Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 87397.41 kilometrów - w tym 3400.34 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 22.99 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

8. Szybka Wawa

Dystans całkowity:4909.93 km (w terenie 53.85 km; 1.10%)
Czas w ruchu:190:57
Średnia prędkość:25.71 km/h
Maksymalna prędkość:62.50 km/h
Suma podjazdów:6552 m
Maks. tętno maksymalne:170 (93 %)
Maks. tętno średnie:144 (80 %)
Suma kalorii:78396 kcal
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:140.28 km i 5h 27m
Więcej statystyk
  • DST 145.20km
  • Teren 2.10km
  • Czas 05:22
  • VAVG 27.06km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wawa dość zwyczajna

Niedziela, 10 lipca 2016 · dodano: 10.07.2016 | Komentarze 14

Wycieczka (niemal) stałą trasą - na początek pogodnego dnia pojechałem przez Stryjków, korzystając z braku tirów z okazji niedzieli, a zwłaszcza otwartej przed kilku dniami A1 - jechało się wyśmienicie, choć przez kilka minut w... korku, który powstał z powodu jadącego przede mną peletonu szosowców, który zablokował autom całą szerokość jezdni! Trochę ich podgoniłem, ale z górki już mi brakło przełożeń - i powoli się oddalili. Za Strykowem hop na serwisówkę asfaltowo-szutrową wzdłuż A2 - pierwszy postój po 32,4 km przejechanych w 1 h 7 min. (średnia prędkość - 29,01!), drugi - tradycyjnie w Nierobowie - km 64,6 - 2h 14 min. (średnia - 28,93). Oczywiście na tym odcinku przeważają zjazdy - a i wiatr był niemal idealny (z WSW), choć mógłby być nieco silniejszy. Ponadto spieszyłem się bardzo, bo wyjechałem po 10:00 z domu, a na 14:00 byłem umówiony z Lavinką i Meteorem w kultowych Kaskach (km 94) - jeszcze króciutki jeden postój w nadal rozkopanym Bolimowie celem zakupu mnóstwa picia (oj, przydało się - zrobiło się w międzyczasie gorąco!) - i byłem dokładnie minutę przed czasem :D Merysia jest do bólu punktualna! ;)
Po solidniejszym odpoczynku i kolejnej wizycie w sklepie ruszyliśmy już tempem towarzyskim w trójkę do Błonia - tam rozwałka żarciowa w Parku Bajka - a potem jeszcze oglądanie pomnika Pchły Szachrajki za siatką, tablicy z I wojny w Rokitnie - i zabytkowej kuźni w Płochocinie. Tu żeśmy się pożegnali, bo zaczęło się robić późno, a ja jeszcze musiałem ogarnąć rodzinny cmentarz 11 km dalej - i ostatnia krzywo-prosta na PKP na Zachodnią. Był to TLK, nazywał się Zamenhof - i dojechał na Uć K. całe 10 minut póxniej niż w rozkładzie - a że finał Euro miał się zacząć lada chwila, więc jeszcze błyskawica na koniec zmordowania - przy okazji udało się utrzymać dobrą, wyniosłą w ostatecznym rachunku średnią.
Re(we)lacja Lavinki: http://lavinka.bikestats.pl/1487668,Spotkac-Huanna...
Re(we)lacja Meteoru: http://meteor2017.bikestats.pl/1487901,Zlapac-huan...
Acha: stuknął kolejny wymęczony tyś w tym roku: "aż" trzeci.


  • DST 148.90km
  • Teren 3.00km
  • Czas 05:47
  • VAVG 25.75km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wawa nieco na okrętkę

