Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 89738.17 kilometrów - w tym 3463.34 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.00 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2025 button stats bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

5. Nieśpiesznie z M.:)

Dystans całkowity:13551.27 km (w terenie 1184.91 km; 8.74%)
Czas w ruchu:662:45
Średnia prędkość:20.45 km/h
Maksymalna prędkość:59.62 km/h
Suma podjazdów:23290 m
Maks. tętno maksymalne:180 (100 %)
Maks. tętno średnie:125 (69 %)
Suma kalorii:141356 kcal
Liczba aktywności:263
Średnio na aktywność:51.53 km i 2h 31m
Więcej statystyk
  • DST 55.47km
  • Teren 1.85km
  • Czas 02:08
  • VAVG 26.00km/h
  • VMAX 37.80km/h
  • Temperatura 38.0°C
  • Kalorie 2389kcal
  • Podjazdy 299m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jamborowanie

Sobota, 9 czerwca 2018 · dodano: 10.06.2018 | Komentarze 4

Z Jamboru rano do Dobronia po M., która tamże przyjechała z rowerem pociągiem z miasta Uć - stąd wspólnie rowerowo do Jamboru. Tu spotkanie z miłym kuzynostwem, którzy zjawili się samochodowo.
Wspólny spacer nad rzeczkę potaplać się, a po 4 godzinach znów z M. rowerami do Dobronia, by odprowadzić ją na pociąg powrotny (musiała wracać do pieska!) - i na abarot na działkę, a właściwie ponownie nad rzekę znów się potaplać - kuzynostwo w międzyczasie taplało się nadal :) A na koniec spacerowo na pstrągi, frytki i piwo do smażalni w Starym Młynie, gdzie przesiedzeliśmy do wieczora.
Intensywny, acz przyjemny dzień wyszedł.

  • DST 7.56km
  • Czas 00:21
  • VAVG 21.60km/h
  • VMAX 37.94km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Kalorie 337kcal
  • Podjazdy 62m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

MikroUć z patyczkowaniem

Sobota, 19 maja 2018 · dodano: 19.05.2018 | Komentarze 4

Jesienią roku zeszłego przed domem w gęstym, kolczastym żywopłocie wsadziłem w ziemię kasztany - ostatnio się okazało, że wykiełkowały. Aby więc spółdzielniani kosiarze ich przy okazji ścinania trawy nie unicestwili, należało podjechać do najbliższej KastoRamy (jakie to hinduskie swoją drogą!) I zakupić jakieś patyczki i barierki. Pojechaliśmy z M. drogą rowerową, na której spotkaliśmy mnóstwo przeróżnych Świętych Krów (jakie to nadal hinduskie!), a na przejeździe przez jezdnię nawet panią rowerzystkę przed nami próbowało auto skasować - wszyscy mieli zielone, ale auto skręcało i wymusiło.
Wracając zajrzeliśmy jeszcze do knajpy gesslerowskiej, ale pracują w soboty tylko do 18.00(!), a że było za pięć - więc choć jeszcze było otwarte, to jednak - już było zamknięte :(
Ostatecznie wróciliśmy z patyczkami i płotkiem miast dedeerówami - osiedlowymi uliczkami, gdzie zamiast Santa Krówsk - Śpiące Psy..tzn. Policjanci.
Łańcuch rzęzi, koło lata - więc koniec końców wyjazd nie dość, że krótki - to jeszcze skrajnie ze wszystkim beznadziejnie męczliwy :/

  • DST 72.74km
  • Teren 1.30km
  • Czas 02:43
  • VAVG 26.78km/h
  • VMAX 46.01km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 3159kcal
  • Podjazdy 357m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jambór inaczej

