Info
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
Zaliczone rowerowo gminy:
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Grudzień11 - 5
- 2025, Listopad7 - 2
- 2025, Październik7 - 2
- 2025, Wrzesień10 - 3
- 2025, Sierpień9 - 8
- 2025, Lipiec10 - 31
- 2025, Czerwiec4 - 8
- 2025, Maj15 - 31
- 2025, Kwiecień12 - 32
- 2025, Marzec11 - 28
- 2025, Luty1 - 5
- 2025, Styczeń1 - 4
- 2024, Grudzień5 - 29
- 2024, Listopad4 - 25
- 2024, Październik14 - 86
- 2024, Wrzesień10 - 38
- 2024, Sierpień7 - 19
- 2024, Lipiec17 - 31
- 2024, Czerwiec1 - 4
- 2024, Maj17 - 71
- 2024, Kwiecień13 - 36
- 2024, Marzec13 - 56
- 2024, Luty7 - 30
- 2024, Styczeń2 - 6
- 2023, Grudzień3 - 14
- 2023, Listopad7 - 21
- 2023, Październik10 - 39
- 2023, Wrzesień12 - 72
- 2023, Sierpień14 - 96
- 2023, Lipiec10 - 40
- 2023, Czerwiec7 - 25
- 2023, Maj13 - 54
- 2023, Kwiecień11 - 50
- 2023, Marzec10 - 61
- 2023, Luty5 - 28
- 2023, Styczeń15 - 76
- 2022, Grudzień3 - 21
- 2022, Listopad5 - 27
- 2022, Październik9 - 43
- 2022, Wrzesień4 - 18
- 2022, Sierpień13 - 93
- 2022, Lipiec11 - 48
- 2022, Czerwiec5 - 24
- 2022, Maj15 - 70
- 2022, Kwiecień11 - 54
- 2022, Marzec12 - 77
- 2022, Luty8 - 40
- 2022, Styczeń8 - 39
- 2021, Grudzień9 - 54
- 2021, Listopad12 - 68
- 2021, Październik11 - 41
- 2021, Wrzesień10 - 47
- 2021, Sierpień13 - 53
- 2021, Lipiec13 - 60
- 2021, Czerwiec19 - 74
- 2021, Maj16 - 73
- 2021, Kwiecień15 - 90
- 2021, Marzec14 - 60
- 2021, Luty6 - 35
- 2021, Styczeń7 - 52
- 2020, Grudzień12 - 44
- 2020, Listopad13 - 76
- 2020, Październik16 - 86
- 2020, Wrzesień10 - 48
- 2020, Sierpień18 - 102
- 2020, Lipiec12 - 78
- 2020, Czerwiec13 - 85
- 2020, Maj12 - 74
- 2020, Kwiecień15 - 151
- 2020, Marzec15 - 125
- 2020, Luty11 - 69
- 2020, Styczeń17 - 122
- 2019, Grudzień12 - 94
- 2019, Listopad25 - 119
- 2019, Październik24 - 135
- 2019, Wrzesień25 - 150
- 2019, Sierpień28 - 113
- 2019, Lipiec30 - 148
- 2019, Czerwiec28 - 129
- 2019, Maj21 - 143
- 2019, Kwiecień20 - 168
- 2019, Marzec22 - 117
- 2019, Luty15 - 143
- 2019, Styczeń10 - 79
- 2018, Grudzień13 - 116
- 2018, Listopad21 - 130
- 2018, Październik25 - 140
- 2018, Wrzesień23 - 215
- 2018, Sierpień26 - 164
- 2018, Lipiec25 - 136
- 2018, Czerwiec24 - 137
- 2018, Maj24 - 169
- 2018, Kwiecień27 - 222
- 2018, Marzec17 - 92
- 2018, Luty15 - 135
- 2018, Styczeń18 - 119
- 2017, Grudzień14 - 117
- 2017, Listopad21 - 156
- 2017, Październik14 - 91
- 2017, Wrzesień15 - 100
- 2017, Sierpień29 - 133
- 2017, Lipiec26 - 138
- 2017, Czerwiec16 - 42
- 2017, Maj25 - 60
- 2017, Kwiecień20 - 86
- 2017, Marzec18 - 44
- 2017, Luty17 - 33
- 2017, Styczeń15 - 52
- 2016, Grudzień14 - 42
- 2016, Listopad18 - 74
- 2016, Październik17 - 81
- 2016, Wrzesień26 - 110
- 2016, Sierpień27 - 197
- 2016, Lipiec28 - 129
- 2016, Czerwiec25 - 79
- 2016, Maj29 - 82
- 2016, Kwiecień25 - 40
- 2016, Marzec20 - 50
- 2016, Luty20 - 66
- 2016, Styczeń16 - 52
- 2015, Grudzień22 - 189
- 2015, Listopad18 - 60
- 2015, Październik21 - 52
- 2015, Wrzesień27 - 38
- 2015, Sierpień26 - 37
- 2015, Lipiec29 - 42
- 2015, Czerwiec27 - 77
- 2015, Maj27 - 78
- 2015, Kwiecień25 - 74
- 2015, Marzec21 - 80
- 2015, Luty20 - 81
- 2015, Styczeń5 - 28
- 2014, Grudzień16 - 60
- 2014, Listopad27 - 37
- 2014, Październik28 - 113
- 2014, Wrzesień28 - 84
- 2014, Sierpień28 - 58