Sobota, 21 maja 2016 · dodano: 21.05.2016 | Komentarze 12

(Dopiero) pierwsza setka w tym roku - i to w ostatecznym rozrachunku trochę niezamierzenie jakby z lekkim przytupem: w planach było polecieć stałą trasą do Warszawy, by ogarnąć zapewne nieogarnięty od zeszłego roku cmentarz rodzinny - a przy okazji spotkać się po drodze z dawno niewidzianymi Meteolavinkami, celem przekazania im różnych nazbieranych w międzyczasie giftów - i przy okazji obeżreć Im sakwy ;)
Prognozy mówiły o w sumie korzystnych (choć nie aż tak, jak zazwyczaj na tej trasie miewam, gdy się w nią wybieram) wiatrach umiarkowanych do dość silnych - najpierw z W, a potem z WNW. Ponieważ trasa prowadzi generalnie najpierw na ENE, a potem na E - więc tragedii być nie mogło, choć do ideałów wietrznych (patrz: wycieczka z kwietnia 2015 r. z wicerekordem prędkości - http://huann.bikestats.pl/1308634,UltraFastWawa.h... też trochę brakowało.
Ruszyłem więc pogodnym rankiem - na początek trochę inną opcją, by ominąć trylinki i strome podjazdy w parku pagórków uckich - poleciałem Stryjkowską, odbiłem na Dobieszków i potem bocznymi asfaltami kręcąc tam i siam (nadrobiłem w ten sposób kilka kilometrów) w końcu wyskoczyłem za Niesułkowem na niedorobioną serwisówkę A2, która na przestrzeni kilku kilometrów składa się z bodaj sześciu odcinków asfaltowych - i tyluż gruntowych. Projektant miał fantazję! :D Na szczęście błota nie było - ino kurz. Pierwszy krótki postój pod Kałęczewem (km 32,5 - średnia prędkość do tego momentu - 27,08 km/h), potem via Ząbki do Łyszkowic - i znaną do bólu trasą jeżdżoną od 5 lat kilka razy w roku - do Nierobowa. Wcześniej próbował mnie na kolejnej serwisówce (asfaltowej) skosić na wirażu jakiś biały-sportowy, ale mimo, iż wisiałem na lemondzi i miałem ograniczone możliwości manewru - jakoś udało się uniknąć czołowego starcia :)
W Nierobowie (km 64,5 - śr. 27,84 km/h) nicnierobienie kolejny kwadrans - a stąd już był rzut beretem (po łuku, bo w bok) na miejsce spotkania z Lavinką i Meteorem - tu patelnia placków jabłkowych wyżarta w tempie huańńskim;) oraz inne dobra - chwilę posiedzieliśmy, poszliśmy obejrzeć pobliski cmentarzyk z I wojny, przyszła czarna chmura z której nic nie spadło - i ruszyliśmy dalej - najpierw do Bolimowa, gdzie oglądaliśmy pół butli po niechlorze oraz zdechłego wróbla i odwiedziliśmy sklep - a następnie tempem półtowarzyskim (pół, bo Meteor jechał równo, a Lavinka zamykała konwój;) z kilkoma szybkimi odpoczynkami dotarliśmy do Kasków. W Kaskach, po 26 km wspólnej jazdy, pomachaliśmy sobie - i każdy ruszył ku swemu celowi - L. i M. na Żyr., a ja do Wawy. Wiatr cały dzień wiał tak, aby koniecznie udowodnić, że nie ma zamiaru być wiejącym ideałem, ale przed Błoniem zrobił się wręcz nieprzyjemnie silno-boczny. Jakoś dowlokłem już bez entuzjazmu na rogatki Pruszkowa-Żbikowa, gdzie tradycyjne kupowanie zniczy - potem jeszcze kilka km i kilka stromych wiaduktów nad A2 - i już byłem na rodzinnym cmentarzu. Ponieważ pociąg na Uć miałem dopiero przed 20.00, więc przestało mi się spieszyć - a i tak na Zachodniej byłem 40 minut przed odjazdem. Tu pani w okienku miała wielki problem ze znalezieniem informacji, czy w tej konkretnej spółce kolejowej rower jedzie za darmo, czy nie i aż poszła chyba piechotą po horyzontu kres, by się dowiedzieć - w końcu wróciła i stwierdziła, że za 3 minuty zamyka - a za mną ogonek, bo to jedyna czynna kasa :D
Po wielkich palpitacjach, perypetiach, peregrynacjach ponownych i ogólnym globusie, w końcu dała mi takie bilety jak trzeba - ale pośpiechu nie było (ani osobówki) - bo w ogóle nic nie było, z racji takiej, że się spóźniło toto moje 15 minut i przyjechało zapchane po sufity. Jakoś się wcisnąłem ze zdrożoną Merysią, ale w miejscu, gdzie były haki do powieszenia 2 kółek - było już 3 Chińczyków, z czego jeden kudłaty i okrągły, drugi kudłaty, ale chudy, a trzecia to w ogóle Chinka była. Co prawda rozmawiali w tak dziwnym języku, że chińszczyzna to przy tym jest prosta jak wielki mur - w ich mowie pełno było głosek sz, cz, tsi, choć nie było rz ani ż - znaczy, że nie chciało im się ż (ani rz), co miło o nich świadczy ;) Ponadto w ogóle byli mili i chcieli uciekać, ale po pierwsze nie mieli za bardzo dokąd, a po drugie ich uspokoiłem, że Mery i tak bym nie wieszał, bo ma sakwy - więc tylko przypiąłem ją im w poprzek - i co zakręt - rzucali się na nią, bo wyraźnie na nich leciała ;)