Sobota, 5 maja 2018 · dodano: 05.05.2018 | Komentarze 31

Wycieczka skomplikowana logistycznie, częściowo z M.
Rano do ostatniej chwili M. nie wiedziała, czy jedzie, czy nie - ja byłem zdeterminowany, bo musiałem posadzić na działce dzikie wina oraz podlać choinkę, którą mama posadziła kilka dni temu, gdy była w Jamboru.
W ostatniej chwili M. zdecydowała, że mimo przeziębienia jedzie, ale częściowo pociągiem, więc ostatecznie wyszedłem kwadrans przed nią - i nim dojechała na dworzec oraz dalej ŁKĄ do Dobronia - ja też już tam byłem. Pojechało się bowiem szybko, bo przeważnie z wiatrem :) Niestety, stuki i puki oraz krótkie zgrzytnięcia w napędzie(?) stają się nagminne - podejrzewam wszystko, czyli: 1. support, 2. piastę w tylnym kole (które minimalnie jakby lata na boki), 3. łańcuch (zaczyna strzelać), 4. pedał(y) - kręcąc się - chroboczą. Tak, czy inaczej - niefajnie, bo do serwisu równy miesiąc, a wychodzi na to, że do tego momentu nie ma co ryzykować dalszych wojaży... :/
Po spotkaniu na stacji w Dobroniu z M. już wspólnie ostatnie 14 km-ów - i byliśmy na miejscu.
Porobiłem działkowo to i owo, potem poszliśmy na spacer nad rzeczkę - i M. musiała już niestety wracać na Uć (do Alusia pozostawionego w chałupie) podobnym, łączonym sposobem rowerowo-pociągowym. Żeby jej nie było smutno, odeskortowałem ją do Dobronia - tym razem pod wiatr, uf-uf.
Po pożegnaniu - na abarot - i tu się zdarzył w sumie zabawny przypadek: otóż jechałem świeżutkim asfaltem - po prawej w ramach remontu wydzielono pas odseparowany białą ciągłą linią i jakimiś odblaskowymi farfoclami. Pas nie wiadomo dla kogo, bo oznaczeń brak, choć w domyśle pewnie dla pieszych. Jechałem więc sobie wzdłuż pasa dumając kiedy mnie strąbią, że nie jadę czymś, co przypomina pas dla rowerów. Okazja zdarzyła się już po chwili: z naprzeciwka nadjeżdżał jakiś rowerzysta, a mnie wyprzedzało jadące od tyłu seicento - i trututu. Strasznie mnie to rozśmieszyło i z politowaniem zacząłem machać doń ręką jak do jakiegoś starego znajomego, mając nadzieję, że zobaczy we wstecznym lusterku :D
Przyjechałem na działkę, patrzę na fujzbuka co nowego - a tu moje zdjęcie autorstwa MrScotta, gdy jadę wzdłuż owego pasa! Okazało się bowiem, że w ferworze bacznej obserwacji autotrąba kompletnie nie zauważyłem, że rowerzystą jadącym w tym momencie z naprzeciwka był 1960Dziki, czyli właśnie MrScott!
W dodatku on z kolei myślał, że to jemu kiwam (a nie sejcenciakowi!) :D
A żeby znów nie było, że nie ma fotki, wklejam poniżej ilustrację owej historii: pewnie zzoomowany jestem ja, pas i chyba w oddali trębacz. Aut(h)or - MrScott :)

Trasy: poranna na działkę oraz odprowadzenie M. do pociągu i na abarot - proszę uprzejmie.




  • DST 35.71km
  • Teren 2.51km
  • Czas 01:33
  • VAVG 23.04km/h
  • VMAX 43.81km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 1521kcal
  • Podjazdy 280m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętelka na luzie z M. i rozbitym łbem

