Info

Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)















Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Kwiecień9 - 14
- 2025, Marzec11 - 28
- 2025, Luty1 - 5
- 2025, Styczeń1 - 4
- 2024, Grudzień5 - 29
- 2024, Listopad4 - 25
- 2024, Październik14 - 86
- 2024, Wrzesień10 - 38
- 2024, Sierpień7 - 19
- 2024, Lipiec17 - 31
- 2024, Czerwiec1 - 4
- 2024, Maj17 - 71
- 2024, Kwiecień13 - 36
- 2024, Marzec13 - 56
- 2024, Luty7 - 30
- 2024, Styczeń2 - 6
- 2023, Grudzień3 - 14
- 2023, Listopad7 - 21
- 2023, Październik10 - 39
- 2023, Wrzesień12 - 72
- 2023, Sierpień14 - 96
- 2023, Lipiec10 - 40
- 2023, Czerwiec7 - 25
- 2023, Maj13 - 54
- 2023, Kwiecień11 - 50
- 2023, Marzec10 - 61
- 2023, Luty5 - 28
- 2023, Styczeń15 - 76
- 2022, Grudzień3 - 21
- 2022, Listopad5 - 27
- 2022, Październik9 - 43
- 2022, Wrzesień4 - 18
- 2022, Sierpień13 - 93
- 2022, Lipiec11 - 48
- 2022, Czerwiec5 - 24
- 2022, Maj15 - 70
- 2022, Kwiecień11 - 54
- 2022, Marzec12 - 77
- 2022, Luty8 - 40
- 2022, Styczeń8 - 39
- 2021, Grudzień9 - 54
- 2021, Listopad12 - 68
- 2021, Październik11 - 41
- 2021, Wrzesień10 - 47
- 2021, Sierpień13 - 53
- 2021, Lipiec13 - 60
- 2021, Czerwiec19 - 74
- 2021, Maj16 - 73
- 2021, Kwiecień15 - 90
- 2021, Marzec14 - 60
- 2021, Luty6 - 35
- 2021, Styczeń7 - 52
- 2020, Grudzień12 - 44
- 2020, Listopad13 - 76
- 2020, Październik16 - 86
- 2020, Wrzesień10 - 48
- 2020, Sierpień18 - 102
- 2020, Lipiec12 - 78
- 2020, Czerwiec13 - 85
- 2020, Maj12 - 74
- 2020, Kwiecień15 - 151
- 2020, Marzec15 - 125
- 2020, Luty11 - 69
- 2020, Styczeń17 - 122
- 2019, Grudzień12 - 94
- 2019, Listopad25 - 119
- 2019, Październik24 - 135
- 2019, Wrzesień25 - 150
- 2019, Sierpień28 - 113
- 2019, Lipiec30 - 148
- 2019, Czerwiec28 - 129
- 2019, Maj21 - 143
- 2019, Kwiecień20 - 168
- 2019, Marzec22 - 117
- 2019, Luty15 - 143
- 2019, Styczeń10 - 79
- 2018, Grudzień13 - 116
- 2018, Listopad21 - 130
- 2018, Październik25 - 140
- 2018, Wrzesień23 - 215
- 2018, Sierpień26 - 164
- 2018, Lipiec25 - 136
- 2018, Czerwiec24 - 137
- 2018, Maj24 - 169
- 2018, Kwiecień27 - 222
- 2018, Marzec17 - 92
- 2018, Luty15 - 135
- 2018, Styczeń18 - 119
- 2017, Grudzień14 - 117
- 2017, Listopad21 - 156
- 2017, Październik14 - 91
- 2017, Wrzesień15 - 100
- 2017, Sierpień29 - 133
- 2017, Lipiec26 - 138
- 2017, Czerwiec16 - 42
- 2017, Maj25 - 60
- 2017, Kwiecień20 - 86
- 2017, Marzec18 - 44
- 2017, Luty17 - 33
- 2017, Styczeń15 - 52
- 2016, Grudzień14 - 42
- 2016, Listopad18 - 74
- 2016, Październik17 - 81
- 2016, Wrzesień26 - 110
- 2016, Sierpień27 - 197
- 2016, Lipiec28 - 129
- 2016, Czerwiec25 - 79
- 2016, Maj29 - 82
- 2016, Kwiecień25 - 40
- 2016, Marzec20 - 50
- 2016, Luty20 - 66
- 2016, Styczeń16 - 52
- 2015, Grudzień22 - 189
- 2015, Listopad18 - 60
- 2015, Październik21 - 52
- 2015, Wrzesień27 - 38
- 2015, Sierpień26 - 37
- 2015, Lipiec29 - 42
- 2015, Czerwiec27 - 77
- 2015, Maj27 - 78
- 2015, Kwiecień25 - 74
- 2015, Marzec21 - 80
- 2015, Luty20 - 81
- 2015, Styczeń5 - 28
- 2014, Grudzień16 - 60
- 2014, Listopad27 - 37
- 2014, Październik28 - 113
- 2014, Wrzesień28 - 84
- 2014, Sierpień28 - 58
- 2014, Lipiec28 - 83
- 2014, Czerwiec26 - 106
- 2014, Maj25 - 88
- 2014, Kwiecień24 - 75
- 2014, Marzec18 - 133
- 2014, Luty17 - 142
- 2014, Styczeń13 - 68
- 2013, Grudzień21 - 115
- 2013, Listopad23 - 102
- 2013, Październik22 - 64
- 2013, Wrzesień28 - 108
- 2013, Sierpień18 - 66
- 2013, Lipiec30 - 95
- 2013, Czerwiec30 - 79
- 2013, Maj30 - 55
- 2013, Kwiecień29 - 81