I tak doturlalim na Uć K., chwilę pogadałem (po angielsku;) z tym okrąglejszym - i wziu ostatnia kręto-prosta do Odhuańńi już całkiem w ciemności. I nawet jakoś mnie nie skusiło, by dociągnąć do tych marnych 150 km ;)
Prawie cały dzień słonecznie, a nawet upalnie - temperatury nie podaję, bo termometr z którego korzystam ( http://www.bms.toya.net.pl/temperatura/ ) coś niehalo.

Relacja Lavinki - http://lavinka.bikestats.pl/1465753,Zlapac-Huanna-...
Relacja Meteora - http://meteor2017.bikestats.pl/1465804,huannski-Cy...



  • DST 142.20km
  • Teren 3.40km
  • Czas 05:24
  • VAVG 26.33km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wawa z Błoniozwiedzaniem

Sobota, 5 grudnia 2015 · dodano: 05.12.2015 | Komentarze 31

Nareszcie udało się zgrać wolny dzień, korzystny wiatr i dobrą pogodę - więc hajda na niebywałą od blisko pół roku Wawę!
Wychynąłem tuż przed 9:00 z Odhuańńi - ponieważ dawno nie jeździłem stąd do stolycy, więc pierwsze 35 km przebiegało inną opcją niż zazwyczaj - w tym kilka kilometrów całkiem nowym wariantem - bo po nigdy niejeżdżonej serwisówce wzdłuż A2 pomiędzy Nowostawami, a Dmosinem (do Dmosina - drogi z hakiem godzina;).
Początkowo jechało się dość ślamazarnie, bo pod Uckie Pagórki (via Kalonka i Skoszewy) - potem przeważały zjazdy, a że wiatr ustawił się z WSW, czyli bardzo uprzejmie - ino się śmigało. Odcinki terenowe to skrót w parku krajobrazowym i wspomniana wyżej serwisówka, która na przemian składa się z asfaltu i kilkusetmetrowych odcinków gruntowych. Też wymyślili (albo ukradli;) - na szczęście błót zbytnich nie było.
Od Dmosina via znany szeroko z soków jabłkowych Kałęczew (tu bardziej pstrokaty jeśli chodzi o jakość asfalt) - i za Uchaniem wskoczyłem znów na stałą trasę via Łyszkowice, Bełchów i Nieborów - gdzie pierwszy dłuższy postój i żryć - tradycyjnie na ławeczce pod "Białą Damą" :)
Następnie nadal korzystając z wybitnego wiatru na Bolimów i Czerw.Niwę, gdzie zakupiłem 3 pączki (każdy inny), jogurt i colę - i poraczyłem się małym coniecem ;). W Szymanowie miały dobić Lavinki z Meteorami, ale to ja dobiłem - bo popchnął ich wiatr jeszcze konkretniej niż mnie - i byli chwilę wcześniej. Dotąd moja średnia przekraczała 28 km/h, z czego ostatnie 15 minut przed Szymanowem to było po dokładnym policzeniu 29,6 km/h :) Stąd już dość niespiesznie (by pogadać) dojechaliśmy nadal z wiatrem do Błonia - tu rozwałka (m.in. placuszki z jabłkiem, mniamu!) na wypasionym wielkim parko-placu zabaw: była i Wioska Indiańska, w której jest zakaz ćpania (a co z peyotlem?!) i palenia (a fajka pokoju?...), gabinet krzywych luster (a nawet dwa) pod chmurką, czy wielkie cymbały (jakby mało było ich u nas wokół;) - hitem okazały się jednak gigantyczne leżaki do byczenia na słonku. Niestety - nie było czasu się byczyć, bo zrobiło się sporo po 14:00, a ja jeszcze musiałem zdążyć przed zmrokiem na rodzinny cmentarz w Jawczycach, by zrobić tam porządki. Pożegnaliśmy się zatem w Błoniu i ruszyłem ku Wawie. Niestety - trochę wiatr zmienił kierunek na bardziej z SW, a nawet SWS, a trochę droga wykręciła na WWE - dość, że odtąd wiatr miast być sprzymierzeńcem - płatał figle i nieco spowalniał. Po drodze zakupiłem jeszcze znicze w Pruszkowie - i dokładnie o bardzo ozdobnym zachodzie słońca dociągnąłem do grobu. Tu szybkie powszystkoświętowe porządki - i już po ciemku tradycyjnie via odremontowana niedawno ul. Połczyńska - na Zachodnią Wawę - na pekap. Tym razem bez żadnych zbędnych przygód przesiedziałem na podłodze w bagażowym z rowerem, wysiadłem o czasie na dworcu Uć Kaliszczańska - i dociągnąłem ostatnie 7 km przy tylnym do bocznego, nadal silnym wietrze do Odhuańńi.
Sakwy przeważnie lekkie.
Acha: wyjazd jubileuszowy: bo to i 1000 rowerowych Everestów (8848 km przekroczone;) w tym roku - i 250 wszystkich wyjazdów w 2015 - więc norma minimum ilości wyjazdów na ten rok wyrobiona - i 50 setka od początku mego bajkstatu, czyli od 4 lat :). Wyjazd więc ze wszech miar - nie tylko towarzyskich udany - oby więc więcej takich!!