Niedziela, 22 kwietnia 2018 · dodano: 22.04.2018 | Komentarze 20

Na początek spieszę uspokoić(?), że w tytule nie chodzi ani o mój czerep, ani o głowę M. - mowa jest natomiast o pewnym pechowym szosowcu...ale po kolei.
Dziś dzień na luzie po wczorajszych i w ogóle ostatniotygodniowych intensywnych wysiłkach wszelakich - więc najpierw poczłapaliśmy z M. i psem do parku, a jak już odpowiednio go zziajaliśmy (tzn. psa, a nie park) na dystansie blisko 4 kilometrów - zostawiliśmy rzeczonego w chałupie i ruszyliśmy po raz pierwszy wspólnie w tym roku na przejażdżkę rowerową.
Ja trochę sponiewierany fizycznie, M. z kolei dopiero zaczyna sezon dwukołowy - więc w założeniu tempo spacerowe. Skończyło się to oczywiście tym, że ja na zmianę gnałem i czekałem - a M. sobie jechała niespiesznie :) Ot, tak to wyglądało zawsze i pewnie już się nie zmieni - jednak co swoje tempo, to nie nieswoje ;) Wyszło mi z tego coś w rodzaju inter(niemal)zawału, bo co parę minut postój na parę minut - i tak łącznie kilka godzin. Nic to, zawsze to jakaś odmiana od monotonnego kręcenia po raz enty taką, lub inną pętelką.
Wybór trasy motywowany był dziś jak zazwyczaj kierunkiem wiatru (umiarkowany z NW), ale też preferencjami rowerowymi M., która zdecydowanie woli kostropate leśne ścieżki i boczne drogi od równych, choć ruchliwych asfaltów. Stąd bardzo dziwaczne coś w ostatecznym kształcie wyszło.
Początkowo przedarliśmy się więc przez tłumy w Arturówku, potem skrajnie dziurdziołowatym, ale nieruchliwym asfaltem przez las, by wylądować na bocznych, przyjemnych, z wiatrem i przeważnie z górki asfaltach na trasie Skotniki-Dobieszków (via Klęk, Kiełmina, Dobra i Michałówek).
W Dobrej chwila postoju nad stawem, potem jeszcze kilka krótkich przerw - i z Dobieszkowa dotarliśmy do szosy na Stryków. Tu kawalątek moją stałą, ruchliwą trasą pętelkową - i skręt na Dobrą-Nowiny. To były ostatnie dobre nowiny na tym etapie przejażdżki - gdy czekałem na M. minął mnie enty dziś rowerzysta - szosowiec w czerwieni. Pewnie bym o nim już dawno zapomniał - tymczasem podjechaliśmy pod górkę, znów chwila postoju (przy tablicy reklamującej jaja prosto od kur-zielononóżek;) - za górką kawałeczek dalej zaczynał się dobry asfalt, a wcześniej ostry zjazd - i dwie prawie niewidoczne dziury. Zdążyłem się rozpędzić, widząc, co się święci - wyhamować - i je ominąć - i nagle widzę na jezdni tuż przede mną jakieś zamieszanie: podjeżdżam bliżej, a tam szosowiec czerwony - leży w kałuży krwi!! A obok krzątają się jacyś ludzie... Co się okazało - pan zjeżdżał chwilę wcześniej z górki, prawdopodobnie nie zauważył dziur - i katapultowało go: przy tej prędkości (rower szosowy!), jadąc prawdopodobnie w zapiętych spd-ach oraz - co mnie zdumiało w kwestii szosowca - BEZ KASKU! - nie miał szans: poleciał dobre 10 metrów.
Na szczęście karetka była już wezwana, osoby, które go chwilę wcześniej znalazły ułożyły go bezpiecznie, podłożyły coś pod głowę. Za kwadrans przyjechała karetka, gość (z początku nie kontaktujący) zaczął trochę przytomnieć, ale tak rozbitej głowy to chyba jeszcze nie widziałem: wstrząs mózgu na bank, krew lejąca się z ucha, ponadto pozdzierane do krwi kolana, chyba coś z barkiem lub obojczykiem...szkoda gadać.
Ratownicy zabrali go do karetki na noszach, chwilę postali - i odjechali na sygnale, po chwili przyjechała policja (zaopiekować się rowerem nieszczęśnika), chwilę żeśmy jeszcze pogadali - okazało się, że ci, co go znaleźli jako pierwsi mieszkają tuż obok i już kilka miesięcy temu zgłaszali owe dziury jako niebezpieczne - nikt się tym rzecz jasna z decydentów nie przejął :/ Pech chciał, że jest to dokładnie na granicy dwóch gmin: jedna wyremontowała wcześniej dziurawą drogę właśnie dotąd, a robiąc remont rozwaliła sąsiedniej gminie ciężkim sprzętem ten asfalt, który był do tej pory dobry. I teraz nikt się nie przyznaje do dziur. Jak to u nas :(
W końcu chyba po godzinie ruszyliśmy wreszcie do domu - już bez żadnych, ani złych, ani niezłych przygód - i tak się zakończyła relaksacyjna w zamyśle, pierwsza wspólna w tym roku przejażdżka z M., która stwierdziła, że jutro kupuje kask.
Ech z tym wszystkim (oraz karetką).



