Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 91496.57 kilometrów - w tym 3533.05 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.01 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2025 button stats bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

2. Opłotki, czyli mniej niż seta

Dystans całkowity:44728.53 km (w terenie 1715.51 km; 3.84%)
Czas w ruchu:1886:52
Średnia prędkość:23.71 km/h
Maksymalna prędkość:62.80 km/h
Suma podjazdów:148446 m
Maks. tętno maksymalne:184 (102 %)
Maks. tętno średnie:172 (93 %)
Suma kalorii:878927 kcal
Liczba aktywności:999
Średnio na aktywność:44.77 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 35.71km
  • Teren 2.51km
  • Czas 01:33
  • VAVG 23.04km/h
  • VMAX 43.81km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 1521kcal
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętelka na luzie z M. i rozbitym łbem

Niedziela, 22 kwietnia 2018 · dodano: 22.04.2018 | Komentarze 20

Na początek spieszę uspokoić(?), że w tytule nie chodzi ani o mój czerep, ani o głowę M. - mowa jest natomiast o pewnym pechowym szosowcu...ale po kolei.
Dziś dzień na luzie po wczorajszych i w ogóle ostatniotygodniowych intensywnych wysiłkach wszelakich - więc najpierw poczłapaliśmy z M. i psem do parku, a jak już odpowiednio go zziajaliśmy (tzn. psa, a nie park) na dystansie blisko 4 kilometrów - zostawiliśmy rzeczonego w chałupie i ruszyliśmy po raz pierwszy wspólnie w tym roku na przejażdżkę rowerową.
Ja trochę sponiewierany fizycznie, M. z kolei dopiero zaczyna sezon dwukołowy - więc w założeniu tempo spacerowe. Skończyło się to oczywiście tym, że ja na zmianę gnałem i czekałem - a M. sobie jechała niespiesznie :) Ot, tak to wyglądało zawsze i pewnie już się nie zmieni - jednak co swoje tempo, to nie nieswoje ;) Wyszło mi z tego coś w rodzaju inter(niemal)zawału, bo co parę minut postój na parę minut - i tak łącznie kilka godzin. Nic to, zawsze to jakaś odmiana od monotonnego kręcenia po raz enty taką, lub inną pętelką.
Wybór trasy motywowany był dziś jak zazwyczaj kierunkiem wiatru (umiarkowany z NW), ale też preferencjami rowerowymi M., która zdecydowanie woli kostropate leśne ścieżki i boczne drogi od równych, choć ruchliwych asfaltów. Stąd bardzo dziwaczne coś w ostatecznym kształcie wyszło.
Początkowo przedarliśmy się więc przez tłumy w Arturówku, potem skrajnie dziurdziołowatym, ale nieruchliwym asfaltem przez las, by wylądować na bocznych, przyjemnych, z wiatrem i przeważnie z górki asfaltach na trasie Skotniki-Dobieszków (via Klęk, Kiełmina, Dobra i Michałówek).
W Dobrej chwila postoju nad stawem, potem jeszcze kilka krótkich przerw - i z Dobieszkowa dotarliśmy do szosy na Stryków. Tu kawalątek moją stałą, ruchliwą trasą pętelkową - i skręt na Dobrą-Nowiny. To były ostatnie dobre nowiny na tym etapie przejażdżki - gdy czekałem na M. minął mnie enty dziś rowerzysta - szosowiec w czerwieni. Pewnie bym o nim już dawno zapomniał - tymczasem podjechaliśmy pod górkę, znów chwila postoju (przy tablicy reklamującej jaja prosto od kur-zielononóżek;) - za górką kawałeczek dalej zaczynał się dobry asfalt, a wcześniej ostry zjazd - i dwie prawie niewidoczne dziury. Zdążyłem się rozpędzić, widząc, co się święci - wyhamować - i je ominąć - i nagle widzę na jezdni tuż przede mną jakieś zamieszanie: podjeżdżam bliżej, a tam szosowiec czerwony - leży w kałuży krwi!! A obok krzątają się jacyś ludzie... Co się okazało - pan zjeżdżał chwilę wcześniej z górki, prawdopodobnie nie zauważył dziur - i katapultowało go: przy tej prędkości (rower szosowy!), jadąc prawdopodobnie w zapiętych spd-ach oraz - co mnie zdumiało w kwestii szosowca - BEZ KASKU! - nie miał szans: poleciał dobre 10 metrów.
Na szczęście karetka była już wezwana, osoby, które go chwilę wcześniej znalazły ułożyły go bezpiecznie, podłożyły coś pod głowę. Za kwadrans przyjechała karetka, gość (z początku nie kontaktujący) zaczął trochę przytomnieć, ale tak rozbitej głowy to chyba jeszcze nie widziałem: wstrząs mózgu na bank, krew lejąca się z ucha, ponadto pozdzierane do krwi kolana, chyba coś z barkiem lub obojczykiem...szkoda gadać.
Ratownicy zabrali go do karetki na noszach, chwilę postali - i odjechali na sygnale, po chwili przyjechała policja (zaopiekować się rowerem nieszczęśnika), chwilę żeśmy jeszcze pogadali - okazało się, że ci, co go znaleźli jako pierwsi mieszkają tuż obok i już kilka miesięcy temu zgłaszali owe dziury jako niebezpieczne - nikt się tym rzecz jasna z decydentów nie przejął :/ Pech chciał, że jest to dokładnie na granicy dwóch gmin: jedna wyremontowała wcześniej dziurawą drogę właśnie dotąd, a robiąc remont rozwaliła sąsiedniej gminie ciężkim sprzętem ten asfalt, który był do tej pory dobry. I teraz nikt się nie przyznaje do dziur. Jak to u nas :(
W końcu chyba po godzinie ruszyliśmy wreszcie do domu - już bez żadnych, ani złych, ani niezłych przygód - i tak się zakończyła relaksacyjna w zamyśle, pierwsza wspólna w tym roku przejażdżka z M., która stwierdziła, że jutro kupuje kask.
Ech z tym wszystkim (oraz karetką).



