Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 91496.57 kilometrów - w tym 3533.05 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.01 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2025 button stats bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

4. Dzień to za mało!

Dystans całkowity:18915.67 km (w terenie 1074.11 km; 5.68%)
Czas w ruchu:818:59
Średnia prędkość:23.10 km/h
Maksymalna prędkość:59.62 km/h
Suma podjazdów:53841 m
Maks. tętno maksymalne:181 (101 %)
Maks. tętno średnie:153 (84 %)
Suma kalorii:347639 kcal
Liczba aktywności:399
Średnio na aktywność:47.41 km i 2h 03m
Więcej statystyk
  • DST 67.07km
  • Teren 15.66km
  • Czas 03:11
  • VAVG 21.07km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Kalorie 2863kcal
  • Podjazdy 419m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielone Płuca Jaćwingów - dz. 3: Przez piachy i wietrzne pagórki na Mazury do Barniego

Poniedziałek, 29 kwietnia 2019 · dodano: 29.04.2019 | Komentarze 10

Trasa: Szymany koło Grajewa - Grajewo - Ełk - Cybulki.
Relive (bez ostatnich kilku km-ów z powodu wyczerpania się baterii w zegarku): tutaj.
Nowe gminy: Grajewo-miasto, Rajgród, Prostki, Ełk-wieś, Ełk-miasto, Stare Juchy, Wydminy.
Silny, boczny lub tylno-boczny wiatr NNE.

RELACJA:
Poranek wstał przepiękny, choć wietrzny - wiatr zaś przegnał wszelkie chmury i zaczęło przypiekać. Początkowo skierowaliśmy koła do Grajewa - celem było Muzeum Mleka, które niedawno dostało Certyfikat Polskiej Organizacji Turystycznej na najlepszy produkt turystyczny. Słusznie! Przesympatyczne panie przewodniczki oraz z pomysłem zrobiona (zarówno pod kątem małych, jak i dużych turystów) multimedialna wystawa pokazuje dzieje hodowli krów, wykorzystania mleka oraz w zabawny sposób udostępnia różne krowio-mleczne ciekawostki. Można zatem wydoić sztuczną krowę, obejrzeć typowy mleczny bar mleczny z PRL-u, gdzie lecą fragmenty filmów fabularnych z motywami barowymi (w tym słynna scena z "Misia" z przykręcanymi miskami i sztućcami na łańcuchu), dla najmłodszych i nieco starszych - piosenki o krowach i filmy promocyjne w sali kinowej, a dla tych z naukowym zacięciem - laboratorium zakładów mleczarskich. Całoć kończy quiz wiedzy o mleku i krowach - i tylko było mi smutno, że dieta nie pozwoliła mi zwieńczyć całości jakąś mleczną konsumpcją. Na szczęście panie przewodniczki były tak miłe, że nas zaprosiły do biura(!) i poczęstowały kawą (no dobrze, dolałem symbolicznie kroplę mleka;)

Pokrzepieni ruszyliśmy w dalszą drogę - M. chciała koniecznie ominąć dalszą główną trasę na Ełk - więc "jak-się-dało" - najpierw na Augustów, kostkową, potem asfaltową dedeerówą wylotową z miasta, potem kostropatymi szutrami nad malowniecze Jezioro Toczyłowo - wreszcie - lasami i też przeważnie bez asfaltu do Prostek. W międzyczasie w lesie, nim mnie M. dogoniła odbiłem w boczną leśną przecinkę - w ten sposób zahaczyłem o dodatkową gminę, czyli Rajgród ;)

W Prostkach wjechaliśmy nie tylko w nową gminę (czyli właśnie Prostki), ale też i nowe województwo (warmińsko-mazurskie) - moje ostatnie, w którym nie byłem jeszcze rowerowo. Tu też odnaleźliśmy w lesie kolejną atrakcję - dawny trójstyk Mazowsza, Litwy i Prus Wschodnich - miejsce oznaczone jest częściowo zrekonstruowanym słupem-obeliskiem sprzed blisko 500 lat!

