sklepu - i już byliśmy za Tarnowem. Po przejechaniu mostu na Dunajcu (żegnaj nam!) przez Wierzchosławice - tu muzeum takiego Pana Z Wąsami, za którym skierowano onegdaj list gończy - ale nie był to Wałęsa, tylko Witos. Znudzona pani muzealna opowiedziała nam co i jak - ale ekspozycja ciekawa, pełna archiwalnych zdjęć sprzed wojny.Stąd ruszyliśmy przez lasy na zachód - trochę asfaltowo, trochę bez - przez Borzęcin, gdzie jakiś villageciclechic próbował mi wjechać pod rozpędzone koło do Szczurowej. Wszędzie przydrożne kapliczki, co drugi dom momentami. Bardzo pobożna okolica. Szczurowa okazała się w remoncie po powodzi lokalnej - wszystko - chodniki, jezdnia, dworek etc. rozbabrane - może to była Szczurowa Wodna?... Ale za to był ślub z wystrzałami (niech żyje straszenie kundli wiejskich!). Zaczęło się granatowić chmurnie, więc przez kolejne wsie pędzikiem - do Uścia Solnego. Tu miało być trochę starej drewnianej zabudowy - i rzeczywiście było. Trochę.
Następnie most na Rabie - i na południe - na Bochnię - uciekając przed burzą. Dotąd było silnie pod wiatr i ciężko, choć plaskato - teraz stało się boczniej, choć równie plaskato.
Zaliczywszy obrzeża gminy Bochnia, o ciekawym, przypominającym bodaj Czechosłowację po Monachijskim Traktacje kształcje - skręciliśmy w Niepołomicką Puszczę. Drogę zagrodził leśniczego szlaban, ale była to piękna, równa asfaltówka prowadząca w głąb puszczy. Spodziewałem się raczej odludzia, a tu chmary rowerzystów, rolkarzy, pieszych - jakoś jednak bezkolizyjnie i reasumując bardzo przyjemnie się ową jechało. Drzewa wokół też na pierwszy już rzut oka puszczańskie - stare i pokrętne.
Po przejechaniu tak paru kilometrów nastał rozstaj - i po krótkich deliberacjach z miejscową rodzinką rowerową skręciliśmy na północ, a następnie znów na zachód - i wjechaliśmy na tzw. Drogę Królewską, którą dojechaliśmy do królewskich Niepołomic. Po drodze był jeszcze uschnięty dąb zasadzony na cześć innego suchego dębu, pod którym polował bodaj August Sas - ciekawe, czy także cierpiący na suchoty? Co prawda ksywę miał Mocny, ale może tylko w dębie? Tfy, gębie?...
Niepołomice okazały się bardzo ładnym i bardzo zatłoczonym przez turystów miasteczkiem - w centrum naszą uwagę zwróciły bardzo sensowne, wąziutkie (bo jednokierunkowe) pasy na jezdni tylko dla rowerów - asfalt jak marzenie! Po obejrzeniu kościoła Iluś Tam Męczenników (na ścianie była półeczka z pleksi, a za tym pleksi jakieś kości, czaszki i piszczele ku obejrzeniu - aż cud prawdziwy, że żaden miejski burek się dotąd nie pożywił) objechaliśmy słynny zamek, zwany drugim Wawlem. Gdy dojechaliśmy do bramy i nim zdążyliśmy zsiąść z rowerów, drogę zastąpił nam wybitnie chamski pan portier, który zagradzając nam wejście wyciągnął łapę ku tablicy, gdzie był przekreślony pies, lód i rower i zapytał: "co, nie widzą?". "Ależ widzą, tylko jeszcze nie zdążyli, więc stawiamy rowery tu i już". Na to pan "Gdzie tu?! Po drugiej stronie jest stojak na rowery! Tu to ja mam dziś trzy wesela!". Faktycznie - dziedziniec zatłoczony, no tośmy postawili tam, gdzie kazał i najpierw ja wlazłem pooglądać i pocykać komórką foty, a potem M. Jak robiłem ostatnią fotę (w bramie na wejściu) to się na mnie rozdarł, żebym "nie blokował wejścia gościom!". Na to mu powiedziałem, że ja też tu jestem gość ;) Po czym na odchodnym, z udanym zainteresowaniem spytałem niby: "to mówisz pan, że masz tu dziś trzy wesela?" Po odpowiedzi typu "E he" pan usłyszał następnie, że niech się w takim razie bardziej weseli, bo jakby miał cztery, to mógłby mieć przy okazji jeden pogrzeb. Nie wiemy czy zrozumiał, ale specjalnie nas to nie zainteresowało, a pan ów tuż po tym jak opuściliśmy obiekt zamknął go na cztery spusty! :D
Po owych deliberacjach ruszyliśmy ku Wisłu i (majaczącemu z oddali) przemysłu Nowej Huty - ale południowym brzegiem. I tak sobie jechaliśmy aż do granic Krakowa (zaliczając przy okazji kolejną gminę - Wieliczka) wzdłuż wiślanych wałów. Po drodze był pożar chynchów, potem zrobił się Kraków i coraz bardziej miastowo oraz kościół, który nie udawał kury, tylko wręcz dinozaura. Może zresztą podwawelskiego.
