Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 87170.26 kilometrów - w tym 3399.18 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.99 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

8. Szybka Wawa

Dystans całkowity:4909.93 km (w terenie 53.85 km; 1.10%)
Czas w ruchu:190:57
Średnia prędkość:25.71 km/h
Maksymalna prędkość:62.50 km/h
Suma podjazdów:6552 m
Maks. tętno maksymalne:170 (93 %)
Maks. tętno średnie:144 (80 %)
Suma kalorii:78396 kcal
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:140.28 km i 5h 27m
Więcej statystyk
  • DST 133.61km
  • Teren 0.48km
  • Czas 04:50
  • VAVG 27.64km/h
  • VMAX 54.04km/h
  • Kalorie 5825kcal
  • Podjazdy 377m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa mało ambitnie

Poniedziałek, 17 lutego 2020 · dodano: 17.02.2020 | Komentarze 7

Tradycyjnie niemal zwykłą (z małą, ale niespecjalnie udaną ze względu na kostropaty asfalt zmianą pomiędzy 35, a 40 km-em) trasą do Warszawy ogarnąć rodzinny cmentarz, którego raczej nikt nie ogarnia - oczywiście z wiatrem, który dziś wiał (zwłaszcza w pierwszej części wycieczki) potężnie z WSW (patrz: Vmax), choć zdarzało mu się też trochę kręcić, więc takie to wszystko hopes-siupes oczywiste jednak nie było. Po dojechaniu na rodzinny cmentarzyk okazało się, że wreszcie, po 10 latach rodzinka poczuła się do faktu posiadania grobowca - i go odnowiła! Zaskok arcytotal, brawo - lepiej późno, niż wcale :)

A stąd już zwyczajnie na Zachodnią, pociągiem na Fabryczną Uć - i by braku ambicji dopełnić - powrót z rowerem autobusem miejskim do domu, bo już mi się całkiem nie chciało przedzierać przez miasto (zwłaszcza, że zaczęło padać).

Trasa (z dwiema fotkami) na cmentarz - TU, a z cmentarza na Zachodnią (tylko ślad) - TU. Średnia wyszła trochę gorsza niż zazwyczaj na tej trasie, ale napęd już się zaczyna prosić - jeśli nie o wymianę, to przynajmniej o naprawdę solidne wyczyszczenie.

Dzisiejszy napęd kaloryczny:
1/3 czekolady, kubek mrożonej kawy i 1.5 l wody gazowanej.



  • DST 141.10km
  • Teren 0.67km
  • Czas 05:21
  • VAVG 26.37km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Kalorie 5999kcal
  • Podjazdy 389m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wawa bez kebabu

Poniedziałek, 28 października 2019 · dodano: 28.10.2019 | Komentarze 9

Tytuł trochę smutny, ale najpierw wczorajszy rekordowo długi jak dotąd psacer z Tobikiem - po Uckich Pagórkach - RELIVE z fotkami :)

A dziś z rana ruszyliśmy z Kol.aardem na Warszawę - ja miałem do posprzątania kolejny rodzinny cmentarzyk (czyli ten, co zwykle, gdy jadę do Wawy) - aard chciał koniecznie zjeść ponoć zjawiskowe kebaby z budki przy dworcu Warszawa-Śródmieście, czemu też zasadniczo nie byłem przeciw ;)

Do Kasków jechało się znakomicie z wiatrem (średnia grubo ponad 28 km/h) - w rzeczonych Kaskach spotkaliśmy umówionego Meteora:

 Fot. Meteor2017

Ponieważ rano za krótko ładowałem zegarek, więc dzisiejsza trasa częściowo zapisała się tylko w Endo w komórce - stąd nie wrzucam Relivów, bo to bez sensu (byłoby ich 4), a zamiast nich - fotki.

Z Kasków pojechaliśmy moją zwykłą trasą nieco wolniej (ze względu na nawet nie skrzypiący, a pięknie ćwierkający napęd meteorowy;) i dojechaliśmy do parku Bajka w Błoniach:

 Fot. Meteor2017
 Fot. Meteor2017
Po Parku Bajka jeszcze błońska Pchła Szachrajka...
 Fot. Meteor2017