  • DST 139.70km
  • Teren 1.40km
  • Czas 05:09
  • VAVG 27.13km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa bez specjalnych uniesień

Środa, 24 czerwca 2015 · dodano: 24.06.2015 | Komentarze 0

Wycieczka jak co pewien czas na rodzinny cmentarz koło Warszawy (niemal) stałą trasą - jedyna modyfikacja z konieczności - Bziny jeszcze się nie pozbierały po ostatniej powodzi sprzed miesiąca i jakieś tam objazdy obowiązują.
Wiatr miał być bardzo korzystny - a był, powiedzmy, dość korzystny - słabszy niż przy ostatniej wawskiej wyrypie z kwietnia, a ponadto z SW, więc przeważnie co prawda tylny, ale z odchyłem bocznym.
Zaś z Wawy Zachodniej powrót pekapem - z dworca Uć W. jeszcze pętelka-czasówka, by utrzymać średnią powyżej 27 km/h - i się udało :)
Bez większych przygód - jechało się jakoś tak bez polotu, ale i tak druga w historii wawskich peregrynacji średnia prędkość na koniec wyszła. No i 4000 km w tym roku - a na kwietniowej Wawie stuknęło dokładnie 2 miesiące i 1 dzień temu 2000 :)
Sakwy nieco wypchane tym i owym.


  • DST 139.80km
  • Teren 1.80km
  • Czas 04:57
  • VAVG 28.24km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

UltraFastWawa

Czwartek, 23 kwietnia 2015 · dodano: 23.04.2015 | Komentarze 13

Nowy rekord prędkości na klasycznej trasie (z kosmetycznymi modyfikacjami) z miasta Uć do miasta Wawa - wykręcony w sumie z niczego :)
Ale po kolei:
Prognozy mówiły od kilkudziesięciu godzin o silnym wietrze z W - w sumie niemal w ostatniej chwili, korzystając z jedynego w tym tygodniu wolnego dnia postanowiłem polecieć z tym wiatrem do niebywałej od ponad pół roku Wawy. Idealny byłby wiatr z WSW, ale od rana wiało - coraz mocniej z typowego W - bez odchyłów. Ponieważ aż do Łyszkowic trasa ma generalny przebieg na linii SW-NE, więc były momenty, gdy wiatr bardziej przeszkadzał, niż pomagał - zwłaszcza na górkach. Dlatego też jechałem sobie oszczędnie i ekonomicznie, nie szafując zbytnio ciężkimi przełożeniami. Mimo to średnia oscylowała wokół 27 km/h - po skręceniu niemal dokładnie na E - i jednoczesnym przybraniu wiatru na sile do rozmiarow mikrohuraganu - Merysia zaczęła sama śmigać ponad 30 km/h - no to i ja zacząłem mocniej dociskać :) I takeśmy dolecieli sobie do stolicy - po drodze kilka postojów - w tym pod kultowym (zwłaszcza, od kiedy zamknęli sklep Kaskach) sklepem w Czerw. Niwie. Pod sklepem gadki-szmatki z wiejskim rowerzystą, który dziś "już czwartą ćwiartuchnę musi pić, takie wiatry od zachodu panie!" etc. itd. Zainaugurowałem także nową obwodnicę Szymanowa z czerwoną klekoczącą z nowości kostkówką-rowerówką (kostka na szczęście niefazowana). Po drodze jeszcze poszukiwania zniczy - w Rokitnie pod cmentarzem nie było handlarzy, w Płochocinie w sklepie spożywczo-przemysłowym nie mieli - i dopiero na przedmieściach Pruszkowa pod cmentarzem udało się zakupić - a następnie tradycyjnie odwiedzić rodzinny cmentarz na zachodnich rubieżach Wawy. Tu porządki - i w drogę - na Wawę Zachodnią - na ciapąg! Spróbowałem nieco innej opcji, bo w Ursusu otworzyli nową trasę - ale nim do niej dojechałem, najpierw utknąłem w zaschniętym błocie pobudowlanym, potem trzeba było się przedrzeć przez zrobioną z gruzu dojazdówkę, a na koniec poprowadzoną esami-floresami dedeerówę. Beznadzieja! Na szczęście Połczyńską już sprawnie (mimo wyłączeń pasów z ruchu w związku z remontami) udało się dojechać na dworzec - i w ostatniej chwili złapać wcześniejszy od zamierzonego pekap do domu - dosłownie pół minuty przed odjazdem :D
A po dotarciu na Uć W. - jeszcze honorowa tradycyjna pętelka-czasówka do M. - celem było tym razem zmieszczenie się w niecałych 5h całości imprezy - i obrona średniej prędkości rzędu 28+. Oba cele - wykonane! Do równych 140 km zabrakło natomiast 200 m, ale nic to.
Napęd na trasie: 1,5 l pepsi i coca-coli, 0,5 l gazowanej wody mineralnej, 2 banany i 2 wafelki w białej czekoladzie "Princessa".
Cały dzień słońce i ciepło - praktycznie ani jednej chmury.
Pierwsza setka w tym roku - a jednocześnie stuknęło w 2015 r. 2000 km.
Sakwy lekkie, ze zniczami średnie, potem znów lekkie.

