Info
Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 89150.50 kilometrów - w tym 3444.84 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.00 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Listopad3 - 13
- 2024, Październik14 - 82
- 2024, Wrzesień10 - 38
- 2024, Sierpień7 - 19
- 2024, Lipiec17 - 31
- 2024, Czerwiec1 - 4
- 2024, Maj17 - 71
- 2024, Kwiecień13 - 36
- 2024, Marzec13 - 56
- 2024, Luty7 - 30
- 2024, Styczeń2 - 6
- 2023, Grudzień3 - 14
- 2023, Listopad7 - 21
- 2023, Październik10 - 39
- 2023, Wrzesień12 - 72
- 2023, Sierpień14 - 96
- 2023, Lipiec10 - 40
- 2023, Czerwiec7 - 25
- 2023, Maj13 - 54
- 2023, Kwiecień11 - 50
- 2023, Marzec10 - 61
- 2023, Luty5 - 28
- 2023, Styczeń15 - 76
- 2022, Grudzień3 - 21
- 2022, Listopad5 - 27
- 2022, Październik9 - 43
- 2022, Wrzesień4 - 18
- 2022, Sierpień13 - 93
- 2022, Lipiec11 - 48
- 2022, Czerwiec5 - 24
- 2022, Maj15 - 70
- 2022, Kwiecień11 - 54
- 2022, Marzec12 - 77
- 2022, Luty8 - 40
- 2022, Styczeń8 - 39
- 2021, Grudzień9 - 54
- 2021, Listopad12 - 68
- 2021, Październik11 - 41
- 2021, Wrzesień10 - 47
- 2021, Sierpień13 - 53
- 2021, Lipiec13 - 60
- 2021, Czerwiec19 - 74
- 2021, Maj16 - 73
- 2021, Kwiecień15 - 90
- 2021, Marzec14 - 60
- 2021, Luty6 - 35
- 2021, Styczeń7 - 52
- 2020, Grudzień12 - 44
- 2020, Listopad13 - 76
- 2020, Październik16 - 86
- 2020, Wrzesień10 - 48
- 2020, Sierpień18 - 102
- 2020, Lipiec12 - 78
- 2020, Czerwiec13 - 85
- 2020, Maj12 - 74
- 2020, Kwiecień15 - 151
- 2020, Marzec15 - 125
- 2020, Luty11 - 69
- 2020, Styczeń17 - 122
- 2019, Grudzień12 - 94
- 2019, Listopad25 - 119
- 2019, Październik24 - 135
- 2019, Wrzesień25 - 150
- 2019, Sierpień28 - 113
- 2019, Lipiec30 - 148
- 2019, Czerwiec28 - 129
- 2019, Maj21 - 143
- 2019, Kwiecień20 - 168
- 2019, Marzec22 - 117
- 2019, Luty15 - 143
- 2019, Styczeń10 - 79
- 2018, Grudzień13 - 116
- 2018, Listopad21 - 130
- 2018, Październik25 - 140
- 2018, Wrzesień23 - 215
- 2018, Sierpień26 - 164
- 2018, Lipiec25 - 136
- 2018, Czerwiec24 - 137
- 2018, Maj24 - 169
- 2018, Kwiecień27 - 222
- 2018, Marzec17 - 92
- 2018, Luty15 - 135
- 2018, Styczeń18 - 119
- 2017, Grudzień14 - 117
- 2017, Listopad21 - 156
- 2017, Październik14 - 91
- 2017, Wrzesień15 - 100
- 2017, Sierpień29 - 133
- 2017, Lipiec26 - 138
- 2017, Czerwiec16 - 42
- 2017, Maj25 - 60
- 2017, Kwiecień20 - 86
- 2017, Marzec18 - 44
- 2017, Luty17 - 33
- 2017, Styczeń15 - 52
- 2016, Grudzień14 - 42
- 2016, Listopad18 - 74
- 2016, Październik17 - 81
- 2016, Wrzesień26 - 110
- 2016, Sierpień27 - 197
- 2016, Lipiec28 - 129
- 2016, Czerwiec25 - 79
- 2016, Maj29 - 82
- 2016, Kwiecień25 - 40
- 2016, Marzec20 - 50
- 2016, Luty20 - 66
- 2016, Styczeń16 - 52
- 2015, Grudzień22 - 189
- 2015, Listopad18 - 60
- 2015, Październik21 - 52
- 2015, Wrzesień27 - 38
- 2015, Sierpień26 - 37
- 2015, Lipiec29 - 42
- 2015, Czerwiec27 - 77
- 2015, Maj27 - 78
- 2015, Kwiecień25 - 74
- 2015, Marzec21 - 80
- 2015, Luty20 - 81
- 2015, Styczeń5 - 28
- 2014, Grudzień16 - 60
- 2014, Listopad27 - 37
- 2014, Październik28 - 113
- 2014, Wrzesień28 - 84
- 2014, Sierpień28 - 58
- 2014, Lipiec28 - 83
- 2014, Czerwiec26 - 106
- 2014, Maj25 - 88
- 2014, Kwiecień24 - 75
- 2014, Marzec18 - 133
- 2014, Luty17 - 142
- 2014, Styczeń13 - 68
- 2013, Grudzień21 - 115
- 2013, Listopad23 - 102
- 2013, Październik22 - 64
- 2013, Wrzesień28 - 108
- 2013, Sierpień18 - 66
- 2013, Lipiec30 - 95
- 2013, Czerwiec30 - 79
- 2013, Maj30 - 55
- 2013, Kwiecień29 - 81
- 2013, Marzec16 - 39
- 2013, Luty19 - 62
- 2013, Styczeń9 - 18
- 2012, Grudzień22 - 62
- 2012, Listopad22 - 19
- 2012, Październik20 - 8
- 2012, Wrzesień25 - 6
- 2012, Sierpień2 - 3
- 2012, Lipiec14 - 4
- 2012, Czerwiec26 - 14
- 2012, Maj23 - 24
- 2012, Kwiecień26 - 23
- 2012, Marzec27 - 20
- 2012, Luty21 - 35
- 2012, Styczeń23 - 59
Wpisy archiwalne w kategorii
3. Setuchna to już cóś!
Dystans całkowity: | 12548.32 km (w terenie 554.72 km; 4.42%) |
Czas w ruchu: | 536:00 |
Średnia prędkość: | 23.41 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.50 km/h |
Suma podjazdów: | 20485 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 153 (84 %) |
Suma kalorii: | 184784 kcal |
Liczba aktywności: | 104 |
Średnio na aktywność: | 120.66 km i 5h 09m |
Więcej statystyk |
- DST 123.56km
- Teren 24.74km
- Czas 05:19
- VAVG 23.24km/h
- VMAX 38.99km/h
- Kalorie 5240kcal
- Podjazdy 560m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Laba z Labem: dz.11 - ciężki kawałek Helu. A nawet całość x2.