- 2013, Marzec16 - 39
- 2013, Luty19 - 62
- 2013, Styczeń9 - 18
- 2012, Grudzień22 - 62
- 2012, Listopad22 - 19
- 2012, Październik20 - 8
- 2012, Wrzesień25 - 6
- 2012, Sierpień2 - 3
- 2012, Lipiec14 - 4
- 2012, Czerwiec26 - 14
- 2012, Maj23 - 24
- 2012, Kwiecień26 - 23
- 2012, Marzec27 - 20
- 2012, Luty21 - 35
- 2012, Styczeń23 - 59
Wpisy archiwalne w kategorii
5. Nieśpiesznie z M.:)
Dystans całkowity: | 13551.27 km (w terenie 1184.91 km; 8.74%) |
Czas w ruchu: | 662:45 |
Średnia prędkość: | 20.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.62 km/h |
Suma podjazdów: | 23290 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 125 (69 %) |
Suma kalorii: | 141356 kcal |
Liczba aktywności: | 263 |
Średnio na aktywność: | 51.53 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
- DST 88.70km
- Teren 9.40km
- Czas 03:54
- VAVG 22.74km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Taka SE wyprawka - dzień 4: płaskowyżej, coraz wyżej
Wtorek, 29 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 3
Trasa: Leżajsk - Sochy k. ZwierzyńcaNowe gminy: Kuryłówka, Biszcza, Tarnogród, Księżopol, Łukowa, Józefów, Zwierzyniec.
Rano zwinęliśmy się od Pani Babci, która nie omieszkała nas parę razy odwiedzić już od rana w kwestiach kluczowo-porządkowych i na dzień dobry podjechaliśmy obejrzeć leżajski klasztor. Duży, wypasiony (bo chyba bernardynów?), z suchą fontanną z napisem "tu leżą pieniądze" - i rzeczywiście - podczas gdy M. udała się na zwiedzanie, ja naliczyłem ze 3 zyle w nominałach od 1 do 10 groszy polskich. Na tanie wino dla Dziada Proszalnego jak ręką zadał! :D
Za Leżajskiem był most na Sanie - i ostatnia gmina Podkarpacia, czyli Kuryłówka. Tu to już w ogóle okazało się, że oprócz lasów prawie nic nie ma - prawie, bo była np. akcja ratująca auto, które ciągnięte na holu raczyło się na prostej drodze stoczyć do przydrożnego rowu, a ze środka wysypała się zawartość średniej wielkości sklepu warzywno-owocowego ;D Na szczęście nic się nikomu nie stało i wspólnymi siłami (ja, kilku chłopa, jakaś ciężarówka i Merida w ramach obserwatora) udało się wyciągnąć grata na asfalt. W międzyczasie dojechała M., która z daleka widząc akcję, myślała, że zderzyłem Meridę z ciężarówką, autem w rowie i kilku chłopami, nie licząc marchwi, kapusty i ziemniaków przy tym ;)
Lasy na zmianę z jakimiś lichymi wioskami ciągnęły się jeszcze chwilę, potem były szerokie, jak na hamerykańskiej prerii krajobrazy z lekka faliste i chwilowy omal brak asfaltu - i zaczęło się lubelskie, czyli Kongresówka. Pierwsza wieś nazywała się Bukowina i miała ładny kościółek, potem pojechaliśmy trochę główniejszą trasą i po przyjemnym zjeździe powitaliśmy Tarnogród. Tu postój godzinny pod sklepem, znów się zrobił upał, ale niebo zaczęły powoli zasnuwać czarne, burzowe chmury. Ruszyliśmy więc ku kolejnym wsiom, aż w końcu zaczęło walić pojedynczymi dużymi kropami - w sam czas znalazła się na szczęście wiata. Po paru minutach przeleciało, ale gdy ruszyliśmy dalej i wjechaliśmy na kolejny widokowo-rolniczy rozległy płaskowyż - naliczyliśmy na horyzoncie aż cztery oberwania chmury naraz! Brakowało tylko jakiegoś przydrożnego twistera ;) Obejrzawszy pomnik wojenny kawałeczek na uboczu, a następnie wiejąc, aż się kurzyło z górki na pazurki (a ja na lemodku), w sam czas zdążyliśmy przed kolejną lują do następnej wsi pod daszek przystanku. I znów po paru minutach zrobiło się ładnie, więc na Pisklaki i Szostaki - a w tych ostatnich chciał mnie pożreć kundel. W planach było