Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 90793.21 kilometrów - w tym 3494.65 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.01 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2025 button stats bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

4. Dzień to za mało!

Dystans całkowity:18809.69 km (w terenie 1069.99 km; 5.69%)
Czas w ruchu:814:26
Średnia prędkość:23.10 km/h
Maksymalna prędkość:59.62 km/h
Suma podjazdów:53510 m
Maks. tętno maksymalne:181 (101 %)
Maks. tętno średnie:153 (84 %)
Suma kalorii:346053 kcal
Liczba aktywności:396
Średnio na aktywność:47.50 km i 2h 03m
Więcej statystyk
  • DST 51.42km
  • Teren 2.89km
  • Czas 02:16
  • VAVG 22.69km/h
  • VMAX 35.46km/h
  • Kalorie 2143kcal
  • Podjazdy 259m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z grabienia

Piątek, 12 kwietnia 2019 · dodano: 12.04.2019 | Komentarze 10

Zgodnie z przewidywaniami - po dwóch dniach tyrania, z obolałymi gnatami, wymarznięty (rano w domku plus sześć) - rzeźnicki powrót pod zimny, silny wiatr z NE. Próbowałem lasem, a więc terenowo, chowałem się po wioskach, gdzie się dało - wśród zabudowań - wszystko na nic: efekt to dzisiejsza średnia, a i Vmax. Ciężko coś więcej napisać poza tym, że po czterdziestym trzecim kilometrze tak mnie odcięło, że dostałem dreszczy, w głowie mi się zakołowało, obojętnie zaliczyłem parę dziur w asfalcie, bo mi już było wszystko jedno - i gdyby akurat nie Dworzec Kaliski, gdzie można coś zjeść i napić się ciepłego, pewnie bym usiadł w przydrożnym rowie i zapadł w hipotermiczny letarg czekając, aż mnie coś dobije.

A tak ostatnie osiem kilometrów zjadłwszy dużego kebaba i wypiwszy dużą gorącą kawę... ledwo dojechałem czując się na mecie dokładnie tak samo, jak przed postojem.

Tak zmęczony fizycznie nie byłem od lat, a rowerowo - chyba jeszcze nigdy, nawet robiąc kiedyś z Kol.aardem dwusetkę, też zresztą pod wiatr.
Jutro dzień bez żadnych aktywności, może co najwyżej jakiś spacer.



  • DST 10.05km
  • Teren 0.10km
  • Czas 00:23
  • VAVG 26.22km/h
  • VMAX 29.56km/h
  • Kalorie 436kcal
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po chlebek i z chlebkiem

Czwartek, 11 kwietnia 2019 · dodano: 11.04.2019 | Komentarze 5

Do Gucincinatti i na abarot po najbliższy chlebek (i nie tylko;) oraz do kosza śmieciowego pomiędzy rżnięciem wiatrołomu, a wynoszeniem wczorajszo-liściowego urobku.
Silny boczny wiatr (podobnie jak wczoraj z NE) w obie strony.

  • DST 46.08km
  • Teren 0.03km
  • Czas 01:44
  • VAVG 26.58km/h
  • VMAX 46.15km/h
  • Kalorie 2003kcal
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na grabienie

Środa, 10 kwietnia 2019 · dodano: 10.04.2019 | Komentarze 5

Trzy dni wolne, więc klasyczną trasą dojamborową na tradycyjne, coroczne, wiosenne grabienie liści nad Grabią ;)
Jechało się szybko, z wiatrem z NE, czasem podwiewał z boku, a na krótkich odcinkach w pysk. Więc mimo trzydniowego owielbłądzenia Meridy i ponad 1/3 trasy przez miasta - średnia wyszła pozytywna. Jeśli kierunek wiatru się do piątku nie zmieni, z powrotem czeka mnie rzeźnia ;)

  • DST 31.16km
  • Czas 01:14
  • VAVG 25.26km/h
  • VMAX 34.60km/h
  • Kalorie 1350kcal
  • Podjazdy 121m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót z Kutna (częściowo pekapem)