Wtorek, 4 września 2018 · dodano: 04.09.2018 | Komentarze 11
Hel rowerowo zdobyty! I to w obie strony.Jakie to szczęście, że... już więcej tam nie muszę dwukołowo jechać!;p
A czemu tak? O tym poniżej.
Czekałem z tym Helem ile się dało, na początku także dlatego, by skończyły się wakacje i bym nie musiał przedzierać się przez dzikie tłumy rowerzystów urlopowych (co dzisiaj zaprocentowało zwłaszcza na helskiej dedeerówie) - aż wreszcie prognozy pogody na dziś (bez upału i mało słońca, słaby wiatr z NE) sprawiły, że się ruszyłem.
Prognozy finalnie sprawdziły się w połowie - w końcu Hel to miejsce znane z połowów, więc mogłem się tego spodziewać: w drodze powrotnej wyszło bowiem słońce, zrobiło się trochę za gorąco - i nasilił się męczący wiatr przednio-boczny i boczny.
Ruszyłem zatem dość wcześnie z Dębek przy prawie bezwietrznej aurze i zachmurzonym niebie: póki co - idealnie!
Jadąc cały czas wzdłuż wybrzeża na wschód - najpierw leśną drogą do Karwi, potem dziurawym asfaltem do Jastrzębiej Góry - miałem jeszcze nadzieję na lepsze nawierzchnie w dalszej części wycieczki. Wiadomo - nadzieja matką głupich, ale ponoć głupi ma szczęście... Widać jestem głupi inaczej: w Jastrzębiej dziurawy asfalt zastąpiła bazaltowa krzywa kostka - i tak przez kilka km-ów niemal do centrum Władysławowa. Tłukłem się więc z coraz większym bólem dołu pleców;) do Władka z Dębek ponad godzinę.
Tu zaczyna się kolejne rowerowe szczęście - czyli kostkowa droga rowerowa, która na długości ok. 25 kolejnych kilosów sprawiła, że coraz bardziej nienawidziłem roweru. Po drodze krótkie chwile wytchnienia: w Chałupach (gdzie przy tablicy z nazwą rozebrałem... Mery z sakw do frywolnej fotki;) i Kuźnicy. Jastarnię minąłem na szybko - i tu zaczęło się już w ogóle coś bez nazwy: do Juraty dziurawa rowerowa betonówka przetykana płytami z dziurkami, a stąd chyba 8 km krzywej i pagórkowatej żwirówki ciągnącej się wzdłuż szosy. Obiecałem sobie solennie, że choćby mnie mieli rozjechać 8 razy na tych ośmiu km-ach - wrócę szosą.
W końcu, nad wyraz wymordowany najdurniejszymi nawierzchniami naszego wybrzeża (prawdziwe rowerowe highway's to Hel(l)!) doczołgałem jakoś do miasta Hel. Tu podjechałem najpierw do latarni morskiej, a następnie na sam kraniec półwyspu, gdzie jest zbudowana promenada z widokiem na cypelek piaszczysty, dzielący Bałtyk od Bałtyku ;)
I tu nastąpił najtrudniejszy moment: widmo powrotu, zatem przerabiania tego wszystkiego raz jeszcze w odwrotnym kierunku! Alternatywą był pekap do Władka, skracający męki o ponad połowę... zacisnąłem zęby nie klamki - i ruszyłem w rowerową drogę powrotną. Brawo JA.
Na początek, zgodnie z obietnicą daną sobie samemu totalnie olałem 8 km szutru i do Juraty ciąłem szosą (niestety, też trochę dziurawą) - tylko raz jakiś pan z dostawczaka postanowił mi wykrzyczeć przez okienko, gdy mnie wyprzedzał, że "obok jest ścieżka!" Ano jest - właśnie ścieżka. Z drogą rowerową oprócz znaków drogowych nie mająca nic wspólnego.
Potem już znów kostkówką w godzinę doczłapałem do Władka - po drodze piękne widoki na Zatokę Pucką (trochę niestety walącą zdechłymi sinicami) - i gdyby to była jeszcze równa asfaltówka... Jak to śpiewał Pan Nohawica - gdyby gdyby gdyby gdyby, gdyby - małże, plaże głowonogi - ryby.
Pasuje.
We Władku znów koszmarna kostkówka do Jastrzębiej - tym razem w dodatku przeważnie pod górę - trochę więc jechałem szutrowym poboczem wyjeżdżonym przez innych dwukołowych desperados.
Ostatnimi atrakcjami na trasie, której nie polecam żadnemu rowerzyście była latarnia morska na Rozewiu (obejrzana, podobnie jak ta na Helu z zewnątrz) oraz punkt widokowy na morze na urwisku nieopodal.
A potem już tylko znów: dziurawy asfalt do Karwi i szutrówka z wygniecionymi dołkami przez las - i byłem znowu w Dębkach, gdzie M. zrobiła grilla, ale to już całkiem inna, znacznie milsza historia :)
Korzyści z dzisiejszego wyjazdu: zaliczone dwie nowe gminy (Jastarnia i Hel). Jeśli chodzi o nasze wybrzeże, z różnych okazji i wyjazdów jest już zatem komplet od Świnoujścia aż do Gdańska włącznie.
A żeby nie było tak okropnie, to na koniec wklejam (nie uwzględniający stanu dróg;) Relive z fotkami.
Endżoju*!
*Jak się nie ma, co się lajka - to endżoju, co się ma ;)
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!, 4. Dzień to za mało!