...i już znów we dwóch (Meteor zawrócił do rodzinnego Żyrka) doczłapaliśmy o pierwszym zmierzchu na cmentarz. Tu szybkie porządki i ładowanie zegarka - i w drogę: jednak nie tak, jak zazwyczaj jeżdżę na Zachodnią, by nie wbijając się zbytnio w Wawę wsiąść w powrotny pekap - a na wspomniane kebaby. I tu nastąpił dramat w zeru kalorii: otóż Pani Kebabowa nie miała już mięsa! Płacz i burczenie brzuchami nie pomogło... mi został na pocieszenie McDonald's na Centralnej, a aardowi jakaś buła o nazwie "katalońska". Ale zamieszek chyba nie wywołała ;)

Wsiedliśmy zatem w najbliższy pekap na Uć - jazda luksusowa, bo było pusto - i po godzinie z hakiem byliśmy w rodzinnym grodzie. A z dworca już tylko do domu - i wyszło ponad 140 km-ów z niezłym czasem, choć znacząco sponiewieranym koszmarno-dedeerową jazdą po Wawie i Uci. Cóż zrobić - i tak fajna wycieczka wyszła :)

A - no i stuknęło tyle km-ów, co w całym zeszłym roku!




  • DST 92.46km
  • Teren 0.28km
  • Czas 03:46
  • VAVG 24.55km/h
  • VMAX 37.40km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 4050kcal
  • Podjazdy 204m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa z M. częściowo pe-ka-pem

Czwartek, 15 sierpnia 2019 · dodano: 15.08.2019 | Komentarze 8

Do Wawy nietypowo, bo po pierwsze bez wiatru, po drugie z Łowicza, bo wcześniej koleją - a po trzecie w towarzystwie M. (stąd drugie wynikające z pierwszego i trzeciego... czy jakoś tak;)

Generalnie bez korzystnego podmuchu ponad 130 km-ów byłoby dla M. trochę za daleko, więc na początek podjechaliśmy na Kaliską - po drodze zdarzenie niemiłe: kraksa auta z sygnalizatorem i rowerzystą na ruchliwym skrzyżowaniu - podejrzewam, że auto mogło wymusić pierwszeństwo mimo rowerzysty na przejeździe, a chcąc go w ostatniej chwili ominąć rąbnęło w sygnalizator. Efekt: cały przód auta rozbity w drebiezgi i leżący rowerzysta - ruszał się, a pomoc już była wezwana wcześniej, więc nie tworzyliśmy sztucznego zbiegowiska i pojechaliśmy dalej. A tu na następnym skrzyżowaniu - kolega na kolarce :) Ucięliśmy sobie chwilę gadki, ale za trochę jechał w bok, więc długo to nie trwało.

Na Kaliskim wsiedliśmy do strasznie, jak to przy święcie zatłoczonej rowerowo i ogólnie e-ŁKI - na szczęście za Stryjkowem się na tyle wyluzowało, że było gdzie usiąść.

Po dotarciu do Łowicza ruszyliśmy wreszcie rowerowo na Wawę - najpierw główną trasą na Skierniewice (spory ruch - głównie do Nieborowa); za Nieborowem już stałą moją trasą na Wawę jechaliśmy sobie dość niespiesznie - w Bolimowie obejrzeliśmy czerwony gong przeciwpożarowy zrobiony z butli z chlorem, czy tam innym iperytem z czasów I wojny światowej oraz pobliskie cmentarzyki wojenne w Woli Bolimowskiej i Huminie - efekt butlowania wroga. Dłuższy postój odbębniliśmy w rowerowo kultowych Kaskach (za Shimanowem;) pod miejscową... tężnią :) A potem już bez postojów, mijając tak zacne drogowskazy jak Żaby, Gole, Bramki i Bożą Wolę - dociągnęliśmy na Błonie :)

W Błoniu zbudowali (i nadal ją przedłużają poza miasto) asfaltową dedeerówę - ale nie po tej stronie, co by pasowało przy tym kierunku jazdy, więc nie testowaliśmy - może następnym razem. Kolejny krótki postój to zakup zniczy tam, gdzie zawsze, czyli w Żbikowo-Pruszkowie - i za kilka km-ów byliśmy na rodzinnym cmentarzyku ogarnąć po półrocznym niebycie bałagan jeszcze z Wielkanocy :(

A stąd jeszcze dycha na Zachodnią przeważnie nową asfaltówką rowerową (polecam, naprawdę! Bardzo intuicyjna, żadnych niepotrzebnych zakrętów, krawężników etc.) wzdłuż Połczyńskiej - i już za chwilę był dworzec. Mieliśmy jeszcze głodzinkę, więc skorzystaliśmy z miejscowego Maka (mrożona kawa karmelowa i duża cola - mniam!). Pociąg tym razem (ŁKA Sprinter) przyjechał puściutki, więc luksusowo i zanim się obejrzeliśmy - już byliśmy na Fabrycznej. A stąd już tylko kwadrans - i dom.

