Info
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
Zaliczone rowerowo gminy:
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Październik7 - 2
- 2025, Wrzesień10 - 3
- 2025, Sierpień9 - 8
- 2025, Lipiec10 - 31
- 2025, Czerwiec4 - 8
- 2025, Maj15 - 31
- 2025, Kwiecień12 - 32
- 2025, Marzec11 - 28
- 2025, Luty1 - 5
- 2025, Styczeń1 - 4
- 2024, Grudzień5 - 29
- 2024, Listopad4 - 25
- 2024, Październik14 - 86
- 2024, Wrzesień10 - 38
- 2024, Sierpień7 - 19
- 2024, Lipiec17 - 31
- 2024, Czerwiec1 - 4
- 2024, Maj17 - 71
- 2024, Kwiecień13 - 36
- 2024, Marzec13 - 56
- 2024, Luty7 - 30
- 2024, Styczeń2 - 6
- 2023, Grudzień3 - 14
- 2023, Listopad7 - 21
- 2023, Październik10 - 39
- 2023, Wrzesień12 - 72
- 2023, Sierpień14 - 96
- 2023, Lipiec10 - 40
- 2023, Czerwiec7 - 25
- 2023, Maj13 - 54
- 2023, Kwiecień11 - 50
- 2023, Marzec10 - 61
- 2023, Luty5 - 28
- 2023, Styczeń15 - 76
- 2022, Grudzień3 - 21
- 2022, Listopad5 - 27
- 2022, Październik9 - 43
- 2022, Wrzesień4 - 18
- 2022, Sierpień13 - 93
- 2022, Lipiec11 - 48
- 2022, Czerwiec5 - 24
- 2022, Maj15 - 70
- 2022, Kwiecień11 - 54
- 2022, Marzec12 - 77
- 2022, Luty8 - 40
- 2022, Styczeń8 - 39
- 2021, Grudzień9 - 54
- 2021, Listopad12 - 68
- 2021, Październik11 - 41
- 2021, Wrzesień10 - 47
- 2021, Sierpień13 - 53
- 2021, Lipiec13 - 60
- 2021, Czerwiec19 - 74
- 2021, Maj16 - 73
- 2021, Kwiecień15 - 90
- 2021, Marzec14 - 60
- 2021, Luty6 - 35
- 2021, Styczeń7 - 52
- 2020, Grudzień12 - 44
- 2020, Listopad13 - 76
- 2020, Październik16 - 86
- 2020, Wrzesień10 - 48
- 2020, Sierpień18 - 102
- 2020, Lipiec12 - 78
- 2020, Czerwiec13 - 85
- 2020, Maj12 - 74
- 2020, Kwiecień15 - 151
- 2020, Marzec15 - 125
- 2020, Luty11 - 69
- 2020, Styczeń17 - 122
- 2019, Grudzień12 - 94
- 2019, Listopad25 - 119
- 2019, Październik24 - 135
- 2019, Wrzesień25 - 150
- 2019, Sierpień28 - 113
- 2019, Lipiec30 - 148
- 2019, Czerwiec28 - 129
- 2019, Maj21 - 143
- 2019, Kwiecień20 - 168
- 2019, Marzec22 - 117
- 2019, Luty15 - 143
- 2019, Styczeń10 - 79
- 2018, Grudzień13 - 116
- 2018, Listopad21 - 130
- 2018, Październik25 - 140
- 2018, Wrzesień23 - 215
- 2018, Sierpień26 - 164
- 2018, Lipiec25 - 136
- 2018, Czerwiec24 - 137
- 2018, Maj24 - 169
- 2018, Kwiecień27 - 222
- 2018, Marzec17 - 92
- 2018, Luty15 - 135
- 2018, Styczeń18 - 119
- 2017, Grudzień14 - 117
- 2017, Listopad21 - 156
- 2017, Październik14 - 91
- 2017, Wrzesień15 - 100
- 2017, Sierpień29 - 133
- 2017, Lipiec26 - 138
- 2017, Czerwiec16 - 42
- 2017, Maj25 - 60
- 2017, Kwiecień20 - 86
- 2017, Marzec18 - 44
- 2017, Luty17 - 33
- 2017, Styczeń15 - 52
- 2016, Grudzień14 - 42
- 2016, Listopad18 - 74
- 2016, Październik17 - 81
- 2016, Wrzesień26 - 110
- 2016, Sierpień27 - 197
- 2016, Lipiec28 - 129
- 2016, Czerwiec25 - 79
- 2016, Maj29 - 82
- 2016, Kwiecień25 - 40
- 2016, Marzec20 - 50
- 2016, Luty20 - 66
- 2016, Styczeń16 - 52
- 2015, Grudzień22 - 189
- 2015, Listopad18 - 60
- 2015, Październik21 - 52
- 2015, Wrzesień27 - 38
- 2015, Sierpień26 - 37
- 2015, Lipiec29 - 42
- 2015, Czerwiec27 - 77
- 2015, Maj27 - 78
- 2015, Kwiecień25 - 74
- 2015, Marzec21 - 80
- 2015, Luty20 - 81
- 2015, Styczeń5 - 28
- 2014, Grudzień16 - 60
- 2014, Listopad27 - 37
- 2014, Październik28 - 113
- 2014, Wrzesień28 - 84
- 2014, Sierpień28 - 58
- 2014, Lipiec28 - 83
- 2014, Czerwiec26 - 106
- 2014, Maj25 - 88
- 2014, Kwiecień24 - 75
- 2014, Marzec18 - 133
- 2014, Luty17 - 142
- 2014, Styczeń13 - 68
- 2013, Grudzień21 - 115
- 2013, Listopad23 - 102
- 2013, Październik22 - 64
- 2013, Wrzesień28 - 108
- 2013, Sierpień18 - 66