W końcu wjechaliśmy na trasę imienia Botewa (Bułgar taki, sprawdzałem w podstawówce, to wiem!) i bardzo przyzwoitą asfaltową dedeerówą dociągnęliśmy już w centrum do wiślanego mostu - i dalej rowerowymi bulwarami (mijając już w zmierzchu Wawla) do Alei Trzech Wieszczów. I tu na koniec jeszcze były kombinacje w stylu niewiadomym, bo chodnik krzywy, wąski i pełen ludzi i parkujących aut, następnie pas tylko dla busów i taksówek, a potem dwa, czy trzy pasy cholernego i bardzo szybkiego ruchu. W końcu zazwyczaj jechaliśmy zabronionymi buspasami, potem jakimiś bocznymi robiąc kółko niepotrzebne całkiem i dotarliśmy do noclegowni "Nawojka" już po ciemku w momencie, gdy zaczęło kropić. A tu pełna kultura - pozwolili naszym rowerom nocować u nas w pokoju, w dodatku ubolewając, że nie mają dla nich dodatkowych posłań :D Niech żyje Kraków!
No, a potem to i jeszcze włóczyliśmy się po pobliskim Starym Mieście chyba do północy, natrafiając na Festiwal Świateł - i to w mżawie. Ale to już całkiem inna, bo piesza historia z żarciem gruzińskim w tle ;)
- DST 44.00km
- Czas 02:08
- VAVG 20.62km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.6: najbardziej lajtowo
Piątek, 30 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 2
Od rana postanowiliśmy pozwiedzać pieszo Ciężkowice - miasteczko godne najwyższego polecenia! Położone na pagórze, z rozległym rynkiem wspartym na podcieniowych chatach - opodal kościół żywo przypominający gotyk ("zły dotyk boli całe życie - ale zły gotyk boli całą wieczność!"). Uwagę przykuwa również podkościelna tablica ogłoszeniowa ("kury, jarząbki sprzedam; szatany wypędzam - egzorcysta siódmej klasy" etc.). Po zjedzeniu rynkowego śniadania przy makiecie województwa małopolskiego (w 10 sekund można przemierzyć naszą rowerową trasę!) ruszyliśmy na obchód Skamieniałego Miasta - już pod jedną z pierwszych skałek - Czarownicą - rąbnąłem się w łeb o poręcz barierki, gdy wyginałem śmiało ciało celem kadru uchwycenia najkorzystniej. Potem udaliśmy się niebieskim szlakiem via pozostałe skałki - najciekawsza była taka z krzyżem - w formie nieregularnego sześcianu z wewnętrzną szczeliną o szerokości kilkudziesięciu cm, którą prowadzi najkrótszy, bo liczący z 5 m długości szlak na górę - coś w sam raz dla kol. Meteora;). Góra była niestety zajęta przez jakiegoś pątnika rozwalonego plackiem pod krzyżem.Stąd ruszyliśmy do Wąwozu Czarownic (był) i Wodospadu (wysechł). A potem już na kwaterę pakować graty i żegnać gospodarza, jednak nie na długo - wkrótce przywitaliśmy się z nim ponownie - tym razem w Muzeum Przyrodniczym, które jest interaktywne i zawiera głównie wypchaną kolekcję ptaków i ssaków jego twórcy - Pana Tomka (Włodzimierza bodaj). Pan Tomek (i Pani Tomek) mieli prawdziwe leśne zoo - zbierali zwierzaki, które były chore i ranne i je leczyli, a później wypuszczali na wolność, lub zatrzymywali w obszernym ogródku. Pan Tomek był ponadto zapalonym myśliwym, polującym na owe wypuszczone oraz dzikie - więc summa summarum było co wypychać! Ale twórcy muzeum jakoś nie wypchano ostatecznie. Ponadto ukochał przyrodę, co widać po zbiorach oraz infokiosku multiaktywniemedialnym, choć w ścianie.
