Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 89838.28 kilometrów - w tym 3463.40 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.01 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2025 button stats bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

5. Nieśpiesznie z M.:)

Dystans całkowity:13551.27 km (w terenie 1184.91 km; 8.74%)
Czas w ruchu:662:45
Średnia prędkość:20.45 km/h
Maksymalna prędkość:59.62 km/h
Suma podjazdów:23290 m
Maks. tętno maksymalne:180 (100 %)
Maks. tętno średnie:125 (69 %)
Suma kalorii:141356 kcal
Liczba aktywności:263
Średnio na aktywność:51.53 km i 2h 31m
Więcej statystyk
  • DST 100.50km
  • Teren 6.30km
  • Czas 04:39
  • VAVG 21.61km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kujawiaczek z lekkim udarem

Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 28.07.2014 | Komentarze 10

Postanowiliśmy z M. pozwiedzać trochę Kujawy. W tym celu z samego rana, w tropikalniejącym upale udaliśmy się na Dworzec Kaliszczański, celem wsięścia do ciapągu z rowerami - i wysięścia we Włocławku - a dalej już rowerowo - do Torunia.
Już na dzień dobry, czyli przy kasie okazało się to jednak niemożliwe! A przynajmniej tak powiedziała mi pani, u której zamierzałem kupić bliet. Otóż między Zgiercem, a Kontrewersem nie jeżdżą pekapy, tylko zastępcza komunikacja autobusowa, która nie zastępuje jednak pociągu w kwestii przewozu rowerów, bo ich po prostu nie bierze. Wkurzeni jak 150 pogalopowaliśmy na peron i po ciężkich pertraktacjach z panią konduktor w końcu "na własne ryzyko" dokonaliśmy zakupu biletów. Musiałem jeszcze w związku z tym lecieć z powrotem do hali dworca do bankomatu, bo z kolei oczywiście w kolei można płacić gotówką tylko. Ten kraj kiedyś zginie - nie dzięki bombom, terrorystom, carowi Władimirowi i gorzale - a nawet nie przez KRUS i Skoki - on zginie przez PEKAPE!! :/
Pociąg ruszył, potem wszyscyśmy wysiedli w Zgiercu - a panowie kierownicy autobusu zastępczego - oczywista, że się nie da! Dłużej trwało, że się jednak (do luku bagażowego), niż samo pakowanie. Autobus następnie objechał w kółko całe miasto - i na pierwszej stacji za miastem - stał już ciąg dalszy pociągu. I znów przepak - a wszystko już w solidnym upale. Reszta podróży do Włocławka upłynęła, aż prawie wody zabrakło, tak grzało.
We Wło pierwsza rzecz to zakupiliśmy bilety powrotne (z Torunia) - by oszczędzić sobie kolejnych kolejowych przyjemności typu "rowery się już nie zmieszczą" albo cośtam.
No i wreszcie ruszyliśmy w drogę - na początek na drugi brzeg Wisły. Miałem tam trzy bardzo wdzięczne gminy do zaliczenia (Fabianki, Bobrowniki i Czernikowo). Miasto się skończyło, zaczęły się lasy - i zaskakujące podjazdy i zjazdy. Spodziewałem się plaskatości tej strony doliny Wisły - a tu proszę - niespodzianka. Wiatr niby pomagał, ale był tak gorący, że jechało się źle i wolno - mimo dobrego asfaltu. Po drodze chwila postoju pod bardzo malowniczymi ruinami zamku w Bobrownikach - i znów w drogę, bo musieliśmy zdążyć na konkretny prom w Nieszawie, celem zmiany brzegu. Zdążyliśmy, a nawet jeszcze wypluskałem z kurzu i błota Meri w Wiśle - sam też miałem ogromną ochotę plusnąć, bo od słońca już potężnie kręciło mi się w głowie. Wsiedliśmy na prom (bezpłatny!) i po kilku minutach byliśmy już w Nieszawie. Tu długi postój pod sklepem z piciem przy rynku w cieniu - trochę się zrobiło lepiej - więc objechaliśmy miasteczko - i na Raciążek! Początkowo dołem, potem jakąś szutrówką wzdłuż krawędzi doliny - a jak się zaczął podjazd, nieambitnie zsiedliśmy z rowerów i w żarze wtoczyliśmy je pod kolejny sklep z piciem - już w Raciążku. Potem znów przerwa pod ruiną zamku - i zaczęło się robić nieco obsuwowato, jeśli chodzi o czas. No to myk znów w dół - wspaniałą serpentyną na Ciechocinek. W Ciechocinku natknęliśmy się na Fontannę Grzybek, w Parku Zdrojowym pluskały się czarne łabędzie, a w pijalni wód mineralnych po naszej wizycie zapewne pozostał lej depresyjny ;) Nawodnieni objechaliśmy dookoła tężnie, nawdychaliśmy się tego, co trzeba się tam nawdychać - i boczną asfaltówką pognaliśmy na Otłoczyn - i do krajowej jedynki na Toruń. Miałem nadzieję, że będzie pusta w związku z równoległą bezpłatną autostradą - a tu wręcz odwrotnie! Ki diaboł? Wymyśliłem, że pewnie na wysokości Ciechocinka wszyscy jadący do Torunia zjeżdżają na jedynkę, a może dalej jest bramka i każdy, aby nie stać w korku - i tak wali przez miasto? Tak, czy siak, na szczęście szerokie asfaltowe pobocze doprowadziło nas po kilku kilometrach do rogatek Torunia. W drodze na Stare Miasto jeszcze chwilowo poplątaliśmy trasę, bo coś nowego zbudowali, ale ostatecznie wylądowaliśmy na Bulwarze Filadelfickim - i została nam zaledwie godzina do pociągu powrotnego - na pozwiedzanie za mało, na niezobaczenie niczego - stanowczo za dużo. Pieszkom więc przegalopowaliśmy przez środek Starego Miasto, zjedliśmy szybkie lody dla ochłody - i już trzeba było lecieć znów przez most na drugą stronę Wisły - na pociąg. Ledwo zdążyliśmy.
Pociąg okazał się taki bezprzedziałowy, a w naszej części rowerowo-bagażowej rozsiadło się trochę rozrywkowo nastawionej do świata młodzieży sztuk 6, którzy na zmianę grali w karty, spali i się budzili wzajemnie, płatali różne psikusy, pili ciepłe piwo i próbowali zdążyć wypalić fajkę w drzwiach na kolejnych dwuminutowych postojach - więc podróż minęła szybko, mimo, że okrężną przez Łowicz (zapewne w związku z owymi wykopkami pod Zgiercem).
Wysiedliśmy na Kaliszczańskiej - i już po ćmaku wróciliśmy do M., po drodze robiąc jeszcze zakupy w jedynym czynnym o tej porze w niedzielę sklepie - czyli Teskaczu. Dobiliśmy setnie (a nawet ponadsetnie - ale bez dokręcania!) zmordowani tuż przed północą.