- DST 138.75km
- Teren 0.50km
- Czas 04:57
- VAVG 28.03km/h
- VMAX 45.97km/h
- Temperatura 29.0°C
- Kalorie 6032kcal
- Podjazdy 399m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Wawa z wykopkami po drodze
Niedziela, 12 sierpnia 2018 · dodano: 12.08.2018 | Komentarze 14
Tradycyjny, szybki wypad do Wawy celem ogarnięcia rodzinnego cmentarzyka, którego nikt nie raczył ogarnąć od kwietnia (tj. od mojej poprzedniej wizyty).Wiało dziś z W - raz trochę z odchyłem południowym, raz północnym. Nie był to jakiś straszny huragan, ale generalnie raczej pomocny pęd powietrza, który (wraz z przewagą zjazdów) sprawił, że na koniec wyszła bardzo przyzwoita średnia całości 28 km/h. Jechało się nieźle, choć ze względu na ograniczenia czasowe (chciałem zdążyć na pociąg ŁKA ze względu na darmowe przewozy rowerów) cisnąłem, jak to się mówi - ile fabryka dała, więc się trochę zmachałem.
Trasa generalnie zwyczajna, choć w jej drugiej części natknąłem się na wykopki przed Szymanowem (jakoś przeskoczyłem mimo zakazów - jest nowy asfalt!) oraz za tymże przed Kaskami - tu już pojechałem objazdem (głównie gettem ścieżkowym z fatalnej kostki w Teresinie).
Na koniec jeszcze w Wawie trochę prób nowej, zaskakująco dobrej, bo szerokiej i asfaltowej dedeerówy wzdłuż Połczyńskiej (wylot na Poznań) - niestety, jest jeszcze nie dokończona, ale zapowiada się wyśmienicie! Przyda się też o tyle, że przed remontem rzeczonej ulicy było szerokie, bezproblemowe (nie licząc okazjonalnych dziur) pobocze asfaltowe. Po remoncie powstał zamiast niego pas dla autobusów i taksówek - żeby nie łamać przepisów trzeba jeździć środkiem, a to akurat na jednej z głównych wlotówek do stolicy nie jest przyjemne.
Na pociąg o nazwie "Powidoki" zdążyłem akuratnie, w środku - wielki tłok. Mery więc stała w przejściu i zawadzała. No trudno - jak się inni wcześniej rozsiedli w miejscu dla rowerów - to ich problem, nie mój. A pociąg pomalowany w bajki - był m.in. Miś Uszatek, ale miał nieaktualną koszulkę, bo bez napisu "Konstytucja" ;)
Ostatni etap wycieczki to szybki myk przez Uć - i udało się jakoś utrzymać średnią, o której wyżej wspominałem i złamać czas poniżej 5 h całości.
Trasa do Wawy (z widocznym objazdem za Szymanowem) - proszę uprzejmie.
Napęd: 1.5 l wody, 1 l coli, duża Jogobella z wiśniami i pół czekolady mlecznej.
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!, 8. Szybka Wawa
- DST 107.13km
- Teren 0.70km
- Czas 04:18
- VAVG 24.91km/h
- VMAX 37.19km/h
- Kalorie 4565kcal
- Podjazdy 568m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Cz-wa z ostatecznym sukcesem
Niedziela, 22 lipca 2018 · dodano: 22.07.2018 | Komentarze 8
Dziś postanowiłem zrealizować plan obmyślony już przy okazji poprzednich Jamborów - czyli pojechać do Częstochowy - i przy okazji zaliczyć dwie nowe gminy pod tąże. Do realizacji planu potrzebny był w miarę korzystny wiatr z N oraz brak dzikiego upału.Rano upał już był, choć jeszcze nie dziki, za to wiatru prawie brak - dmuchało coś bardziej z góry, jak to przy wyżu. Wystartowałem przed 11:00 mając w perspektywie setkę plus jeśli chodzi o kilometraż oraz równe 6h do pekapu powrotnego na Uć. Wydawało by się - betka.
Od początku jechało się mówiąc wprost topornie - czy to dociskający wiaterek, czy szybko rosnąca temperatura, czy może wczorajsze kilometry (również piesze) oraz fizyczne prace na działce sprawiły, że z coraz większym niepokojem patrzyłem na średnią i przeliczałem na czas, który miałem do dyspozycji.
Tak dojechałem do Buczkostrady - z Buczku bowiem biegnie wprost na południe (=dziś wprost w żar słoneczny) prosta jak nieco pogięta strzała szosa wprost na Cz-wę (km stąd 83, choć mój plan związany z zaliczaniem gmin nieco ten dystans powiększał). Deptałem tedy, jak to się mówi kapustę (choć Buczek słynie akurat z truskawek!) pod słabowitego, acz wrednego... ESE-smana - jak było z górki, to 28, jak pod górkę - to 22 km/h. Albo w podobie. Bryndza znaczy - ta kapusta.
Po 40 km-ach (gdy ESE-sman zaczął bardzo powoli przechodzić w ENE-asza, równie słabego) zacząłem mieć dosyć. No, ale jak tu wracać tym razem pod przednio-bocznego ENE-asza? Zwłaszcza, że już było dalej do Uci, a nawet do pekapu, niż do Cz-wy?
Cierpiąc katiusze jak Berlinki w '45 cisnąłem, cisnąłem, cisnąłem...bleh, upał.
Po ominięciu kopalni Szczerców (której z szosy - tu szerokiej niczym pas lotniska - nie widać, widać za to zwałowisko zewnętrzne) zaczęły się hopki - z górki, owszem, 35 - pod górkę... 15 km/h. Noż w mordę - kryzys: jeden, drugi, fefnasty - co górka, to kryzys. Zaczęło mi powolutku brakować płynów (wziąłem z działki dwie półlitrówki;) - jedną ze zwykłą wodą, drugą z wodą z sokiem malinowym) - a tu święto, 22 lipca, czyli niedzieja handlowa - i po wsiach jeno dzwony, psy, kombajny. W końcu zaczęło mi się robić niedobrze z odwodnienia, ale w sam czas trafiłem na knajpę (otwartą!) w Strzelcach Wielkich - i wielce szczęśliwy strzeliłem sobie litr coli z lodówki za 7 zyli! W zaistniałej sytuacji chyba bym za nią dał i 14...
W Nowej Brzeźnicy pierwszy objazd z powodu remontu drogi - na szczęście niezbyt długi, choć szutrowy i pylisty. Potem wreszcie zaczęły się lasy (ostatnio widziane przed Szczercowem) - z mostu na Warcie w Ważnych Młynach malownicze widoki na wezbraną po deszczach rzekę i sunące nią kajaki. Aj, jak zazdrościłem kajakarzom płynu wokół! Zimnego!