Po odwiedzeniu Chaty W. Tomka, ponownie obdarowani folderami, ruszyliśmy na Tuchów - ruch przeogromny, tiry, brak pobocza - ale na szczęście gładki asfalt, a przed miastem odbiliśmy w boczną szosę wjeżdżając do miasteczka bezkolizyjnie wprost na rynek. Tam równie pyszne (i tańsze, choć mniejsze) lody jak w Krynicy oraz ratusz i św. Florian - patron sikawek. Ponieważ nadal nie padało (i tak już miało pozostać tego dnia) - w boczną na Pleśną. Po drodze kilka krótkich, omal już ostatnich podjazdów i cmentarz z I wojny (kilka mijaliśmy wcześniej przed Tuchowem) - pokłosie operacji gorlickiej.
Za Pleśną wypłaszczyło się beznadziejnie - a my cały czas wzdłuż Białej - na Rzuchową, stąd już ruchliwą szosą via Koszyce do granic Tarnowa. Przed granicą - piękna panorama na bloczyska w oddaleniu.
Zaczął się Tarnów - i zaczęło się chyba najgorsze pod względem rowerowym miasto, po jakim miałem okazję jeździć - wszędzie, nawet wzdłuż bocznych ulic kostkowe ciągi pieszych rowerzystów - bez wjazdów i zjazdów - pierdolca można dostać :/ W takich momentach staję się NAPRAWDĘ agresywnym rowerzystą, skłonnym do rozjeżdżania wszystkiego i wszystkich oraz bycia rozjeżdżanym (na skrzyżowaniach, które pokonywałem z racji braku zjazdów i wjazdów jezdnią via wysoki krawężnik, robiąc niebezpieczne zygzaki). Jakoś dotarliśmy na dworzec PKP (gdzie zawczasu kupiliśmy bilety z Krakowa do Łodzi, żeby mieć w pociągu miejsce dla rowerów), potem do baru mlecznego "Smakosz" (gdzie niedrogo i smacznie, aczkolwiek maaaało!) i na zaklepaną wcześniej kwaterę w bursie "Karabela". Tam, mimo, iż wcześniej telefonicznie informowałem, że będą 2 rowery i żeby mieli gdzie je przechować, okazało się, że rowery mają całą noc stać na ogólnie uczęszczanym korytarzu :<
Reasumując: zdecydowanie odradzam Tarnów wszelkim szanującym się rowerzystom.
A wieczorem, by jakoś odreagować stresy, ruszyliśmy piechotą via Park Strzelecki (Mauzoleum Bema na wyspie z kaczorami) na Stare Miasto i okoliczne drewniane kościółki (zamknięte i już po ciemku, a także cmentarz) ostatecznie lądując na Rynku na piwach i kebabu w barze Efes - bardzo duży i bardzo dobry, a piwo do niego za 4 zyle :) I to by było jeśli chodzi o ten dzień na tyle, bo powrót był jakiś pokrętny, więc nie wiem sam, co by można o drodze powrotnej przez ospałe północą miasto dodać.