Z Prostek początkowo bocznymi asfaltami (po drodze dwa poniemieckie bunkry, niestety - zaśmiecone), a potem szutrowymi leśnymi drogami - i znów bocznymi asfaltami dociągnęliśmy do Ełku ("Miasto na dwie litery? UĆ. A nie tylko, bo jeszcze ŁK!";) A Ełk ładniutki - piękna promenada, ciągnąca się kilka kilometrów nad jeziorem miejscami przywodzi na myśl wybrzeża Chorwacji - i tylko dlaczego dedeerówa z ozdobnej, potwornie trzęsącej kostki? :/

Pozachwycawszy się bardziej, lub mniej (dedeerówa plus wyjątkowo nieciekawa ruina zamku, który wygląda jak kawałek dawnego PGR-u) i zrobiwszy zakupy w Biedrze - ruszyliśmy dalej coraz bardziej lokalnymi, wyjątkowo malowniczymi i już solidnie pagórkowatymi drogami mazurskimi. Celem była zagroda mojego kuzyna - Barniego, u którego jeszcze nie miałem okazji gościć. Barni ma dom z 1907 roku, który kilka lat temu w stanie kompletnej ruiny (stały właściwie już tylko ściany) kupił i wraz z żoną doprowadził do świetności. Obecnie remontują dwie równie stare, kamienno-ceglane stodoły. Z czasem otworzą agro-pensjonat.
Może dla zagraniczniaków nazwą się "Barnie's Barns"? ;) Muszę im to zaproponować :D

Dojechaliśmy zmęczeni pagórkami i wiatrem (chwilami, ze względu na kręte drogi bardzo przeszkadzającym) przed wieczorem - a tu powitalny grill! Tu już nie wytrzymałem - i po tygodniowym poście nażarłem się tak, że... nic mi nie zaszkodziło! Hurra! :D



  • DST 79.44km
  • Teren 1.83km
  • Czas 03:29
  • VAVG 22.81km/h
  • VMAX 35.35km/h
  • Kalorie 3394kcal
  • Podjazdy 315m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielone Płuca Jaćwingów - dz. 2: Przez bagna do twierdzy i dalej ulewnie

Niedziela, 28 kwietnia 2019 · dodano: 28.04.2019 | Komentarze 11

Trasa: Tykocin-Osowiec-Szymany koło Grajewa.
Relivu nie będzie, bo musiały by być 4 rowerowe z dwoma pieszymi przerywnikami bagienno-fortecznymi. W każdym razie zdjęć: 94
Nowe gminy: Trzcianne, Goniądz, Radziłów, Grajewo-wieś.
Słaby, przeważnie przedni lub przednio-boczny wiatr z NW.

RELACJA:
Ranek wstał zachmurzony, ale wiało znacznie słabiej. Pierwszym naszym celem (również ze względu na konieczność przedostania się mostem na północną stronę Narwi) był ponownie Tykocin - oraz tutejsze muzeum i sąsiadująca z nim synagoga. Oba obiekty (a zwłaszcza synagoga) warte zwiedzenia. Potem jeszcze posiedzieliśmy w pobliskiej knajpce żydowskiej - ja nadal przy niczym, a M. - przy kuglu, choć zupełnie innym niż słynne u nas kugle przedborskie. Wreszcie zrobiło się strasznie późno,więc ruszyliśmy dalej w trasę - znów koło zamku, a potem odbiliśmy w bardzo lokalną (miejscami szutrową lub dziurawą) drogę, która malowniczym skrajem doliny Narwi doprowadziła nas do Carskiej Drogi i Biebrzańskiego Parku Narodowego. Tu z kolei miło się rozczarowaliśmy nawierzchnią - na przestrzeni blisko 40 km-ów świeżutki asfalt z w sumie niewielkim ruchem aut prowadzący niemal wyłącznie przez lasy i bagna groblą. Taka jazda to czysta poezja, zwłaszcza, że w zadrzewionym terenie wiatr specjalnie nie utrudniał zadania. Po drodze - kilka przystanków szlaku Green Velo ze stojakami i wiatami, a nawet kiblem malowanym w łosie :) Zresztą motyw łosia przewijał się na znakach drogowych co chwila - na koniec zaś podziękowano nam za "ŁOŚtrożną Jazdę" :)

Po drodze trzykrotnie zrobiliśmy krótsze, lub dłuższe przystanki, a to aby przespacerować się kładką w głąb bagna (gdzie obserwowaliśmy nieznanego nam ptaka, który fruwając nad mokradłem i nurkując w locie zapewne po jakieś kalorie wydawał wibrująco-brzęczące dźwięki niczym wielki, zepsuty widliszek:), a to by wleźć na wieżę widokową, a to wreszcie, by przejść kilka kilometrów po lesie, gdzie znajdują się ruiny jednego z fortów Twierdzy Osowiec.