- 2014, Lipiec28 - 83
- 2014, Czerwiec26 - 106
- 2014, Maj25 - 88
- 2014, Kwiecień24 - 75
- 2014, Marzec18 - 133
- 2014, Luty17 - 142
- 2014, Styczeń13 - 68
- 2013, Grudzień21 - 115
- 2013, Listopad23 - 102
- 2013, Październik22 - 64
- 2013, Wrzesień28 - 108
- 2013, Sierpień18 - 66
- 2013, Lipiec30 - 95
- 2013, Czerwiec30 - 79
- 2013, Maj30 - 55
- 2013, Kwiecień29 - 81
- 2013, Marzec16 - 39
- 2013, Luty19 - 62
- 2013, Styczeń9 - 18
- 2012, Grudzień22 - 62
- 2012, Listopad22 - 19
- 2012, Październik20 - 8
- 2012, Wrzesień25 - 6
- 2012, Sierpień2 - 3
- 2012, Lipiec14 - 4
- 2012, Czerwiec26 - 14
- 2012, Maj23 - 24
- 2012, Kwiecień26 - 23
- 2012, Marzec27 - 20
- 2012, Luty21 - 35
- 2012, Styczeń23 - 59
Wpisy archiwalne w kategorii
4. Dzień to za mało!
| Dystans całkowity: | 18915.67 km (w terenie 1074.11 km; 5.68%) |
| Czas w ruchu: | 818:59 |
| Średnia prędkość: | 23.10 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 59.62 km/h |
| Suma podjazdów: | 53841 m |
| Maks. tętno maksymalne: | 181 (101 %) |
| Maks. tętno średnie: | 153 (84 %) |
| Suma kalorii: | 347639 kcal |
| Liczba aktywności: | 399 |
| Średnio na aktywność: | 47.41 km i 2h 03m |
| Więcej statystyk | |
- DST 70.40km
- Teren 0.20km
- Czas 03:18
- VAVG 21.33km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.5: na dół
Czwartek, 29 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 2
Ze względu na zmęczenia z poprzedniego dnia, zaplanowaliśmy na początek niespieszne piesze zwiedzanie Krynicy w doborowym towarzystwie koleżanki K. i jej m. ;) Krynica rozbebłana przed szczytem ekonomicznym - wszędzie rusztowania, montaż podestów etc. - wygrodzenia i ekipy w 'rowerowych' kamilelkach i kaskach ;) Zakosztowaliśmy Jana i Józefa, porobiliśmy fotek, a następnie poszliśmy na taaakie lody! Ponoć kolejki ustawiaja się na kilkadziesiąt metrów w pogodne weekendowe popołudnia - a ponieważ był pochmurny poranek w środku tygodnia, więc kolejki nie było. Po konsumpcji na skwerku poszliśmy oglądać kolejki (i nie tylko) w miejscowym Muzeum Zabawek - placówka niewielka, ale ze wszech miar godna polecenia - są zabawki sprzed stu i więcej lat - m.in. lis zarzynający gąskę, czy tam coś w podobie ;DZ muzeum już na kwaterę - i w rowerową drogę! Najpierw pod górkę i z górki do Tylicza (tu: kościół, rynek, cerkiew), a następnie na Mochnaczkę szlakiem drewnianych cerkiewek. Niestety, zaczęło paskudnie mżyć, a nawet momentami szkwałowato loć, więc zwiedzanie kolejnych (Czyrna, Piorunka, Berest) było symboliczne-fotograficzne jeno li tylko. W Bereście wyskoczyliśmy na główną na Grybów - po drodze ostatnia, murowana cerkiew we Florynce, ale za to drewniany kościół w Kąclowej. Po minięciu zadeszczonego Grybowa i Stróży - skok w bok do Muzeum Pszczelarstwa. Muzeum tradycyjnie już nieczynne, bo późno, ale w jeszcze czynnej restauracji pożarliśmy niedrogo i supersmacznie duży obiad na bazie pyłków i miodów częściowo oparty oraz błyskawicznie (bo już zmierzchało, a musieliśmy jeszcze dojechać tego dnia do Ciężkowic) obejrzeliśmy miejscowe minizoo (też pewnie do zjedzenia), gdzie były dwie owce z czarnymi twarzami, napis "koza na zagrodzie równa wojewodzie" oraz ogromna kurza farma z domkami o nazwach odpowiednio: "Kuratorium", "Prokuratura" i "Kurna Chata", więc do Ciężkowic wyjeżdżaliśmy z ciężkim sercem (i żołądkiem).