- 2013, Lipiec30 - 95
- 2013, Czerwiec30 - 79
- 2013, Maj30 - 55
- 2013, Kwiecień29 - 81
- 2013, Marzec16 - 39
- 2013, Luty19 - 62
- 2013, Styczeń9 - 18
- 2012, Grudzień22 - 62
- 2012, Listopad22 - 19
- 2012, Październik20 - 8
- 2012, Wrzesień25 - 6
- 2012, Sierpień2 - 3
- 2012, Lipiec14 - 4
- 2012, Czerwiec26 - 14
- 2012, Maj23 - 24
- 2012, Kwiecień26 - 23
- 2012, Marzec27 - 20
- 2012, Luty21 - 35
- 2012, Styczeń23 - 59
Wpisy archiwalne w kategorii
2. Opłotki, czyli mniej niż seta
| Dystans całkowity: | 44728.53 km (w terenie 1715.51 km; 3.84%) |
| Czas w ruchu: | 1886:52 |
| Średnia prędkość: | 23.71 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 62.80 km/h |
| Suma podjazdów: | 148446 m |
| Maks. tętno maksymalne: | 184 (102 %) |
| Maks. tętno średnie: | 172 (93 %) |
| Suma kalorii: | 878927 kcal |
| Liczba aktywności: | 999 |
| Średnio na aktywność: | 44.77 km i 1h 53m |
| Więcej statystyk | |
- DST 60.05km
- Teren 1.79km
- Czas 02:18
- VAVG 26.11km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 2578kcal
- Podjazdy 359m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Poserwisowa pętelkowa czysta radość
Środa, 6 czerwca 2018 · dodano: 06.06.2018 | Komentarze 7
Zaczęło się od falstartu, gdy prosto z p., popołudniem wietrznym, a słonecznym, pokopytkowałem do serwisu po odbiór Mery z rowerowego spa. Niestety, moja stara miłość nadal wisiała i rdzewiała na stojaku serwisowym, będąc w stanie totalnego rozmontu, bo się serwispan na czas nie wyrobił.Zgrzytnąłem więc tylko (zapewne po Staromeridowemu), ale nic począć nie mogłem. Wróciłem po 2 godzinach - wszystko już błyszczało i cykało, a nie zgrzytało;). Jak się okazało, obyło się bez wymiany supportu i manetek - w sumie wyszło nieco ponad 5 stów, czyli tyle, ile mniej więcej liczyłem. Do wczesnej wiosny w przyszłym roku (jeśli chodzi o zużywanie się osprzętu) powinno wystarczyć.
A potem była już tylko czysta, rowerowa radość, nie zmącona ani bolącym kolanem (którym trzy dni temu przywaliłem o schódek, gdy podnosiłem nasze niemobilne psisko) i łupaniem w krzyżu (z tego samego powodu), ani pierwszymi 10 km-ami po DDR-ach i ogólnie po mieście, ani wiatrem w mordę do Stryjkowa (czyli pierwsze 30 km-ów), ani słońcem w gały (drugie 30 km-ów), ani średnią tudzież fałmaks, ani niczym innym - kręcąc równo do zachodu słońca, dokręciłem (na koniec wokół bloku) 6 dych, a w kwestii kształtu sam-nie-wiadomo-co - ale to z pewnością coś, co się właśnie nazywa niczym niezmącona rowerowa radość. Właśnie tak! :)
Relive radosny.
Kategoria 2. Opłotki, czyli mniej niż seta
- DST 51.38km
- Teren 1.40km
- Czas 02:08
- VAVG 24.08km/h
- VMAX 38.45km/h
- Temperatura 31.0°C
- Kalorie 2179kcal
- Podjazdy 335m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Sokolniki - a po drodze Wulkan Zgierz!
Sobota, 26 maja 2018 · dodano: 26.05.2018 | Komentarze 8
Wyjazd z okazji dorocznego Dnia Teściowej;) był zaplanowany do Sokolnickiego Lasu już wcześniej - były tylko dwie niewiadome: pogoda i stan Meridy.Od rana słonecznie, aczkolwiek wystarczyło nieco wyściubić nos za zwartą zabudowę, a na północno-zachodniej części horyzontu można było dostrzec rozpościerającą się ogromną czarną chmurę - trochę jak ta z Hawajów, gdy wybuchł tam niedawno wulkan Kilauea (czy jak mu tam). To jednak nie Kilauea, ani też nie Popocatepetl, a nawet nie Krakatau - tylko Zgierz, w którym wczoraj wieczorem zapaliło się gigantyczne, a przy tym nielegalne składowisko plastików okraszonych makulaturą i omaszczonych śmieciem komunalnym (i kto wie, czym tam jeszcze).