Acha - wpadły nowe gminy: Gromnik, Tuchów, Pleśna i Tarnów.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 70.40km
- Teren 0.20km
- Czas 03:18
- VAVG 21.33km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.5: na dół
Czwartek, 29 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 2
Ze względu na zmęczenia z poprzedniego dnia, zaplanowaliśmy na początek niespieszne piesze zwiedzanie Krynicy w doborowym towarzystwie koleżanki K. i jej m. ;) Krynica rozbebłana przed szczytem ekonomicznym - wszędzie rusztowania, montaż podestów etc. - wygrodzenia i ekipy w 'rowerowych' kamilelkach i kaskach ;) Zakosztowaliśmy Jana i Józefa, porobiliśmy fotek, a następnie poszliśmy na taaakie lody! Ponoć kolejki ustawiaja się na kilkadziesiąt metrów w pogodne weekendowe popołudnia - a ponieważ był pochmurny poranek w środku tygodnia, więc kolejki nie było. Po konsumpcji na skwerku poszliśmy oglądać kolejki (i nie tylko) w miejscowym Muzeum Zabawek - placówka niewielka, ale ze wszech miar godna polecenia - są zabawki sprzed stu i więcej lat - m.in. lis zarzynający gąskę, czy tam coś w podobie ;DZ muzeum już na kwaterę - i w rowerową drogę! Najpierw pod górkę i z górki do Tylicza (tu: kościół, rynek, cerkiew), a następnie na Mochnaczkę szlakiem drewnianych cerkiewek. Niestety, zaczęło paskudnie mżyć, a nawet momentami szkwałowato loć, więc zwiedzanie kolejnych (Czyrna, Piorunka, Berest) było symboliczne-fotograficzne jeno li tylko. W Bereście wyskoczyliśmy na główną na Grybów - po drodze ostatnia, murowana cerkiew we Florynce, ale za to drewniany kościół w Kąclowej. Po minięciu zadeszczonego Grybowa i Stróży - skok w bok do Muzeum Pszczelarstwa. Muzeum tradycyjnie już nieczynne, bo późno, ale w jeszcze czynnej restauracji pożarliśmy niedrogo i supersmacznie duży obiad na bazie pyłków i miodów częściowo oparty oraz błyskawicznie (bo już zmierzchało, a musieliśmy jeszcze dojechać tego dnia do Ciężkowic) obejrzeliśmy miejscowe minizoo (też pewnie do zjedzenia), gdzie były dwie owce z czarnymi twarzami, napis "koza na zagrodzie równa wojewodzie" oraz ogromna kurza farma z domkami o nazwach odpowiednio: "Kuratorium", "Prokuratura" i "Kurna Chata", więc do Ciężkowic wyjeżdżaliśmy z ciężkim sercem (i żołądkiem).
Po drodze skoczyłem w bok w Wilczyskach przez most do nowej gminy (Korzenna), a M. popedałowała dalej - była na tyle rozpędzona, że mimo właśnie zapadłych ciemności oraz kamizelki i światełek dopiero dobre 10 minut później udało mi się ją dościgać - tuż przed Bobową.
Bobowej (Bobowy?) nie zwiedzaliśmy, bo nie było czasu. Na wjeździe do Ciężkowic, tuż za Skamieniałym Miastem dostrzegliśmy napis 'noclegi' - niestety, nikogo nie było doma - a może, zgonie z napisem wszyscy spali?... Na szczęście był Pan Taksówkarz, który miał notes, a tam telefony do innych okolicznych noclegów - i po krótkich dzwonieniach znalazł nam całkiem przyjemną kwaterkę o nazwie "Końskie Zdrowie". Gospodarzem okazał się zaś pracownik miejscowego Muzeum Przyrodniczego, który jeszcze z wieczora zdążył obsypać nas folderami tematycznymi do wożenia w sakwach!
I padliśmy, przemoczeni i zmęczeni, mimo skromnego kilometrażu, obiecując sobie kolejny dzień jako pół-restowy.
Kategoria 5. Nieśpiesznie z M.:), 4. Dzień to za mało!