Po drodze skoczyłem w bok w Wilczyskach przez most do nowej gminy (Korzenna), a M. popedałowała dalej - była na tyle rozpędzona, że mimo właśnie zapadłych ciemności oraz kamizelki i światełek dopiero dobre 10 minut później udało mi się ją dościgać - tuż przed Bobową.
Bobowej (Bobowy?) nie zwiedzaliśmy, bo nie było czasu. Na wjeździe do Ciężkowic, tuż za Skamieniałym Miastem dostrzegliśmy napis 'noclegi' - niestety, nikogo nie było doma - a może, zgonie z napisem wszyscy spali?... Na szczęście był Pan Taksówkarz, który miał notes, a tam telefony do innych okolicznych noclegów - i po krótkich dzwonieniach znalazł nam całkiem przyjemną kwaterkę o nazwie "Końskie Zdrowie". Gospodarzem okazał się zaś pracownik miejscowego Muzeum Przyrodniczego, który jeszcze z wieczora zdążył obsypać nas folderami tematycznymi do wożenia w sakwach!
I padliśmy, przemoczeni i zmęczeni, mimo skromnego kilometrażu, obiecując sobie kolejny dzień jako pół-restowy.
Kategoria 5. Nieśpiesznie z M.:), 4. Dzień to za mało!
- DST 105.10km
- Teren 6.50km
- Czas 05:37
- VAVG 18.71km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.4: najtrudniej
Środa, 28 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 0
Wstaliśmy skoro mglisty świt, a tu opadły nam mgły i wyjszło słoneczko. Nareszcie! Zwinęliśmy graty i (już grzecznie asfaltem oraz jakimiś kostkami rowerowymi) pognaliśmy na Łysą nad Dunajcem granicę. Tam pierwsze studenckie czekolady (ach mniam!) i w drogę - tym razem słowackim brzegiem Dunajca do Czerw.Klasztoru. Po drodze, podobnie zresztą jak przez większą część tego długiego dnia mijali nas słowaccy kierowcy - i omal po czwartym, czy piątym nie poryczałem się ze szczęścia i wzruszenia, gdy stało się pewne, że metr-półtora odstępu od roweru w trakcie wyprzedzania rowerów to norma, a nie jakaś szóstka w totolotku... W Czerw.Klasztorze wysiadła matryca w aparacie, więc druga część wyprawy polegała na robieniu fotek komórką. Mijając w Haligowcach najładniejsze fragmenty Pienin Słowackich powoli wtoczyliśmy się na przełęcz, a potem podobnie, tylko szybciej stoczyliśmy się w dół. Już z przełęczy (Kofola, Studencka;) widać było pięknie majaczący w oddali Lubowniański Hrad - nasz kolejny cel tego dnia. Najpierw jednak dojechaliśmy do szosy głównej, tąże do miasta i przy Lidlu (za mostem na Popradzie) wbiliśmy się pod górkę w stare miasto. Ładne, ale zaromowane bardzo - wszystkie ławeczki zajęte i nie było gdzie odsapnąć, a ciekawskie spojrzenia na nasze sakwy to nie jest to, co by mogło w perspektywie perspektywicznem się okazać.Pobłądziwszy nieco uliczkami wyjechaliśmy nad Popradem na kładkę - no to na drugą, hradową stronę - a tu Roma normalnie: wśród domków z ogródkami - sklecone ze wszystkiego szopy, ściek w ulicy i gromady miejscowej ludności... szybko (na tyle, na ile się dało) zwialiśmy pod ostrą górkę z owego getta - niestety mapa skłamała - i droga, miast prowadzić do hradu - prowadziła w góry :( Cofnęliśmy się do skraju owego armagedonu - i polną w górę! Tu nie dało rady wjechać, trzeba było wciągnąć rowery pieszo - w krzakach wyprzedziło nas pieszkom trzech