Ponieważ i tak miałem zamiar jechać przez Zgierz, postanowiłem pojechać opcją ciut dalszą, za to mniej kostkowo-dedeerzastą, a przy tym zerknąć z bliska na owe zgierskie ogniska. Przy okazji przypomniało mi się, że etymologia Zgierza to ni mniej, ni więcej, tylko "miejsce zgorzałe - czyli spalone". Ach ta tradycja! ;)
W miarę, jak zbliżałem się do miejsca akcji 60 zastępów straży (ćwierć tysiąca strażaków!) widać było coraz wyraźniej, że (licząc nawet pianę i wodę) to nie przelewki! Ogromna czarna chmura i policja pilnująca, by się bezpośrednio nie zbliżać oraz korek gapiów samochodowych. Dobrze, że na odcinku bezpośrednio sąsiadującym z miejscem klęski jest szeroki asfaltowy pas rowerowy, więc miałem swobodę zatrzymywania się i cykania fotografii (w Relivu nr 1). Na szczęście wiatr zganiał cały dym na drugą stronę, więc nie było to uciążliwe, ani niezdrowe. Już nawet po wyjechaniu ze Zgierza, jeszcze jakieś 10 km w linii prostej było doskonale widać chmurę. Strażacy przewidują, że dogaszanie potrwa nawet kilka dni. Wszystko wskazuje na rozmyślne podpalenie - od kwietnia właściciel składowiska działał nielegalnie, a dosłownie kilka dni temu w gazetach i ogólnopolskiej telewizji głośno o tym trąbiono, więc zapewne w jego interesie leżało, by poddać 50 000 ton odpadów "recyklingowi po polsku" :/
Po dotarciu do Sokolnik (M. dojechała autobusem, bo nadal nie kupiła kasku;) obiadowanie w leśno-działkowej scenerii - i o 17.00 powrót inną trasą z (tym razem z daleka) widocznym "Wulkanem Zgierz". Jechało się wyjątkowo marnie, bo w upale, pod górki i przeważnie pod przednio-boczny wiatr. Przede wszystkim zaś napęd Mery zgrzyta o pomstę do zasnutego dymami nieba - więc po drodze smarowanie, regulacja hamulca w tylnym kole (znów zaczęło trochę latać i klocki poczęły hamować same - stąd mordęga, zwłaszcza na podjazdach), a nawet kolejne podwyższenie siodełka, by mieć większy wyprost nogi podczas pedałowania, a zatem większą moc. Wszystko to dało tyle, co prawie nic, stąd średnia podczas powrotu niemal katastrofalna.
Relive powrotny (już bez fotek) - tutaj.
Wiatr dziś nie chciał współpracować - w jedną stronę dmuchał ENE-asz, więc przednio-boczny, z powrotem zanikł wektor z N, który by pomógł. Tyle tylko, że przy takim układzie prądów atmosferycznych nie musiałem nawet chwili wdychać efektów wybuchu wulkanu :) Ale za to czuję się dziś dość mocno wypomp(ej)owany.
Kategoria 2. Opłotki, czyli mniej niż seta
- DST 56.19km
- Teren 0.17km
- Czas 02:15
- VAVG 24.97km/h
- VMAX 40.48km/h
- Temperatura 27.0°C
- Kalorie 2391kcal
- Podjazdy 279m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Wietrzna pętelka w wersji XL
Niedziela, 20 maja 2018 · dodano: 20.05.2018 | Komentarze 9
Nie zrobienie dziś chociaż jakiejś proza(i)cznej pętelki równałoby się grzechowi co najmniej bardzo ciężkiemu, więc mimo stuków i zgrzytów co kilka sekund/obrotów korbą, ruszyłem cokolwiek tym przybity (by nie rzec: z duszą na ramie(niu)) dziergać coś, co w każdej chwili mogło zakończyć się końcem jakiegokolwiek napędu. Pojechałem tak, aby w razie czego mieć w granicach maksymalnie godziny dreptania z Mery na grzbiecie jakikolwiek powrotny środek lokomocji - czy to busik, czy też pociąg. Ale, jak się okazało ostatecznie na koniec - nadal jakoś (nie mylić z jakością) jeszcze "a jednak się kręci"...Pierwsze 20 km-ów pętelki, do Stryjkowa (tym razem dolinkowo, bo przez Dobieszków i Cesarkę) to katowanie pod silny wiatr prosto w ryjo - czyli z NE. Ciężko bardzo, a na zjazdach ledwo do czterdziestki raz udało się rozpędzić.