Średnia dziś jak na Wawę kiepska (bo bez wiatru, jak wiał, to słaby boczny z S, na koniec nawet w pysk z E), ale jak na niespieszną jazdę z M. - całkiem dobra :) Stówka może by i wyszła, gdyby mi się chciało na koniec już po ćmaku jeszcze dokręcić - ale mi się nie chciało ;)

Relive zasadniczej części trasy (Łowicz-cmentarzyk rodzinny) z fotkami - TU.



  • DST 138.16km
  • Teren 0.48km
  • Czas 04:52
  • VAVG 28.39km/h
  • VMAX 51.90km/h
  • Kalorie 6002kcal
  • Podjazdy 403m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiosenna Wawa...a tu nagle rekordy!

Niedziela, 17 marca 2019 · dodano: 17.03.2019 | Komentarze 6

Miało dziś wiać potężnie i dokładnie z SW - i tak było. Kierunek niby słuszny na planowaną Wawę - ale tak nie do końca, bo za mało wektora W, a za dużo z S. Nie było jednak co grymasić, ponad pół roku nie byłem ogarnąć rodzinnego cmentarzyka - więc mimo zużytego napędu po zimie (czasem już sobie lubi łańcuch strzelić) i niekończącego się niewykasłania - hajże! Zwłaszcza, że pogodowo wiosna w pełnym, jednodniowym rozkwicie: ciepło (na postojach na słońcu ZBYT ciepło!) i prawie bezchmurnie. Dobrze, że założyłem gacie 3/4 i jedną warstwę - polar setkę, bo bym się żywcem ugotował!

Wyjechałem po 10:00 - i gdy już opuściłem miejskie ecie-pecie i ustawiłem się przed Stryjkowem idealnie z wiatrem - poskutkowało to dzisiejszym Vmaxem z górki - prawie 52 km/h! Gdy w Stryjkowie spojrzałem na średnią - trochę mnie zamurowało - 31,3 km/h! Tego jeszcze nie grali... :D

Ze Stryjkowa trochę łącząc opcje trasy nowsze ze starszymi dociągnąłem do Nieborowa - po 62 km-ach średnia nadal wynosiła ponad 30!

Po pierwszym, krótkim odsapie ruszyłem dalej - i nie było już tak znakomicie, choć nadal nieźle - leciałem na zmianę na E i ENE, a wiatr zaczął coraz bardziej być SSW, czyli tylno-boczny, a chwilami wręcz boczny. I potężny, więc musiałem wreszcie dziś troszkę nad rowerem popracować, żeby nie było ;)

Między Aleksandrowem koło Żyrardowa, a Shimanowem;) trafiłem na nową, rewelacyjną rowerową asfaltówkę - chyba ze 4 kilometry szczerych pól i takie coś wzdłuż w sumie lokalnej szosy wraz z jej remontem postroili. Bogata gmina :) Niestety - nie ma miodu bez łyżeczki - asfaltówka, biegnąca wśród niczego dwukrotnie zmienia (pod kątem prostym!) stronę jezdni. Kompletny bezsens - jak to u nas: jak można coś spieprzyć - to jeszcze jak!

Drugi krótki postój w równie kultowych rowerowo co Shimanów Kaskach (km-ów 90,8; Vśr - 29,8), potem jeszcze w Rokitnie (km-ów 107,5; Vśr - 29,5). Na koniec przed cmentarzem kupowanie zniczy u tej pani co zwykle w Pruszkowo-Żbikowie - i za troszkę byłem na miejscu.

Tu, jak zwykle, wszystko leżące odłogiem - w tym jakiś wieniec z Bożego Narodzenia, a wokół - uschnięte badyle po jesiennych "mimozach" (czyli nawłoci). Postument zasypany liśćmi, wypalone znicze etc. - "fajnie" dba o grób swego ojca i swojej babci moja kuzynka (i jednocześnie chrzestna nie widziana od 9 lat) mieszkająca... kilometr dalej. Ręce opadają - no, ale to wielkie państwo są, mają fabryki i bryki, więc się zniżać nie będą. I mimo, że (opływając w kasiorę!) dostali jako najbliższa rodzina kilka tysięcy na nagrobek 9 lat temu, nie kiwnęli paluchem tłustym. Przepraszam za w(s)tręt osobisty, ale cholery można dostać.