Piątek, 16 listopada 2018 · dodano: 16.11.2018 | Komentarze 5

Dziś już tak różowo (mimo tego, że Kutno to wszak miasto róż!) nie było: ciężka impreza do drugiej w nocy, a potem dość poranne warsztaty stacjonarne i zwiedzanie autokarem miasta i najbliższej okolicy, na koniec obiad - jednym słowem wszystko się tak czasowo rozwlekło, że z pierwotnych planów zrobienia całości trasy powrotnej rowerem została ledwo "większa" połowa: wystartowałem po czternastej (wcześniej nie dało rady), więc w związku z długością (a raczej krótkością) dnia dociągnąłem tylko do Łęczycy - po drodze walka z zimnym, silnym, a przede wszystkim przednio-bocznym wiatrem z SES - na tej trasie nie ma dosłownie kawałeczka lasu - tylko pola, łąki, nie dające żadnej osłony małe pagórki, czasem wioseczka: złomotało mnie znacząco, zwłaszcza, że musiałem zdążyć na pociąg w Łęczycy i nie miałem zbytniego zapasu czasowego - 26 km-ów zrobiłem pod ten cholerny wiatr w godzinę i miałem już serdelecznie dość tak, czy siak.
A w pociągu odezwało się moje zezowate szczęście: wsiadłem do środka wprost na byłą szefową, która wracała z tych samych warsztatów (starałem się ją omijać szerokim łukiem;), lecz wzgardziła autokarem. Za chwilę wsiadł do składu jeszcze rowerzysta, który okazał się być moim znajomym z dawnych lat, z którym specjalnie nie utrzymuję kontaktu - gość znany z opowiadania świńskich kawałów o zacięciu seksistowskim oraz szczegółów ze swego (po)życia, trochę niezrównoważony... Resztę podróży przesiedziałem zatem między młotem, a kowadłem jak na szpileczkach ;) Ot, kara za lenistwo i niezrobienie pod wiatr i po ciemku reszty trasy rowerem!
A potem już tylko przez miasto do domu przez gigantyczne korki.

Jutro jeszcze pewnie pojadę dokądś po coś, a od niedzieli tydzień urlopu - odpocząć od wszystkiego.
Góry, plecak, śnieg i zero szumów informacyjnych.
Taką mam przynajmniej nadzieję.



  • DST 56.11km
  • Czas 02:03
  • VAVG 27.37km/h
  • VMAX 49.10km/h
  • Kalorie 2429kcal
  • Podjazdy 187m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Służbowo do Kutna

Czwartek, 15 listopada 2018 · dodano: 16.11.2018 | Komentarze 6

Świtem bladym wyjazd na dwudniowe szkolenie turystyczne do Kutna. Jechało się wyśmienicie (o czym świadczy średnia oraz maksymalna prędkość) mimo początkowych porannych korków w Zgierzu, lekkiego wiatru z przodu oraz obładowania sakwowego dwudniowego. Po drodze jeden postój - w Piątku (mimo czwartku).
Reszta uczestników warsztatów przyjechała autokarem - mogłem jechać nim i ja, ale co to za atrakcja? ;) Dzięki rowerowi zaś wszyscy mnie mogli podziwiać jakbym niemal wylądował rowerem na księżycu, a nie machnął pięć dyszek w przyjemniej, jesiennej aurze. I to ludzie "z branży", którym wysiłek fizyczny (nawet taki umiarkowany) nie powinien być obcy, a co dopiero wzbudzać sensację :D Może dlatego, że byłem szybciej od nich? ;)



  • DST 53.33km
  • Teren 0.04km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.12km/h
  • VMAX 43.85km/h
  • Kalorie 2295kcal
  • Podjazdy 286m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Jamboru komfortowo

Niedziela, 23 września 2018 · dodano: 23.09.2018 | Komentarze 9

Miało być dziś zdobywanie gmin wschodniowielkopolskich, ale na szczęście w odpowiedniej chwili zorientowałem się, że jest jakiś remont linii kolejowej między Kołem, a Kutnem - i prawdopodobnie znalazłbym się na koniec dzisiejszego dnia w czarnej... hmm, rozpaczy, bo nie miałbym jak wrócić do domu.
Więc zamiast tego najpierw pokicałem na grzybki - głównie maślaki (szt. 22), ale prawie wszystkie robaczywe - ostateczny urobek jadalny z weekendu to:
-1 prawdziwek
-1 podgrzybek
-1,5 maślaka
-2 kozaki
A potem, w związku z zapowiedzią deszczu i coraz bardziej ponurnym niebem zwinąłem się - i z niezbyt co prawda silnym, ale korzystnym wiatrem (zmieniającym się z W na SW) komfortowo i szybko wróciłem niemalże stałą trasą do domu. Niemalże - bo mimo różnych nadal boleści jeszcze sobie na koniec małe kółko po mieście Uć zatoczyłem, by wyszło więcej km-ów.
I średnia ładna taka :) Oby tak zawsze, ech!