Stryjków objechałem obwodnicą od północy (i tu wreszcie przez chwilę było bardziej z wiatrem), potem wykręciłem na W/NW, więc jakoś szło mozolnie - ale do przodu.
W Swędowie dogoniłem(!) i przegoniłem (!!) niespiesznego szosowca, który następnie sprytnie usiadł mi na kole. Ach, jakże żałowałem, że Mery niepełnosprawna i nie mogę polecieć tyle, ile by się należało szosowcu - ja katowałem 25-28 km/h, on jechał sobie za mną na luzie... W Szczawinie zamieniliśmy trzy słowa - on odbijał już na Uć, a ja postanowiłem nabić dodatkowe katorżnicze kilkanaście km-ów, więc skierowałem się na Jeżewo - i stąd do miasta jeża - czyli Zgierza ;) Droga tu prosta jak drut w sensie kierunku, łysa jak pola(na) - i mocno pofalowana (z przewagą podjazdów), więc rzadko tędy jeżdżę, jeśli nie mam idealnego wiatru od pleców. Dziś niby był, ale byłem już nieco zzipany, więc średniej nie poprawiłem (choć i nie pogorszyłem) na tym odcinku.
Przejazd przez Zgierz bez specjalnych uniesień (czyli przeważnie z górki;), potem jeszcze jak zwykle przy tej wersji pętelki wykierowało mnie na dalekie opłotki NW miasta Uć - a stąd znów pod tym razem przednio-boczny wiatr ostatnie 9 km-ów przez światła, wiadukt, dedeery i inne takie tam atrakcje.
Wróciłem wypompowany jakbym zrobił jakąś dziką setę plus - aż mnie oskrzela rozbolały; tak sobie myślę, że wysiłek obecnie wkładany w jedno machnięcie korbą to normalne dwa. Świadczy o tym ostateczna średnia z dziś - skandalicznie niska, jak na pętelkę, bo nawet 25 km/h nie wyszło :( No trudno, jeszcze 2 tygodnie cierpień, a potem..."to się jeszcze odbuduje", jak mawiał o Pałacu Kultury Ryszard Ochódzki.
A jak wiadomo - wszystkie* Ryśki (wliczając mojego pana serwisanta) to fajne chłopy! :)
*no dobrze, wszystkie oprócz Ryszarda Czarneckiego.
Relive trasy - proszę uprzejmie.
Kategoria 2. Opłotki, czyli mniej niż seta
- DST 41.99km
- Teren 1.81km
- Czas 01:40
- VAVG 25.19km/h
- VMAX 45.07km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 1781kcal
- Podjazdy 279m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Uć, a potem Pętelka DoKlęSk Ukraińskich
Wtorek, 15 maja 2018 · dodano: 15.05.2018 | Komentarze 3
Po czterech dość nieszczęsnych dniach bez roweru - rano klasycznie do p., a po południu już nie mogłem sobie darować i mimo strzelającego napędu i zbierających się chmur na deszcz po prostu musiałem wykręcić jakąś marną chudopętelkę - choćby w wersji ekonomicznej.Najpierw więc przez miejskie korki, później jak zwykle z górek na pazurek - dziś nie było tak szybko, jak zazwyczaj, bo wiał chwilami silniejszy wiatr z E, który następnie na szczęście zaczął współpracować, gdy po zawróceniu do Dobrej-Klęku-i-Skotnik-via-Ukraina zaczęły się podjazdy (ale też i zjazdy - jak w rzeczonej Ukrainie).
Powrót tradycyjnie przez Las Łagiewnicki i Arturówkowe Stawy, nad którymi zaczęło (jak to mawiają w dawnym uposażeniu łowickiej księżnej Salomei) je...ać żabami - więc po krótkim postoju ucieczka przed deszczem zakończona względnym sukcesem.
Gdyby nie to, to pewnie jeszcze dalej tuczyłbym kilometraż, a tak wyszło, ile wyszło. Średnia też średnia, ale biorąc pod uwagę korki i światła na 10 km-ach trasy, rzężący napęd, odcinki terenowe w lesie i mało jeżdżenia ostatnio - to i tak nie najgorsza z potencjalnie możliwych.
Relive popołudniowej trasy (bez zdjęć, bo szaro, buro i brak czasu).