  • DST 65.70km
  • Teren 0.50km
  • Czas 02:48
  • VAVG 23.46km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czarnocincinatti Beznabiałowe

Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 26.07.2014 | Komentarze 3

Po dwudniowej przerwie w rowerowaniu związanej z leniem oraz brzydką pogodą - wycieczka po słynne serki czekoladowe do źródła - czyli Milkpolu w Czarnocinie.
Pojechaliśmy z M. wczesnym popołudniem - via Stróże, Wolę Rakową, Wardzyń i Dalków do Czarnocina. Niestety - po drodze skręciliśmy jeszcze na Zamość, gdyż M. postanowiła kolekcjonować Zamoście - w ten sposób ma już dwa ;) Tuż za Zamościem obejrzeliśmy miejsce po domku Reymonta, zawróciliśmy znów na Zamość (ale jako trzeciego go nie liczyliśmy, bo to był ten sam Zamość, co poprzedni) - i okrążywszy zalew od południa dotarliśmy wreszcie do Czarnocincinu. Do tego miejsca dmuchał nam przeważnie prosto w nosy krzepki ESE-sman, więc jechało się ciężko. W Cz. okazało się, że ani w Milkpolu, ani w obu pytanych spożywczakach nikt nic nie wie w kwestii serków. Jak niepyszni zjedliśmy kaszankę i inne takie, a następnie zalegliśmy nad zalewem, a ja nawet sobie popływałem jeden raz. Popływałbym i drugi, ale zaczęło się nieprzyjemnie chmurzyć i pierwsze pomruki zasugerowały sprawny odwrót. Przez Rzepki zresztą - i z wiatrem. Potem była, pardą ekseląs - Wola Kutowa i (dla odpo-kuto-wania) - Modlica, gdzie jest piękny nowy wiadukt nad niebudowaną A1. A później na Kalinko, Kalinko, Kalinko niemoje i Kalino - a tu miła niespodzianka - niemal na całej długości zamiast dziurdziołów straszliwych - świeży asfalt. Mrrrau! Do tego momentu było przeważnie z ESE-smanem, ale czym bliżej miasta Uć, tym się robił coraz bardziej boczniak - i to całkiem ostrogowaty! Na dodatek chmura czarna była wciąż coraz bliżej - na jej krawędzi znalazł się na koniec Sklep Pod Psem, gdzie zrobiliśmy zakupy - i trzy minuty przed metą jeszcze pogoda zdążyła się dopasować do Sklepu Pod Psem - jak lujnęło! W strugach dobiliśmy do mety - a po paru minutach już nie padało :p
Sakwy dość lekkie, bo specjalnie z miejscem na serki - następnym razem zrobimy wyprawę do najbliższego spożywczaka - tam wiadomo, że przeważnie są ;P
Temperatury nie podaję, bo źródło się popsuło znowu, ale cały dzień parno i gorąco, choć słońce tylko w pierwszej części przejażdżki.