  • DST 56.98km
  • Teren 1.78km
  • Czas 02:13
  • VAVG 25.71km/h
  • VMAX 41.29km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 2440kcal
  • Podjazdy 305m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

S-pętelkowanie z niespodzianymi odrostami

Sobota, 16 września 2017 · dodano: 16.09.2017 | Komentarze 7

W planach dziś była od rana szybka (by zdążyć przed zapowiadanym dżdżem), klasyczna pętelka na S (rowerowe S-8, czyli trasa Sosnowiec-Stryjków-Smolice-Swędów-Szczawin-Samotnik-Smardzew-Scottniki;). Ale ranek przeciągnął się jak kot prawie do południa - w międzyczasie M. jak się dowiedziała, że się najpierw wybieram na najbliższy kompresor (na stacji - a jakże - Bliska) trochę się podpompować, to stwierdziła, że też jedzie ze mną. No dobrze :)
Na Bliskiej kompresor, mimo prób trwających chyba z kwadrans nie chciał z nami współpracować, więc z powodu braku obsługi (siedziała w sklepie stacjowym jednoosobowo i nie była skora do współpracy) pojechaliśmy do nieco dalszej Niebliskiej ;) Tam skuteczne pompowanie w sekund pięć - i M. wróciła do domu, a ja myk w pętelki na S.
Do Sosnowca szło zgonie z planem - tam wpadłem na nieroztropną myśl, by zrodzić więcej kilometrów aby ominąć wiadukt nad A2 -  zatem odbić na Cesarkę. Zemścić się to miało w kwestii wiaduktów w trójnasób, a zaprocentować dodatkową co najmniej dychą km-ów: okazało się bowiem jeszcze przed rzeczoną Cesarką, że jest dziś Trathlon i drogi na Stryjków z tej strony pozamykane... musiałem niepysznie wykręcić zupełnie nie tam, gdzie chciałem, czyli aż na Warszewice i Niesułków - i zaliczyć przy okazji trzy wiaduktowe podjazdy, miast jednego.
Na wjeździe do Stryjkowa wpadłem na myśl, by wypróbować wreszcie kilkuletnią już obwodnicę tego zacnego City. Pomysł, skoro już musiałem jeździć tam, gdzie wcale nie miałem w planach, okazał się być zacnym - gładziutki asfalt, co ciekawe - zero ruchu, a przede wszystkim żadnych durnych kostek nibyrowerowych. Stryjków: oto mój kandydat w ewentualnym konkursie na najprzyjaźniejszą rowerzystom gminę! ;D
W końcu jednak obwodnica się skończyła i musiałem zawrócić do miasteczka. Stąd już dość tradycyjnym ciągiem dalszym pętelki na S (Smolice, gdzie postój w sklepiku na pić - Swędów - Szczawin - Wołyń miast Podola tym razem - Samotnik - Smardzew). Zamiast przez Scottniki odbiłem na łagiewnicki klasztor, potem przez las ulicą Wyciekową nad Stawy Arturowkowe. Tu sobie posiedziałem - i posiedziałbym dłużej, ale zaczęło się czarnochmurzyć, więc wziąłem Mery w obroty - i równo z pierwszą kroplą dżdżu zameldowałem się w domu :)
Sakwy dziś lekkie; wiatr - początkowo słaby oSESek, z czasem nieco stężał i wykręcił na SWojaka, ale bez tragedii. W ostatecznym rozruszanku ani specjalnie nie pomógł (stąd niewygórowana Vmax, jak na tę trasę), ani nie przeszkadzał zbytnio. Jak to mówią komentatorzy skoków: dziś były równe warunki dla wszystkich (niezależnie od kierunku lotu;)
No i smętne 4 tysiące w tym roku odfajkowane.
Trasa:
TomTomowa mapka
i
Relievowy Filmik