śniadych dżentelmenów z tajemniczym błyskiem w oku i zębami kilkoma. Na szczęście wkrótce znaleźliśmy jakieś bardziej wypłaszczone podjazdy i do hradu dotarliśmy jak Bozia przykazała - czyli niezbyt ruchliwym, za to gładkim asfaltem. W hradzie pokaz sokolnictwa przykuł naszą uwagę na kilka chwil: był np. orzeł stepowy, którego rozpiętości skrzydeł, nawet okiem sokolim nie zmierzysz - co najwyżej miarką, a było to 2 metry. Oraz ospały puchacz. Potem na krzywy ryj załapaliśmy się na oprowadzanie po słowacku i tak to zleciało ze 2 h - a tymczasem zaczęło się chmurzyć, a tu jeszcze 60 km po górach - więc w drogę! Za Lubownią zaczął się na drodze na Mniszek miejscami stromy podjazd - ale najgorszy był wiatr, który przybrał na sile i był prosto w przednie światełko :/ W końcu osiągnęliśmy przełęcz i zaczął się zawijaśny zjazd - odbiliśmy stromo w dół z głównej szosy do najbliższej wsi, bo miała być tam cerkiewka - i była, ale nie chciało nam się z powrotem targać pod górę szosą do głównej, więc sprytnie wytaszczyliśmy pojazdy jakimiś schódkami-skrótkami.
Głód doskwierać począł z każdą chwilą coraz większy - na szczęście przed Mniszkiem była opodal drogi knajpka "U Dietricha" - a tu (oprócz jedzenia) cała menażeria - króliki, papużki, świnki, kanarki i pies rasy brodatej Dasza. Więc w sumie część do zjedzenia też ;)
Po wyprażonych serach (ja aż 3 rodzaje!) pędzikiem do Mniszka, tam kolejne graniczne zakupy czekoladowe, M. spoczęła pod potravinami - a ja skoczyłem przez granicę zaliczyć gminę Piwniczna Zdrój - i ruszyliśmy niby na Polskę, ale słowackim brzegiem Popradu, by oszczędzić sobie polskiej ruchliwej szosy i polskich kierowców, przy których można się popłakać, ale bynajmniej nie ze wzruszenia.
Poprzez Kacze ledwo asfaltowa dróżka biegła sobie wzdłuż Popradu, miejscami pozarywana i zaszutrzona - a tu nagle bęc! - się asfalt skończył. Mieliśmy już mało czasu do ciemnicy, a tu kamienista, polna droga... Nic to, jakoś się przedarliśmy, za parę kilometrów asfalt znów się pojawił. Droga była generalnie płaska, za wyjątkiem odcinka vis-a-vis Żegiestowa, gdzie za źródełkiem z przepyszna mineralką - Sulinką - raptem zrobił się podjazd - a potem zjazd. Za ostatnią wsią przed granicą - czyli Legnawą - bezpowrotnie skończyły się wszelkie słowackie asfalty, ale od spotkanych pieszych turystów z Polski dowiedzieliśmy się, że spokojnie dojedziemy polnymi drogami do granicy - i położonej za nią Muszyną oraz mostu na Popradzie.
Jeszcze przed granicą okazało się, że trzeba kawałek rowery wciągnąć pod górkę - i tak, trochę rowerowo, a trochę pieszorowerowo przekroczyliśmy słupek graniczny i za chwilę byliśmy (via jeden traktor z przyczepką rozkraczony na środku) w Muszynie.
A stąd już po ciemku całkiem do Krynicy najprostszą, czyli przez Powroźnik, gdzie M. złamała nóżkę - ale od swego roweru - i była to jedyna w ogóle awaria naszych bicykli na wyprawie.
W Krynicy zaś bezstresowo, bo mieliśmy zaklepany nocleg u kol. Kaloryny z pracy i jej mamy, które tu właśnie spędzały wakacje, więc jeszcze był miły wieczór przy czekoladzie z opowieściami dotychczasowymi.