Sprzątanie zajęło pół godziny - i już ruszyłem w przedostatni etap dzisiejszego rowerowania - czyli na Wawę Zachodnią. W sierpniu zeszłego roku, gdy jechałem do Warszawy po raz ostatni, wzdłuż głównego wlotu do miasta od zachodu (czyli ul. Połczyńskiej) zaczęto coś budować dla rowerów - obecnie naprawdę nieźle się to już prezentuje - poza dosłownie 30 metrami nieskończonymi obok Glinianki Sznajdra (to ta robiąca za lodowisko w ostatniej scenie w "Misiu":) reszta już działa - szeroka asfaltowa dedeerówa (czasem wspólna z pieszymi, a czasem przechodząca w równoległe do jezdni asfaltowe dojazdy na posesje dostępne dla aut) - w sumie należy tylko uważać na niezliczone wloty i wyloty z boku. Cóż - taki urok infrastruktur rowerowych, nawet niezłych (zwłaszcza jak na nasze "standardy") ;p

Na Zachodniej odsapnąłem 3 kwadranse, kupiłem sobie colę - a drożdżówkę dla potulnego Pana Menela, który mnie nie prosił o kasę, tylko własnie o coś do jedzenia (czym mnie ujął) - i już była ŁKA na Uć. A w środku tłok, więc 1,5h na schodku na podłodze. Nic to.

Po wysięściu jeszcze w miarę szybka dzida przez miasto - i dzisiejszą jazdę zupełnie niespodziewanie zakończyłem z nowym rekordem prędkości na tej trasie (28,39 km/h) oraz drugim wynikiem w historii (trenażerów nie liczę rzecz jasna) w ogóle.

Jak to się stało - jeszcze nie wiem, ale chyba z Meridą jak z winem - czym starsza, tym lepsza!

Wisienką na torcie - pierwsze tysiąc w tym roku. No i wreszcie pierwsza w tym roku setka tak w ogóle.
Coś takiego, no, no...

Napęd: 1 l wody gazowanej, 0,5 l coli, pół czekolady gorzkiej z nadzieniem wiśniowym Wedla, 2 banany i kubek mrożonej kawy.

Relive (z jednym foto z Nieborowa) - PROSZĘ UPRZEJMIE.




  • DST 138.75km
  • Teren 0.50km
  • Czas 04:57
  • VAVG 28.03km/h
  • VMAX 45.97km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 6032kcal
  • Podjazdy 399m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa z wykopkami po drodze

Niedziela, 12 sierpnia 2018 · dodano: 12.08.2018 | Komentarze 14

Tradycyjny, szybki wypad do Wawy celem ogarnięcia rodzinnego cmentarzyka, którego nikt nie raczył ogarnąć od kwietnia (tj. od mojej poprzedniej wizyty).
Wiało dziś z W - raz trochę z odchyłem południowym, raz północnym. Nie był to jakiś straszny huragan, ale generalnie raczej pomocny pęd powietrza, który (wraz z przewagą zjazdów) sprawił, że na koniec wyszła bardzo przyzwoita średnia całości 28 km/h. Jechało się nieźle, choć ze względu na ograniczenia czasowe (chciałem zdążyć na pociąg ŁKA ze względu na darmowe przewozy rowerów) cisnąłem, jak to się mówi - ile fabryka dała, więc się trochę zmachałem.
Trasa generalnie zwyczajna, choć w jej drugiej części natknąłem się na wykopki przed Szymanowem (jakoś przeskoczyłem mimo zakazów - jest nowy asfalt!) oraz za tymże przed Kaskami - tu już pojechałem objazdem (głównie gettem ścieżkowym z fatalnej kostki w Teresinie).
Na koniec jeszcze w Wawie trochę prób nowej, zaskakująco dobrej, bo szerokiej i asfaltowej dedeerówy wzdłuż Połczyńskiej (wylot na Poznań) - niestety, jest jeszcze nie dokończona, ale zapowiada się wyśmienicie! Przyda się też o tyle, że przed remontem rzeczonej ulicy było szerokie, bezproblemowe (nie licząc okazjonalnych dziur) pobocze asfaltowe. Po remoncie powstał zamiast niego pas dla autobusów i taksówek - żeby nie łamać przepisów trzeba jeździć środkiem, a to akurat na jednej z głównych wlotówek do stolicy nie jest przyjemne.
Na pociąg o nazwie "Powidoki" zdążyłem akuratnie, w środku - wielki tłok. Mery więc stała w przejściu i zawadzała. No trudno - jak się inni wcześniej rozsiedli w miejscu dla rowerów - to ich problem, nie mój. A pociąg pomalowany w bajki - był m.in. Miś Uszatek, ale miał nieaktualną koszulkę, bo bez napisu "Konstytucja" ;)
Ostatni etap wycieczki to szybki myk przez Uć - i udało się jakoś utrzymać średnią, o której wyżej wspominałem i złamać czas poniżej 5 h całości.
Trasa do Wawy (z widocznym objazdem za Szymanowem) - proszę uprzejmie.
Napęd: 1.5 l wody, 1 l coli, duża Jogobella z wiśniami i pół czekolady mlecznej.