  • DST 53.26km
  • Teren 1.10km
  • Czas 02:07
  • VAVG 25.16km/h
  • VMAX 37.60km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 2287kcal
  • Podjazdy 353m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pokonałem Ozorków!

Sobota, 21 kwietnia 2018 · dodano: 21.04.2018 | Komentarze 8

Pokonałem Ozorków - ale niestety nie gastronomicznie - a zatem kijowo ;) - czyli: jak co roku  wiosną uczestniczyłem w Ozorkowskim Marszu Nordic Walking na dystansie Dycha Plus (a konkretnie w tym roku tyle, ile słynne piwo - czyli 10,5 km) - i jak (prawie) co roku udało się na tym dystansie wygrać.
Nim to jednak nastąpiło, zwlokłem się nieludzkim porankiem z łoża boleści (chyba przesadziłem ostatnio z aktywnościami fizycznymi;) z łupaniem w kręgosłupie i promieniującym bólem aż do kostki lewej poprzez jak najbardziej również lewe kolano, wsiadłem na Mery - i ruszyłem via kostropate uckie dedeerówy i zgierskie światła pod wzmagający się zachodni, a więc przednio-boczny wiatr do Ozorkowskiego Lasu, w którym zawsze są rozgrywane rzeczone zawody kijkowe.