- DST 88.40km
- Teren 7.40km
- Czas 04:32
- VAVG 19.50km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.3: na lekko
Wtorek, 27 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 7
Po trudach dnia poprzedniego - tym razem na lekko (tzn. M. na lekko, a ja sakwy wypchane, powiedzmy w 3/4):Z Niedzicy via zamek (którego nie zwiedzaliśmy) i spichlerz (który zwiedziliśmy) oraz cmentarz Salomonów (który odwiedziliśmy) na Falsztyn - i Frydman. Przed Frydmanem superwidokowy zjazd - i znów 55 km/h. Frydman był w ogóle ciekawy, a Dębno - kościółek. Potem przez Dunajec - i na Przełęcz Knurowską. Stromo, ale do przeżycia. Za to zjazd (gdyby nie pod wiatr) via obie Ochotnice i Tylmanową - bajka! Krótki postój pod kościołem w Dolnej (zwiedzanie i opowieści sympatycznej Pani Siostry), a potem M. na chwilę została na rozstajach - a ja pojdjechałem z kilometr zaliczyć gminę Łącko. Następnie ruchliwą trasą na Krościenko (M. chodnikiem kostkowym, póki był), gdzie zjedliśmy pyszne rzeczy w barze "Przełom". Stąd wspaniałym rowerowym (i nie tylko) mostem oraz wybitnie denną ścieżką rowerową do Szczawnicy - tu, na rowerowym ciągu pieszym nad Grajcarkiem próbował mnie rozjechać jadący na czołowe jakiś samochodowy lokals :/ Następnie wizyta na chwilę w parku zdrojowym i u źródła Wanda, która dała nam soliankę na ciąg dalszy.
Ze Szczawnicy pojechaliśmy klasyczną trasą rowerową (i peszą) przez Dunajszczańskie Przełomy do Czerw.Klasztoru. Po drodze mijaliśmy grupki sub i niesubordynowanych turystów pieszych i na rowerach. Muzeum w klasztorze było drogie, a ponadto zamknięte, więc zadowoliliśmy się Kofolą w klasztornym barku "Pod Lipą". Następnie jeszcze kawałeczek Słowacją i przez nową kładkę nad pięknym, modrym Dunajcem powróciliśmy na ojczyzny łono, czyli Sromowce wszelkie. A na koniec tamą dolnego zbiornika niedzickiego i zaczęło się zmierzchać, więc postanowiłem zeskrótować na kwaterę gruntami, co odbiło się błotem, krzaczorami, kamorami i znienacką bacówką z przyjaznym owczarkiem rasy białej i jeszcze zabytkowa kapliczka i już byliśmy w domu.
- DST 62.40km
- Teren 0.40km
- Czas 03:06
- VAVG 20.13km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.2: najwyżej
Poniedziałek, 26 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 11
Po noclegu u gościnnych Wujostwa Przyszywanego w Witowie - trasa niezbyt długa, ale wielce górzysta: z Witowa najpierw w dół do Chochołowa, ale potem całkiem pod górę do Zębu - i zjazd do Szaflar. Tu popas pod spożywczym - i dalej na Gronków i na Spisz - do Przełomu Białki. A stąd: Trybsz, przełęcz, zjazd do Łapszów Wszelkich - i wreszcie na noc do Niedzicy.Prawie cały dzień centralnie pod wiatr - na szczęście pod największy podjazd był nieco boczniejszy. Na zjazdach prędkość dochodziła do ok. 55 km/h.
Nowe gminy: Poronin, Biały Dunajec, Szaflary i Łapsze Niżne. I 7000 km w tym roku :)
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 39.00km
- Teren 0.60km
- Czas 02:16
- VAVG 17.21km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
MałoPolska - dz.1: na miejsce
Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 4
Początek wyprawy małopolsko-słowackiej:Najpierw od M. na Kaliszczańską na pekap, potem tymże do Krakowa - tu rundka po zabytkach oraz inszych Plantach - na Kaźmirzu trafiliśmy na Małopolski Festiwal Smaków ;)
A z Krakowa do Zakopanego kolejną koleją - i stąd już po ciemności rowerami do Witowa. Pierwsze podjazdy i zjazdy - szkoda tylko, że trasa po omacku.