Młyny były także o tyle Ważne, że tu musiałem zjechać z głównej, najkrótszej opcji na pekap w Cz-wie, by zdobyć gminę Miedźno, a następnie Kłobuck. Czym bliżej było Cz-wy, tym większe podjazdy - a dokładnie przy tablicy z jakże upragnionym (dosłownie!) napisem Częstochowa (dokąd musiałem dotrzeć niestety kolejnym objazdem w związku z budową obwodnicy nadrabiając znów drogi) - wysiadły bateryjki w zegarku TomTomku mierzącym wszystko.
No żesz...
Zasmucony tym faktem włączyłem endo w telefonie i tak przetelepałem jeszcze kilka ładnych km-ów po mieście - głównie po badziewnych kostkowych "drogach" "rowerowych", co dodatkowo zasmuciło w kwestii końcowego wyniku, jeśli chodzi o średnią.
Na dworzec wjechałem 40 minut przed odjazdem pociągu - uf, udało się! Tu pojawił się kolejny stres: będzie miejsce dla roweru, czy nie... byłem jednak tak zmachany, że postanowiłem szturmować pekap wszystko jedno - jak się da, albo nie da. Najwyżej skończy się awanturą. Brałem też pod uwagę widowiskowe omdlenie.
W kasie Regio pani sprzedała mi bilet na mnie, a na rower oczywiście "nie ma miejsca". Jednak doradziła, bym się udał do sąsiedniej kasy Kolei Śląskich i tam zapytał - i tu oczywiście było miejsce na rower.
Ktoś, coś - jakaś teoria?...
A potem wsiadłem w telepiący się 2,5 h ciapąg - zdecydowanie największym jego plusem (oprócz włączonej klimy) były gniazda USB - szybko podłączyłem rozładowany TomTom - i co się okazało? Zachował do momentu rozładowania w pamięci całą trasę! To chyba dziś najradośniejszy moment całej tej poronionej wyrypy :D Dzięki temu mógł powstać RELIVE z fotkami (co prawda tylko do granic Cz-wy), ale po uzupełnieniu jazdą poCz-warną, a na koniec po Uci z dworca do domu - jest całość trasy! I już nawet nie będę odliczał od czasu jazdy kilku postojów na światłach w Częstochowie - w telefonie się bowiem nie odliczają (w przeciwieństwie do aplikacji TomTom-a - ale na to potrzebny jest działający zegarek!) - średnia i tak wyszła mizerna, ale summa summarum - dzień rowerowo i tak na plus :)
Napęd: 2 litry płynów, sucha bułka z serkiem na pięćdziesiątym kilometrze. A potem jeszcze na dworcu w Cz.: pół litra wody, kolejny litr coli - i batonik "Pawełek" w wersji ciągutkowej z gorąca ;)
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!, 4. Dzień to za mało!
- DST 100.36km
- Teren 1.53km
- Czas 04:06
- VAVG 24.48km/h
- VMAX 43.42km/h
- Temperatura 32.0°C
- Kalorie 4262kcal
- Podjazdy 517m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Opocznąć
Sobota, 16 czerwca 2018 · dodano: 16.06.2018 | Komentarze 4
Wycieczka po 4 nowe gminy koło Opoczna planowana była co najmniej od marca. Ale a to pociągów na miejsce nie było o odpowiedniej porze, a to pogoda nie taka, a to Mery cherlawa, a to czasu nie było - nadszedł czerwiec, dzień długi, prognozy dobre - no to kiedy, jak nie teraz? No, zawsze był jeszcze w zapasie lipiec, sierpień, wrzesień... Ale dość odwlekania, skoczyłem co Mery wyskoczy (w końcu poleczka też skoczna, jeśli jest z Opoczna!) na dworzec Uć-Widzew, by wsiąść w Przewozy Regionalne (które od dziś będę nazywał Nawozami Regionalnymi - czemu - o tym za chwilę) i pojechać jednym jedynym połączeniem o sensownej porze (t.j. 11:18;) do Opoczna.Na dworcu widzewskim kolejka do kas kolejowych na jakieś 20 minut stania (pociąg też za minut 20), więc zrobiło mi się już troszkę ciepło, czy zdążę - apogeum upału nie związanego dziś z pogodą nastąpiło jednak przy kasie, gdy dowiedziałem się, że i tak nie pojadę, bo miejsc na rower już brak. Skląłem ich od Regionalnych Nawozów(!), kupiłem bezrowerowy bilet i biegusiem zdążyłem - wskakuję, a tu ANI JEDNEGO roweru. I tak było całą drogę do Opoczna oraz połowę drogi powrotnej (na powrotną drogę też od razu kupiłem i "też nie było miejsc"). Otóż miejsc na rowery nie ma, bo pod hakami są miejsca siedzące - to dlatego. Z tym, że też nie wszystkie były zajęte. Nie wspominając już o tym, że mam szacunek dla obręczy i z haków nie korzystam.
Pekape nigdy nie zawodzi! :/
Oczywiście przy konduktorze zacząłem rżnąć głupa, że w pośpiechu zapomniałem o bilecie na rower - bez ani jednego słowa sprzedał. Można? Można. Manewr ten zresztą powtórzyłem w drodze powrotnej.
Opoczno przywitało mnie paskudną kostkową dedeerówą, więc się na nie obraziłem i postanowiłem go nie zwiedzać, tylko ruszyć we wsie. Tam też nie lepiej - wbiłem się w fatalne asfalty, które miejscami wręcz przy dzisiejszej temperaturze były na półmiękko - i śmierdziały smołą. Nic w sumie dziwnego, bo niedaleko przebiega słynny turystyczny Szlak Piekielny (wyznaczony przez stowarzyszenie o nazwie Źródła - chyba siarczane!;)
Tak naprawdę dobrze dziś jechało się tylko kilka kilometrów poza granicami Uckiego - czyli przez Mazowieckie (pierwsza nowa gmina - Gielniów) i Świętokrzyskie (druga, czyli Gowarczów). Doskonała szosa, ruch zerowy - i jedyny fragment naprawdę z wiatrem.
A za Gowarczowem znów liche asfalty, zrobiło się pogodowo gorąco, a wiatr non-stop jak nie z boku, to z przodu. Czyli kilkadziesiąt kilometrów męki (co widać po średniej).