  • DST 45.50km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 24.16km/h
  • Temperatura 38.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć z grillem miast ogniska

Sobota, 19 lipca 2014 · dodano: 19.07.2014 | Komentarze 0

Od rana od M. do p. na P. via pętelka - z wiatrem. Już bardzo gorąco.
Po południu w ogromnym skwarze z p. na P. w towarzystwie M. kupić małe (ale ciężkie) conieco do Manu, potem na chwilkę do d. i z d. na proszone ognisko, które okazało się grillem, zresztą na fajnej niezabudowanej działce pod lasem, aczkolwiek przy ulicy Chromolonej. Oprócz nas byli głównie różni młodzi z młodemi oraz pies rasy Komisarz Aleks.
Posiedzieliśmy nieco, pogadaliśmy z Koleżanką Danką, pożarliśmy białą z grilla i chupiące bułeczki takoż podpiekane - i na abarot.
Byliśmy z powrotem punkt zachód słońca.
Sakwy od momentu zakupów wypchane i ciężkie, wiatr słaby z S.



  • DST 85.50km
  • Teren 4.30km
  • Czas 03:52
  • VAVG 22.11km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ęczyca-Uć

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 8

W ramach dwuosobowej akcji rowerowej "cudzego nie znamy, bo w Polskę ruszamy!" postanowiliśmy ruszyć z M. od rana w jakieś miejsce, gdzie diabeł mówi dzień dobry. Na początek omal czasówka pod wiatr na dworzec kaliskowy, bo jak zwykle byliśmy do bólu punktualni. Na szczęście nie było kolejki przy kasach ;)
Wsiedliśmy w ciapąg do Ęczycy - i po godzinie z hakenkrojcem (wiadomo - jak diaboł to musi Niemiec! Hmm, albo papież? ...Sprawdzić, czy nie ksiądz;p) byliśmy już na miejscu. Miasteczko ładnie odmalowane, podobnie rynek, a na rynku po nocy dogorywał Nocnik - i to jubileuszowy, bo dziesiąty. Przejawiało się to zespołem Czerwony Tulipan, albo czymś takim. Lokalsi nam powiedzieli też, żeby się nie bać, więc pojechaliśmy do Boruciego Zamku. Z zamku na Tum, a po drodze rundka po bardzo ładnym miejskim parku. Przed Tumem dostrzegliśmy zagrody w stylisku ogólnochłopskim i wiatrak - znak niechybny, że skansen! I rzeczywiście - koszmarna betonówka z płyt z epoki PRL-u kładzionego doprowadziła do muzeum i bardzo miłego i uczynnego pana kustonosza, który nam przyniósł ulotek i oprowadził po obejściu. Obejrzeliśmy kolekcję makatek, olejów z własnego tłoczenia, kapliczkę z Nepomucenem i piec do lepienia garnków przez resztę nieświętych.
Po tych atrakcjach myk pod archikolegiatę, gdzie akurat była msza, więc otwarte, ale nie ma jak zwiedzać, no bo msza. Nic to - pocieszyliśmy się zdobyciem pobliskiego grodziska - i na abarot - oraz na Górę Świętej Gosi (co garnków, jako święta, zapewne nie lepiła). A tam odpust - i to zupełny! Zupełnie prawie wręcz i ledwo, ale przebiliśmy się przez dziko wystrojone miejscowe bonza i tłuszcze wszelakie i nawet wdrapaliśmy się na samą górkę - a tu, jakże by inaczej - msza ;) Z odpustu zabraliśmy (płacąc) obwarzanek - i dalej w drogę. Po paru kilometrach ukazała się cukrownia w Leśmierzu - bardzo interesujące mikromiasteczko fabryczne - zakład większy od całej reszty, dosłownie 3 ulice (częściowo na krzyż). I kościółek - tym razem bezmszowy, ale zamknięty, choć spiczasty bardzo.