  • DST 45.02km
  • Teren 0.15km
  • Czas 01:40
  • VAVG 27.01km/h
  • VMAX 41.08km/h
  • Kalorie 1949kcal
  • Podjazdy 233m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jambór emerycko-śmieciowy

Sobota, 22 września 2018 · dodano: 22.09.2018 | Komentarze 8

Łokieć, a nawet cały bok (podczas leżenia) włącznie z lewym kolanem (podczas jazdy) oraz piętą (podczas chodzenia) nadal dolegają, ale musiałem pojechać na działkę, bo po ostatnim działkowaniu (nie moim;) pozostały przez zapomnienie dwa worki nie wywiezionych śmieci. A niedobrze, gdyby zalegały jeszcze dłużej.
Od rana wiało porywiście z W, więc ze względu na póki co zdrowotną niemożność beztroskiego korzystania z lemondki nie siliłem się na bohatyra, tylko podjechałem na Dworzec Kaliski, wsiadłem w ŁKĘ i najgorsze wygwizdowy przebyłem mało ambitnie koleją. Dziś, z okazji Dnia Ziemi (czy coś tam), po okazaniu dowodu rejestracyjnego auta można było jechać za darmo - niestety, jak się jest na codzień ekologicznym - nie ma zmiłuj: bilet 8,20. Tak to się u nas docenia blachosmrodzenie. Dobrze, że tylko raz w roku.
Normalnie wysiadłbym z pociągu w Dobroniu, ale miałbym boczną wichurę (wystarczyło mi w drodze na dworzec), więc dojechałem dalej - do Łasku - i stąd dłuższą i bardziej ruchliwą trasą (mijał mnie np. kolega z pracy - normalnie nawet w weekend chwili spokoju! ;p), ale z pomocnym, tylno-bocznym podmuchem raz dwa byłem w Jamboru.
Zaś tu okazało się, że tuż obok w lesie pewnie jacyś działkowicze (zapewne zmotoryzowani, zatem mogący zabrać bez problemu) wywalili do lasu 4 worki śmieci... po prostu jak bym przyuważył, to chyba bym im je wywalił na te puste łby.
Ponieważ kiedyś stał niedaleko gminny kontener i wszyscy śmieci wyrzucali grzecznie właśnie tam, a obecnie jest jakże ekologicznie w związku z segregacją - i nie ma gdzie (nie licząc lasu właśnie), więc przed wieczorem na dwa razy wywiozłem śmioty działkowe - i te z lasu - czyli łącznie 6 worków do najbliższego kosza na przystanku. 5 km-ów w jedną stronę, łącznie ponad 20. I z tego wkurzu na wszystko wyszła dziś wreszcie przyzwoita średnia, bo wrzesień póki co pod tym względem jest poniżej wszelkiej krytyki.
I tak, trochę przypadkiem dołączyłem do corocznego sprzątania świata - a właściwie lasu. Bo nie chcę mieć takiego lasu. A jakiego - będzie na fotce jutro wieczorem (z komórki się póki co nie wstawia).