  • DST 97.45km
  • Teren 3.10km
  • Czas 03:49
  • VAVG 25.53km/h
  • VMAX 43.92km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Kalorie 4246kcal
  • Podjazdy 554m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ozorków- a potem do Jamboru

Sobota, 27 maja 2017 · dodano: 27.05.2017 | Komentarze 7

Wczesnym rankiem ruszyliśmy rowerami (a ja dodatkowo z kijkami) z M. do Ozorkowa na coroczny, szósty już marsz kijowy nordic walking (stąd ruszyliśmy na NW;) na 10 km. M. jako kibic - a ja bronić nieformalnego tytułu Mistrza Ziemi Ozorkowskiej (cokolwiek to oznacza;). M. miała w planie drogę do Ozorkowa pokonać głównie tramwajem (z rowerem) - na przystanku okazało się jednak, że tramwaje nie jeżdżą z powodu rycia torowiska. Ponieważ się spieszyłem na start, a M. nie chciała jechać główną trasą, tj, jedynką przez Zgierz, zostawiłem ją z mapą - pojechała jakimiś łagiewnickimi opłotkami już bez pomocy środków masowego rażenia i spotkaliśmy się na bodaj siódmym kilometrze mojego zawodowego kijania.
Do Ozorkowa jechało się jak zwykle przeważnie z górki, choć pod lekki wiatr z N. Trochę się spieszyłem (start zawodów o 9:00, ale chciałem jeszcze chwilę odsapnąć, zrobić kijową rozgrzewkę - no i się przede wszystkim zapisać;), więc średnia wyszła na tym etapie 26,15 km/h. Na starcie zameldowała się jakaś setka zawodników. A na mecie jako pierwszy - ja ;))
Po otrzymaniu dyplomu i kiełbasy (ognisko!) - już wspólnie z M. ruszyliśmy do pobliskich Sokolnik do Rodziców M. w odwiedzinki na 1,5 godzinki: tu sernik i woda, duuużo wody, bo słonko raźno przypiekało, a ja po galopie 10 km w 1h i 12 minut nieco odwodniony.
Od Rodziców M. i ich aż trzech psów wróciliśmy na Uć już lubianymi przez M. opłotkami (czyli wąskimi i nieco dziurawymi drogami na około - w tym przez Arturówek).
W domu przepakowałem się, ochlapałem - i już samodzielnie - w drogę, do Jamboru!
Wiaterek miał być z NE, ale coś kręcił już w drodze z Sokolnik - teraz raz był z N, raz z NW, czyli bywało, że boczny. Na szczęście niezbyt silny, bo już trochę byłem wypompowany, a do Jamboru prawie 5 dych. Pojechałem starą trasą łaską na Dobroń, by sprawdzić, czy za tymże już szosa na Ldzań naprawiona, bo ponoć remontowali. Efekt był taki, że władowałem się na długości prawie kilometra w ruch wahadłowy i sygnalizację świetlną. Następnym razem pojadę tamtędy chyba nie wcześniej niż jesienią - szkoda sensu.
A potem już tylko myk na działkę - teoretycznie mogłem dokręcić do setki, ale mi się nie chciało :p
Sakwy cały dzień obładowane - a to coś dla Rodziców M., a to od Rodziców - a to wreszcie na działkę. No i na trasie Uć-Ozorków-Sokolniki-Uć - z kijkami!