Kategoria 2. Opłotki, czyli mniej niż seta
- DST 53.90km
- Teren 1.93km
- Czas 02:07
- VAVG 25.46km/h
- VMAX 38.15km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 2078kcal
- Podjazdy 221m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Jamboru inaczej
Niedziela, 6 maja 2018 · dodano: 06.05.2018 | Komentarze 10
W Jamboru okazało się, że zapomniałem zabrać z domu ładowarki od zegarkotomtomu :/ Mogłem więc dziś polegać wyłącznie na włączonym w komórce Endo.Rano powalczyłem jeszcze z tym i owym (np. z wiciokrzewami oraz z rocznym zamuleniem oczka wodnego) na działce - i o 14.00 rozpocząłem odwrót. Ponieważ dziś wiało chyba jeszcze mocniej niż wczoraj - a na Uć miałbym wiatr idealnie w pysk, więc (również w związku z niepewnością napędową) podszedłem do sprawy taktycznie - postanowiłem nie jechać na NE wprost do domu, tylko na W - mniej więcej wzdłuż (jakby co) linii kolejowej łączącej Sieradz z Ućią i na koniec wsiąść w pociąg. Dzięki temu wiatr miałem zazwyczaj tylno-boczny, choć czasem boczny, a rzadko - całkiem tylny. W ten sposób z chrupiącą przy mocniejszym nacisku na pedały niezmordowaną Mery ostatecznie, zgodnie z powziętym planem dociągnąłem (jadąc w sumie w przeciwną stronę, niż na Uć m.in. przez okropną szutrówkę świeżo posypaną kamykami na przedmieściach Zduńskiej Woli) do stacji w Sieradzu o wdzięcznej nazwie Męka.
I dobrze się stało, że wybrałem Mękę, bo kolejne stacje to kolejni rowerzyści i chyba w Zduńskiej Woli, a na pewno w Łasku miałbym spory kłopot z dostaniem się do składu.
Ostatni odcinek po opuszczeniu pociągu to miejskie przedzieranie się m.in. przez sygnalizacje świetlne - ponieważ obawiałem się, że Endo doliczy stanie na czerwonym do czasu jazdy (co okazało się niestety prawdziwe, a czego nie robi TomTom), więc zapobiegawczo liczyłem czas postojów - wyszło łącznie około pięciu minut stania do odjęcia, ale odliczam od czasu jazdy tylko cztery, żeby czasem nie przesadzić z dzisiejszą średnią.
No i w sumie nie przesadziłem ;)
Ponieważ TomToma w kwestii trasy dziś brak - zapodaję Reliva z dwiema fotografiami - od dzikich win do Męki ;)
- DST 72.74km
- Teren 1.30km
- Czas 02:43
- VAVG 26.78km/h
- VMAX 46.01km/h
- Temperatura 22.0°C
- Kalorie 3159kcal
- Podjazdy 357m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Jambór inaczej
Sobota, 5 maja 2018 · dodano: 05.05.2018 | Komentarze 31
Wycieczka skomplikowana logistycznie, częściowo z M.Rano do ostatniej chwili M. nie wiedziała, czy jedzie, czy nie - ja byłem zdeterminowany, bo musiałem posadzić na działce dzikie wina oraz podlać choinkę, którą mama posadziła kilka dni temu, gdy była w Jamboru.
W ostatniej chwili M. zdecydowała, że mimo przeziębienia jedzie, ale częściowo pociągiem, więc ostatecznie wyszedłem kwadrans przed nią - i nim dojechała na dworzec oraz dalej ŁKĄ do Dobronia - ja też już tam byłem. Pojechało się bowiem szybko, bo przeważnie z wiatrem :) Niestety, stuki i puki oraz krótkie zgrzytnięcia w napędzie(?) stają się nagminne - podejrzewam wszystko, czyli: 1. support, 2. piastę w tylnym kole (które minimalnie jakby lata na boki), 3. łańcuch (zaczyna strzelać), 4. pedał(y) - kręcąc się - chroboczą. Tak, czy inaczej - niefajnie, bo do serwisu równy miesiąc, a wychodzi na to, że do tego momentu nie ma co ryzykować dalszych wojaży... :/
Po spotkaniu na stacji w Dobroniu z M. już wspólnie ostatnie 14 km-ów - i byliśmy na miejscu.
Porobiłem działkowo to i owo, potem poszliśmy na spacer nad rzeczkę - i M. musiała już niestety wracać na Uć (do Alusia pozostawionego w chałupie) podobnym, łączonym sposobem rowerowo-pociągowym. Żeby jej nie było smutno, odeskortowałem ją do Dobronia - tym razem pod wiatr, uf-uf.
Po pożegnaniu - na abarot - i tu się zdarzył w sumie zabawny przypadek: otóż jechałem świeżutkim asfaltem - po prawej w ramach remontu wydzielono pas odseparowany białą ciągłą linią i jakimiś odblaskowymi farfoclami. Pas nie wiadomo dla kogo, bo oznaczeń brak, choć w domyśle pewnie dla pieszych. Jechałem więc sobie wzdłuż pasa dumając kiedy mnie strąbią, że nie jadę czymś, co przypomina pas dla rowerów. Okazja zdarzyła się już po chwili: z naprzeciwka nadjeżdżał jakiś rowerzysta, a mnie wyprzedzało jadące od tyłu seicento - i trututu. Strasznie mnie to rozśmieszyło i z politowaniem zacząłem machać doń ręką jak do jakiegoś starego znajomego, mając nadzieję, że zobaczy we wstecznym lusterku :D
Przyjechałem na działkę, patrzę na fujzbuka co nowego - a tu moje zdjęcie autorstwa MrScotta, gdy jadę wzdłuż owego pasa! Okazało się bowiem, że w ferworze bacznej obserwacji autotrąba kompletnie nie zauważyłem, że rowerzystą jadącym w tym momencie z naprzeciwka był 1960Dziki, czyli właśnie MrScott!