EDIT:
O, właśnie takiego lasu NIE CHCĘ MIEĆ:



  • DST 82.08km
  • Teren 0.93km
  • Czas 03:23
  • VAVG 24.26km/h
  • VMAX 55.91km/h
  • Kalorie 3484kcal
  • Podjazdy 460m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.15 - Dębki-Gdynia-(pekap)-Uć

Sobota, 8 września 2018 · dodano: 08.09.2018 | Komentarze 9

Dzień czternasty Laby z Labem to plażowanie, pływanie spacery i bieganie plażą - pobiłem swój rekord długości biegu, a wieczorem jeszcze poprawiłem trzema kilometrami. Niestety, więcej biegania już na razie nie przewiduję.
I nadszedł dzień 15 - tym razem jednak smutny, bo dzień powrotu do szarej rzeczywistości. To były niezwykle aktywne, udane, pogodne i po prostu piękne dwa tygodnie - jak podsumuję wszystkie kalorie i kilometry z Endomonda, to wkleję w komentarzu poniżej.
W nocy do Dębek przyjechał autem transport dla M. i Alusia - brat i bratowa (tym razem bez mo-psa). Ja miałem już wykupiony bilet na pekap z Gdyni na 12:58. Wcześniej jednak musiałem tam dotrzeć - a że, podobnie jak w dniu wyjazdu nad morze wcześnie rano lało, a i prognozy były do kitu, więc znów byłem pełen obaw co do aury.
I znów, jak się okazało - niepotrzebnie. Na szczęście pogoda dziś sprzyjała - co do wiatru, to do Pucka miałem tylny, potem był boczny, ale do przeżycia. Gdy startowałem słońce powoli przebijało się przez chmury, potem niebo co prawda było przeważnie zachmurzone, ale nie spadła już ani kropelka dżdżu.
Pożegnałem więc malownicze nadmorskie Dębki i ruszyłem - najpierw dobrze znaną trasą do Krokowej, a stąd, testowaną 2 dni wcześniej poleconą przez kol. Trollkinga asfaltową dedeerówą, biegnącą po śladzie dawnej kolejki na przestrzeni ponad 17 km-ów. I znów - gdyby nie miejscami powypychany przez korzenie asfalt - byłby to ideał rowerowej trasy. Ale i tak oceniam ją w skali 0-6 na piątkę. Czułem się jak na najlepszych bornholmskich, albo szwedzkich drogach rowerowych. Po drodze odwiedziłem pobliski pięknie odrestaurowany dwór w Kłaninie leżący wśród nadal zruinowanych zabudowań - kiedyś folwarku, potem zapewne PGR-u. Niezwykły kontrast.
Jadąc dalej zawinąłem jeszcze w bok do pomnika rosyjskiego jeńca w Starzyńskim Dworze by przekazać pozdrowienia od kol. Trolla - i już prościutko przez Łebcz dociągnąłem do końca wyjątkowo malowniczej dedeerówki koło Swarzewa. Cześć i chwała pomysłodawcom! - wykonawcom też, choć mniej (również ze względu na upierdliwe metalowe słupki przy każdej krzyżówce - nawet z polną drogą).
Za Swarzewem wskoczyłem na chwilę na szosę do Redy, chwila postoju na widokowym parkingu z łabędziem nad Zatoką Pucką - i kolejną dedeerówą (ale niestety tym razem jako żywo przypominającą tę na Hel) i w dodatku robiącą dziwne zygzaki dojechałem do portu w Pucku.
Tu chyba szykowała się jakaś impreza, bo uliczki pozamykane i policja, więc znów musiałem zrobić jakieś dziwne wygibasy, by dostać się na pięknie odrestaurowany rynek.