  • DST 9.69km
  • Czas 00:26
  • VAVG 22.36km/h
  • VMAX 33.44km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 416kcal
  • Podjazdy 51m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć z M. i Lwem! ;)

Czwartek, 25 maja 2017 · dodano: 25.05.2017 | Komentarze 0

Rano częściowo z M., która uruchomiła swą W Trójcy Jedyną Trinity do p. - powrót już każdy indywidualnie.
Bardzo ciepło, chwilami silniejszy wiatr z N i niestety sporo czerwonych świateł.
Sakwy m.in. ze zwierzętami (na zdjęciach, bo w kalendarzu ZOO w Borysewie;)


  • DST 10.75km
  • Teren 2.40km
  • Czas 00:30
  • VAVG 21.50km/h
  • VMAX 31.50km/h
  • Kalorie 419kcal
  • Podjazdy 95m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uć rajdowa

Sobota, 20 maja 2017 · dodano: 20.05.2017 | Komentarze 8

Od rana rowerowo z M. do Centrum Zarządzania Końskim Szlakiem. Stąd, prowadząc na parkowym rajdzie grupkę blisko 30 uczniów z opiekunami 5 km przez Las Łagiewnicki z kijkami. A potem powrót (przez zawalony do granic możliwości autami) Arturówek.
Gorąco, na początku mało wiatru, potem nieco się wzmógł. W Arturówku - jazda w korku! :-O
Termometr popsuty, ale upałów ciąg dalszy.
Na rajdzie miłe pogaduchy ze słynną Panią Jadzią - emerytką przemierzającą na rowerze rocznie 20 - 40 000 km!! Dziś prowadziła trasę... rowerową ;)


  • DST 57.89km
  • Teren 1.30km
  • Czas 02:18
  • VAVG 25.17km/h
  • VMAX 38.52km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 2470kcal
  • Podjazdy 369m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Popo ciski gdzieś wciśnięte

Niedziela, 2 kwietnia 2017 · dodano: 02.04.2017 | Komentarze 20

Kółko poniekąd graniaste: najpierw do Kaniowej Góry via Zgierz. Miało być z silnym wiatrem z S, a ten wykręcił na WSW, więc efektu łał nie było jesli chodzi o prędkość. W Kaniowej Górze zakup napędu (czyli litra coli) - i dalej już mniej więcej z wiatrem do Stryjkowa przez m.in. Białą, gdzie wszystek jeden kościół nadal jest czarny.
W Stryjkowie obejrzałem dokładnie kościół mariawicki, ale pocisków nie znalazłem.
A stąd niestety pod górę i wiatr powrót na Uć - ale trochę halsem: Dobra, Kiełmina, Klęk i Modrzew - a tu godzinka z hakiem odpoczynku na zaprzyjaźnionej działce przy makowcu ;)
Na koniec jeszcze przez Arturówkowy Las, gdzie aut i ludzi więcej niż drzew - jedno (nie drzewo, auto) chciało mnie koniecznie rozjechać dociskając do krawężnika.
Sakwy z podstawowymi gratami i stopniowo znikająca colą, na koniec jeszcze torba z ciasteczkami z zaprzyjaźnionej modrzewiowej działki ;)
A ogólnie to cinszko przez ten upał paskudny i wiatr. Ja chcę plus pińć - nawet wolę od pińcet plus;) No a póki co - pierwszy raz w tym roku krótki rękawek, krótki nogawek i stary sandałek - na raz w zestawie.
P.S.
Zaś pierwszy dzisiejszy km z M., bo najpierw poszliśmy z rowerami do najbliższego (bo na stacji Bliska;) kompresora - M. podpompowała z racji początku swego sezonu rowerowego, ja nie musiałem - i pojechaliśmy kawałek: M. skręciła do domu oraz sklepów zakupowo - a ja w powyżej opisaną drogę.