Kolejnym z miejsc ciekawych (ale tylko nazewniczo) były Boczki, a potem Skotniki - i opuszczony dwór z dziurą w zabitych drzwiach. Ledwo przelazłem do środka, a tu mnie wita w ciemności głos ochrypły, że dzień mamy dobry! Jak dobry - to dobry - i jeż z nagła zjeżony na łbie oklapł był. Głosem okazał się drzemiący w chłodzie na dworu Pan Menel Tutejszy. Poczuwając się do bycia gospodarzem chciał nas po ciemku nawet oprowadzić, ale wywinęliśmy się jakoś, choć zdążyliśmy jeszcze usłyszeć opowieść o garnku pełnym złotych monet zatopionym w podworskim oczku wodnym - po czym nieśmiało poprosił był pan o 2 zyle, bo taka sucha ta niedziela... Dostał 2,50 z życzeniem smacznego, to promieniał jeszcze z daleka, jak już byliśmy odpowiednio daleko, by widzieć jak z daleka promienieje.
Ze Skotnik po paru kilometrach dotarliśmy na obiadek rodzinny do Sokolnickiego Lasu - były m.in. podudzia ze stonogi. Wyglądały jak z kurczaka, ale kto to widział, żeby kurczak miał aż tyle nóg? Po pożarciu dość dokładnym pożegnaliśmy gościnnych R. M. - i już bez większych przygód, trasą najkrótszą, bo się zrobiło późnawo, via prawie cała Uć dotarliśmy o zmierzchaniu do M. Z mniejszych przygód były jeszcze wyścigi dzieci na motorach wyprzedzające mnie prawą poboczem zakrzewionym (ale się uchachałem:D) oraz wyjątkowo duży ruch w Łągwiennickim Lesie, gdzie jest zakaz ruchu, ale czego się nie robi z poczucia desperacji, że to już koniec weekendu i wszystkie piwa wypite?...
Wiatr cały dzień dokuczał - wiał z W i SW, a więc boczniak to był - i to dość ostrygowaty (a raczej west-rygowaty), na koniec powiał w twarze - i ucichł.
Sakwy nieco wypchane.


  • DST 27.70km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:08
  • VAVG 24.44km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć przybijająca pionę

Wtorek, 8 lipca 2014 · dodano: 08.07.2014 | Komentarze 4

Rano z wiatrem do p. na P. via pętelka - na koniec korek niestety.
Po południu pod silny wiatr częściowo w towarzystwie M. podobnie - a częściowo dlatego, że M. nadal preferuje korek rowerowy na dedeerówie, ja zaś wolę zdecydowanie samochodziarski na jezdni, bo można go minąć prawym skrajem, a rowerowego nijak ;p
Nadal gorąco; sakwy lekkie - i niepostrzeżenie padło 5 tysi w 2014 r.



  • DST 29.10km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:06
  • VAVG 26.45km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć ze zdecydowaną M., burzą i średnią, że ho-ho!

Poniedziałek, 7 lipca 2014 · dodano: 07.07.2014 | Komentarze 0

Rano M. zdecydowała się pojechać rowerem do swojej p. (na Z.), a ja tradycyjnie pętelkowo do p. na P.
A po południu już wraz z M. (częściowo, bo wolała dedeerówę na tym odcinku, gdzie ja wolę jezdnię) do Teskacza. Tam przeczekaliśmy krótką burzę - i w długą znów via pętelka.
Rano gorąco i słonecznie z wiatrem tylnym i tylno-bocznym, niezbyt silnym. Przed burzą w wyjątkowo parnych klimatach, a po burzy pod silny, przednio-boczny wiatr.
Od Teskacza ponadto sakwy bardzo przytyte wiktuałami - i sam nie wiem jak z tego wszystkiego wyszła średnia taka, że ho-ho oraz nazwa kategorii pt. "Niespiesznie z M." chyba zaczyna nomen-omen powoli przechodzić do lamusa ;)