przejechać most na Tanwi i udać się na północ gruntówą na Aleksandrów, ale skrót za mostem okazał się tak piaszczysty i mokry jednocześnie, że szybko wróciliśmy na asfalty i pojechaliśmy na słynne z okazji największej bitwy partyzanckiej Osuchy. I tu zaczęły się naprawdę tragiczne asfalty, które sprawiły, że Roztocze zapamiętałem głównie nie z przydrożnych, a drożnych (a właściwie niedrożnych) krajobrazów. Póki co jednak na kierunku, w którym zamierzaliśmy jechać dalej zawiesiła się wielka czarna gradowa chmura, więc nie chcąc być omokrzonymi, utknęliśmy w Osuchach na kolejną godzinę, bo po chwili zaczęło padać. Trwaliśmy pod daszkiem, robiło się późno, w końcu powoli zaczęło przechodzić - i zalaną drogą składającą się wyłącznie z dziur i łat ze smoły potoczyliśmy się do Józefowa. W Józefowie nad stawem jest pelikan rzeźbiony, a my dalej przeważnie pod górkę już w serce Roztocza - do Górecka. Tu był chwilę asfalt dobry - i ostatni sklep na szlaku, więc pożarliśmy coś w rodzaju kolacji - i wjechalismy do Parku Narodowego - drogą na Floriankę. Tak jak w życiu tak koszmarnych asfaltów jak na Roztoczu rowerowo nie doświadczyłem, tak gruntówka między Góreckiem, a Zwierzyńcem okazała się chyba najlepszą, jaką znam - równiuśko ubita drobniutkim szutrem i chyba wywalcowana. Ech! :) We Floriance podjechałem obejrzeć tarpany w garażu końskim, a M. się znów zgubiła, bo nie skręciła, aleśmy się znaleźli. I dalej w las, bo zaczęło się powoli zmierzchać, równiutką gruntówą z górki - cud, miód, orzeszki lizać!! A na koniec, gdy droga dobiła asfaltu w lewo - i za chwilę były już Sochy i nasza kolejna kwatera - super-wypasiona - i za jedyne 30 złotych, choć znowu z rozregulowanym TV - epidemia jakaś, czy co? :> Na szczęście nie było Pani Babci, więc wieczór należał do spokojnych, a w łazience to nawet znalazła się wanna typu "Jezujakawielkawanna!" :D
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 72.10km
- Teren 1.20km
- Czas 03:33
- VAVG 20.31km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Taka SE wyprawka - dzień 3: malowniczo do cadyka
Poniedziałek, 28 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 3
Trasa: Rzeszów - LeżajskNowe gminy: Trzebownisko, Krasne, Czarna k. Łańcuta, Łańcut (miasto), Białobrzegi, Przeworsk (wieś), Tryńcza, Grodzisko Dolne, Leżajsk (wieś i miasto).
Rano było przepięknie, ale wiał niestety ENE-asz, co wróżyło jak najgorzej w kwestii zmordowindowania. Póki co jednak przejechaliśmy ze starówki na dworzec kolejowy, by po licznych deliberacjach kupić od razu bilet powrotny na 3.05. z Lublina - nauczeni przez zeszłoroczne pekapy, że dopiero mając bilet na rower kilka dni naprzód można czuć się w pełni zrelaksowanym w kwestii pewności powrotu. Potem podzwoniłem jeszcze po leżajskich okolicach i zaklepałem kwaterę na nocleg, więc trochę to wszystko czasu zajęło. Rzeszów opuściliśmy jakimiś przemysłowymi opłotkami częściowo asfaltową, ale niestety dziurowatą dedeerówą - i wkrótce zrobiło się ładnie - i pod wiatr. Wsie zadbane, tonące w kwieciu sadów kwitnących i żółci rzepaków rozległych w słońcu skąpanych złociście. We wsi Łąka obejrzeliśmy przydrożny spichlerz i kolejny z pałaców Lubomirskich (albo czyichś, nie pomnę) - zadbany, otoczony całym gospodarstwem, a obecnie Dom Opieki prowadzony przez zakonnice krzątające się tu i ówdzie i szczęśćbożące nam. Jak miło! :) W kolejnej wsi postój pod sklepem o dźwięcznej nazwie "Grunwald" i śniadanie. Zaczęło się robić coraz bardziej pagórkowato i wkrótce