UPDATE: Acha, nie spotkałem po drodze ani jednego Belga.



  • DST 142.60km
  • Teren 1.30km
  • Czas 05:17
  • VAVG 26.99km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa z nowym rekordem prędkości

Niedziela, 28 września 2014 · dodano: 28.09.2014 | Komentarze 12

Plan był następujacy: pojechać na luzie od rana z miasta Uć na Wawę stałą trasą - odwiedzić rodzinny cmentarzyk na peryferiach i wykręcić przyzwoitą średnią rzędu 24-25 km/h - no i zdążyć na konkretny ciapąg powrotny.
Prognozy były zachęcające: słaby lub umiarkowany wiatr z W i SW, idealnie wpasowywujący się w trajektorię lotu, ponadto słonecznie, choć bez upału.
Jak pomyślałem - tak wystartowałem od M. przed 10 rano. Do pekapu ponad 8h - mnóstwo czasu, również na postoje :)
Na początku, do B-zin, wiatru nie było prawie wcale, ale za to udzieliłem informacji turystycznej zagubionemu panu kierowcy pod Miauczewem ;)
Za B-zinami zaczęło powiewać - coraz mocniej - i niestety - w najlepszym razie z W, a czasem nawet z NW, więc bocznie - a tu górki, jak to pod B-zinami. Średnia oscylowała wokół 26-27 km/h co prawda, ale czułem się coraz bardziej zmordowany - i to po, bagatela - 20-30 km. Laboga! Co to będzie dalej?
Wziąłem się taktycznie na sposób: nie żyłować póki co, lekkie przełożenia pod górki i lemondka na zjazdach. Trochę pomogło. Krótki postój w Terezinie (przy tradycyjnym miejscu martyrologicznym) - i dalej górki i dołki do Łyszkowic. Jechałem coraz szybciej (pedał sam podawał - jak to się mówi), ale jednocześnie zamiast coraz cieplej robiło mi się coraz zimniej - przy prędkości rzędu 30 km/h popadłem w jakiś senny letarg... niedobrze!
Mimo, że od Łyszkowic wreszcie zrobiło się znośnie (choć nie idealnie) z wiatrem, zaczęło mnie odcinać - jak to?! W końcu na 49 kilometrze zarządziłem sobie kolejny postój w lesie - tym razem na wiezionego jedynego banana i picie. Trochę pomogło, a po 5 km w Bełchowie doprawiłem sklepem - tu wielka (300 g!) czekolada Milka, duży jogurt, pączek z czekoladą i Mountain Dew - zrobiło się lepiej, choć nadal mnie nieco trzęsło z zimna :/ Do Nieborakowa było znów z bocznym wiatrem, więc kolejny postój - tym razem pod tradycyjną Białą Damą na 62 kilometrze, czyli niemal w połowie drogi. Średnia do tego miejsca od startu - 26,89 km/h.
Ponownie picie, Milki ciąg dalszy - i wreszcie było już całkiem z wiatrem. Zawisłem na lemondzi jak sęp na wątrobie prometejskiej - równie zaciekle i uparcie, nie bacząc na dziury (w drodze, nie w wątrobie;) - i zaczęło się wreszcie przekładać na naprawdę dobry wynik szybkościowy - średnia przekroczyła 27 km/h. W międzyczasie, z braku krzaku - postój pod Szymanowem w polu kukurydzi ;)
Kolejny postoj na drobne zakupy planowałem przy kultowym sklepie w Kaskach - niestety - sklep zamknięty na cztery spusty i pusty :( Zadowoliłem się więc kolejnymi kawałkami Milki i popitką mountaindewową - i dalej, z lemondką w świat!
Na setnym kilometrze (przed Błoniem) średnia wyniosła 27,15 - i już wiedziałem, że jak nie umrę - to zwyciężę! ;)
Błonie, jak to miasto, nieco spowolniło, potem jeszcze podjechałem do wielokrotnie mijanego, a nigdy nie odwiedzonego cmentarzyka w Rokitnie - ciekawe stare groby i kwatera żołnierzy z września '39.
A stąd już bliziutko i ten właściwy cmentarzyk, jeśli chodzi o cel podróży - tu porządki - i w drogę, na pociąg na Wawę Zachodnią - stałą trasą, czyli ulicą Połczyńską i jeszcze jakimiś.
Mimo większej ilości postojów byłem i tak godzinę przed odjazdem, co pozwoliło na schrupanie z niespiesznym namaszczeniem (keczupem) zapiekanki - pierwszego prawdziwego dziś posiłku - i wypicie kawki.
Ciapociąg (typu Piesa Bezprzydziałowa) przyjechał punktualnie, ale okazało się, że jedzie objazdem przez Socho i Łowicz, a potem nawraca na Sk-wice i Koszulki - więc powrót trwał ponad 2h. Do Sk-wic życie pasażerom umilało dwóch chłystków - usiedli przy automatycznie otwieranych i zamykanych drzwiach do WC - i gdy tylko ktoś (w tym ja;) nie zablokował ich spec-guzikiem - otwierali mu znienacka. Ponadto wszystkich pytali co 5 minut kiedy Sk-wice i czy już były. Obok jechali Turcy, więc wdali się z nimi w pogawędkę w języku ogólnomigowojajcarskim - mimo wszystko dowiedziałem się, że "dzień dobry" to "marchaba" :) Ponadto jechały jeszcze dwie cudzoziemki (z czego jedna Chinka, a druga nie wiem), więc było multi-kulti, a w przypadku chłystków brak kulti, bo wypili "Perłę" i rzucili butelkę między pasażery.
A potem wysiedli, a potem już zaraz były Koszulki i Uć - W., gdzie i ja wysiadłem.
Ostatni odcinek to czasówka, by utrzymać średnią ponad 27 km/h - i nawet by się udało, ale dedeerówę rozkopali tak, że nijak - i musiałem kombinować i straciłem pewnie z minutę, która zaważyła na ostatecznym wyniku :(
Mimo wszystko - REKORD WSZECHCZASÓW NA POJEDYNCZEJ WYCIECZCE ŚREDNIEJ PRĘDKOŚCI MERYSI! I to na takim, całkiem sporym dystansie (tu jest miejsce na Ho-ho!;):