Z ciekawszych miejsc, oprócz położonego na malowniczym pagórku Gowarczowa oraz Białaczowa (m.in. ze smutnym opuszczonym po katastrofalnej wichurze pałacem wśród nędznych resztek zabytkowego parku) po drodze trafiły się odwiedziny nad Zalewem Miedzna (malowniczo, acz woda gloniasta), ogromna fabryka ceramiki w Paradyżu - i ciekawy kościół barokowy tamże oraz drugi - w Wójcinie. Po drodze był wprawdzie przekreślony znak Kłopotów, ale nie była to prawda - za Wójcinem już niemal centralnie pod wiatr nawrotka na Opoczno - po drodze fragmenty szutrowe (m.in. we wsi Popławy, gdzie droga jest zdecydowanie do poprawy!).
Tuż przed Opocznem jeszcze dwa ciekawe młyny -ale nie na rzeczkach, tylko w polu, ale też i nie wiatraki - przynajmniej obecnie. Kiedyś pewnie tak.
Do Opoczna wjechałem z drugiej strony - i póki mogłem, trzymałem się z dala od kostkowej dedeerówy - na koniec jeszcze pod Kauflandem zjadło-wypiłem wielkiego Szejka Jagodowego (strasznie mnie przesuszyło, a nie chciałem pod Kauflem Mery samopas zostawiać, więc picia nie kupiłem - na dworcu zaś, który w pół-ruinie nie ma dosłownie nic!)
Powrót przebiegał w przegrzanym pociągu i atmosfera była senna, a ja spragniony - i dopiero na Widzewie kupiłem wodę, nawodniłem się w sekund pięć - i minimalnie pętelkując by wyszła stówka+ oraz cisnąc, by nie pogorszyć słabej średniej - dociągnąłem do chaty. Trzasnęło też dziś 3000 wymęczonych w tym roku kilosów.
Dzisiejsze zdobycze - cztery nowe gminy: wspomniane wyżej pozauckie Gielniów i Gowarczów oraz uckie Białaczów i Żarnów.
No i grunt, że się Meryś nie rozspawała ;)
Dzisiejszy podopoczyński Relive z fotkami :)
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!
- DST 102.67km
- Teren 1.50km
- Czas 03:52
- VAVG 26.55km/h
- VMAX 45.86km/h
- Temperatura 21.0°C
- Kalorie 4411kcal
- Podjazdy 446m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Na Żyr!
Wtorek, 24 kwietnia 2018 · dodano: 24.04.2018 | Komentarze 18
Szybki myk z wiatrem do Żyrardowa spotkać LavinkoMeteoroKluskę ;)Wiatr wiał solidnie, z W, z lekkim wektorem S - dość powiedzieć, że gdyby trasa nie miała żadnych zakrętów - byłby idealny. A tak był tylko bardzo pomocny w 90% i upierdliwie boczny w pozostałych 10.
Na początek stałą trasą jak na Wawę - w Dmosinie odbiłem nieco na południe - i aż do Makowa koło Skierek przeważały bardzo złej jakości asfalty - a już szczyt szczytów w tej kwestii osiągnęły w dwóch niewielkich, malowniczych wioskach ukrytych wśród pagórków przed Makowem - wsiach o równie malowniczych nazwach, co ich otoczenie: w Świętych Laskach i Świętych Nowakach.
Za Makowem odbiłem znów trochę bardziej na południe, by ominąć skierniewickie ścieżki rowerowe - objazd się opłacił, bo z kolei trafiłem na nowiutkie gładkie asfalty z wymalowanymi pomiędzy wsiami(!) pasami rowerowymi :)
Krótki postój w Krężcach na picie - i dalej okrążać Skierniewice. Na trasę do Żyrardowa wskoczyłem w Kamionie, za chwilę most na Rawce i zaczęły się lasy i inne Puszcze Mariańskie ;) Tu ruch był spory, ale szosa nadal gładka, więc dopiero tuż przed Żyrkiem trochę z żalem opuściłem główną trasę i wbiłem się w Bednary i Benenard, co przypłaciłem blisko półkilometrowym okropnym odcinkiem gruzówki.
W końcu ponownie nowym asfaltem przez wiadukt nad obwodnicą dociągnąłem do opłotków Ż., skręciłem tam i siam i przez Korytów dojechałem do umówionej wcześniej polanki w lesie nad rzeczką Pisią Gągoliną. Do tego miejsca km 92,97 i doskonała średnia (mimo różnych chwilowych przeciwności losu) - 27,68 km/h.
Po niecałych 3 kwadransach zjawili się rowerowo: Lavinka i Meteor z doczepioną Kluską - i można było rozpoczynać piknik! :)
Głównymi atrakcjami (oprócz kawki i kanapek) była gra pt. "pizza" oraz zbieranie listków dzikiego czosnku - m.in. właśnie do kanapek ;) Odbyło się też zwiedzanie najbliższej okolicy - tj. dziurawego mostku (przy którym Kluska "robiła zupę" z różnych zielsk wrzucanych do rzeczki;) oraz Kamiennej Góry z kamieniem - i meandra rzeczki. Ponadto mnóstwo kwiatków, jak to na kwiatkowycieczce.
O 17.00 zwinęliśmy majdan i tym razem niespiesznie pojechaliśmy korytowsko-żyrardowskimi opłotkami na dworzec kolejowy. Po zakupieniu przeze mnie biletu powrotnego na Uć F. jeszcze chwila zwiedzania zabytkowego dworca, gdzie oglądaliśmy stare piece kaflowe - w jednym z nich swój podręczny magazynek urządził sobie pan, który zbiera puszki po piwie ;)
W końcu przypałętał się odpowiedni pociąg, pożegnałem miłe towarzystwo - i bez przygód po godzinie wysiadłem na Fabrycznej. A tu czarna chmura, więc pędzikiem na chatę (niestety, z pędziku niewiele wyszło, bo co chwila światła, a na przedzie wlokący się tramwaj) - wpadłem (już tradycyjnie ostatnio) w chwili, gdy właśnie rozpoczynał się obfity opad deszczu ;)
Sakwy do pikniku nieco zapchane tradycyjnymi giftami - potem już lżejsze, choć z nową mapą Nadleśnictwa Radziwiłłów, którą dostałem do kolekcji. Ponadto jeszcze butelka po coli pełna wody z Pisi i zanurzonych w niej listków czosnku - będzie zapas do kanapek na kilka dni! :D
EDIT:
(Foto)relacje:
- Lavinki
- Meteora
- i Kluski ;)
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!