W dodatku on z kolei myślał, że to jemu kiwam (a nie sejcenciakowi!) :D
A żeby znów nie było, że nie ma fotki, wklejam poniżej ilustrację owej historii: pewnie zzoomowany jestem ja, pas i chyba w oddali trębacz. Aut(h)or - MrScott :)
Trasy: poranna na działkę oraz odprowadzenie M. do pociągu i na abarot - proszę uprzejmie.

- DST 33.06km
- Teren 0.52km
- Czas 01:16
- VAVG 26.10km/h
- VMAX 45.32km/h
- Temperatura 36.0°C
- Kalorie 1409kcal
- Podjazdy 238m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Upalny Orła Cień
Czwartek, 3 maja 2018 · dodano: 03.05.2018 | Komentarze 3
Dziś miałem pojechać jak co roku 3.maja na Wiączyński Piknik Sportowy (gdzie odbywał się m.in. kijowy marsz na dychę), ale po pierwsze cena pikniku, z roku na rok coraz wyższa osiągnęła 60 zyli, a po wtóre zapowiadali paskudny upał - więc po raz pierwszy od chyba siedmiu lat dałem sobie z tym wszystkim spokój i wybrałem się z M. na zwykłą, siedmiokilometrową przechadzkę po parku i okolicy. Bez psa, bo za gorąco na takie wyczyny dla niego ;)Po powrocie stwierdziłem jednak, że bez roweru się nie obejdzie, a nawet nie objedzie, a z braku lepszych pomysłów oraz upału wybrałem opcję pętelkową z improwizowaniem po drodze - gdzie i co konkretnie. Wytoczyłem się z miasta jak zwykle na Stryjków - wiał może niezbyt mocny, ale gorący jak piekło i szatany ESE-sman w prawy pysk - naturalną koleją rzeczy było więc po części zjazdowej pętelki zawrócenie tak, aby go mieć po swej dupy stronie. Wybór padł na prawie niejeżdżoną na codzień gładką jak stół, lecz ruchliwą, a przy tym bez poboczy szosę Stryjków-Zgierz - wybór dobry jeśli chodzi o wiatr i ruch dzisiaj, natomiast jazda wprost w słońce gorące. Po kilku kilometrach odbiłem więc w Ukrainę, by z kolei zrobić na tutejszej górce dzisiejszą Vmax - oczywiście musiałem potem to odpokutować, podjeżdżając z powrotem (przez Janów) - tu, pewnie z Okazji Trzymajowej dostrzegłem zjawisko na niebie - szczegóły na fotkach na końcu relacji w Relivie.
Stąd już nowiutkim jak marzenie asfaltem do Lasu Łagiewnickiego - i tym razem bez kombinacji przez zapewne zawalone społeczeństwem na max Stawy Arturówkowe, jakimiś bocznymi uliczkami dociągnąłem do domu. Km-ów wyszło dziś mało, ale za gorąco na cokolwiek prócz leżenia w cieniu i picia mrożonej kawki ;)
A zjawisko, które dało tytuł dzisiejszemu wpisowi? Proszę uprzejmie :)
Kategoria 2. Opłotki, czyli mniej niż seta
- DST 72.85km
- Teren 3.10km
- Czas 02:48
- VAVG 26.02km/h
- VMAX 41.58km/h
- Temperatura 29.0°C
- Kalorie 3129kcal
- Podjazdy 347m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Czym Skrzata? Błota ta!
Wtorek, 1 maja 2018 · dodano: 01.05.2018 | Komentarze 4
Dziś wycieczka w zupełnie sporadycznie odwiedzane okolice miasta Uć, czyli za Aleksandrów Ucki - ale najpierw odbył się poranny psacerek po parku :)Gdy pies został zadyszany, wskoczyłem na Mery i pojechałem na zachód i północny zachód od Uci - jeżdżę tam rzadko, bo po pierwsze w dni o dużych ruchu na jezdniach (czyli prawie zawsze) niewygodnie jest wyjechać w tym kierunku z miasta (brak szerokich, równych wylotówek), a po wtóre okolica jest dość monotonna - nie ma tam jakichś większych pagórków, więc i ciężko się porządnie rozpędzić, zaś powrót jest prawie stale lekko pod górkę - a ja wolę ostre, ale krótkie podjazdy, a nie monotonne "deptanie kapusty".
Dziś jednak święto (ludowych mas), więc drogi przejezdne - i postanowiłem sobie odświeżyć dawno niebywałe asfalty.