Nowe gminy: Zakopane i Kościelisko.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 141.70km
- Teren 14.80km
- Czas 06:40
- VAVG 21.25km/h
- Temperatura 38.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Piotrkowskie i Sieradzkie w żarze - dz.2
Czwartek, 20 czerwca 2013 · dodano: 20.06.2013 | Komentarze 5
Od rana w Jamboru (zgodnie z zapowiedziami) mocno zaczęło dmuchać z SE - i wiało dzień cały. Ruszyłem najpierw na Zelów - wiatr przednio-boczny, przeszkadzający. Dopiero za Pożdżenicami zrobiło się z wiatrem przyjemnie - zaczął wyraźnie współpracować :) Pierwszy postój w Siedlcach (koło Zamościa nr 2;) - tu pić i husky w ogródku sklepowym, wybitnie leniwy w tym upale. Za kawalątek na krzyżówce cmentarz z I wojny światowej - znów trochę skośnego wiatru, ale od Rogóźna via Widawa aż do Burzenina - znów wietrzna bajka :) A dalej zaczęło się robić coraz ciężej - trzeba było się wdrapać na przeciwległy brzeg Warty (dość stromy), żar żarzył ile sił, a kierunek znów się zmienił na skośny w stosunku do wiatru. Za wsią Waszkowskie odbiłem w grunta na Nieczuj, gdyż albowiem jechałem na Stolec (i Dąbrowę Miętką), więc było to wybitnie wskazane. Raz gruntami, raz asfaltem dotarłem do szosy Złoczew-Wieluń, kawałek nią - i znów bocznymi asfaltami na Lututów. Chyba gdzieś w tych okolicach zaczęły się robić asfaltowe kałuże, a licznik sczerniał od rozlanego z gorąca kwarcu... Za Lututowem (kawałek główną szosą na Wrocław), skręciłem na Klonową - znów idealnie z wiatrem. Aż do granicy Wielkopolskiego (gmina Czajków - wjechałem kawalątek;) - jeszcze z wiatrem, ale potem zaczęły się schody, czyli pagórki - a wiatr przednio-boczny, bo odbiłem na Brąszewice, gdzie kałuże asfaltowe na szosie... Za Kliczkowem Małym i Wielkim przyszedł poważny kryzys z przegrzania - na odcinkach pod górę nie byłem w stanie jechać szybciej niż 12-13 km/h, z górki lub (miejscami) z tylno-bocznym wiatrem - 18-20. Jedyne, co mnie dopingowało do nieomdlenia to perspektywa nowego zalewu na Myi za Charłupią - po dojechaniu okazało się, że zero cienia, a bajoro pełne glonów :/ Pojechałem z częstymi, krótkimi odpoczynkami gruntami na Sieradz - po drodze wykopki pod obwodnicę - w końcu zaległem na nieco dłużej w jakimś opłotku między brzózkami. Po odsapnięciu wjechałem bokami (i na koniec główną z kierunku kaliskiego) do miasta - jeszcze chwila - i byłem na dworcu PKP, gdzie było jeszcze 45 minut do pociągu na Kaliską Uć. Niestety, pociąg, jadący z Wrocławia, spóźnił się kolejne 3 kwadranse... Gdybym dotarł do dworca kwadrans wcześniej - byłbym w domu 2 godziny wcześniej :/Po wysięściu na Kaliskiej jeszcze kilkanaście km do M. pod wiatr nadal - na szczęście wyraźnie słabnący.
B. męczący - i b. udany dzień - gdyby tylko średnia prędkość wyszła przyzwoitsza... No cóż - upał+wiatr+dystans+grunty zrobiły swoje!
Z zysków niewątpliwych: 6 nowych gmin łódzkich (Złoczew, Lututów, Klonowa, Brąszewice, Brzeźnio, Wróblew) i jedna wielkopolska (Czajków) :)
Z gorąca jedyny napęd to jeden banan i pół dużej chałki przez cały dzień. Plus 8(!) litrów napojów!
Przez dwa dni straciłem 4 kg, a przez ostatni tydzień, w związku z maratonem i nie tylko łącznie 7.
Czas odjeść ;)
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 3. Setuchna to już cóś!
- DST 116.20km
- Teren 5.20km
- Czas 05:10
- VAVG 22.49km/h
- Temperatura 37.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Piotrkowskie i Sieradzkie w żarze - dz.1
Środa, 19 czerwca 2013 · dodano: 20.06.2013 | Komentarze 4
Upalna dwudniówka.Dzień pierwszy: od M. pod umiarkowany pod względem siły, ale gorący wiatr nad Zalew Sul. trasą nieco inną niż zwykle - m.in. via Stróże, Wolę Rakową, Wardzyń, Dalków, Zamość nr 1 (nr 2 był zupełnie gdzie indziej, za to dzień później), koło domu rodzinnego Władysława Reymonta, dalej Będków - i od Lubiatowa stała trasą na Bronisławów via Wolbórz.