- DST 137.34km
- Teren 0.46km
- Czas 05:02
- VAVG 27.29km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Kalorie 5969kcal
- Podjazdy 399m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Wawa spontanicznie
Sobota, 14 kwietnia 2018 · dodano: 14.04.2018 | Komentarze 11
Pomysł dzisiejszego myku narodził się w środku nocy, gdy dumałem nad prognozą wietrzną, co zrobić z pięknie zapowiadającą się sobotą. Wiatr był zapowiadany silny z WSW między 11, a 15 - a w Wawie podobny, lecz nieco później. Więc decyzja mogła być tylko jedna - na Wawę! :)Ponieważ jednak siedziałem do późna w nocy, więc też i musiałem potem to (a zwłaszcza cały tydzień wstawania o nieludzkich porach) odespać - ruszyłem więc dopiero w południe.
Wiatr nie zawodził, jechało się wyśmienicie (nie licząc Stryjkowa, gdzie rozkopali wylotówkę i musiałem nadrobić 2 km-y obwodnicą i serwisówkami wzdłuż A1) - pierwszy postój zrobiłem dopiero w Nierobowie (km 63) po 2 h i kwadransie - wcześniej po prostu nie chciało mi się zatrzymywać.
Drugi popas to Kaski, gdzie tradycyjnie sklep, trzeci - na chwilę Błonie - a potem jeszcze jak zwykle kupowanie zniczy w Pruszko-Żbikowie na cmentarz u tej pani, co zawsze (już mnie rozpoznaje!:D) - i wkrótce był i cmentarz (gdzie szybkie porządki na rodzinnym grobie) - i Wawa.
Pogoda była dziś wręcz idealna - nie za ciepło, niewiele ostrego słońca, wiatr silny (choć nie huraganowy) prawie zawsze pomagał - do pełni szczęścia brakło tylko nowego napędu, bo stary już trochę ciężko chodzi.
A propos napędu (kalorycznego) - jeden wafel, 4 kostki czekolady, duży jogurt truskawkowy, 1 l mineralki i 0,5 l coli. I w zupełności wystarczyło.
A z Wawy powrót jak zwykle ciapągiem - dziś była to ŁKA o imieniu "Powidoki". Też malowniczo :) Ostatni odcinek z dworca Uć-Fabryczna do domu już po ćmaku - i trafiłem na serię czerwonych świateł, by nie było za pięknie.
Mimo to średnia całości wyszła baaardzo pozytywna.
Trasa do Wawy - i Relive.
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!, 8. Szybka Wawa
- DST 101.16km
- Teren 1.48km
- Czas 04:08
- VAVG 24.47km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Kalorie 4289kcal
- Podjazdy 468m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Wietrzny Jambór
Piątek, 30 marca 2018 · dodano: 30.03.2018 | Komentarze 3
Pierwsza stówka w tym roku i pierwszy Jambór - czyli porządki wiosenne czas na działce zacząć!Ponieważ dziś miałem już wolne, a pogoda teoretycznie niezła - no to hajże.
Tyle, że od rana duło coraz gorzej z kierunków zachodnich, co sprawiło, że prawie całą drogę do Jamboru miałem naprzemiennie wmordewind, który sprawiał, że ostatkiem woli wstrzymywałem się przed zawróceniem do domu (wszak podreperowałoby to znakomicie kiepską średnią na koniec miesiąca!) - oraz wiatr zwany boczniakiem ostrogowatym, który kując z boku prawego próbował mnie zrzucać na środek jezdni - często z powodzeniem. Dramat normalnie: jazda oscylowała pomiędzy 20, a 23 km/h, pod górki (jedyne, co mnie chwilowo chroniło) 15-17 (szybciej nie dawało rady, bo byłem z kolei wypluty od walk z wiatrami;) - dopiero ostatnie 10 km pozwoliłoby w miarę odpocząć, gdyby nie rozpaczliwie ciśnięcie celem ratowania tragicznej średniej: udało się, wyszła tylko bardzo zła ;)
Całość porannej męki.
Na działce po chyba godzinnym leżeniu i dochodzeniu do ponownego bycia żywym - porządki gałęziste i spokojny spacerek nad rzeczkę - tutaj spacerkowy relief z fotkami.
A o 16.00 rozpoczął się powrót do miasta Uć: wiatr nadal silny, ale z korzystnego tym razem kierunku (obrócił na SW) - niestety - z każdym kilometrem, wtedy, gdy wreszcie by się przydał - słabnący i coraz bardziej wiejący od góry, czyli dociskający do jezdni (jak to przy wyżu). W połowie drogi ustał zupełnie... Ech :(
Powrót w ogóle to troszkę inną opcją - przez Różę, a potem jeszcze pętelka wokół Bielicowego Stawu, którego ostatnio coś nie ma okazji odwiedzać - wpadło w ten sposób nieco terenu, a i setka+ na koniec wyjszła.
Po drodze odwiedziłem jeszcze dawną p. na L. - choć stanowisko w sensie formalnym już nie istnieje, pozostała lada ze starymi oznaczeniami - i nawet ktoś jeszcze kładzie tam jakieś ulotki - pewnie z przyzwyczajenia... Ech nr 2 :(
A poza tym, że ledwo żyję, mam od pyłków katar po pas i bolą mnie oskrzela - bardzo udany dzień :) Oby takich więcej (wiatru w tej ocenie nie biorę pod uwagę :P)
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!
- DST 100.08km
- Teren 1.29km
- Czas 04:09
- VAVG 24.12km/h
- VMAX 43.13km/h
- Temperatura -3.0°C
- Kalorie 4274kcal
- Podjazdy 463m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Jambór z MrScottem
Wtorek, 19 grudnia 2017 · dodano: 19.12.2017 | Komentarze 24
Pomysł wspólnych wycieczek ze znanym z facebooka (i nie tylko) MrScottem (czyli 1960Dziki'm;) kluł się już co najmniej od czasu naszego przypadkowego spotkania we wrześniu pod Strykowem. Ciągle jednak nie udawało się ze względów czasowo-pogodowych zgrać terminów i tras - aż wreszcie udało się idealnie (włącznie z jednym dniem urlopowym jeśli chodzi o mnie) - więc hajże setkę (mą dziesiątą, a więc jubileuszową w tym roku., a kol. Scotta kto wie... pewnie pięćdziesiątą?;) - okazja zaś była taka, że musiałem odwiedzić działkę, by sprawdzić, co w (Jam)boru piszczy.No tośmy ruszyli mroźnym, choć na szczęście niemal bezwietrznym i całkiem bezśnieżno-bezlodowym rankiem moją stałą trasą. Jak wiało, to minimalnie z NW, więc całą drogę w obie strony generalnie z boku.