A potem prosta droga na południe wykierowała mnie za miasto - trochę podjazdów, trochę zjazdów - w tym jeden taki, że od pędu mapa odczepiła mi się od lemondki (patrz: Vmax;) - musiałem się więc zatrzymać i ją pozbierać. Po owym zjeździe (w Mrzezinie) wypłaszczyło się całkiem - wjechałem bowiem na ogromne przestrzenie łąk Pradoliny Łeby-Redy. Szosa dość dziwaczna, z wielkich betonowych, ale równych płyt - jechało się nieźle, mimo nadspodziewanie dużego ruchu i braku pobocza.
Miałem już niewiele czasu, ale postanowiłem zawinąć jeszcze do odwiedzonej rowerowo 14 lat temu Rewy, by znów zerknąć na słynny Szperk - czyli Cypel Rewski - piaszczysty mini-Hel wybiegający w morze kilometr, szerokości kilkudziesięciu metrów. Tym razem nie pchałem się na sam koniec, bo piach grząski, a sakwy obładowane tym i owym.
W ten sposób ostatecznie pożegnałem się z morzem - i już najprostszą trasą przez Kosakowo ciąłem na Gdynię - od granicy miasta ciągnie się kilka kilometrów w stronę centrum wspaniała asfaltowa, szeroka jak morze trasa...dedeerowska ;) - widać nówka, licznie śmigana przez rowerzystów. Ech, żeby to tak zawsze - gdy się skończyła, zaczął się kulminacyjny punkt programu, od którego zależało, czy w ogóle zdążę na pociąg - została bowiem godzina - a przede mną plątanina Portowo-Estakadowo-Kwiatkowska. Na szczęście, tylko z jedną niewielką oszibką, więc dość szybko pokonałem toto (w czym znów częściowo pomogła kolejna asfaltowa de de er) i za troszkę byłem na dworcu - pół godziny przed odjazdem.
A w pociągu spotkałem miłego rowerzystę z Katowic, który właśnie skończył trasę Świnoujście-Hel, więc dowiedziałem się od niego różnych najświeższych newsów o tym, co się pozmieniało wzdłuż wybrzeża przez ostatnie parę lat. I pewnie bym się dowiedział więcej, ale w Gdańsku-Oliwie wsiadła niezwykle okrągła, gadatliwa i elegancka choć prosta jak drut starsza pani w średnim wieku - i aż do Torunia miałem pozamiatane: musiałem wysłuchiwać o wszystkich jej sprawach życiowo-zdrowotno-przyjaciółkowo-wszelakich. Byłbym uprzejmie przysnął, ale co chwila o coś pytała i nie dawało rady. Na szczęście też wieszała psy na rządzie, ale ileż można wysłuchiwać o tym, że masło w Gdańsku po 9 zyli? Etc., itd...
W końcu wytoczyła się w Toruniu, ale już miałem dość społeczeństwa, więc resztę trasy niemal przedrzemałem i z rowerzystą nie pogadałem. Może szkoda.
Wysiadłem tam, gdzie wsiadałem przed dwoma tygodniami, czyli na Widzewu - to nie był dobry pomysł, bo na początek musiałem się przedrzeć przez tłumy kibiców idących na mecz. Ale nawet byli grzeczni i nie szli dedeerówą. A potem już tylko kilkanaście minut jazdy - i o pierwszym zmroku byłem w domu. A M. z psem dopiero po północy, bo jeszcze po drodze molo w Sopocie zwiedzali.
Relive trasy Dębki-Gdynia przez Puck - proszę uprzejmie.
Zaś fotkę wklejam specjalnie jako podziękowanie dla kolegi Trollkinga za inspirację wariantu trasy z dedeerówką kolejkową  - oraz dlatego, że jak nie wkleję, to już przy kolejnym wpisie zapewne będzie znów się domagał ;D