W Bronisławowie nad zalewą ponad 3h byczenia, taplania, pływania i zalegania - a następnie do Jamboru na działę via Koło, opłotki piotrkowskie, Jarosty, Kafar, Brzozę (Piotrkowską). Na tym odcinku już z wiatrem, ale żar przeraźliwy i prosto w mordę (zresztą od rana już też) słoneczko - ze względu na kierunek jazdy. Niemal ostatni sklep na szlaku właśnie zamykali, ale udało się kupić m.in. ósemkę "Jedynek" ;) A w Jamboru chlup do rzeczki tak dla odmiany - woda przyjemnie chłodniejsza, niż w zalewie i dużo jej wyjątkowo (a komarów jeszcze więcej), zaś nurt na tyle bystry, że mnie porwał kawałek i w krzak przybrzeżny wcisnął - i tak mi się to spodobało, że powtórzyłem manewr z 6, czy 7 razy! :D
A potem się zrobiło ciemno.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 3. Setuchna to już cóś!
- DST 56.00km
- Teren 1.60km
- Czas 02:43
- VAVG 20.61km/h
- Temperatura 28.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
(Głównie) z SuperMaratonu
Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 16.06.2013 | Komentarze 11
Z Sokolnickiego Lasu razem z M. rankiem do Ozorowa na SuperMaraton - początkowo trochę błądziliśmy w poszukiwaniu biura zawodów, które miało być w szkole, a poszło w las (choć nie sokolnicki). A właściwie na łączkę koło zalewu.Maraton (dystans: dwie pętle drogami szutrowymi i leśnymi piachami) polegał na tym, że był upał potężny, ja szedłem z kijami, a M. (nieformalnie) jechała sobie niespiesznie rowerem jako wóz techniczny;). Dystans 50 km pokonaliśmy w 6h 58 minut (a odliczając odpoczynki w 6 h 19 minut). I nawet nie byliśmy ostatni z 253 startujących ;)
Po drodze wypiłem chyba z 5 litrów wody, na punktach kontrolnych było, oprócz wody ile się chciało bananów, ciasteczek, słodkich bułek etc. - a na mecie posiłek ciepły w postaci jednej przydziałowej i jednej na krzywy ryj kiełbaski :).
Z maratonu, obciążeni pokaźnym medalem ruszyliśmy znów do Sokolnickiego Lasu, gdzie po obiedzie wskoczyłem na wagę - i okazało się, że mimo ciasteczek, wody, banaów, kiełbasy i obiadu, ubyło prawie 1,5 kg w 24 h. Więc mimo, że jadłem na maratonie - to i tak to mnie maraton zjadł! A przynajmniej nadgryzł.
A potem już sam pojechałem jeszcze prawie 50 km rowerem na Uć, a M. wracała autobusem.
Zakwasy i zmęczenie ogromne, a jeszcze znów było nieco pod wiatr - na szczęście niezbyt silny. Ale pod górę i z obciążonymi sakwami, więc po drodze odpoczynek w d.
I już po ciemku całkiem do M.
- DST 38.20km
- Teren 2.10km
- Czas 01:45
- VAVG 21.83km/h
- Temperatura 28.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
(Głównie) na SuperMaraton
Piątek, 14 czerwca 2013 · dodano: 16.06.2013 | Komentarze 0
Od M. do p. na P., a stąd do Sokolnickiego Lasu (częściowo bardzo kurzastymi drogami), skąd następnego dnia był już tylko rzut dyskobolem na Ozorowski SuperMaraton pieszy. Maraton Super, bo dystans 50 km (w terenie).Wiatr w pysk, sakwy wypchane.
- DST 101.80km
- Teren 7.50km
- Czas 04:54
- VAVG 20.78km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Nibydwódniówka po dwie nowe gminy - dz. 2: totalnie pod wiatr
Środa, 15 maja 2013 · dodano: 15.05.2013 | Komentarze 11
Od rana w Jamboru świeciło ładnie, ale wiatr po lesie hulał.Początkowo gruntami, potem dobrymi asfaltami do Zelowa - tu przy rynku jakieś objazdy, na szczęście nie dotyczyły mojej trajektorii lotu. Dalej już bardziej dziurawą trasą na Parzno i Ciszę - stąd drogą leśną w miejsce, gdzie przez (ponoć) 900 lat do zeszłego roku stał Dąb Cygański, pod którym (też ponoć) - królowa Jadwiga odpoczywała. Stał - bo go jakieś sukinsyny spaliły. Szkoda, że nie jesteśmy w czasach królowej, bo jeśli tylko miałbym wtyki w inkwizycji - postarałbym się o to samo dla sprawców, co zgotowali pomnikowi przyrody. Stosik znaczy.