  • DST 137.34km
  • Teren 0.46km
  • Czas 05:02
  • VAVG 27.29km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 5969kcal
  • Podjazdy 399m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa spontanicznie

Sobota, 14 kwietnia 2018 · dodano: 14.04.2018 | Komentarze 11

Pomysł dzisiejszego myku narodził się w środku nocy, gdy dumałem nad prognozą wietrzną, co zrobić z pięknie zapowiadającą się sobotą. Wiatr był zapowiadany silny z WSW między 11, a 15 - a w Wawie podobny, lecz nieco później. Więc decyzja mogła być tylko jedna - na Wawę! :)
Ponieważ jednak siedziałem do późna w nocy, więc też i musiałem potem to (a zwłaszcza cały tydzień wstawania o nieludzkich porach) odespać - ruszyłem więc dopiero w południe.
Wiatr nie zawodził, jechało się wyśmienicie (nie licząc Stryjkowa, gdzie rozkopali wylotówkę i musiałem nadrobić 2 km-y obwodnicą i serwisówkami wzdłuż A1) - pierwszy postój zrobiłem dopiero w Nierobowie (km 63) po 2 h i kwadransie - wcześniej po prostu nie chciało mi się zatrzymywać.
Drugi popas to Kaski, gdzie tradycyjnie sklep, trzeci - na chwilę Błonie - a potem jeszcze jak zwykle kupowanie zniczy w Pruszko-Żbikowie na cmentarz u tej pani, co zawsze (już mnie rozpoznaje!:D) - i wkrótce był i cmentarz (gdzie szybkie porządki na rodzinnym grobie) - i Wawa.
Pogoda była dziś wręcz idealna - nie za ciepło, niewiele ostrego słońca, wiatr silny (choć nie huraganowy) prawie zawsze pomagał - do pełni szczęścia brakło tylko nowego napędu, bo stary już trochę ciężko chodzi.
A propos napędu (kalorycznego) - jeden wafel, 4 kostki czekolady, duży jogurt truskawkowy, 1 l mineralki i 0,5 l coli. I w zupełności wystarczyło.
A z Wawy powrót jak zwykle ciapągiem - dziś była to ŁKA o imieniu "Powidoki". Też malowniczo :) Ostatni odcinek z dworca Uć-Fabryczna do domu już po ćmaku - i trafiłem na serię czerwonych świateł, by nie było za pięknie.
Mimo to średnia całości wyszła baaardzo pozytywna.

Trasa do Wawy - i Relive.



  • DST 137.45km
  • Teren 0.32km
  • Czas 05:10
  • VAVG 26.60km/h
  • VMAX 46.60km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Kalorie 5953kcal
  • Podjazdy 408m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