- DST 105.10km
- Teren 6.50km
- Czas 05:37
- VAVG 18.71km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.4: najtrudniej
Środa, 28 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 0
Wstaliśmy skoro mglisty świt, a tu opadły nam mgły i wyjszło słoneczko. Nareszcie! Zwinęliśmy graty i (już grzecznie asfaltem oraz jakimiś kostkami rowerowymi) pognaliśmy na Łysą nad Dunajcem granicę. Tam pierwsze studenckie czekolady (ach mniam!) i w drogę - tym razem słowackim brzegiem Dunajca do Czerw.Klasztoru. Po drodze, podobnie zresztą jak przez większą część tego długiego dnia mijali nas słowaccy kierowcy - i omal po czwartym, czy piątym nie poryczałem się ze szczęścia i wzruszenia, gdy stało się pewne, że metr-półtora odstępu od roweru w trakcie wyprzedzania rowerów to norma, a nie jakaś szóstka w totolotku... W Czerw.Klasztorze wysiadła matryca w aparacie, więc druga część wyprawy polegała na robieniu fotek komórką. Mijając w Haligowcach najładniejsze fragmenty Pienin Słowackich powoli wtoczyliśmy się na przełęcz, a potem podobnie, tylko szybciej stoczyliśmy się w dół. Już z przełęczy (Kofola, Studencka;) widać było pięknie majaczący w oddali Lubowniański Hrad - nasz kolejny cel tego dnia. Najpierw jednak dojechaliśmy do szosy głównej, tąże do miasta i przy Lidlu (za mostem na Popradzie) wbiliśmy się pod górkę w stare miasto. Ładne, ale zaromowane bardzo - wszystkie ławeczki zajęte i nie było gdzie odsapnąć, a ciekawskie spojrzenia na nasze sakwy to nie jest to, co by mogło w perspektywie perspektywicznem się okazać.Pobłądziwszy nieco uliczkami wyjechaliśmy nad Popradem na kładkę - no to na drugą, hradową stronę - a tu Roma normalnie: wśród domków z ogródkami - sklecone ze wszystkiego szopy, ściek w ulicy i gromady miejscowej ludności... szybko (na tyle, na ile się dało) zwialiśmy pod ostrą górkę z owego getta - niestety mapa skłamała - i droga, miast prowadzić do hradu - prowadziła w góry :( Cofnęliśmy się do skraju owego armagedonu - i polną w górę! Tu nie dało rady wjechać, trzeba było wciągnąć rowery pieszo - w krzakach wyprzedziło nas pieszkom trzech śniadych dżentelmenów z tajemniczym błyskiem w oku i zębami kilkoma. Na szczęście wkrótce znaleźliśmy jakieś bardziej wypłaszczone podjazdy i do hradu dotarliśmy jak Bozia przykazała - czyli niezbyt ruchliwym, za to gładkim asfaltem. W hradzie pokaz sokolnictwa przykuł naszą uwagę na kilka chwil: był np. orzeł stepowy, którego rozpiętości skrzydeł, nawet okiem sokolim nie zmierzysz - co najwyżej miarką, a było to 2 metry. Oraz ospały puchacz. Potem na krzywy ryj załapaliśmy się na oprowadzanie po słowacku i tak to zleciało ze 2 h - a tymczasem zaczęło się chmurzyć, a tu jeszcze 60 km po górach - więc w drogę! Za Lubownią zaczął się na drodze na Mniszek miejscami stromy podjazd - ale najgorszy był wiatr, który przybrał na sile i był prosto w przednie światełko :/ W końcu osiągnęliśmy przełęcz i zaczął się zawijaśny zjazd - odbiliśmy stromo w dół z głównej szosy do najbliższej wsi, bo miała być tam cerkiewka - i była, ale nie chciało nam się z powrotem targać pod górę szosą do głównej, więc sprytnie wytaszczyliśmy pojazdy jakimiś schódkami-skrótkami.
Głód doskwierać począł z każdą chwilą coraz większy - na szczęście przed Mniszkiem była opodal drogi knajpka "U Dietricha" - a tu (oprócz jedzenia) cała menażeria - króliki, papużki, świnki, kanarki i pies rasy brodatej Dasza. Więc w sumie część do zjedzenia też ;)
Po wyprażonych serach (ja aż 3 rodzaje!) pędzikiem do Mniszka, tam kolejne graniczne zakupy czekoladowe, M. spoczęła pod potravinami - a ja skoczyłem przez granicę zaliczyć gminę Piwniczna Zdrój - i ruszyliśmy niby na Polskę, ale słowackim brzegiem Popradu, by oszczędzić sobie polskiej ruchliwej szosy i polskich kierowców, przy których można się popłakać, ale bynajmniej nie ze wzruszenia.