jechaliśmy strefą krawędziową Pogórzy - przed Łańcutem nagle pojawił się wybitny, stromy podjazd, potem jeszcze (już w mieście) ze dwa kolejne - pod wiatr paskudnie, choć w ogóle to cudnie - w końcu to Łań cud! Miasteczko dość zapyziałe, zatłoczone autami, tirami i kręto-skomplikowane komunikacyjnie, ale park i słynny zamek (znowu Lubomirskich) jak najbardziej godne polecenia. Zamek mniej, bo zakaz robienia fotografii wewnątrz. Na szczęście wstęp był darmowy, więc nie zrobiłem karczemnej awantury, tylko obeszliśmy z rowerami cały park oglądając różne budowle i ruszyliśmy dalej, a upał się zrobił paskudny, mimo wiatru. Na szczęście z Łańcudu było z górki, wkrótce też wjechaliśmy na boczne asfalty, zostawiając za sobią cały komunikacyjny kociokwik tego w sumie małego wszak miasteczka. Dalej była przyjemna monotonia doliny Wisłoka: wsie ciągnące się jedna za drugą, ze sporą ilością drewnianych, starych chałup, sady i tak przez kilkanaście kilometrów. Droga też kręciła, więc momentami dawało radę jechać bez dużego bólu, bo wiatr się robił nawet tylno-boczny. W końcu w Gniewczynie skręciliśmy zdecydowanie na północ i po krótkim odpoczynku pod tarabaniącym mostem nad Wisłokiem skierowaliśmy się ku Leżajsku. Krajobraz diametralnie się zmienił - niemal znikły gdzieś wioski, zaczęły się łagodnie wzgórza i lasy. Niestety - wiatr też się zmienił - na północny :/ Do Leżajska dowlekliśmy się więc trochę późnawo, a tu jeszcze trzeba było obejrzeć słynny ohel (czyli taki domek ze zwłokami) jeszcze słynniejszego cadyka - Elimelecha (swoją drogą ciekawe, czy od właśnie tego Elimelecha zaczyna się słynna wyliczanka dla dzieci pt. Elemele Dutki - Gospodarz Malutki etc.). W każdym razie na bramie cmentarza żydowskiego było napisane, że już nieczynne (ale było otwarte) - podobnie ohel. Po wejściu do środka z mroku wyłonił się grobowiec oświetlony świeczkami wotywnymi - wrażenie niezwykłe. Zacząłem robić fotki i w tym momencie drzwi się otworzyły i do środka weszło dwóch najprawdziwszych chasydów z gromkim "szalom" na uściech! Czar prysł po chwili, gdy pstryknęli światło i w świetle nagle rozbłysłych jarzeniówek ukazał się bałagan remontowy - prawdopodobnie przyszli pomurować trochę, albo pomalować ścianę ;) Zmyliśmy się szybko, by im nie przeszkadzać, objechaliśmy całe miasteczko (ładne, choć bez salw jakowyś) i poplątawszy na końcu drogę (co poskutkowało przypadkowym odnalezieniem stareńkiego dworko-chałupiszcza drewnianego z rzeźbami koników na parapecie), jakimś dziwnym skrótem trafiliśmy prosto w naszą zaklepaną kwaterę. Pani Babcia okazała się bardzo dociekliwa i ze 3 razy nam wieczorem jeszcze pukała i właziła np. żeby wyregulować odbiornik TV. A na górze mieszkali jacyś panowie sezonowi i w ogóle było tam zimno, jak to w starej chałupie po zimie, ale i tak malowniczo, bo z ogródkiem i innymi udogodnieniami agroturystycznymi typu stodółka z zapadniętym daszkiem z czerwonej dachówki. A koniec dnia uczciliśmy zestawem serów, warkoczem z łososia (a może to był welon, kto wie?...) i - oczywiście - piwem marki "Leżajsk" :)
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 97.30km
- Teren 7.70km
- Czas 04:32
- VAVG 21.46km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Taka SE wyprawka - dzień 2: transgalicyjskimi magistralami
Niedziela, 27 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 2
Trasa: Tarnów - RzeszówNowe gminy: Czarna k. Dębicy, Żyraków, Dębica (miasto i wieś), Ostrów, Sędziszów Małopolski, Świlcza, Głogów Małopolski.