100 do Wawy na 100 000 Meridy

Niedziela, 12 listopada 2017 · dodano: 12.11.2017 | Komentarze 12

Zgodnie z obietnicą, dziś o godzinie 10.00.00 padło 100.000 km przebiegu mojej drogiej Mery.
Ale po kolei:
Wystartowałem o 8.30 na Wawę. Początkowo jechało się trochę ślamazarnie jak na tę trasę - po pierwsze musiałem się obudzić, a po wtóre wiatr był z W, a leciałem na NE - niby nic, a jednak. Za Stryjkowem wybrałem nową, minimalnie krótszą i przede wszystkim bez odcinków terenowych (w nocy lało, więc błoto!) opcję przez Nowodwory i Dmosin oraz Wolę Lubiankowską. Po drodze rzecz jasna Szczecin ;)
W lesie za Wolą była pierwsza okazja do świętowania - tu, na 37,91 km padło rowerowi wg mych wyliczeń po blisko 16,5 roku zmagań 100 tysięcy kilometrów przebiegu. Oczywiście nie obyło się bez kilku fotek (przygotowałem specjalny transparent formatu A4) i radosnego dzwonienia z tej okazji ;) - i tyle :D
Drugi postój tradycyjnie w Nieborowie (koło Nieborowa drogi do Wawy połowa!) vis-a-vis Białej Damy :)  - i w drogę, na spotkanie z MeteoLavinkami do Szymanowa! Ponieważ dziś jest 12.11., więc umówiłem się na 12:11 - ale byłem pół roku wcześniej, bo o 12:05 ;) W międzyczasie na Moście Rawkowym w Bolimowie przekręcił się po raz dziesiąty (czyli wyzerował po kolejnych 9999 km) licznik - rozbieżność tych kilkudziesięciu km-ów w stosunku do tabelki w Excelu wzięła się stąd, że kiedyś miał zerwany kabelek - i te kilometry się nie doliczyły...
Z Szymanowa niespiesznie ruszyliśmy z Lavinką i Meteorem do pobliskiej Mekki szosowców - czyli wsi Kaski;) - tam popas pod niedawno wybudowaną, a już uschniętą zapewne na zimę tężnią. Normalnie Kaski-Zdrój! :D
W Kaskach L. i M. odbili z powrotem do Żyrardowa, a ja poleciałem dalej na Błonie. Tymczasem wiatr - do Łyszkowic (km 43) tylno-boczny, potem aż dotąd (km 91) idealny, zaczął jednocześnie słabnąć i skręcać na SW, a pod samą Wawą na S. Żeby trochę jeszcze odsapnąć krótki postój w Rokitnie, na koniec przed rodzinnym cmentarzem w Morach zakupy zniczy w Pruszkowie-Żbikowie - i już byłem prawie tradycyjnie na grobie, gdyby nie to, że postanowiłem przetestować serwisówkę przy węźle Konotopa. Efekt był taki, że niemal ugrzązłem w zeschniętych mimozach - ale jakoś się przedarłem.
A z cmentarza już tylko na ciapąg na Zachodnią Wawę - musiałem jeszcze poczekać 1,5 godziny, bo niedziela i rzadko jeżdżą.
Relive trasy do Wawy (z fotkami "jubileuszowo-stutysięcznymi") i TomTom trasy też do Wawy, re(we)lacja ze spotkania z L. i M. autorstwa kol. Lavinki - tutaj, a kol. Meteora - tutaj.
A w pekapie dzikie tłumy - ledwo wbiłem rower, a sam kucałem na pojedynczych kończynach na zmianę jak jakiś kozaciok w zwolnieniu, bo na dwie brakowało miejsca - efekt: bardziej mnie wymordowała godzinka z hakiem na korytarzu pociągu, niż 5 godzin jazdy.
A na koniec już tylko szybka dokrętka z dworca do domu.
Średnia jak na dystans, porę roku, temperaturę - a zwłaszcza zimny i kapryśny jeśli chodzi o kierunki wiatr wyszła nie najgorsza, choć dziś priorytetem były kwestie nie prędkościowe, tylko kilometrażowo-towarzyskie ;) Co ciekawe, to już trzeci pod rząd wyjazd do Wawy, gdy czas jazdy (niezależnie od opcji, którą jadę) wynosi 5 h 10 min. :D



  • DST 138.03km
  • Teren 2.01km
  • Czas 05:10
  • VAVG 26.72km/h
  • VMAX 45.25km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Kalorie 5960kcal
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa z bolącą kostką