Poprzez Kacze ledwo asfaltowa dróżka biegła sobie wzdłuż Popradu, miejscami pozarywana i zaszutrzona - a tu nagle bęc! - się asfalt skończył. Mieliśmy już mało czasu do ciemnicy, a tu kamienista, polna droga... Nic to, jakoś się przedarliśmy, za parę kilometrów asfalt znów się pojawił. Droga była generalnie płaska, za wyjątkiem odcinka vis-a-vis Żegiestowa, gdzie za źródełkiem z przepyszna mineralką - Sulinką - raptem zrobił się podjazd - a potem zjazd. Za ostatnią wsią przed granicą - czyli Legnawą - bezpowrotnie skończyły się wszelkie słowackie asfalty, ale od spotkanych pieszych turystów z Polski dowiedzieliśmy się, że spokojnie dojedziemy polnymi drogami do granicy - i położonej za nią Muszyną oraz mostu na Popradzie.
Jeszcze przed granicą okazało się, że trzeba kawałek rowery wciągnąć pod górkę - i tak, trochę rowerowo, a trochę pieszorowerowo przekroczyliśmy słupek graniczny i za chwilę byliśmy (via jeden traktor z przyczepką rozkraczony na środku) w Muszynie.
A stąd już po ciemku całkiem do Krynicy najprostszą, czyli przez Powroźnik, gdzie M. złamała nóżkę - ale od swego roweru - i była to jedyna w ogóle awaria naszych bicykli na wyprawie.
W Krynicy zaś bezstresowo, bo mieliśmy zaklepany nocleg u kol. Kaloryny z pracy i jej mamy, które tu właśnie spędzały wakacje, więc jeszcze był miły wieczór przy czekoladzie z opowieściami dotychczasowymi.
- DST 88.40km
- Teren 7.40km
- Czas 04:32
- VAVG 19.50km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.3: na lekko
Wtorek, 27 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 7
Po trudach dnia poprzedniego - tym razem na lekko (tzn. M. na lekko, a ja sakwy wypchane, powiedzmy w 3/4):Z Niedzicy via zamek (którego nie zwiedzaliśmy) i spichlerz (który zwiedziliśmy) oraz cmentarz Salomonów (który odwiedziliśmy) na Falsztyn - i Frydman. Przed Frydmanem superwidokowy zjazd - i znów 55 km/h. Frydman był w ogóle ciekawy, a Dębno - kościółek. Potem przez Dunajec - i na Przełęcz Knurowską. Stromo, ale do przeżycia. Za to zjazd (gdyby nie pod wiatr) via obie Ochotnice i Tylmanową - bajka! Krótki postój pod kościołem w Dolnej (zwiedzanie i opowieści sympatycznej Pani Siostry), a potem M. na chwilę została na rozstajach - a ja pojdjechałem z kilometr zaliczyć gminę Łącko. Następnie ruchliwą trasą na Krościenko (M. chodnikiem kostkowym, póki był), gdzie zjedliśmy pyszne rzeczy w barze "Przełom". Stąd wspaniałym rowerowym (i nie tylko) mostem oraz wybitnie denną ścieżką rowerową do Szczawnicy - tu, na rowerowym ciągu pieszym nad Grajcarkiem próbował mnie rozjechać jadący na czołowe jakiś samochodowy lokals :/ Następnie wizyta na chwilę w parku zdrojowym i u źródła Wanda, która dała nam soliankę na ciąg dalszy.
Ze Szczawnicy pojechaliśmy klasyczną trasą rowerową (i peszą) przez Dunajszczańskie Przełomy do Czerw.Klasztoru. Po drodze mijaliśmy grupki sub i niesubordynowanych turystów pieszych i na rowerach. Muzeum w klasztorze było drogie, a ponadto zamknięte, więc zadowoliliśmy się Kofolą w klasztornym barku "Pod Lipą". Następnie jeszcze kawałeczek Słowacją i przez nową kładkę nad pięknym, modrym Dunajcem powróciliśmy na ojczyzny łono, czyli Sromowce wszelkie. A na koniec tamą dolnego zbiornika niedzickiego i zaczęło się zmierzchać, więc postanowiłem zeskrótować na kwaterę gruntami, co odbiło się błotem, krzaczorami, kamorami i znienacką bacówką z przyjaznym owczarkiem rasy białej i jeszcze zabytkowa kapliczka i już byliśmy w domu.