Czas jazdy miło upływał na pogawędkach i aniśmy się spostrzegli - byliśmy niemal na miejscu, bo po drodze odwiedziliśmy jeszcze jamborowo-karczemny młyn, gdzie jednak się okazało, że smażalnia ryb zamknięta, a wędzone będą dopiero w czwartek. Trochę szkoda, bo liczyłem na jakieś zakupy na święta. Na pocieszenie seria pamiątkowych fotek - w tym z ogromnymi jesiotrami, które pan młynarz wyciągał ku zwędzeniu właśnie.
Na działce raptem godzina - szybkie sprzątanie naleciałych przez ponad miesiąc niebytu gałęzi, zamiatanie tarasu z igliwia (trochę przymarzło!) - rynny pozostały niewyczyszczone tym razem, bo mokre igły całkiem w środku zamarzły. No trudno.
O 13.00 rozpoczęliśmy odwrót - początkowo tą samą trasą, a potem przez Ślądkowice, Różę i Pawlikowice. W Ślądkowicach mieliśmy okazję być świadkami wyciągania jakiegoś starego Punciaka (a może to była Łada-Samara - kto wie?... ja nie;), który tak zarył przodem w nibyzamarzniętym błocie, że aż tylne koła wisiały w powietrzu. Sztukmistrz ze Ślądkowic normalnie! :D Ale właśnie nadciągnął ciągnik - i jak sama nazwa wskazuje - pociągnął - i wyciągnął!
Dalsza droga przebiegła już bez żadnych większych przygód i jeszcze przed zmrokiem zdążyliśmy dojechać do miasta Uć - prawie na koniec nastąpiło jeszcze pamiątkowe fotografowanie nad stawkiem na skraju Zdrowotnego Parku.
Wyjazd ze wszech miar udany, średnia prędkość towarzyska (bo trzeba - i warto! było pogadać o mnóstwie spraw rowerowo-podróżniczo-wszelakich:). Zaplanowana stówka bez specjalnego dokręcania (co cieszy, bo nic na siłę!) stuknęła 80 m od domu. To się nazywa dokładność!
Sakwy trochę obciążone, bo to i termos z herbatą - i graty działkowe - i jakieś jedzenia etc.
Trasowe: TomTom i Relive - proszę uprzejmie - do oglądania i podziwiania ;p
EDIT: Fotki Pana Scotta z wycieczki - TU!
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!
- DST 137.45km
- Teren 0.32km
- Czas 05:10
- VAVG 26.60km/h
- VMAX 46.60km/h
- Temperatura 2.0°C
- Kalorie 5953kcal
- Podjazdy 408m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
100 do Wawy na 100 000 Meridy
Niedziela, 12 listopada 2017 · dodano: 12.11.2017 | Komentarze 12
Zgodnie z obietnicą, dziś o godzinie 10.00.00 padło 100.000 km przebiegu mojej drogiej Mery.Ale po kolei:
Wystartowałem o 8.30 na Wawę. Początkowo jechało się trochę ślamazarnie jak na tę trasę - po pierwsze musiałem się obudzić, a po wtóre wiatr był z W, a leciałem na NE - niby nic, a jednak. Za Stryjkowem wybrałem nową, minimalnie krótszą i przede wszystkim bez odcinków terenowych (w nocy lało, więc błoto!) opcję przez Nowodwory i Dmosin oraz Wolę Lubiankowską. Po drodze rzecz jasna Szczecin ;)
W lesie za Wolą była pierwsza okazja do świętowania - tu, na 37,91 km padło rowerowi wg mych wyliczeń po blisko 16,5 roku zmagań 100 tysięcy kilometrów przebiegu. Oczywiście nie obyło się bez kilku fotek (przygotowałem specjalny transparent formatu A4) i radosnego dzwonienia z tej okazji ;) - i tyle :D
Drugi postój tradycyjnie w Nieborowie (koło Nieborowa drogi do Wawy połowa!) vis-a-vis Białej Damy :) - i w drogę, na spotkanie z MeteoLavinkami do Szymanowa! Ponieważ dziś jest 12.11., więc umówiłem się na 12:11 - ale byłem pół roku wcześniej, bo o 12:05 ;) W międzyczasie na Moście Rawkowym w Bolimowie przekręcił się po raz dziesiąty (czyli wyzerował po kolejnych 9999 km) licznik - rozbieżność tych kilkudziesięciu km-ów w stosunku do tabelki w Excelu wzięła się stąd, że kiedyś miał zerwany kabelek - i te kilometry się nie doliczyły...
Z Szymanowa niespiesznie ruszyliśmy z Lavinką i Meteorem do pobliskiej Mekki szosowców - czyli wsi Kaski;) - tam popas pod niedawno wybudowaną, a już uschniętą zapewne na zimę tężnią. Normalnie Kaski-Zdrój! :D
W Kaskach L. i M. odbili z powrotem do Żyrardowa, a ja poleciałem dalej na Błonie. Tymczasem wiatr - do Łyszkowic (km 43) tylno-boczny, potem aż dotąd (km 91) idealny, zaczął jednocześnie słabnąć i skręcać na SW, a pod samą Wawą na S. Żeby trochę jeszcze odsapnąć krótki postój w Rokitnie, na koniec przed rodzinnym cmentarzem w Morach zakupy zniczy w Pruszkowie-Żbikowie - i już byłem prawie tradycyjnie na grobie, gdyby nie to, że postanowiłem przetestować serwisówkę przy węźle Konotopa. Efekt był taki, że niemal ugrzązłem w zeschniętych mimozach - ale jakoś się przedarłem.
A z cmentarza już tylko na ciapąg na Zachodnią Wawę - musiałem jeszcze poczekać 1,5 godziny, bo niedziela i rzadko jeżdżą.
Relive trasy do Wawy (z fotkami "jubileuszowo-stutysięcznymi") i TomTom trasy też do Wawy, re(we)lacja ze spotkania z L. i M. autorstwa kol. Lavinki - tutaj, a kol. Meteora - tutaj.
A w pekapie dzikie tłumy - ledwo wbiłem rower, a sam kucałem na pojedynczych kończynach na zmianę jak jakiś kozaciok w zwolnieniu, bo na dwie brakowało miejsca - efekt: bardziej mnie wymordowała godzinka z hakiem na korytarzu pociągu, niż 5 godzin jazdy.