  • DST 38.10km
  • Teren 12.90km
  • Czas 01:48
  • VAVG 21.17km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Byczenie w Buczku przy byczku

Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 6

Niedzielna wycieczka z M. do wsi Buczek, gdzie karczma "Raz w nawozie" robi byczą ucztę: bez zbędnego zalewania wystarczy napisać, że co roku w pierwszą niedzielę lipca odbywa się tu Święto Zalewajki połączone z pieczeniem byka w całości na gigant-rożnie!
Jak mlasnęliśmy - tak zrobiliśmy: od M. ruszyliśmy Malowniczymi opłotkami do Wiączyńskiego Lasu, stąd szturmem na Moskwę i już za chwilę były Jaroszki bezmięsne oraz mięsny Buczek. Dobiliśmy w samą porę - właśnie leciała Wolna Grupa Bukowina w odsłuchu, a 10 minut po nas zjawiły się autokarowo niezliczone ilości uniwersytetów trzeciego, czwartego, szóstego i dziesiątego silnia wieku z przyległościami i zaczęła się biba piknik party w karczemnych ogrodach. Ponieważ udało nam się zająć jeden z ostatnich stolików, więc na zmianę chodziliśmy zwiedzać stragany z tradycyjną żywnością, jakże tradycyjnie występujące przy tak tradycyjnych okazjach.
Skosztowaliśmy:
1. gęsich wątróbek
2. schabiku ze śliwką
3. czegoś równie dobrego nie pamiętam
4. 3 oscypki z grilla z żurawiną
5. lody bakaliowe i porzeczkowe
6. trzy rodzaje ciasteczek
7. jak mi się przypomni co jeszcze, a chyba coś jeszcze, to dopiszę
8. acha - Espresso (free!) od Zeptera ;)
Nim się obejrzeliśmy, po Królową Balu, czyli zalewajkę ustawiła się kolejka-gigantówa, zwłaszcza, że serwowana była całkiem (w przeciwieństwie do powyższych potraw) za darmo! Do tego skwarki, śmietana, chlebek na zakwasie.... ;> Dla takich chwili doprawdy warto mieć trochę zakwasów nie tylko chlebowych, ale i rowerowych!
Pojedliśmy, spotkaliśmy ze znajomych Pana Doktorka, Taką Jedną Panią Sąsiadkę oraz Pana Dyrektora Parku. Ponieważ zaczęło się w międzyczasie chmurzyć i pokropywać, rzuciłem myśl, żeby już się ewakuować na Uć, jednak przeważyło zdanie M., że trzeba poczekać na losowanie nagród Zeptera. Miało być o 16:00, tymczasem na scenę wlazło wielu artystów muzycznych - sopranistki i barytoniści wykonywali znane arie (m.in. aria z miauczeniem) oraz przeboje popularne, ale też momentami kociomuzycznie. Przy "Beszamel Mucia" byk, który w międzyczasie dogorywał na ruszcie był już piękny złoty, a tu cepterowego losowania ani widu ani słychu! W końcu się odbyło, oczywiście nie wygraliśmy skrobaczki do kartofla, ani noża, by się pociachać z tej radości, za to w międzyczasie do byka ustawiła się kolejka niczym do zalewajki, mimo, iż za 100 g byka chcieli, a jakże - 15 zyli. Mięso tez zapewne nieco zylaste, a jeszcze nadmieńmy, że byk waży więcej niż 100, a nawet 1000 gram, więc wypięliśmy się na drenującą w zamyśle organizatorów kieszeń końcówkę impry i wróciliśmy do miasta Uć - tym razem nieco inaczej, bo przez Polik i przy barze "Paprotka" i dopiero w Lesie Wiączyńskim wróciliśmy na poranny szlak.
Cały dzień skrajny upał, dodatkowo trochę wiatru - a że sporo tym razem było jazdy terenowej, to i średnia wyszła mocno obiboczna.


  • DST 32.80km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:26
  • VAVG 22.88km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ozorków...