Wytoczywszy się z miasta na zachód, stwierdziłem, że jestem miło zaskoczony (póki co, bo to miało się wkrótce zmienić...) jakością owych asfaltów i przyjemnością okolicy - lasy pomieszane z działkami, trochę pól i łąk - i już po niecałej godzince (przejechawszy najpierw przez... Grunwald!) byłem w jednym z dwóch założonych celów dzisiejszego wypadu - czyli wsi o zachęcającej nazwie Zgniłe Błota. Znajduje się tu kompleks malowniczych stawów, na których urządzono coś w rodzaju ośrodka typu łowisko plus łódki i kąpiele. Wszystko oczywiście pod nośną marketingowo nazwą "Zgniłe Błoto" :D
Popodziwiawszy - ruszyłem na Bełdów. Tu skończył się dobry asfalt, a zaczęły dziurdzioły. Gdy skręciłem na północ - dziurdzioły nadal mi towarzyszyły aż do szosy na Poddębice. Przeskoczyłem tę wąską i nieprzyjemną trasę na drugą stronę zygzakowato - i przez Sobień (ładne chałupy z wapiennej opoki) i Krasnodęby dociągnąłem (na koniec po okropnym piachu zmieszanym z kamyczkami) do drugiego dzisiejszego celu - czyli Doliny Skrzatów we Florentynowie.
Gospodarz, czyli Skrzatolog, z którym się trochę znamy prywatnie (oraz współpracujemy od niedawna służbowo) oprowadził mnie i czeredkę rodziców z dziećmi (wszyscy oczywiście przyjechali autami...) po włościach, snując opowieści niczym nici pajęczyny, w których to opowieściach wszystko się pięknie ze wszystkim supłało: historia i mitologia, glina i liść, łupek i dawni Słowianie, Matka Ziemia i wiedźmy z wiedźminami, energie i synergie.
Tak to miło spędziwszy czas, po kawce i jeszcze prywatnej pogawędce z Imć Skrzatologiem (który bardzo nie lubi, gdy się go myli z krasnoludkiem!) wskoczyłem na siodełko - i inną drogą, bo przez Chociszew, Grotniki i Zgierz - powróciłem w domowe pielesze.
Trasa i kierunek przemieszczania się były dziś również (jak zazwyczaj) determinowane wiatrem - rano wiał słabo z SW (a więc pierwsze 20 km przednio-boczny, ale głównie w lesie), do skrzatów - boczny, powrót to wzmagający się wiatr z NW, a więc raz boczny, a raz tylny. Ponadto początkowo było gorąco, ale potem się pochmurzyło - lecz na szczęście nie padało.
Średnia dziś nie tak wypasiona, jak ostatnio - ale to wina piachów i fatalnego asfaltu przez łącznie chyba z 10 km-ów oraz braku większych górek. A przede wszystkim zatrzymywania się na fotki :p
Kategoria 2. Opłotki, czyli mniej niż seta
- DST 75.10km
- Czas 02:46
- VAVG 27.14km/h
- VMAX 47.52km/h
- Temperatura 31.0°C
- Kalorie 3238kcal
- Podjazdy 263m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Pociśnięte w Malinę
Niedziela, 29 kwietnia 2018 · dodano: 29.04.2018 | Komentarze 12
Dziś od rana pojechałem do Kutna, mając po drodze dwa cele: pewien nieduży kościółek za Piątkiem, o którym słyszałem, że nosi w swych ścianach pociski - oraz niezwykły, ozdobny pałac w Malinie - tuż u wrót Kutna.Po drodze gnębiły mnie różne przeciwności: wzrastająca do poziomu solidnego upału temperatura, napęd, który ma już trochę dość (a do serwisu jeszcze ponad miesiąc!) oraz wiatr, który miał być w plecy, a był plecno-boczny, a od rzeczonego kościółka, aż do Kutna (czyli łącznie ze 20 km) wręcz boczny. Jechało się więc w sposób nieco siłowy.
W kościółku zamiast pocisków (chyba, że są w środku, ale nie było jak sprawdzić, bo trwała msza) znalazłem ślady po ostrzale - zapewne z Bitwy nad Bzurą w 1939 roku; pałac w Malinie okazał się zaś cud-miód, w przeciwieństwie do otaczającego go parku, który sprawia wrażenie zaniedbanego. W każdym razie jako restauracja (która funkcjonuje w pałacu) - sympatyczna miejscówka :)
A potem już tylko w żarze okropnym myk na stację w Kutnie - do pociągu wg rozkładu było jeszcze 40 minut - cóż z tego, skoro po tym czasie głośnik dworcowy ogłosił, że moja ŁKA spóźniona będzie kolejne 40... na tym się nie skończyło, bo ostatecznie zamiast o 14.37 pociąg odjechał na Uć o 16.00 :/ A całe to oczekiwanie na peronie, gdzie nie było skrawka cienia. Gdybym wiedział, że będzie to trwać aż tyle, chyba bym przebiedował w budynku dworcowym. Inne pociągi też zresztą były pospóźniane - od 20 do 40 minut - widać musiało się coś wydarzyć na torach pod Kutnem.