A na koniec już tylko szybka dokrętka z dworca do domu.
Średnia jak na dystans, porę roku, temperaturę - a zwłaszcza zimny i kapryśny jeśli chodzi o kierunki wiatr wyszła nie najgorsza, choć dziś priorytetem były kwestie nie prędkościowe, tylko kilometrażowo-towarzyskie ;) Co ciekawe, to już trzeci pod rząd wyjazd do Wawy, gdy czas jazdy (niezależnie od opcji, którą jadę) wynosi 5 h 10 min. :D
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!, 8. Szybka Wawa
- DST 126.41km
- Teren 0.10km
- Czas 05:13
- VAVG 24.23km/h
- VMAX 36.58km/h
- Temperatura 28.0°C
- Kalorie 5378kcal
- Podjazdy 552m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Wietrzności Egipskie
Sobota, 9 września 2017 · dodano: 09.09.2017 | Komentarze 8
Jak co roku, w drugi weekend września, oprócz słynnej Setki Po Ucku (patrz: wpis z piątku) odbywa się także kijowy marsz do Egiptu. Oczywiście tego prawdziwego, naszego, polskiego i nadjeziorsko-pęczniewskiego, a nie gdzieś tam, gdzie wielbłądy mówią „Dobranoc Akbar”, plwając przy tem kebabami, miast je pożreć ;)Nie było więc wyjścia – i mimo zapowiadanego silnego wiatru z S (a więc bocznego w obie strony – a jak wiadomo na rowerze boczny wiatr ma znacznie więcej wspólnego z przednim, niż z tylnym) i możliwości dojechania komfortowym autokarem na miejsce (z czego skwapliwie skorzystała M.), ruszyłem świtem bardzo bladym, by się wyrobić na 10:00, a właściwie 11:00 (start marszu).
Będąc wyrwanym w sobotę w środku nocy (czyli przed 6:00), po całym tygodniu wyrywania w środku nocy (czyli o 6:00) ze snu (do p.), byłem rzecz jasna aprzytomny, a moje ciśnienie oscylowało wokół wartości ujemnych. Po 30 km jazdy złapałem się na tym, że całkiem nie mam weny do jazdy, po kolejnych 10 zaczęło mnie zdrowo odcinać – nóżki z ciepłej waty, zawrót głowy, wreszcie dreszcze i zimny pot na czele się perlący dały znak, że trzeba coś zjeść, bo inaczej będzie cześć!
Po pożarciu w Małyniu fura żerki nastąpił bardziej intensywny czas walki z wiatra(ka)mi – chwilami na obłych pagórach koło Zygr (jest tam znany maszt) i Zadzimia prędkość na płaskim spadała do 18 km/h, a kostropatość miejscowych dróg potęgowała wrażenie, że szybciej bym chyba dojechał do tego Egiptu, do którego zazwyczaj wszyscy jadą – oczywiście, gdyby wiatr wiał z N. A wiał bydlak z S, strasznie.
Wymordowany, jakbym bez postojów walnął na dzień dobry z półtorej setki w końcu dotarłem na miejsce, czyli do Pęczniewa o 10:30 – pół godziny po założonym czasie, a pół godziny przed startem marszu.
Trasa mąk porannych: https://mysports.tomtom.com/service/webapi/v2/activity/perm_pzOEERH3CdfxLQuJuZGhi9YczzQP3H2fBGh6JeXe27kRw_AJMF62eNzb1__MWlfDhuE0UGpltT8Eenc9a6WiuA?format=html
A M. z kijami dotarła w międzyczasie komfortowym autokarem ;)
Po przywitaniu się z mnóstwem kijowych znajomych (łącznie w marszu uczestniczyło 600 osób!) poszliśmy jak co roku najpierw wzdłuż Zalewu Jeziorsko, a potem przez wichrowe, polne wzgórza do Egiptu – czyli miejsca po dawnym przysiółku o tejże nazwie, który raz do roku zmienia się w miejscową Mekkę i Medynę kijkarzy. Tu jak co roku wiele atrakcji (piramida ze słomy, „odkrywka archeologiczna” usypana z piasku z jakimiś mumijnymi twarzami, wielbłąd przez Koło Gospodyń wiejskich szyty, prawdziwe arbuzy do żarcia etc.
Potem szybki powrót na afterparty do Pęczniewa tą samą drogą – tu żarcie pełną gębą: najlepsza grochówka, jaką w życiu jadłem, kiełbasy i kaszanki, słoninka w przyprawach, ogórki małosolne etc. Wszystko free – od sponsorów. Podobnie jak cała impreza. Warto było się pomęczyć z wiatrem – i w ogóle nad Wartę – przeważnie warto ;)
Trasa egipskiego kijania: https://mysports.tomtom.com/service/webapi/v2/activity/perm_PfnhhbO__hW18NKKAqyQbUiZ67X0r7azDErcPyA0zxO8IzeWgYuIKDLFzItkOf61V-acF8Qp0BHzJ2SPJf35tA?format=html
Potem było jeszcze losowanie nagród – ale tym razem po raz pierwszy nic nie wygraliśmy (wygrywało 350 z 600 losów, więc trochę pech).
Przed 17:00 pożegnałem miłe, rozleniwione po spacerze towarzystwo – i zacząłem ambitny powrót. W tę stronę oprócz bocznego huraganu (na szczęście stopniowo słabnącego, choć jednocześnie złośliwiejącego na wmordęwind) jest do miasta Uć pod górkę w ogólnym rozrachunku, a ja nażarty, więc średnia otarła się w drodze powrotnej o skandal – dość rzec, że w domu byłem już po ciemku.
Trasa powrotna (z minimalnymi modyfikacjami w stosunku do trasy porannej): https://mysports.tomtom.com/service/webapi/v2/activity/perm_yXKLsuXEXqI7B44DoSlaDY82Nm5sJm0mt-DLBtGnISFxVZIj-4aRVXjCj8gykfapPN3261As1D7Vcnx0DvfkSA?format=html
A dla ciekawskich – link do obszernej relacji fotograficznej z Egiptu. Wielbłąd też powinien tam gdzieś być:
http://poddebice.naszemiasto.pl/artykul/wycieczka-nordic-walking-do-egiptu-2017-zdjecia-i-film,4240530,artgal,t,id,tm.html
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!