Niedziela, 9 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 13

Od kilku dni boli mnie prawa kostka - chust wie od czego, ale nie chce przestać. Trochę też napuchła, czy też napuchnęła (by było więcej literek i brzmiało bardziej dramatycznie!). A boli głównie podczas chodzenia, więc mając ten fakt na względzie oraz dość korzystne prognozy wietrzne, postanowiłem dziś wyrypać rowerowo na Wawę, gdzie nie bywałem od marca.
Do Stryjkowa pojechałem więc wczorajszą trasą - wiatr miał być najpierw z W, potem słabszy z NW - nie do końca korzystny, ale też bez dramatu. Jechało się znośnie, stałą trasą - za Stryjkowem częściowo wzdłuż A2 do Nierobowa, potem Boli?Mów! - a ja nic, tylko dalej na Czerw.Niwę (to już był chyba czwarty postój - musiałem dokupić pić). Kolejny przystanek w kultowych rowerowo Kaskach. Setuchna padła przed Błoniem (dobrze jest jechać na Błonie, lecz lepiej na oponach!) - tamże kolejny krótki popas na skraju parku Bajka. A potem już tylko w Pruszkożbikowie jak zwykle zakup zniczy na rodzinny podwarszawski cmentarz - jadę sobie dalej, patrzę - a tu pewien skrót wyasfaltowali. No to skrótem! Oczywiście wykorzystywane skróty lubią się mścić - ten okazał się wyasfaltowany z wyjątkiem około 200 metrów szutru - i oczywiście na granicy szutru i asfaltu z rozpędu wpadłem w dziurdziołę - efekt: z nagła przekrzywione do tyłu siodełko. Musiałem więc w swej dalszej, choć już niedalekiej peregrynacji poprawiać je co trochę, bo mi się go nie chciało dokręcić z lenia. Upierdliwość straszna.
Na cmentarzu porządki (jak ja nie przyjadę, to ktokolwiek bywa 3 razy w roku:/) i ostatnia dzida na Wawę Zachodnią. Kolejny zakup pić, pół godzinki czekania - i wjechał pociąg nazywający się jak ser - czyli Lazur - i mnie zabrał. Oraz stada Ukraińców.
Poniżej link do trasy:
https://mysports.tomtom.com/service/webapi/v2/activity/perm_edxXqrIvh4IgFAk3o7QgrFzZojJfGod02aUngJ_MxQEcv6Sdm6_4h_58s3xwxFjBHMR4--PcbYElOsHVC8vkjQ?format=html

A potem już tylko dokrętka z dworca Uć Fabrykancka do domu.
Napęd na całej trasie: 2 Litewskie Batoniki Magiczne (najnowsze odkrycie;), 1 litr uckiej kranówy z malinowym sokiem - i 2 litry coli. I tyle.
Pogoda zbyt gorąca jak na moje skromne wymagania - a wiatr... hmm, jakby tu powiedzieć - może elegancko rzecz ujmując: Wiatr O Zacięciu Profilowym Lewym, więc średniej, choć nie najgorszej, sporo zabrakło do tych rekordowych na omawianej trasie (rzędu 28+). Ale jak się nie ma co się lubi - to się lubi mniej, albo wcale. Więc dziś średnią mniej - a kostkę - wcale ;P


  • DST 137.90km
  • Teren 2.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 26.69km/h
  • VMAX 45.72km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Kalorie 5959kcal
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wawa wiosennie

Niedziela, 5 marca 2017 · dodano: 05.03.2017 | Komentarze 2

Klasyczna wycieczka do Wawy - z wiatrem, w wiosennym słońcu-omal-gorącu (inauguracja krótkich gaci!). Jechałoby się wyśmienicie, gdyby nie zużyty po zimie napęd, ktory sprawił, że mimo (zwłaszcza w pierwszej części dnia) huraganowego wiatru z sektora W-SW, średniej, choć dobrej, sporo brakuje do tych rekordowych na rzeczonej trasie, które wynoszą 28 z kawałkiem.
Po drodze, na 87 km wcześniej umówione spotkanie z MeteoLavinkami - przekazałem (z braku Mikołaja;) zaległy wór prezentów, pożarłem placków, pogadaliśmy ze dwie chwile - i Lavinka czmychnęła najkrótszą na Żyr., a M2017 (najlepszego z okazji roku!;) pojechał jeszcze kawałek do kultowych Kasków - i tam ostatecznie każdy ruszył w swoją stronę. Na koniec tradycyjnie ogarnąłem rodzinny cmentarz u progu Wawy, potem jak zwykle na Zachodnią - po drodze zerknąłem z siodełka na polecane przez kol.Meteora do zerknięcia rzeźby abstrakcyjno-metalowe na Woli - i za chwilę siedziałem już w "Telimenie" zatłoczonej niczym Telimena w mrówkach w drodze na Uć.
Jak tylko wsiadłem do ciapągu - patrzę - a tu ktoś się ze mną wita: okazało się, że to kolega z uckich zawodów kijowych! Zawodnik nie lada, bo startuje w Mistrzostwach Europy w dziedzinie Nordycznych Walkingów, więc podróż szybko minęła na jego opowieściach. Wysiadł w Koluszkach, a ja - po raz pierwszy - na nowym Dworcu Fabrycznym - i już po ćmaku dotelepałem na metę.
Wykres (trochę dziwny) wycieczki:
https://mysports.tomtom.com/service/webapi/v2/activity/perm__RqD6WApSgR5VhfWW1WZ8GzEmk5aKfoBYfuQwFB9yj3d_7sRTVWcHTcrQUHYmInTouTDzaTasoBzi4HWpb3lbQ?format=html
Wygląda tak, a nie inaczej, bo wsiadając w Wawie do ciapociągu tylko zatrzymałem pomiar w cudownym zegarku – więc trzymał sygnał aż do miasta Uć (choć na szczęście nie zliczał powrotu do statystyk, bo w ogóle by wyszła jedna wielka bzdura). Nauczka na przyszłość zatem, by z jednej wycieczki zrobić dwie (druga - po wysiądnięciu z pociągu), bo inaczej jest jak na załączonym obrazku ;)