HO, HO!

Sakwy w miarę lekkie - cały dzień słonecznie - no i piękna, Złotopolska Jesień proszę Państwa! :))


  • DST 143.20km
  • Teren 3.50km
  • Czas 06:03
  • VAVG 23.67km/h
  • Temperatura 39.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sk-wice - Wa-wa w podmuchu ognistym

Poniedziałek, 9 czerwca 2014 · dodano: 09.06.2014 | Komentarze 10

Prognozy na poniedziałek, jeśli chodzi o wiatr (a nie termikę, gdyż zapowiadał się nieziemski upał), były nader sprzyjające, a że dzień wolny - to i do Wawy wypadało się wreszcie w tym roku wybrać. Żeby jednak nie było jak zwykle, postanowiłem podjechać pociągiem do Skierniewic - i stąd, zataczając łuk w kierunku Wisły, a potem przebijając się przez Puszczę Kampinoską, osiągnąć cel, zaliczając przy okazji kilka nowych gmin.
Po opuszczeniu pociągu w Skierniewicach i samego miasta (paskudne dedeerówy z kostki) zagłębiłem się w Puszczę - na początek Bolimowską, w drodze na Bolimów. Na tym odcinku wiatr miał być tylny, lub tylno-boczny, z SW. Ale już w lesie coś z tym wiatrem było jakby nie tak. Po wyjechaniu za puszczę i Bolimów okazało się, że dziad jest z SE i E, a więc stricte boczny - i w dodatku silny. A ja wciąż jeszcze nieco zmordowany po Jamboru i upale dnia poprzedniego.
Z Bolimowa tedy szosą na Sochaczew - niby nic, ale ciężko jak diabli. Socho zaś to chyba najdłuższe miasto centralnej Polski - trwało całe 15 km, mimo, że nie jest to żadna metropolia;) Wszystko się ciągnie wzdłuż jednej, dziurawej ulicy i końca nie widać, ale za to na szczęście bezdedeerowo - no i właśnie w samo południe pięknie kuranty w miejscowym kościele w centrum dzyńdzoliły :)
Po kolejnych kilku postojach, w ukropie i przy bocznym wietrze (na szczęście jakby się nieco zmieniał na S-SE) osiągnęliśmy z Meridzią Brochów - a tam kościół z czerwonej cegły udający trzema okrągłymi basztami zamczysko. I zimna cola w sklepie :D
Popilim, obejrzelim - i dalej w drogę! Wkrótce pojawiły się tablice (w tym jeden witacz z drewnianym łosiem - wiadomo: jeśli łosie, to tylko w Kampinosie!), że zaczyna się Park Narodowy. Kilka kilometrów dobrej i wreszcie nieco zaciszniejszej szosy przez puszczę - i już była krzyżówka w Śladowie nad Wisłą. Wisły nie było widać, aczkolwiek przez kilka km trasa prowadziła wzdłuż wału wiślanego. Szosa pełna paskudnych łat, ale za to na postoju w Kromnowie sympatyczna rozmowa z panem z rowerem i dwoma utytłanymi ze szczęścia labradorami (biszkoptowym i czarnym), którzy czekali na gimbus z dziećmi. Gimbus przyjechał, ja pojechałem - znów boczny, tym razem z S-SW wiatr. Kilka km dalej odbiłem na jakieś zadupia typu Polesie - nawet kawałkiem była, dobra na szczęście gruntówa. Skrót ten okazał się miły, ale mało ciekawy - i po 85 km ponownie dobiłem do szosy głównej na Nowy Dwór, by po chwili skręcić na S - na Cybulice. Przy krzyżówce znów był łoś, ale namalowany na witaczu gminnym metalowym. Skrót na Cybulice okazał się wybitnie kostropaty, ale szybko znów wyjechałem na kolejną główną szosę - tym razem na Leszno i Błonie. Ruch nieziemski, mimo parku narodowego - tiry, wyścigi osobówek, motocykle etc. - ale jechało się dobrze. Bardzo obawiałem się tego odcinka - raz, że pod słońce, dwa, że pod wiatr centralnie. Ale wietrzyk tym razem zrobił kolejnego psikusa - i skręcił na WN, a chwilami na N. Niestety, byłem już tak zmordowany, że wiele nie nadrobiłem, a godzina zaczynała być konkretna. Przed Julinkiem (znana szkoła cyrkowa), dokładnie na setnym kilometrze odbiłem w lewo w jakieś wiochy, chcąc zeskrótować i ominąć Leszno - na końcu wiosek zaczęła się znowu puszcza - i piaszczysta, kopna droga. W upale rojącym się od wszelkiego gryzącego insekta powalczyłem z piachami o tyle, że oprócz prawie ostatnich kilkudziesięciu metrów pod górę, udało mi się to jakoś pokonać - i znów wyjechałem na asfalty - w Zaborówku - a po chwili na główną szosę na Wawę. Tam to dopiero się zaczął ruch ogromny - i tak przemykając i z postojem (którym to już?...) na pić dojechałem do Borzęcina. Po drodze znaki proponowały mi kolejny kostkowy ciąg pieszych rowerzystów (tzw. ceper), ale znaki były tak rzadko rozmieszczone, że zlałem sprawę, bo godzina była bardzo późna, a ja jeszcze miałem trochę przed sobą. Za Borzęcinem skręciłem w bardziej boczne i mniej ruchliwe szosy i wkrótce zrobił się krajobraz podmiejski: jakieś hale, druty z napięciem, hurtownie etc. Byłem już paskudnie zmordowany - i znów kilka postojów na przestrzeni kilkunastu km. Na szczęście wiatr nadal sprzyjał. W końcu w Morach dobiłem do głównej trasy Socho-Wawa, przeciąłem ją, podjechałem na rodzinny cmentarzyk zrobić porządki - była 17.30, a na Wawę Zachodnią miałem jeszcze 10,5 km, zaś pociąg o 18.35. Pomyślałem więc, że zamiast na Wawę, podjadę na stację w Piastowie lub Pruszkowie, dokąd miałem zdecydowanie bliżej - i tam wsiądę w pekap. Zadzwoniłem jeszcze do kol.Meteora, żeby się upewnić u źródeł, jak to wygląda z tymi pociągami. A ten mnie uświadomił, że mój się wcale na rzeczonych stacjach nie zatrzymuje! Była 18.04 - no to w długą na Zachodnią! Trasę pokonałem w 25 minut (28 licząc ze światłami) - po drodze światła, remonty, zwężenia, kolejne propozycje dedeerów, dramat! Na stację wpadłem 3 minuty przed odjazdem (na szczęście miałem wcześniej zakupione bilety) - jedne schody w dół, drugie w górę na peron - tu się okazało, że pociąg tym razem wyjątkowo z innego odchodzi - znów schody jedne, drugie - po czasówce rowerowej z cmentarza i ponad 130 km w upale bieganie z rowerem po schodach to doprawdy ciężka;) przesada! Dopadłem pekap w ostatnim momencie - i padłem jak mucha na podłogę w przejściu, bo w bagażowym jacyś kolesie robili bibę i było siwo od fajek. Siedziałem i ociekałem z gorąca i wysiłku - a tu ostatnia woda wypita na cmentarzu!
Pekap Mazowiecki dotoczył się do Skierniewic z dwuminutowym opóźnieniem - ale na przesiadkę miałem planowo tylko 3 minuty! I znów bieg z rowerem - na szczęście bezschodowo, bo peron ten sam - aż mi wyleciały klucze, ale pozbierałem i zdążyłem.
Dalsza jazda odbyła się już na szczęście bez żadnych przygód - suszyło tylko przeokropnie. 3,5 h bez picia w takich warunkach, no to kota można dostać! W końcu wysiadłem specjalnie na stacji Uć-W. (mimo, że ze stacji Uć-A. miałbym zdecydowanie bliżej) - ale na W. jest bar i picie z lodówki;). W 5 minut wypiłem prawie litr zimnej coli - i to mi chwilowo uratowało percepcję niezaburzoną wszechświata. Tymczasem zrobiło się już prawie ciemno, zaczął też kropić przez chwilę deszczyk - super-przyjemnie! No to jeszcze na koniec wywinąłem quasiczasówkę via pętelka do M. - i mimo zmordowania 7,5 km pokonałem w 18 minut :)
Wyjazd, gdyby nie konieczność ciągłego pośpiechu, związanego z przeważnie niekorzystnym wiatrem, ze wszech miar udany: zaliczonych nowych gmin 5 (Sochaczew-miasto, Brochów, Czosnów, Leszno i Stare Babice), plan cmentarny zrealizowany, kolejna setka w tym roku zaliczona. Szkoda tylko, że zabrakło z godzinki na rozwałkę nad Wisłą.
Napęd jedzeniowy: dwa duże wafle "Grzesiek", jeden cukierek "Kopiko", jeden landryn (noname). I tyle. Jeść się kompletnie nie chciało, ze względu na upał; zresztą nie było na to czasu.
Napęd pitny - łącznie ok. 6 litrów napojów (mniej więcej po równo: cola, izotoniki, woda mineralna i zabrana z domu kranówa z sokiem porzeczkowym), a i tak przesuszyło potężnie.
Sakwy nieco wypchane, co dało się we znaki zwłaszcza przy sprawach schodowo-pociągowych.



  • DST 138.80km
  • Teren 1.70km
  • Czas 05:42
  • VAVG 24.35km/h
  • Temperatura -3.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa najszybsza