Jak już wreszcie udało się ruszyć, okazało się, że jadę z dwoma sympatycznymi szosowcami - po 150 km-ach upał i powrót pod wiatr ich pokonał i ostatni etap pokonywali tak jak ja, czyli koleją. Słowo do słowa i wyszła miła rozmowa - okazało się, że są znajomymi dwójki moich znajomych rowerowych: kolegi MrScotta, z którym rowerowałem w grudniu do Jamboru i Pani Emerytki Jadzi, o której też niedawno wspominałem na bs-ie :)
Rozmawiało się na tyle fajnie, a tłok w międzyczasie zrobił się tak wielki (zawartość dwóch pociągów upchnięta w jeden!), że ostatecznie wspólnie wysiedliśmy dopiero na Kaliskiej (gdzie wysiadało 3/4 narodu), choć miałem zamiar to zrobić stację wcześniej, skąd miałbym bliżej do domu. Pożegnaliśmy się - i każdy ruszył w swoją stronę - a ja w tę najlepszą, bo na obiad ;)
TomTom z trasą do Kutna - oraz Relive z trasą z fotkami (kościółka, Maliny i stacji w Kutnie).
Pochwalę jeszcze średnią - mimo rzężącego napędu, upału i nie zawsze do końca wymarzonego wiatru - znów wyszła okumiła :)
Kategoria 2. Opłotki, czyli mniej niż seta
- DST 76.12km
- Teren 2.32km
- Czas 02:51
- VAVG 26.71km/h
- VMAX 46.69km/h
- Temperatura 30.0°C
- Kalorie 3252kcal
- Podjazdy 362m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Historyczna Żelazna
Sobota, 28 kwietnia 2018 · dodano: 28.04.2018 | Komentarze 8
Popołudniowy wyskok pod Skierniewice - celem była wieś o nazwie Żelazna, pamiętna z racji tego, że w jej pobliżu zmarła w 1944 roku słynna pisarka - Maria Rodziewczówna, autorka m.in. "Lata Leśnych Ludzi". Pisarka przez wiele lat przyjaźniła się z rodziną Mazarakich, do których, oprócz Żelaznej należał także pod-ucki Żeromin. Korzystając więc z silnego, tylnego, lub tylno-bocznego wiatru z W pojechałem zatem sprawdzić, co zostało w Żelaznej z pamiątek historycznych związanych z historią Mazarakich i Rodziewiczówny.Początek trasy to zwykły odcinek do Stryjkowa, następnie zagłębiłem się w nie zawsze równe asfalty - i tak, jadąc (jak to po Uckich Pagórkach) góra-dół-góra-dół, po (nie;)równych 2 godzinach osiągnąłem Żelazną.
Powitały mnie zadbane dawne zabudowania gospodarcze - tuż obok odremontowany dwór z otwartą bramą zapraszającą na ozdobny podjazd. A tam pierwsza niespodzianka - duży głaz poświęcony pani Marii. Na dworze tablica pamiątkowa upamiętniająca postać Aleksandra Mazarakiego - przyjaciela i opiekuna pisarki.
Spod dworu udałem się na miejscowy cmentarz, gdzie oprócz zabytkowej kaplicy cmentarnej odnalazłem rozległy grobowiec Mazarakich, w którym też początkowo pochowana była pisarka, nim po 2 latach przeniesiono ją na Powązki.
Do kompletu miejsc historycznych należało teraz odnaleźć zagubiony wśród pagórkowatych pól i zagajników dawny folwark Mazarakich - Leonów, gdzie właśnie zmarła Rodziewiczówna. I odnalazłem! Co prawda jest tu teraz jakaś strasznie zaniedbana chałupa murowana, częściowo z kamienia, a wokół straszą zdezelowane auta i stara przyczepa campingowa...nie odważyłem się tam wleźć (ze względu np. na możliwość nagłego zaistnienia złych psów), nie wiem też do końca, czy to właśnie ten dom...ale wszystko by na to wskazywało. Zrobiłem więc z oddali kilka fotek, również krajobrazu - przepiękne miejsce, przypominające trochę pogórza - i zjechałem piaszczystą drogą z innej strony Żelaznej po wisienkę na torcie - czyli do miejscowej szkoły imienia, a jakże - Marii Rodziewiczówny :)
Wniosek, który cieszy: Żelazna pamięta! :)
A potem już tylko (tym razem częściowo pod wiatr, na szczęście słabnący) do najbliższego pekapu w Dąbrowicach Skierniewickich.
Nim wsiadłem do ciapągu, kupiłem jeszcze colę w miejscowym sklepiku - przede mną w kolejce zakupy czynił pan murarz: kupił ileś ćwiartek, dwie zgrzewki piwa i też colę - na popitkę: JEDNĄ puszkę :D
Kolej dotoczyła się na Fabryczną, na mieście puchy długoweekendowe - więc przyjemny koniec pouczającej, a przy tym przyjemniej, choć niezbyt dalekiej i trochę zbytnio jak dla mnie upalnej wycieczki.
Trasa w TomTom-u i Relive z najważniejszymi fotkami.
A dodam na koniec wpisu, że trzasnęły właśnie: tysiąc km-ów w kwietniu i dwa tysie od początku roku, co daje nadzieję na lepszy niż w zeszłym roku wynik na koniec :)
Kategoria 2. Opłotki, czyli mniej niż seta