  • DST 146.00km
  • Teren 2.40km
  • Czas 05:33
  • VAVG 26.31km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa na zimno

Sobota, 26 listopada 2016 · dodano: 26.11.2016 | Komentarze 9

Od samego ranka do zachodu słońca, wykorzystując jednodniowe okno pogodowe i korzystny (choć nie końca, o czym niżej) wiatr - początkowo z SW, potem z W, lot stałą trasą z miasta Uć do stolicy zwanej Wawą ;)
Najpierw, w dopiero rozwiewających się mgłach na chwilę z Odhuańńi do Nowej Budy - przede wszystkim po koszulkę z długim rękawem pod bluzę - bez niej bym chyba zamarzł, a i tak prawie to na koniec nastąpiło ;)
Po wyjechaniu za miasto wyszło słonko i jechało się nieźle, choć wiatr nie był jeszcze specjalnie silny. Pierwszy postój koło Dmosina (km 33,1 - 1h 13 min), drugi przed Bełchowem (km 54,7 - 1h 59 min), trzeci u stóp pierwszowojennego cmentarzyka w Huminie (km 76,6 - 2h 48 min), czwarty w kultowych rowerowo;) Kaskach (94,5 km - 3h 27 min), piąty w Błoniu na skwerku pod Domem Kultury (107,8 km - 3h 56 min), a szósty już tuż przed Pruszkowem (km 118,7 - 4h 20 min). Postoje były coraz częstsze, bo wiatr najpierw mało współpracował (choć kierunek trzymał słuszny, ale był nieco za słaby) - ale jak już nieco stężał, to strasznie na postojach wyziębiał - po 10 minutach postoju trzeba było już jechać dalej.
Po zakupieniu zniczy w Pruszkożbikowie (czyli tam, gdzie zwykle) jeszcze parę km - i już byłem na rodzinnym cmentarzu na wawskich opłotkach. Tu wytrzymałem dzwoniąc zębami "aż" 20 minut na szybko ogarniając grób rodzinny - i pomknąłem Połczyńską i jakimiś nowymi wymysłami ścieżkorowerowymi na Zachodnią na pekap. Ponieważ miałem prawie godzinę (przyjechałem szybciej, żeby nie zamarznąć;) do ciapągu na Uć Widzew, więc wypiłem duszkiem duże latte oraz whuonnąłem zapiekankę. Do tej chwili przez 137 km napęd był następujący: 2 banany, tabliczka mlecznej malinowej i 0,5 l zimnej coli. No to mi się naleŻarło ;)
Po godzinie spędzonej +/- w ciepełku dworcowym przyjechał IC-ek Dart - miejsca w nim na pół roweru, więc se dałem siana i przypiąłem do mniej w dalszej części podróży używanych drzwi. W Żyru popsuły się te drugie z naprzeciwka, więc już w ogóle się nie przejmowałem tym, że ktoś nie wysiądzie, albo nie wsiądzie. A drzwi popsuły się w ten sposób, że się nie chciały zamknąć, ale po po wielu deliberacjach i innych kurewach w wykonaniu pana konduktora otrzymały od wspomnianego dwa kopy - i już się zamknęły. Na amen. :D
Po dojechaniu do Uci byłem już tak zdemoralizowany, że postanowiłem władować rower do miejskiego środka masowego rażenia jadącego w okolice Odhuańńi - nawet kupiłem w kiosku bilet - ale oczywiście się okazało, że trzeba czekać całe 15 minut, więc zamiast zamarzać postanowiłem nieco popsuć sobie dobrą dziś średnią i wracać ostatnie 9 km pod zimny wiatr i jakimiś parkowymi zakamarami.
Udało się - średnia spadła o 0,5 km/h na koniec ;p