Od rana w Tarnowie pogoda była w sam raz - ani za ciepło, ani za chłodno, ani słońca - ani deszczu: nic, tylko w drogę! No to w drogę. Nieustająco koszmarnymi dróżkami rowerowymi miasta Tarnów na północ w opłotki, potem pod górkę do obwodnicy i za ostatnim rondkiem zrobiło się ładnie i las - a w lesie moc rowerzystów: okazało się, że właśnie są zawody MTB o puchar Tarnowa! Biorąc pod uwagę stan "infrastruktury" "rowerowej", powinny być rozgrywane w granicach miasta ;)
Tarnów się skończył, zaczęły się piękne, wąskie asfaltówki, a za trochę wsie. Wsie zabite na głucho, bo niedziela i kanonizacja, więc ogólne święto - chyba dopiero w trzeciej z rzędu (zrzędu, zrzędu) udało się kupić coś do picia i zjeść śniadanie - i to tylko dlatego, że sklepik schowany był wstydliwie w bocznej uliczce i tylko pewnie dlatego otwarty ;)
Potem skończyło się małopolskie, zaczęło podkarpackie - i lasy. Wskoczyliśmy na mniej, lub bardziej (przeważnie jednak bardziej) błotnistą drogę leśną biegnącą przez parę kilometrów wzdłuż linii kolejowej Tarnów-Rzeszów - z czasem znów zaczęły się wsie i asfalty - puste, boczne i przeważnie bardzo dobrej jakości - co zresztą sprawdziło się znakomicie w następnym dniu w naszej podróży przez region: wiwat decydenci drogowi Podkarpacia!
Robiąc niespiesznie zdjęcia kolejnych witaczy kolejnych nowych gmin dojechaliśmy do mostu na Wisłoce i Dębicy. Po drodze spotkanie z trójką sympatycznych rowerzystów, których złapałem w kadrze, gdy przejeżdżali opodal witacza gminy Żyraków.
Przez Dębicę przejechaliśmy kompletnie opłotkami i skierowaliśmy się na Pustynię, a słoneczko w międzyczasie już całkiem przegoniło chmury, a może to wiatr typu pustynnego? W każdym razie w Pustyni jest stacja paliw z wielbłądem ;)
Za Pustynią, przy rondku kierującym na autostradę musiałem Meridzie amputować nóżkę, która już dzień wcześniej zachowywała się dość dziwnie - po bliższych oględzinach okazało się, że zerwały się gwinty w dwóch z trzech śrubek trzymających nogę przy ramie. Odtąd Merida musiała znajdować oparcie we wszelkich pionowych konstrukcjach przydrożnych typu słupek etc. - na szczęście okazało się to w ogóle jedyną awarią na całej trasie.
Za Pustynią postanowiliśmy jechać technicznymi wzdłuż autostrady - na szczęście przezornie w guglomapie przed wyjazdem sprawdziłem, gdzie są, a gdzie nie ma. Wszystko fajnie w teorii - ale na początku okazało się, że jest szutrowa, chwilę później zrobiła się potwornie błotnista, a na koniec na może 10 metrach przed początkiem asfaltu urwała się w grzęzawisku radośnie obsianym bujną zieloną wiosenną trawką i powtykanymi patykami typu "kiedyś będzie to tysiącletni dąb, a może i starszy, kto wie". Masakra.
W końcu wytoczyliśmy się na prawdziwie techniczne asfalty - i z małymi wyjątkami (na przyautostradowe wsie) przez następnych kilkanaście kilometrów jechało się gładko jak po magistrali międzykontynentalnej. Niestety, wiatr był zdecydowanym przeciwnikiem odtąd aż praktycznie do końca wyprawy - złośliwiec ustawiał się tak, że jak jechaliśmy przez następne kilka dni na E i N, to wiał (i to czasem potężnie) właśnie z tych kierunków, męcząc i zniechęcając, a co najgorsze - opóźniając. Póki co jedna trochę lasami, a trochę wsiami dojechaliśmy bez żadnych przygód w opłotki Rzeszowa, żegnając się w końcu z autostradą. Na koniec postraszyła nas chmura burzowa, ale poszła sobie na Tarnów zlać mam nadzieję budowniczych ścieżek ;p
Do Rzeszowa wjechaliśmy kompletnie opłotkiem - dokładnie na granicy miasta powitał nas pogrzeb całą szerokością, potem była (tu dla odmiany miłe zaskoczenie) prawdziwa asfaltowa rowerówka - jednak tuż przed centrum wjechaliśmy w straszne rozkopy i remonty - ale za to udało się odnaleźć Lidla, gdzie zrobiliśmy porządne zakupy, które następnie pożarliśmy na skwerku za szpitalem koło nieco zaniedbanego pałacyku. A potem już w samo centrum, gdzie M. się zgubiła na rondzie (bo jechała chodnikiem, a ja po ludzku;), ale się odnalazła. Objechaliśmy zamek Lubomirskich i urokliwymi uliczkami wepchnęliśmy się do centrum na rynek, gdzie własnie coś łomotało, całkiem jak w Tarnowie (tylko ładniej). Przy rynku mieliśmy zaklepaną kwaterę, czyli schronisko w kamienicy. Powitał nas senny recepcjonista - nic dziwnego, że senny, bo w tym momencie zaczęło lać i grzmieć - dotarliśmy więc w samą porę!