Na zawodach (które właściwie nie są zawodami, tylko marszem kijowym, bo nie ma oficjalnych zwycięzców) każdy uczestnik wybiera sobie, na jakim dystansie chce się ścigać - 5, czy 10 km-ów. Pozwala na to przebieg trasy, czyli dwie pętle. Po 5 km-ach byłem drugi za kolegą, który jest wielokrotnym mistrzem Polski - mieć takiego "zająca" to czysta radość (przejawiająca się np. wywalonym ozorem), zwłaszcza, że pierwsze 3 kilometry szliśmy równo gadając o tym i owym (nordic ploting;p) - dla niego było to tempo rekreacyjne, ja się musiałem ponawysilać nieco;) W  końcu, gdy skończyły się tematy rozmowy, kolega Przemo włączył kolejny bieg (choć bez podbiegania!) i ostatnie 2 kilometry pierwszej pętli coraz bardziej mi zaczął znikać. Pozytywem jest to, że całkiem mi nie zaginął na horyzoncie, a był na mecie piątki jakieś dwie minuty przede mną. I tu już zrezygnował z dalszych "wyścigów" (zresztą, jak mówił po drodze, traktował dzisiejszy marsz treningowo ;D), a ja pognałem na drugą pętelkę. Ostateczny mój czas po 10,5 km to 1h 19 min. 21 sekund - nie powalający, choć pozwalający dziś wygrać. Ale tak to jest, jak się z kijami ostatnio chodzi 2, albo 3 razy w roku...Następna okazja to Wiączyń (też dyszka) jak co roku 3 maja :)
Po zakończeniu padłem w jedynym cieniu w okolicy mety na wielkiej, zalanej słońcem polanie i tak dogorywałem sobie bezpretensjonalnie ze 3 kwadranse - byłem na tyle wypompowany, że nawet przydziałowej kiełbasy z ogniska nie tknąłem :( Za to wypiłem ze 2 litry napojów.

A na koniec znów siodełko Mery zaprosiło mnie do jazdy - do domu - tym razem nieco na okrętkę (rano ciąłem najkrótszą). Tymczasem zerwała się wręcz mała wichurka - i tak jak pierwsze 15 km-ów miałem idealnie, tak później wykręcając na Uć i jednocześnie pokonując kolejne krawędzie Uckich Pagórków - coraz bardziej boczny wiatr i coraz wolniej. Końcówka to już wręcz wleczenie się na oparach pozawodniczego entuzjazmu.
Po drodze wyminął mnie jeszcze "na gazetę" jakiś ciul dostawczy na łęczyckich blachach - może uznał, że czerwona kostka na poboczu (czyli chodnik) to droga rowerowa i chciał mnie "nauczyć moresu" (czyli zepchnąć tamże)? Jeśli tak, to całkiem mu się ten plan posypał, bo odtąd jechałem rzeczywiście niemal środkiem - i parę autek kolejnych musiało grzecznie poczekać, żeby mnie wyprzedzić w miejscu do tego stosownym. Co zresztą się sprawdziło, gdy mnie autem mijali mili państwo B., z którymi się ścigam od lat na różnych kijowych zawodach - chwilę poczekali, potem mijając - pomachali, śmignęli, a potem...spotkaliśmy się pod sklepem w Szczawinie, gdzie zrobiłem pierwszy z dwóch postojów podczas powrotu. Inaczej bym chyba dziś ducha wyzionął: starość - nie radość!...


  • DST 52.53km
  • Teren 2.77km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.62km/h
  • VMAX 41.11km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 2233kcal
  • Podjazdy 249m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Jamboru po skrobaniu i malowaniu

Piątek, 20 kwietnia 2018 · dodano: 20.04.2018 | Komentarze 10

Roboty porobione, okolice pozwiedzane - czas dziś był najwyższy wracać do domu. Rano kopsnąłem się jeszcze piechotką na wieś na spacero-wynoszenie-plastików-do-wielkiego-specjalnego-dzwonu - a potem wskoczyłem na Mery i pognałem.
Pognałem - to może zbyt wiele powiedziane: miało być ze słabiutkim wiatrem z SW - ale dziś apogeum wyżu, więc wiatr był zewsząd - i wcale nie taki słabiutki - a głównie z góry, więc wciskający w podłoże. Do tego zrobiło się już zbyt jak dla mnie gorąco, a sakwy ciężkie - więc jechało się męczliwie, bez polotu - by nie rzec po prostu ślamazarnie. Po drodze dwa postoje - jak zwykle na wjeździe do Pawia-nic (gdzie pozbyłem się do kosza przystankowego resztek śmiotów działkowych zajmujących połowę jednej sakwy) i podczas dodatkowego pętliczkowania nad Bielicowym Stawem (wyjątkowo dużo wody!).
Wyjechałem na tyle wcześnie, by nie ugrząść w piątkowych korkach - ale na ostatnich 2 km-ach korki były szybsze :/
Dzisiejsza trasa.