Po obejrzeniu smętnych zgliszczy dalej znów do szosy i via Kluki na Kaszewice - tu, liczący dokładnie 401 wiosen drewniany kościółek (jeszcze nie spalony). Stąd już było bliziutko do Słupi nad Widawką - a tam pałac w remoncie i opuszczony PGR. Potem, by się nie cofać, via Zarzecze na Nowy Janów - niestety, niecofać okazało się betonówko-płytówką z czasów budowy elektrowni Bełchatów. Dziurdzioły i hopsasy :/! Na szczęście wkrótce powrócił asfalt, którym udało się dotrzeć do pierwszego tego dnia cmentarzyka ewangelickiego - na skraju Rogowca.
Z Rogowca chwilę przez las - i skrajem industriala elektrownianego do szerokiej trasy oddzielającej elektrownię od kopalni. Na tym odcinku minęło mnie 3 szosowców - ino myknęli pod ten cholerny wiatr!
Szeroką trasą na kolejny cmentarzyk, a potem "autostradą" żłobnicką objeżdżając Wielką Dziurę od zachodu asfaltową drogą rowerową, biegnącą wzdłuż szosy. Tu wiatr (znad Dziury) tak się rozhulał, że utrzymywanie prędkości 15 km/h graniczyło z bohaterstwem. Na szczęście wkrótce zaczęły się tereny bardziej zalesione. W pierwszej wsi po zjechaniu z "autostrady" miał być sklep - i był, ale było tylko piwo i wódka oraz jakieś chyba nawozy po kątach. Wyglądem żywo przypominał gieesy z początku lat 80. - zaopatrzeniem też. Dopiero w kolejnej miejscowości - czyli Sulmierzycach - udało się dokonać normalnych zakupów: Mountain Dew 1 l, woda mineralna - 0,5 l, duży jogurt truskawkowy, 2 rogaliki "Seven Days" o smaku kokosowo-czekoladowym oraz dwa batony "Bounty". Na ryneczko-skwerku pod fontanną pożarłem większość - a resztę przeważnie pożerałem dalej po drodze.
Za Sulmierzycami wreszcie zaczęła się nowa gmina do zaliczenia - czyli Strzelce Wielkie - cała porośnięta rzepakiem oraz pozostałym rolnictwem. Potem nadal po wiochach jadą na wschód (wiatr nieco w związku z tym odpuścił, a możliwe też, że trochę osłabł) zakrętasami do Dobryszyc, za którymi zaczął się długi, bardzo już na tym etapie dobijający podjazd na most nad gierkówką. Na zjeździe była osada "Malutkie" gdzie można kupić całkiem dużuchne rezydencje w budowie, o czym informował wołami napis.
Potem był kawałek lasu, stacja Dobryszyce - tu skręciłem w lewo i - bliżej, lub dalej torów - droga wyprowadziła na malowniczy staw - i drugą nową gminę, czyli Gomunice. A potem się skończyła na przejeździe kolejowym, którym przekroczyłem ponownie tory, by zagłębić się w miejscami koszmarnie piaszczystą drogę leśną prowadzącą do miejsca oznaczonego na mapie jako zabytkowy młyn o nazwie "Wójcik". Młyna nie ma - jest stara drewniana chata (pewnie młynarza), ale miejsce urokliwe - mostek nad Widawką, piaszczyste dno czystej i nieuregulowanej jeszcze w tym miejscu rzeczki oraz stare drzewa nad brzegiem.
Po kilkunastominutowym byczeniu i brodzeniu w wodzie - dalej w drogę! Wkrótce powrócił asfalt - i zaczęły się Gomunice - a w nich ładny pałac i rząd starych, drewnianych domów o różnym kształcie i wielkości - po obu stronach szosy. Ponieważ było jeszcze sporo czasu do pociągu - postanowiłem zakończyć wycieczkę na stacji Kamieńsk.
A z Kamieńska to już pekapami dwoma (z przesiadką w Koluszkach) na Uć Jędrusiów - i stąd w 9 minut (mini-czasówka na koniec:) do M.
Dzień wielce udany - tylko silny wiatr wyssał wszystkie siły - wiał centralnie z SE, więc 80% trasy zdecydowanie hamował i męczył (zwłaszcza na podjazdach z ciężkimi sakwami), a pomógł już właściwie tylko na samym końcu i parę kilometrów, gdy objeżdżałem od północy kopalnię Bełchatów. No i dość gorąco-piekąco w słońcu.
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!, 4. Dzień to za mało!