  • DST 44.42km
  • Teren 7.59km
  • Czas 01:54
  • VAVG 23.38km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.13, więc pechowy - Dębki-Karwia-Krokowa-Wierzchucino-Dębki

Czwartek, 6 września 2018 · dodano: 06.09.2018 | Komentarze 7

Na początek wyjaśnię, na czym ów pech poległ był: otóż tuż po przyjeździe z nieznanej do tej pory przyczyny zeżarło mi GPS-owe dane wycieczki. Szczęście w nieszczęściu, że spojrzałem na koniec jazdy na czas i liczbę kilometrów, a (jak zwykle) na bieżąco, podczas wycieczki zliczałem kilometry przebyte w terenie. Cała reszta informacji (w tym czas jazdy bez dłuższych postojów, liczba kalorii i przewyższenia - póki co - nieznane. Mam cichą nadzieję, że zawieruszone gdzieś między zegarkiem, a Endo nagle się objawią... wtedy uzupełnię/poprawię co się da i dorobię Relive'a z fotkami, bo bez tego się niestety nie da. Będzie też lepsza średnia, bo pauzowałem zegarek tylko podczas dłuższych postojów, a w czasie takich na pstryknięcie fotki - już nie. Endo to uwzględnia, w przeciwieństwie do zegarka, który czas jazdy liczy dopóki się nie włączy pauzy - czy się jedzie, czy się nie jedzie.
Vmax podaję zaś tyle, ile zauważyłem w jakimś tam momencie na mej starej Sigmie, która nawet nie zapamiętuje takich rzeczy.
A teraz cała reszta:
Wyjechaliśmy z M. niezbyt późno, ale też jechaliśmy niespiesznie - najpierw znaną nam już drogą przez las do Karwi, a stąd, zgodnie z inspiracją kol. Trollkinga (dość) dobrą szosą z hopkami w stronę Krokowej. Przed ową Krokową wskoczyliśmy na kilka km-ów na coś, co u nas jest wyjątkiem, a np. w Skandynawii - normą - czyli asfaltową drogę rowerową z dala od jezdni. Ta konkretnie prowadzi nasypami dawnej kolejki - super pomysł z małym minusem - po kilku latach już miejscami korzenie przydrożnych drzew porozsadzały nawierzchnię. Widać za mało asfaltu dali.
W Krokowej obejrzeliśmy dawny dworzec stacji (obecnie harcówka), muzeum (dość ciekawa wystawa o mało znanej bitwie z czasów Wojny Trzynastoletniej - wygrali nasi:) oraz przede wszystkim pięknie odrestaurowany pałac von Krokowów w nieco jeszcze zaniedbanym parku. Bardzo ciekawa jest historia owego rodu - odsyłam do internetów zatem.
Stąd z cudownym wiatrem 11 km-ów do Wierzchucina do mijanej już wcześniej dwukrotnie restauracji Kaszubski Młyn - pięknie odrestaurowany obiekt, ale jedzenie, które zamówiliśmy - bardzo przeciętne (w przeciwieństwie do cen).
Stąd już indywidualnie poleciałem przez górki pod wiatr do Dębek (po drodze zajrzałem jeszcze na kompresor), a M. wolała mniej pagórkowatą, krótszą, ale potwornie dziurawą powrotną opcję przez łąki nad Piaśnicą.
Na koniec wycieczki stuknęło 5 tysięcy km-ów w tym roku.
Pogoda była dziś w kratkę: czasem słońce piekło aż za bardzo, czasem nawet symbolicznie kropiło. Za to cały czas silnie wiało - z NE.
I jeszcze dla porządku: dzień 12, czyli wczorajszy Laby z Labem to psacerki, bieganie po plaży, popołudniowy obchód lasu (w godzinę zebrałem 33 podgrzybki!) oraz trochę kajaka na tutejszym kanałku. Trzeba było jakoś odreagować stresy po Helu ;) Dziś natomiast, będąc zniesmaczonym zachowaniem zegarka, przebiegłem jeszcze wieczorem plażą 5 km-ów - i to z czasem życiowym (23,5 min.). Co to nerwy robią z nie-biegacza ;) Na szczęście tym razem wszystko zadziałało w kwestii GPS-a jak w... zegarku.



  • DST 123.56km
  • Teren 24.74km
  • Czas 05:19
  • VAVG 23.24km/h
  • VMAX 38.99km/h
  • Kalorie 5240kcal
  • Podjazdy 560m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.11 - ciężki kawałek Helu. A nawet całość x2.