  • DST 46.80km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:51
  • VAVG 25.30km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dożynanie na ludowo

Niedziela, 28 sierpnia 2016 · dodano: 28.08.2016 | Komentarze 24

W upale przeogromnym, ale na szczęście (póki co) z wiatrem i przeważnie z górki pojechaliśmy z M. na dwie imprezy ludyczne.
Pierwszą z nich było Święto Pszczoły i Miodu Lipowego w sierpniu ale w Lipce, ale koło Niepszczółkowa.
Jechało się fajnie - najpierwej Stryjkowską, potem przez Dobieszków, Ługi, Kajzerkę - a na koniec Anielin, co go A1 rozdzieliła na pół, więc było trochę kołowania. Na pszczelim święcie bardzo ładnie grała evergreeny biesiadne (i nie tylko) miejscowa mariawicka orkiestra dęta - słuchało się z przyjemnością głodzinkę - typowe lokalne święto niedzielne, aczkolwiek był nawet biskup, który poświęcił wszystko (jak to biskup;)
Po zdegustowaniu placków ziemniaczanych i ciast gospodyń wiejskich oraz niezakupieniu miodów (mamy zapas) i chęci zakupienia pitnego (ale nie mieli odpowiedniego litrażu;) ruszyliśmy już mniej radośnie na abarot inną trasą - pod górki i wiatr i słońce gorące oraz przez Sierżnię (gdzie jest dość siermiężnie) do kolejnej dzisiejszej atrakcji, czyli na dożynki powiatowe w Plichtowie. Dożynki to oczywiście nie tylko malutkie dogi wściekle ganiające rowerzystów (tych spotkaliśmy dziś zaskakująco mało!), ale też i kolejna impra - i, jak się okazało - full wypas!
Zapoznaliśmy (MLASK):
- pieczenie z mięs
- pierogi po wszelkiemu, ale my z serem na słodko
- chleb z miodem (na powitanie)
- ogórek kiszony
- jajko faszerowane
- cukinia faszerowana
- kiełbasa
- kaszanka (średnia, bo na... słodko)
- szynka prosto od świni
- chleb ze smalcem
- sałatka z cukinii na ostro
- nadzionka z farszu
- rolada z łososia
- rolada z szynką w serze
- groch z kapustą
- kwas chlebowy
- czegóż tam jeszcze nie było wszelkiego!
- sorbet lodowaty!
- starosta powiatu i inni (w przemowach), a także zespół pieśni i tańca (chyba, nie wiem, żarłem)
Z sorbetem to było zaś tak, że zapytaliśmy pana, jakie są smaki. Wymienił wszystkie i powiedział, że najzimniejszy jest czerwony. No to czerwony! (cholera wie, jaki smak, ale pyszny, bo pyszny i pyszny, bo zimny!)
Ponadto odbyły się pokazy odpalania wypucowanych na błysk traktorów sprzed prawie 100 lat (a na pewno sprzed 66, bo jeden był z 1950 r.). Słowem: jak na porządnym wiejskim weselu! Nalewek nie piliśmy, no bo rowery - w końcu nafutrowani do rozpuku wróciliśmy przez Kalonki różniste - dużo górek, wciąż pod wiatr i ukrop ukropny - ale jakoś doczołgaliśmy do Odhuańńi.
I 4000 km w tym roku padło (malizna) - ale przede wszystkim dziś są 15 zamontowaniny Meridowego Licznika, który przez pierwsze 10 lat nabił 46 795 km, a przez kolejne 5 (do dziś) -ponad drugie tyle, bo 46 854, co daje łącznie już 93649 km!
Mam nadzieję, że dokładnie za rok stuknie równe sto tysięcy - w każdym razie jest na to szansa :)
A zatem: 100 000 km temu liczniku!!!