  • DST 41.25km
  • Teren 0.25km
  • Czas 01:41
  • VAVG 24.50km/h
  • VMAX 33.77km/h
  • Kalorie 1722kcal
  • Podjazdy 174m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skończone malowanie, więc czas na podzelowanie!

Czwartek, 19 kwietnia 2018 · dodano: 19.04.2018 | Komentarze 15

Po wczorajszych pracach działkowych - dziś fajrant wszelki, czyli także rowerowy :)
Ruszyłem więc późnym porankiem dość niespiesznie w kierunku Zelowa pofotografować to i owo. Kręcąc się tam i siam cyknąłem parę mniej lub bardziej rozwalających się wiejskich drewniaczków (a nawet jedną kamieniczkę w Zelówku i opuszczoną fabryczkę wraz z dworem w Grzeszynie), resztki po cmentarzu ewangelickim w Zabłotach i drewniany kościółek w Kociszewie - wypróbowałem kilka nowych asfaltów, które dotąd tylko przecinałem, albo ich jeszcze nie było, wreszcie za Sowińcami władowałem się w remont drogi, ale jakoś się przedarłem dalej. W Grzeszynie wyłączyło mi się przypadkiem TomToMondo, więc Relive tylko dotąd, ale reszta trasy to już jeno li tylko żyłowanie pod wiatr po zakupy do Gucincinatti - i na działkę.
A wiatr dziś silny, znów z NW, męczył na polach i miejscami kostropatych odcinkach asfaltów, więc machnąłem dalej ręką na rower i machnąłem zamiast tego kolejne 20 km spacerowo piechotą  - ale to już całkiem inna historia.



  • DST 9.94km
  • Teren 0.10km
  • Czas 00:22
  • VAVG 27.11km/h
  • VMAX 33.95km/h
  • Kalorie 429kcal
  • Podjazdy 63m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skrobanie, a potem po wcin

Środa, 18 kwietnia 2018 · dodano: 18.04.2018 | Komentarze 6

Najpierw poranne skrobanie słupków oraz inne wyciny uschniętych badyli na działce, a potem szybki myk do sklepu do Gucincina po coś do wcina - i na abarot.
Silny wiatr z NW.

  • DST 46.11km
  • Teren 0.03km
  • Czas 01:46
  • VAVG 26.10km/h
  • VMAX 43.67km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 1995kcal
  • Podjazdy 209m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Jamboru na skrobanie i malowanie

Wtorek, 17 kwietnia 2018 · dodano: 17.04.2018 | Komentarze 3

Pierwszy dzień zaległego tygodniowego urlopu jeszcze za zeszły rok - w trochę dziwacznym terminie - bo od wtorku dziś do następnej środy. Później jest co prawda tzw. długi weekend majowy, ale wtedy dzikie tłumy będą wszędzie, więc wolę zdecydowanie tak, jak teraz, zwłaszcza, że pogoda dopisuje :)
Nim jednak ruszyłem do Jamboru, musiałem polatać pieszo po mieście z zaległymi sprawunkami i dopiero w porze największych popołudniowych korków wyruszyłem w świat.
Po chwili jednak zmuszony byłem gwałtownie hamować, bo coś przeraźliwie zaterkotało w tylnym kole. Po obdukcji okazało się, że w szprychy wkręcił się haczyk od ekspandera, którym z kolei przytroczyłem do bagażnika pokrowiec od namiotu z nietypową zawartością, czyli pędami winorośli do posadzenia na działce.
Cud, że szprych nie uszkodziłem!
Po wyplątaniu haka ruszyłem co chwila grzęznąc w korkach, a za miastem walcząc z silnym, przeważnie bocznym wicherkiem z NW. I tak szczęśliwie, choć nieco mozolnie (sakwy też ciężkie) zwykłą trasą doczłapałem po 18.00 na miejsce.
A jutro i pojutrze tytułowe skrobanie i malowanie zardzewiałych słupków od ogrodzenia.