Środa, 27 listopada 2013 · dodano: 27.11.2013 | Komentarze 5

W tym roku zupełnie przypadkiem tak się składało, że co 3 miesiące, każdego 27 (marzec, czerwiec, wrzesień) jechałem do Wawy. Dziś, co prawda po 2, a nie trzech miesiącach, znów wyszła Wawa.
Od rana w mrozie i w krajobrazie szronem i szadzią (choć bez śniegu) malowanym wyruszyłem niemal skoro świt od M.
Najpierw via Wiączyń (gdzie przez chwilę prószył śnieg) i Ł-Feminów. Wszędzie lekka mgiełka, więc bielszy odcień bieli to przy tym Joanna Dark.
W Bzinach nieco inaczej, niż zwykle, później do Kołacina (do Kołacina już klasycznie drogi godzina). Pierwszy postój, jak zazwyczaj w miejscu martyrologicznym Terezin, gdzie pierwsza herbata. Powoli zaczęło się przecierać i do Łyszkowic nieco się rozpogodziło, a biel krajobrazu zaczęła ustępować kolorom późnej jesieni. Do Łyszkowic wiatr był słaby, tylno-boczny i boczny, więc specjalnie nie pomagał - mimo to średnia nie schodziła poniżej 25 km/h (jest przeważnie z górki;)
Za Łyszkowicami wiatr i kierunek jazdy dopasowały się idealnie, więc mimo odtąd plaskatości trasy było jeszcze szybciej - i to mimo kawałków z bocznym wiatrem pod Bełchowem i Nieborowem. W Dzierzgowie zaś nowy asfalt na technicznej wzdłuż A2 - byłem tak zaskoczony, że kawałek jechałem zaoranym polem, gdzie wcześniej była polna techniczna, nie mogąc w to wszystko uwierzyć! A potem jeszcze nowy kawałek gruntówki przez las (nieco rozryta) i starą szosą na Nieborów.
Tu, tradycyjny kolejny postój na ławeczce pod "Białą Damą" - herbatka nr 2; pączek nr 1 ;)
Za Nieborowem był jak zwykle Bolimów i inne takie tam - w Czerw.Niwie nie było (zgodnie z przewidywaniami) kol. Meteora.
Kolejny dłuższy postój pod sklepem tym, co zwykle w Kaskach - tu spożyto wafel - co następuje: Princessa Ogromna Orzechowa - zakupiono również 0,5 l coli, bo w słonku zaczęło się robić nawet dosyć ciepło!
Setka (osiemnasta w tym roku) stuknęła przed rondkiem na dalekich Błoniastych Przedmieściach - kawałek dalej, za przejazdem, próbował mnie pożreć pinczer rasy żółtej, ale na szczęście w tym momencie za mną jechało auto i nie dał rady.
W Błoniu ostatni postój przed celem wyjazdu - czyli rodzinnym cmentarzem tuż przy granicach Wawy - pączek nr 2, cola, herbata - i w ostatnią długą! Prawie na koniec jeszcze straszne błota na przerabianej właśnie szosie pod Domaniewem - koparki machające łychami, ciężarówki mijające po chodniku mnie i koparki o 5 cm i rzeka błota... A potem już tylko 2 wiadukty koło Konotopy i cmentarz i porządki, a że się wiatr zerwał nielichy, więc zimno, no to się szybko zwinąłem na Zachodnią Wawę trasą zwyczajną, czyli wlotówką od zachodu do miasta. Ponieważ były jeszcze 3 kwadranse do ciapągu, pożarty został cheeseburger.
Następnie udało się wsiąść do właściwego ciapągu (na Sk-wice) - po drodze, w Żyr. mieli się zjawić na dworcu Kluskolavinkometeory, żeby przejąć tradycyjne gifty, które miałem ze sobą, ale ciapąg o wdzięcznej nazwie "Wiedenka" (nie tak jednak wdzięcznej, jak np. "Berlinka" - sztuk 6) był zbyt punktualny i minęliśmy się o wielkość błędu statystycznego. Za to potem się vlak wlókł, więc była poważna szansa na niezdążenie na przesiadkę w Sk-wicach - na szczęście przesiadkowy poczekał! A w bagażowym znów koloryckie klimaty - tym razem panowie kolejarze (chyba) opowiadali o wszelkich odmianach gołębi (zapamiętałem mewki i pawiki) oraz dobermano-rotwajlerze - cholerze, który był taki, że 2 wilczury zagryzł na wybiegu, przeskoczył przez trzymetrowy płot i znikł. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...
Wysiadłem w Ućjędrusiowie i, zgodnie z hułańską fantazją wróciłem te kilka km do M. robiąc na koniec dodatkową pętelkę wokół ćwierci osiedla M. - tym razem przeważnie pod solidny wiatr.
A mimo to średnia wyszła najwyższa z dotychczasowych Waw! Wow! :D

  • DST 141.90km
  • Teren 2.30km
  • Czas 05:52
  • VAVG 24.19km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wawa z (sic!)kolejnymi przygodami