Deszcz przegonił łomotanie - i bardzo słusznie, bo mieliśmy okno na rynek i nie mielibyśmy wytchnienia - a tak, po ustaniu ulewy ruszyliśmy pieszkom na niespieszny obchód starówki. Rzeszów okazał się być najjaśniejszym klejnotem Polski SE - pięknie odnowiony i z wszelkim pomysłem, by czuć się w nim nie jak w Polsce ;p
Łaziliśmy i łaziliśmy, aż się całkiem w końcu ciemno zrobiło, ale ulice jasno oświetlone, pełno ludzi i ogólna kultura - to miasto naprawdę żyje!
Obejrzawszy dosłownie każdą staromiejską uliczkę i każdy kąt - na koniec poraczyliśmy się 1,5 l piwa i dwoma tradycyjnymi kebabami przy rynku - i tak zakończył się ten bardzo udany pod każdym względem dzień w Galicji.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 24.30km
- Teren 0.10km
- Czas 01:14
- VAVG 19.70km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Taka SE wyprawka - dzień 1: rozruch w pionie
Sobota, 26 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 5
Trasa: Uć -> PKP -> Tarnów - okolice Tarnowa - TarnówNowe gminy: Skrzyszów
Od rana padało, więc spakowani w pękate sakwy ruszyliśmy z M. na wyprawkę z rowerami MPK na Dworzec Kaliszczański. W ciapągu tłok, ale jako-tako udało się dojechać do Krakowa. W międzyczasie się niby wypadało. W Grodzie Kraka przesiadka na pekap do Tarnowa - miała być po pół godzinie, ale pojezd z Wrocławia spóźnił się kolejne 3 kwadranse. Za to w środku silna trójka ze Śląska Górnego z rowerami - jechali gdzieś w Niski Beskid; dołączył również kolarz z Koła :) - czas do Tarnowa mijał więc miło. W międzyczasie znów się rozpadało, a ciapąg rozkraczał się parę razy, więc przyjechał do Tarnowa z godzinę po czasie. Pomachawszy kolarzom ruszyliśmy niespiesznie przez miasto, korzystając z chwilowego braku deszczu. Naszym celem były ruiny zamku Tarnowskich położone malowniczo na wzgórzu na południe od miasta. Wyjechawszy z centrum, natknęliśmy się na kamień upamiętniający przecięcie południka 20 E z równoleżnikiem 50 N. A potem stromo pod górkę (ostatnie kilkanaście metrów trzeba było przeprowadzić pojazdy) i już za chwilę byliśmy otoczeni ruinami. B. ładny widok na Tarnów we mgiełce.
Stąd znów pod górkę ruszyliśmy zdobyć kolejny szczyt - tym razem Górę św. Marcina z urokliwym drewnianym kościółkiem. A potem zaczęły się bajeczne zjazdy z Pogórza na niziny - szkoda, że pod wiatr, ale i tak owce przydrożne można było tylko w tym pędzie zarejestrować w pamięci :) Dojechawszy w doliny, obejrzeliśmy jeszcze kościółek w Skrzyszowie i po chwili znów byliśmy w Tarnowie. Tu Park z pałacem Sanguszków, potem jakoś bokami na Stare Miasto - po drodze czterech uroczych kotów w zaułku nad rzeczką. Na rynku oczywiście ogromnie i pyszne kebaby "Efes" (oraz łomoczący przeraźliwie jakiś koncert), wię po konsumpcji szybko zmyliśmy się na naszą kwaterę o wdzięcznej nazwie "Dom Studenta Karabela".
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 57.10km
- Teren 4.60km
- Czas 02:24
- VAVG 23.79km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Miniwyprawka aż po Ozorków 2014 - dzień 2
Sobota, 12 kwietnia 2014 · dodano: 12.04.2014 | Komentarze 11
Z Sokolnickiego Lasu od rana wraz z M. (przyjechaną autobusem poprzedniego dnia), która - jak rok temu (patrz: rok temu) pożyczyła od swoich R. jakiegoś starego rzęcha dwukołowego na Ozorków na zawody. W zawodach kijowych (marsz na ok. 10 km) po raz pierwszy w historii zawodów (patrz: wpis sprzed roku i dwóch!) udało się vicewygrać, aczkolwiek z czasem gorszym o 59 sekund niż przed rokiem oraz 1 min. 57 sekund niż przed dwoma. No, ale brak treningu czyni wicemistrza jeno (na 90 startujących;). Następnie ognicho, kiełbachy i ogólny piknik.Stąd z powrotem wraz z M. do jej R. i dalej już samotnie na Uć - trasą jeszcze bardziej nieco inną niż poprzedniego dnia (via Kaniową Górę, a następnie na Stryjków i przez Pagórki). Trasę pokomplikowałem nieco (np. trochę terenu), żeby pohalsować w związku z wiatrem - generalnie słabym, ale o kierunku nieokreślonym i jakby przyduszającym, co w połączeniu z obciążeniem i rzeczonymi Pagórkami, a zwłaszcza zmęczeniem pozawodowym (11,2 km w czasie 1 h 13 min. 58 s. bez podbiegania to nie w dwa kije dmuchał!) spowodowało 2 poważne kryzysy po drodze i konieczność postojów. Mimo wszystko średnia nie wyszła tragiczna.