  • DST 32.02km
  • Teren 0.52km
  • Czas 01:16
  • VAVG 25.28km/h
  • VMAX 43.67km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 1367kcal
  • Podjazdy 212m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętelkowanie trójstawowe

Niedziela, 15 kwietnia 2018 · dodano: 15.04.2018 | Komentarze 11

Przedwieczorny rozruch rowerowy po wczorajszej Wawie - mniejsza wersja pętelki po to, aby przed zachodem słońca cyknąć parę fotek Stawów: w Dobieszkowie, w Dobrej i w Arturówku. W Dobieszkowie dodatkowo fotki Strugi Dobieszkowskiej, w Dobrej wyszło najładniejsze zdjęcie - za to w Arturówku tłumy takie, że uciekłem szybciej, niż się tam zjawiłem.
Wiatr chwilami silniejszy z SE (więc zazwyczaj boczny), stopniowo słabnący.
A TU są rzeczone fotki :)


  • DST 89.91km
  • Teren 0.03km
  • Czas 03:24
  • VAVG 26.44km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 3869kcal
  • Podjazdy 337m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cute?No na dość wariackich papierach...

Wtorek, 10 kwietnia 2018 · dodano: 10.04.2018 | Komentarze 12

...czyli służbowy wyjazd do Kutna na szkolenie. Reszta pracowego towarzystwa pojechała czterokołowo - dla mnie też było miejsce, ale chyba bym sobie takiej okazji na rower w tygodniu nie darował...w każdym razie nie darowałem Merysi - i przed ósmą ruszyłem na północ te 56 km-ów, by zdążyć na spokojnie na 10.00 - jest generalnie z górki, a miało być z co prawda słabym, ale jednak korzystnym wiatrem z S.
Miało.
Najpierw jednak sporo czasu zmitrężyłem na ścieżkogłupoty i stanie na światłach w Uci i Zgierzu, a gdy wreszcie się wyplątałem w piękny, słoneczny, wiosenny świat (m.in. z przydrożnymi bocianami), okazało się, że wiaterek wieje raz z SE, to znów z E... I męczy, dręczy i co gorsza - spowalnia. Miałem zatem mały niedoczas, który starałem się nadrabiać - w końcu, jadąc zresztą przez Piątek byłem na miejscu równą minutę po czasie - a reszta towarzystwa jeszcze w jakichś autostradowych korkach...Pierwszy zatem! :D
Szkolenie odbyło się w miejscowym aquaparku, który sobie także pobieżnie zwiedziliśmy - oprócz basenów - sauny, gabinety masażu i kosmetyczne, siłownia, solarium - wszystko pięknie, choć nie moja bike'a ;)
Szkolenie skończyło się o 14:00 - i miałem w sumie 3 opcje do wyboru: dla leniwych (poczekać na 14.50 na pekap z Kutna do domu), dla leniwych trochę mniej (jechać na ów pekap do Łęczycy i tam w niego wsiąść dorabiając dodatkowe 28 km-ów) oraz opcja dla ambitnych (których nie bolą plecy po grabieniu liści;p) - całość trasy na dwóch kółkach. Dodatkowym czynnikiem, który powinienem był wziąć pod uwagę, były gwałtowne burze, zapowiadane na 17.00 - niby dużo czasu, ale wliczając jazdę przy znów bocznym, czy nawet przednim (z SE) wietrze oraz Uckie Pagórki na koniec to już znów nie takie hopez-siupez.
Na początek wybrałem więc opcję łęczycką (czyli pośrednią), bo szkoda mi było póki co wciąż ładnej, choć upalnej pogody. Pognałem więc do tej Łęczycy - a w międzyczasie wiatr zaczął tężeć. Wiedziałem już, że będzie dalej męka (trasa wprost pod wiatr i pod górki), więc z kolei pognałem przez straszne korki w mieście na kolejowy dworzec łęczycki - a tu zonk: pociąg odjechał, jak to stwierdził pan kolejarz "wyjątkowo punktualnie" - czyli dwie minuty wcześniej...co tu robić? Burze były już bliziutko Uci (nadchodziły z południa), ale rowerem już bym przed nimi nie zdążył - postanowiłem więc zaczekać na następny pekap za godzinę i liczyć, że będę na miejscu chwilę przed nawałnicą.
I tak też się stało: wysiadłem na Żabieńcu wprost w paszczę nadciągającego czarnego potwora i pod huraganowy już wiatr dociągnąłem resztką entuzjazmu do domu - pierwsze krople spadły, gdy byłem 1,5 km od mety - a ściana deszczu pojawiła się, gdy otwierałem drzwi. I jednak z tego wszystkiego wynika, że dobrze się stało, że nie próbowałem wracać dwukołowo na siłę, albo dokręcać stówę plus - z pewnością bym zmókł niemożebnie, zmordował się ponad miarę - a średnia, dziś zaskakująco dobra mimo przedziwności losu znacząco by spadła. A tak wyjszło to, co wyjszło - i należy się z tego cieszyć!
Ale zgoniony to dziś jestem, jakbym nie wiem ile przejechał, bo wszystkie trzy etapy ciągnięte były na najwyższym rowerowym C: pierwszy (niepotrzebnie), aby się nie spóźnić na szkolenie, drugi (niepotrzebnie), aby zdążyć na pociąg i wreszcie trzeci (jakże potrzebnie!) by uciec przed burzą.