Wtorek, 4 września 2018 · dodano: 04.09.2018 | Komentarze 11

Hel rowerowo zdobyty! I to w obie strony.
Jakie to szczęście, że... już więcej tam nie muszę dwukołowo jechać!;p
A czemu tak? O tym poniżej.
Czekałem z tym Helem ile się dało, na początku także dlatego, by skończyły się wakacje i bym nie musiał przedzierać się przez dzikie tłumy rowerzystów urlopowych (co dzisiaj zaprocentowało zwłaszcza na helskiej dedeerówie) - aż wreszcie prognozy pogody na dziś (bez upału i mało słońca, słaby wiatr z NE) sprawiły, że się ruszyłem.
Prognozy finalnie sprawdziły się w połowie - w końcu Hel to miejsce znane z połowów, więc mogłem się tego spodziewać: w drodze powrotnej wyszło bowiem słońce, zrobiło się trochę za gorąco - i nasilił się męczący wiatr przednio-boczny i boczny.
Ruszyłem zatem dość wcześnie z Dębek przy prawie bezwietrznej aurze i zachmurzonym niebie: póki co - idealnie!
Jadąc cały czas wzdłuż wybrzeża na wschód - najpierw leśną drogą do Karwi, potem dziurawym asfaltem do Jastrzębiej Góry - miałem jeszcze nadzieję na lepsze nawierzchnie w dalszej części wycieczki. Wiadomo - nadzieja matką głupich, ale ponoć głupi ma szczęście... Widać jestem głupi inaczej: w Jastrzębiej dziurawy asfalt zastąpiła bazaltowa krzywa kostka - i tak przez kilka km-ów niemal do centrum Władysławowa. Tłukłem się więc z coraz większym bólem dołu pleców;) do Władka z Dębek ponad godzinę.
Tu zaczyna się kolejne rowerowe szczęście - czyli kostkowa droga rowerowa, która na długości ok. 25 kolejnych kilosów sprawiła, że coraz bardziej nienawidziłem roweru. Po drodze krótkie chwile wytchnienia: w Chałupach (gdzie przy tablicy z nazwą rozebrałem... Mery z sakw do frywolnej fotki;) i Kuźnicy. Jastarnię minąłem na szybko - i tu zaczęło się już w ogóle coś bez nazwy: do Juraty dziurawa rowerowa betonówka przetykana płytami z dziurkami, a stąd chyba 8 km krzywej i pagórkowatej żwirówki ciągnącej się wzdłuż szosy. Obiecałem sobie solennie, że choćby mnie mieli rozjechać 8 razy na tych ośmiu km-ach - wrócę szosą.
W końcu, nad wyraz wymordowany najdurniejszymi nawierzchniami naszego wybrzeża (prawdziwe rowerowe highway's to Hel(l)!) doczołgałem jakoś do miasta Hel. Tu podjechałem najpierw do latarni morskiej, a następnie na sam kraniec półwyspu, gdzie jest zbudowana promenada z widokiem na cypelek piaszczysty, dzielący Bałtyk od Bałtyku ;)
I tu nastąpił najtrudniejszy moment: widmo powrotu, zatem przerabiania tego wszystkiego raz jeszcze w odwrotnym kierunku! Alternatywą był pekap do Władka, skracający męki o ponad połowę... zacisnąłem zęby nie klamki - i ruszyłem w rowerową drogę powrotną. Brawo JA.
Na początek, zgodnie z obietnicą daną sobie samemu totalnie olałem 8 km szutru i do Juraty ciąłem szosą (niestety, też trochę dziurawą) - tylko raz jakiś pan z dostawczaka postanowił mi wykrzyczeć przez okienko, gdy mnie wyprzedzał, że "obok jest ścieżka!" Ano jest - właśnie ścieżka. Z drogą rowerową oprócz znaków drogowych nie mająca nic wspólnego.
Potem już znów kostkówką w godzinę doczłapałem do Władka - po drodze piękne widoki na Zatokę Pucką (trochę niestety walącą zdechłymi sinicami) - i gdyby to była jeszcze równa asfaltówka... Jak to śpiewał Pan Nohawica - gdyby gdyby gdyby gdyby, gdyby - małże, plaże głowonogi - ryby.
Pasuje.
We Władku znów koszmarna kostkówka do Jastrzębiej - tym razem w dodatku przeważnie pod górę - trochę więc jechałem szutrowym poboczem wyjeżdżonym przez innych dwukołowych desperados.
Ostatnimi atrakcjami na trasie, której nie polecam żadnemu rowerzyście była latarnia morska na Rozewiu (obejrzana, podobnie jak ta na Helu z zewnątrz) oraz punkt widokowy na morze na urwisku nieopodal.
A potem już tylko znów: dziurawy asfalt do Karwi i szutrówka z wygniecionymi dołkami przez las - i byłem znowu w Dębkach, gdzie M. zrobiła grilla, ale to już całkiem inna, znacznie milsza historia :)
Korzyści z dzisiejszego wyjazdu: zaliczone dwie nowe gminy (Jastarnia i Hel). Jeśli chodzi o nasze wybrzeże, z różnych okazji i wyjazdów jest już zatem komplet od Świnoujścia aż do Gdańska włącznie.
A żeby nie było tak okropnie, to na koniec wklejam (nie uwzględniający stanu dróg;) Relive z fotkami.
Endżoju*!
*Jak się nie ma, co się lajka - to endżoju, co się ma ;)