- DST 46.90km
- Teren 4.40km
- Czas 02:08
- VAVG 21.98km/h
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień Pieszego Rowerzysty
Sobota, 5 kwietnia 2014 · dodano: 05.04.2014 | Komentarze 3
Z okazji nadarzającej się okazji przespacerowania się po Wszystkim Rudym z Klubem Symptomatyków Rudej Pawianickiej, pojechaliśmy z rana rowerami z M. od M. w Rude Opłotki. Najpierw stałą trasą, potem zboczyliśmy na Rzygów i w Stare Gatki. Przeważnie z bajecznymi wiatrami zresztą - z ESE, a więc patrząc na kierunek jazdy omal ESE-ncja najprzyjemniejszej jazdy, jaka może być! Średnia z tego odcinka - 26,21 km/h :DW Starych Gatkach spotkaliśmy resztę spacerowiczów, więc grzecznie zsiedliśmy z rowerów rozpoczynając część spacerową - a w naszym wypadku Dzień Pieszego Rowerzysty. Oczywiście ze zdjętym licznikiem - więc kilometrów przeszliśmy ileś - tempem spacerowym zajęło to ze 4h, więc pewnie z 10. Po kolei odwiedziliśmy: cmentarz pierwszowojenny w Gatkach, opłotki Rudych Opłotków, Rudy Las (a w nim Drzewo Wszelkich Wiadomości, ruinę szkoły z napisem (sic!) "Teren Hroniony" i "Uwaga Pies!", Willę Klarencję pięknie odremontowaną, domiszcze drzewienne, Willę Nataliję w stanie takim sobie, bluszcze drzewiaste, posiadłość Jej Ekscelencji z "Seksmisji", willę niejakich Grzegorzewskich w stanie gorzej niż opłakanym, willę niejakich Zaurów (ale bez Dino), willę niejakiego Tschilda (gdzie wykoszono w pień piękne świerki :/), miejsce po willi Szyi Światłowskiego, stawki Baptystów i stoki Rudej Góry, gdzie reszta towarzystwa udała się na wierzchołek, a my z M. podjechaliśmy do Bacówki pod Górą u Józefa, gdzie można jeeeeść! :D Potem zjawiła się jeszcze część spacerowników, więc kolejną głodzinkę spędziliśmy w sposób niespieszny ;)
Z Bacówki pocięliśmy m.in. trochę laskiem (Dennym) terenowo na N w Uć, więc już tak różowiasto z wiatrem przeważnie nie było, ale jeszcze jakciemoge. Postój na Kaliszczańskim Wakzale, gdzie zakupiłem w celach służbowych bilet w te i nazad na jutro do i ze stolicy.
Następnie stałą trasą do d., gdzie trochę odsapnęliśmy przy kawie i słodyczach głównie czekoladowych - i do M. - pod wicher. Pohalsowaliśmy więc nieco pokrętnie - m.in. opłotkami kosolavinkowymi, bo skoro i tak pod wiatr, to przynajmniej nieco terenu wpadło w statystyki - a na koniec już najkrótszą, rzadko przeze mnie używaną starą dedeerówą hejtmanowską.
Sakwy dzień cały dość ciężkie, bo to w końcu wycieczka nie-bele-co ;) - i trzeba było mieć to, a również tamto oraz siamto - jak to na wycieczce.
- DST 60.10km
- Teren 2.80km
- Czas 02:41
- VAVG 22.40km/h
- Temperatura 23.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Narybać się!
Niedziela, 30 marca 2014 · dodano: 30.03.2014 | Komentarze 6
Pół dnia pracującego, więc najpierw od M. do p. na P. - inaczej, niż zwykle, bo niedziela i ruch mikroskopijny, więc starą trasą z ominięciem wszelkich (na ile się dało) dróg rowerowych i innych tego typu pomysłów ;) Po drodze pewna Romka z Romoniątkiem i drugim w wózku koniecznie chciała mi się władować pod koła przebiegając po zebrze na czerwonym. Podobno na Madagaskarze zebry przebiegają po Romkach na zielonym?... Oby!Potem była służba nie ruszba, aż wreszcie można było ruszyć z p. na P. już w towarzystwie M. do Czyryczyna, czyli miejsca, gdzie można się narybać pstrągów, sumów, jesiotrów etc.!
Najpierw pojechaliśmy nieco okrężnie w związku z wykopkami nieustającymi - m.in. przez dawny Las Złote Wesele, potem koło Dennego Lasku i via Rude Imponderabilia i Opłotki. Następnie Gatkowymi Skrajami i już za troszkę byliśmy na miejscu.