  • DST 50.40km
  • Teren 1.37km
  • Czas 01:54
  • VAVG 26.53km/h
  • VMAX 44.28km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Kalorie 2138kcal
  • Podjazdy 255m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót poGrabiowy

Niedziela, 8 kwietnia 2018 · dodano: 08.04.2018 | Komentarze 8

Cudownym, słonecznym, rozćwierkanym porankiem zwlokłem się z wyra połamany we dwoje - tak to potem jest, jak się grabi raz do roku ;) By się rozruszać poganiałem z sękatorem po działce w poszukiwaniu uschniętych badyli jałowcowych - niektóre były na tyle welkie, że przydała się też piła. Ganianie nic nie dało, więc postanowiłem się wybrać na foto-przechadzkę po lesie, innych działkach i nadrzecznych łąkach nad Grabią. To również dało tyle, co nic, a że pora zaczęła się robić konkretna, a wiatr (z SE, a więc w ogólnym rozrachunku niezbyt korzystny, bo boczny)  coraz bardziej wzmagać, więc dałem dyla na Uć - troszkę inną, maksymalnie osłoniętą opcją - a tam, gdzie podjazdy (górki, wiaduktu) tak, aby mieć choć na tych kawałkach z wiatrem. I wyszło nadspodziewanie szybko, mimo ciężkich sakw - podczas jazdy wszelkie bóle skupiły się wyłącznie na walce z wiatrem na kilku odcinkach i dopiero po dotarciu do chaty odczułem w całej pełni, że weekend spędziłem aktywnie ;)
Upał już prawie nieznośny; trasa dzisiejsza - wół-ala.

  • DST 9.94km
  • Teren 0.09km
  • Czas 00:23
  • VAVG 25.93km/h
  • VMAX 32.76km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Kalorie 423kcal
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grabienie

Sobota, 7 kwietnia 2018 · dodano: 07.04.2018 | Komentarze 8

W chałupie rano +7, na dworze nocny przymrozek: woda w misce na zewnątrz po wierzchu zamarzła, a wąż ogrodowy omal nie odmówił współpracy - woda, zamiast lecieć normalnie ino ciurkała. Nic to, zimna woda zdrowia doda i elektroda! A po głośnym w związku z tym "tururu-łaa-brr!" poranny szybki myk do najbliższego czynnego sklepiku nagrabić żarcia na dziś i jutrzejszą nie-dzieję handlową, co by nie wyginąć z głodu.
Silny wiatr z SE - typu rozrzucającego liście ;)
A teraz pora na grabie!