Piątek, 27 września 2013 · dodano: 27.09.2013 | Komentarze 8

Od rana lekko mżyło, ale po chwili przestało - w drogę - za Uć, za Opłotki - na kolejną (rowerową) setkę!
Tym razem, jak zwykle, choć przez przypadek w tym roku, co 3 miesiące, dwudziestego siódmego - do Wawy. Trasą niemal niezmienną - pierwsza, nieduża modyfikacja przed Brzezinami - zamiast przez Wiączyński Las, gdzie zapewne dużo błota (szkoda napędu - świeżo wyczyszczony!) asfaltami via Eufeminów z Eufeminą. W Miałczewie jakiś frustrat strąbił mnie przeraźliwie, ponieważ jechałem zwyczajnie, tj. wg przepisów, ale był lekki łuk i pewnie mnie w swym szalonym pędzie raczył zobaczyć w ostatniej chwili. Wszak odblaski i kolorowe ciuchy rowerowe zza krzaka są kompletnie niewidoczne! Zresztą może to nie frustrat, a jakiś znajomy i mnie pozdrawiał. To, że znaczny procent moich znajomych stanowią jednocześnie frustraci, to nie ma nic do rzeczy :p
Z B-zin do Łyszkowic z krótkim postojem w Terezinie w miejscu martyrologicznym, dalej na Bełchów, gdzie dłuższy postój na picie (1 l Mountain Dew) i żarcie (czekolada karmelowa o smaku Milki - 280 g! To się nazywa przeciążenie!;)
Stąd nieco inaczej, by ominąć krzyżówkę A2 z obwodnicą Nieborowa - zrobili to tak, że górą (na wiadukcie) zakaz jazdy rowerem, a dołem leci A2 i się nie da. Polska, mieszkam w Polsce... Po nadrobieniu kilometra objechałem szczyt polskiej myśli współczesnego drogownictwa techniczną - częściowo asfaltową, a częściowo polną, bo im się nie chciało dokończyć (wiadomo, już jest po Euro:P).
W Nieborowie roboty drogowe - walcują pod pałacem ino się nie kurzy. Stąd via Bolimów i Humin (kolejny krótki postój) do Czerw.Niwy, gdzie spotkanie z kol. Meteorem, przekazanie giftów dla Kluski i skrzynek oraz ogólnie, szybkie conieco - i dalej wspólnie aż do Błonia, które osiągnęliśmy po godzince z maleńkim haczykiem. W Błoniu kolejne papu (jak ja lubię wycieczki rowerowe!:D) - i Meteor poleciał na Żyr., a ja znów stałą trasą (po drodze kolejne naprawy dróg - tym razem w Domaniewku) via Konotopa na pobliski cmentarz zapalić. Po zapaleniu - już była Wawa (od M. do granicy miasta 123,9 km w 5 h 3 minuty) i jak zawsze ruchliwą Połczyńską na Zachodni.
I tu się miały skończyć przygody, ale się dopiero zaczęły - polskie koleje mogą się równać tylko i wyłącznie z resztą tego pięknego kraju... Najpierw pani w kasie nie powiedziała mi, z którego peronu odjeżdża pociąg. Ponieważ wszystkie do miasta Uć odjeżdżają z szóstego - polazłem na 6 - ale tknięty zasadą ograniczonego zaufania do dróg żelaznych spojrzałem na ogólną tablicę przyjazdów i odjazdów ciapągów - a tu nie ma takiego, którym miałem jechać (do Skierniewic, bo tam przesiadka). Akurat pałętali się odblaskowi Panowie Sokiści - wiadomo - noszą odblaski, to odpowiedzialne ludzie są. Zapytałem - powiedzieli, że sprawdzą na takim spec-wyświetlaczu przy schodach. Poszli sprawdzić. Nie ma ich, nie ma ciapągu - w końcu zbliżyła się niebezpiecznie godzina W (W jak Wyjazd) - ale, że wszystko ogólnie pospóźniane, no to czekam jeszcze 5 minut i idę do Panów - a ci: "Tak, 17.15 - z TRZECIEGO". Patrzę na zegarek - a tu już 17.20coś! Nożesz ich! :/ Szlag mnie prawie trafił na nich - podziękowałem za "pomoc" - i dalej kombinować co tu zrobić, bo ze Sk-wic miałem od razu przesiadkę na Uć, a teraz następny tamże dopiero za godzinę i nie wiadomo co dalej! Po zadzwonieniu do M. okazało się, że czeka mnie 2h czekania na dworcu w Sk-wicach. Co robić. Jeść.
Po godzinie oczekiwania na Zachodniej wsiadłem do ciapągu (typ jednostkowy z miejscem na rower na końcu - bagażówka), wsiadło też kilku chłopa. Siedli na ławeczkach, zapalili papierosy - wyciągnęli flaszki. Balanga znacit. Kilku jeszcze trzeźwych (wizualnie), kilku ledwo na nogach, piwko-flaszka-fajki-karty. I ananas. Ananasa miał Pan Bolek, który najmniej się trzymał na nogach - i co pociąg zmieniał tor, to Pan Bolek lądował - a to na ścianie, a to na Meridzie, a to na siedzisku. Ananas, zwany popularnie w trakcie imprezy "kaktusem" też się kulał - to tam, to siam. Po chwili, podczas jakiegoś gwałtowniejszego hamowania przewróciła się otwarta puszka z piwem Panu Bolku - kolejną więc rozrywką było obserwowanie potoczków piwnych płynących po podłodze w rytm przyspieszeń i zwolnień kolei - raz do przodu, raz do tyłu, czasem na boki. Coraz więcej jednak natrafiało owo piwo przeszkód po drodze, bo też i coraz więcej niedopałków lądowało na niej. Natomiast flaszka, puszki i inne większe gabaryty grzecznie wyskakiwały przez otwarte okna w noc. I tak to trwało: Kaktus, Bolek, strużki, dym z tytoniu. W końcu się wynieśli - w Radziwiłowie. W Skierniewicach wysiadłem nasiąknięty wrażeniami żywcem (i okocimiem) jak ze Stasiuka. Z tego wszystkiego objechałem jeszcze kawalątek miasta przez pomyłkę i w deszczu, bo mi się ubrdało, że muszę na wiadukt, by z wiaduktu na inny peron. A wystarczyło z drugiej strony wejść po schodkach.
Na dworcu pięknym pani w kasie powiedziała, że za pół godziny mam dobry ciapociąg, tyle, że nie (jak planowałem) do Uć-Jędrusiowa, a do Uć-Widzewnicy - więc będzie potrzebna dopłata (już w pociągu). Pociąg - nasz ucki, marszałkowki! - przyjechał kwadrans spóźniony, ale w środku cieplutko, suchutko, ani Pana Bolka, ani kaktusa, tylko tv z propagandą regionu. W dodatku prawie nadrobił spóźnienie, więc ostatecznie u M. byłem 1,5 h później, niż miałem być, ale też i 1,5 h wcześniej, niż to groziło w wersji pesymistycznej. Oczywiście jeszcze mnie zlało na koniec, bo dzień bez zmokniętego rowerzysty to dzień dla świata stracony!
Wiatry cały dzień sprzyjały - stąd wysoka średnia - i to bez zbytniego żyłowania. Pierwsze 40 km to wiatr boczny i tylno-boczny, słaby do umiarkowanego. Pozostała część trasy to niemal idealnie tylny wiatr - umiarkowany, momentami dość silny. Krótkie, kilkusetmetrowe odcinki pod wiatr dawały do zrozumienia, na ile umiarkowany - a na ile silny ;)
Sakwy dość ciężkie, w miarę pozbywania się giftów i innych zniczy - coraz lżejsze.

A tu jest relacja kol. Meteora: http://meteor2017.bikestats.pl/1030329,Z-huannem-do-Blonia.html

  • DST 135.90km
  • Teren 2.00km
  • Czas 05:36
  • VAVG 24.27km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa na szybko

Czwartek, 27 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 2

Od M. do Wawy stałą, najprostszą trasą. Wiatr umiarkowany, z W, więc początkowo (do Łyszkowic) tylno-boczny i boczny, więc momentami niezbyt pomocny.
Później już niemal idealnie tylny, ale za to słabszy.
Po drodze padło 5000 km w tym roku.
A z Wawy powrót pekapem (z przesiadką w Skierniewicach) i ze stacji Uć-Jędrusiow - znów rowerowo do M.
Po raz pierwszy udało się dojechać do granic Wawy w niecałe 6 h, a licząc sam czas jazdy - w niecałe 5 (4 h 57 min.).
Napęd podczas jazdy: 0,75 l kranówy z sokiem, 1 l coli, 1 duży jogurt, 1 baton "Race" oraz jeden pączek.