Pożarto (po trzech kwadransach oczekiwania, bo dziki tłum!): 2 pstrągi (jeden w folii aluminiowej z koperkiem, jeden z rusztu z czosnkiem), dwie salaterki krążków zapiekanych i półtalarków ziemniakowych oraz brokuł z dużą ilością czosnku i siekaną pietruszką. Ach, MNIAM!!!
W Czyryczynie padło też 1500 km w tym roku (mi;)
Do Czyryczyna wiatr był przeważnie z SW, a więc przeważnie w twarz, niezbyt co prawda silny, ale nadal jakiś taki. Po tym, jak wytoczyliśmy się nafutrowani z przybytku obżarstwa - zmienił się na NW - no i znowu było pod wiatr - aż do miasta Uć. Powrót nastąpił przez Czyżyczeminniczekczynek, Środkiem Gatkowym i skrajami Rudych Opłotków przez las, a potem nieczynną jeszcze Trasą Górnolotną. A jak się wreszcie zrobiło z wiatrem, to na Kolumniastej taki ruch, że aniśmy się obejrzeli, już byliśmy w Wiskwitnie i za trochę na Alei Terrorystów, gdzie spotkałem i pochwaliłem panów policjantów za to, że łapią piratów motocyklowych, będących w tym miejscu i o tej porze roku prawdziwą plagą.
I rzutem na taśmociąg dotarliśmy w same wieczorne zorze, zamykając w ten sposób pętlę dzisiejszą.
A od dziś, w związku z czasem letnim, podaję nie minimalną, a maksymalną temperaturę wycieczki. Tak więc: upał! (I pół drogi bo aż do Czyryczyna w sandałkach na powitanie rowerowego sezonu sandałkowego:)
- DST 21.70km
- Teren 0.10km
- Czas 00:53
- VAVG 24.57km/h
- Temperatura 9.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Uć stawiająca kropkę nad kijami
Niedziela, 9 marca 2014 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 6
Od M. wraz z M. na ostatnie z cyklu zimowego Kijowe Zawody. Miejsce ósme dziś zapewniło trzecie w klasyfikacji generalnej w mojej kategorii wiekowej na koniec sezonu =czyli to, co zawsze od 3 edycji :)Z powrotem via Teskacz i pętelka wokół osiedla M.
Sakwy lekkie, wiatr niezbyt silny z S, a więc przeważnie boczny - Merida zaś tak już śmiga, że ledwo sam ją doganiam! ;) - zwłaszcza po zawodach!
Kategoria 1. Only Uć, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 36.00km
- Czas 01:31
- VAVG 23.74km/h
- Temperatura 11.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Opłotki z Ciaptakiem
Sobota, 8 marca 2014 · dodano: 08.03.2014 | Komentarze 9
Po ponownym usakwowieniu Meridy - wyprawa z M. do Centrum Handlowego "Ciaptak" w Rzygowie po dżins granat: trzeba się jakoś zabezpieczyć na trudne czasy!Od M. Aleją Terrorystów, potem tak, jak zwykle niegdyś jeździło się do p. na L. - Rudymi Opłotkami i już byliśmy na miejscu.
Powrót nieco inaczej, bo przez Głodzisko, a od Kurzego Przystanku znów tak samo, z wyjątkiem małego skrętu do Sklepu Pod Psem - odtąd sakwy ciężkie na odcinku 1,3 km.
Merida po serwisie bryka niczym młody źrebiec w wiosennym szczypiorku.
Wiatr raczej słaby - w jedną stronę boczny z NW; z powrotem zmienił się na mniej korzystny, bo z N.
Omal upał.
- DST 30.30km
- Teren 0.10km
- Czas 01:22
- VAVG 22.17km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Uć z wilczurą i mnóstwem pizz!
Niedziela, 16 lutego 2014 · dodano: 16.02.2014 | Komentarze 1
Popołudniowa przejażdżka z M. do kol. Rudej_Gosi na 4 blachy pizzy ;)Trasa: jak zwykle w opłotki, potem m.in. narożnikiem Kolumny - Zygmunta i dalej Paradnie oraz Żwawo.
Powrót zdecydowanie bardziej ociężały, choć na okrętkę, bo nowonieotworzoną jeszcze Trasą "Chmurna" - i dalej Rudymi Opłotkami stałą trasą. Po drodze spotkaliśmy Wilczura, ale raczej był Pański, niż Bezpański, aczkolwiek samopies biegał, więc trochę straszno, bo akurat w miejscu, gdzie było prawie całkiem ciemno. Na szczęście poza intensywnym osobistym węszeniem nie próbował nawiązać z nami bardziej intensywnych kontaktów na łapie towarzyskiej.
Sakwy lekkie, wiatr umiarkowany, chwilami dość silny z SW.