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 05.07.2014 | Komentarze 8

...pojeść w chrzanowym sosie i żeberek w piwie - ale po kolei:
Rano klasycznie trasa M. - p. na P. - wiatr tylno-boczny, umiarkowany.
Z p. na P. do d. w towarzystwie M., która odebrała dziś zliftingowaną Trinity z serwisu - i do pobliskiej Kiełbasowni, gdzie rzeczone ozory i żebra ach mniamu-mniam!
A stąd pod silny wiatr, więc tempo znacząco spadło nadal z M. do M.
Via pętelka rzecz jasna ;)
Sakwy dość ciężkie, zwłaszcza w drugiej części wycieczki.


  • DST 36.20km
  • Teren 0.40km
  • Czas 01:27
  • VAVG 24.97km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć i Opłotki serwisowo

Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 28.06.2014 | Komentarze 0

Nadejszedł wielkimi kołami moment, że M. musiała wreszcie oddać swą Trinity do przeglądu, a że serwis okazał się być w Rudych - i to Imponderabiliach - więc pojechaliśmy z rana do serwisu. Po drodze z atrakcji m.in. owieczki naprzeciw Kurzego Przystanku i kawałek Trasą Górnolotną.
Z serwisu M. wróciła środkami masowego rażenia, a ja zrobiłem sobie quasiczasówkę (quasi, bo przy silnym bocznym wietrze) - na koniec jeszcze dla fasonu pętelka wokół Dellicji.
Wiatr z N, a więc w obie strony przeważnie boczny, potężny.
Sakwy lekkie.


  • DST 100.10km
  • Teren 8.50km
  • Czas 04:29
  • VAVG 22.33km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wpadlim na dzień do Tomaszowa

Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 19.06.2014 | Komentarze 7

Od rana postanowiliśmy z M. ruszyć na podbój Tomaszowa, z racji korzystnego wiatru oraz miłej perspektywy powrotu pekapem. Jak postanowiliśmy – tak wystartowaliśmy. Początkowo opłotkami miasta Uć – w Feliksinie minęła nas grupa czterech sympatycznych szosowców i się nawet ładnie przywitali, więc w nagrodę wsiadłem im na koło kładąc się w lemondce. Niestety, za chwilę musieliśmy odbić w terenową gruntówę, by nie telepać się fatalną dedeerówą w Pilśniowej Dziurze :p
Minąwszy kościół pełen procesjonistów, pomknęliśmy trochę asfaltami, trochę wertepem na Bukowiec i Zieloną Dziurę – tu dwa bażanty na środku szosy – jeden skoczył w lewo, drugi w prawo, a ja za nimi! Koło Benia Fefnaftego zrobiliśmy krótką przerwę i okazało się, że właśnie są maliny! ;D Po pożarciu pojechaliśmy na Borową, potem (przy bocznym wietrze) na Chrusty Stare i Nowe, wskoczyliśmy na chwilkę na główną szosę Koszulki – Baby, by po chwili skręcić na Mikołajów. Już wcześniej zresztą widzieliśmy drogowskaz mówiący "Stajnia Mikołajów" - a ja naiwny zawsze wierzyłem w stajnię reniferów... W Mikołajowie w pędzie wypatrzyłem w przydrożnej kępie drzew tabliczkę z napisem (jak mi się zdawało) „Tu leżą Niemcy” – po ostrym hamowaniu i zawróceniu okazało się jednak, że to napis mówiący „Nie wyrzucać śmieci” :D – jak to podświadomość czasem hula, niczym wiatr w polu! To jednak zwiastowało początek dzisiejszego cyklogrobbingu – odwiedziliśmy w kilku kolejnych wsiach łącznie 6 cmentarzyków ewangelickich w stanie następującym:
  • 1.Wilkucice – zachowało się kilka nagrobków
  • 2.Maksymilianów – cmentarzyk kompletnie zachęchany, busz istny na skraju pól i lasu, nawet właściwie bez dojazdu (dojechaliśmy miedzą z trawą po pies) – nic nie zostało
  • 3.Łączkowice – niby we wsi, ale bez dojazdu (od strony szosy ktoś sobie działkę zrobił) – zachowało się parę grobów i stare dęby
  • 4.Ciosny – w szczerym, piaszczystym polu kępa drzew – zachowane fragmenty muru od strony wsi i kilka grobów, w tym dwa powojenne
  • 5.Aleksandrów – zachowane obmurowania grobów, na których wyrosły bujne chaszcze, ponadto teren zadziwiająco bezkrzaczasty (las brzozowo-sosnowy z dużymi drzewami liściastymi typu cmentarnego – w runie zaś zatrzęsienie poziomek, ach mniam! :D
  • 6.Lipianki – zachowany kawałeczek muru i pojedyncze nagrobki, bardzo rozległy teren bardziej już przypominający las niż cmentarz.
Z Lipianek był już tylko rzut beretem do Ujazdu (po drodze resztka wiatraka) – w Ujeździe przy ładnie odnowionym rynku z nieśmiertelną Kościuszką i fontanną oraz studnią był czynny spożywczak, więc kupiliśmy picie (bo nam się skończyło właśnie) i zjedliśmy jakieś drobiazgi wiezione od rana. Pokrzepieni, włamaliśmy się boczną furteczką z niedźwiedziami do parku pałacowego – bardzo miłe, malownicze miejsce z licznymi stawikami i równie licznym, choć nieco poprzewracanym starodrzewem – a najciekawszy sam pałac, widać właśnie kończy się jego remont generalny. Pokręciliśmy się po parku, potem obejrzeliśmy kościół i pojechaliśmy znów trochę z bocznym wiatrem gładziutkim asfaltem w kierunku Wolborza. W miejscowości Wygoda, gdzie skręciliśmy na Tomaszów skończyła się wygoda z asfaltem, a zaczął boczny-kostropaty. Jednak z kolei zrobiło się niemal idealnie z wiatrem, więc nawet nie obejrzeliśmy się, jak był już wiadukt nad Gierkówą i zaczął się Tomaszów. Dojechaliśmy nieco pokrętnie do rynku – a tu remont. Na szczęście moja ulubiona uliczka Rzeźnicza nietknięta i miła pani siedząca przy zamkniętej siedzibie Towarzystwa Przyjaciół, Kolegów, Jak Również Koleżanek i Miłośników Tomaszowa specjalnie poszła po inną, ta z kolei nam otworzyła podwoje, by dać jakiś stary przewodnik po angielsku po mieście, bo nieśmiało żeśmy jej spytali, czy ma może jakiś plan? (myśmy nie mieli, a godzina była jeszcze dość wczesna i wypadałoby pozwiedzać) – cóż, ważne są intencje ;)
Po przestudiowaniu dokładniejszym przewodnika, a zwłaszcza mapy ogólnej okazało się, że możemy obejrzeć jeszcze jeden cmentarz – tym razem żydowski. Po dotarciu na miejsce okazał się niestety zamknięty, więc pojechaliśmy w stronę dworca pekap (oglądając jeszcze po drodze ładny, postewangelicki kościół ze spiczastą wieżyczką), by upewnić się, że pociąg, którym planowaliśmy powrót na pewno dziś jeździ. Otóż jeździ, a myśmy mieli jeszcze godzinkę – no to w długą do Skansenu Rzeki Pilicy. Po dotarciu na miejsce pooglądaliśmy przez płot, bo się zrobiło późno – i z powrotem (inną trasą i niestety pod wiatr) na dworzec. Po drodze jakieś kostkowe dedeery i cepery, bleh! Ale za to na dworcu są pyyyyyszne lody ogromne – nazywają się średnie i kosztują 3,50 – ogonek do nich spory, ale warto! M. wzięła czekoladowy, ja malinowy, wchłonęliśmy ino migiem i już był za moment szynobus na Uć – władowaliśmy się z chyba 10 innymi rowerami, grzecznie powiesiliśmy nasze na hakach (Meridzia dyndała całą drogę, bo tylne koło było za grube i nie weszło w spec-zaczep;). Po głodzinie była już Uć – wysiedliśmy na K., M. pojechała już najkrótszą do siebie, a ja skoczyłem jeszcze na chwilę do d. podlać k. – pod blokiem nadziałem się jeszcze na takiego rowerowego sąsiada, co go z Lavinką i Meteorem one gdaj temu zapoznaliśmy – i znów mi doradzał to i owo ;)
A z d. klasyczną trasą znów z wiatrem do M., więc quasiczasówka by poprawić średnią iście terenową dziś, a na koniec jeszcze jakieś dzikie pętelki wokół trzech bloków na krzyż, by dociągnąć do tej kolejnej setki.
Sakwy cały dzień niezbyt ciężkie – silny wiatr z W (momentami NW) sprawiał, że jechało się przeważnie znakomicie, choć krótkie odcinki z bocznym, albo przednio-bocznym nieco dawały w kość.