W końcu dojechaliśmy do samego Osowca z nadzieją, że może uda się zwiedzić główną część twierdzy. Tymczasem całkiem się pochmurzyło i zaczęło coraz silniej kropić - a tu twierdza, leżąca na terenie jednostki wojskowej - zamknięta. Owszem, można zwiedzać - ale tylko w tygodniu, tylko rano i tylko z przewodnikiem wcześniej umówionym. No bez sensu.

W Osowcu zagubiła się M., która na krzyżówce, na której stałem i czekałem na nią w strugach ulewy mnie nie zauważyła (a ja jej, bo grzebałem coś przy rowerze) i pojechała główną drogą na Grajewo, choć chciałem kawałek pociągnąć jeszcze bocznymi, by zerknąć (i się pewnie schować przed deszczem) w tzw. fortach zarzecznych, za Biebrzą - tak, czy siak, po kwadransie zorientowałem się dzięki telefonowi, że muszę ją gonić - a tymczasem zrobiła się wręcz ściana deszczu. Tak przebyłem mosty na Biebrzy - a w butach zaczęło już solidnie chlupać. Po drodze jeszcze na sekund pięć skręciłem w lokalną szosę w lewo - w ten sposób zaliczyłem na kilkudziesięciu metrach gminę Radziłów ;)

Po dogonieniu M. już bez żadnych niepotrzebnych komplikacji, choć w nadal popadującym chwilami dżdżu dociągnęliśmy do Szyman koło Grajewa na naszą kwaterę, gdzie powitał nas sympatyczny pan gospodarz i równie sympatyczny kot - i zaczęliśmy trwające do rana wielkie suszenie.

I nadal byliśmy mimo kilometrów, ulewy i mojego niemal kompletnego niejedzenia któryś dzień (piąty?) z rzędu - żywi i cali.
Czyli: Sukces! ;)



  • DST 20.89km
  • Teren 0.25km
  • Czas 01:02
  • VAVG 20.22km/h
  • VMAX 30.24km/h
  • Kalorie 878kcal
  • Podjazdy 94m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zielone Płuca Jaćwingów - dz. 1: Przez trudy do bocianów

Sobota, 27 kwietnia 2019 · dodano: 27.04.2019 | Komentarze 12

Trasa: Uć - (PKP) - Knyszyn stacja - Tykocin
Relive (od Knyszyna): https://www.relive.cc/view/e1308992027
Nowa gmina: Tykocin.
Silny, przedni wiatr z SW.

RELACJA:
Losy tegorocznej, pierwszej od blisko czterech lat sakwowej wyprawki ważyły się do ostatniej chwili - decyzja zapadła w piątek wieczór, a niebagatelną rolę w jej podjęciu odegrała kwestia ewentualnej konieczności zwrotu biletów kolejowych - z finansową stratą. Trudno się mówi - ledwo żywi i na antybiotykach - ale jedziemy!!!

No i pojechali - w sobotę rano. Najpierw pekapem do Wawy - po drodze, zamiast drzemać i regenować siły latałem co dwie minuty do roweru, który można było ustawić tylko w miejscu, gdzie automatyczne drzwi co chwila go przesuwały na środek przejścia, co oczywiście każdej kursującej w te i nazad osobie po wagonie przeszkadzało - i w sumie nic dziwnego. Tak minęło pierwsze 1,5h. Na Centralnym godzina na przesiadkę - i dalej pociągiem do Białegostoku. Tu nomen-omen z kolei okazało się, że jest cały wagon dla rowerów! - ponoć (jak później się dowiedzieliśmy) - jeden z pięciu w całej Polsce. Czyli przypadł na jakieś 7,57 miliona mieszkańców. Też git ;)

Rowerów jechało w nim ze czterdzieści (choć na hakach może połowa tego się mieści) - a my w jednym z sąsiednich przedziałów - z samymi rowerzystami. Miło pogadaliśmy sobie zwłaszcza z dwoma sakwiarzami z Sądeckiego - oni uderzali na południe, w planach mieli się trzymać Green Velo i dojechać nim jak tylko zdążą gdzieś w pobliże swych stron - w kontekście Green Failo (oraz ogólnie) - powodzenia! ;)

W Białymstoku większość rowerzystów, w tym i my wytoczyliśmy się - mieliśmy jeszcze za 2h pociąg do Knyszyna, czyli początku naszej trasy, więc w obliczu niespodziewanego paskudnego upału zaszyliśmy się w klimatyzowanym barze mlecznym, gdzie smętnie tkwiłem nad dwoma dietetycznymi (jeśli tak to można ująć) zeppelinami bez okrasy, dumając, czy będę po nich latał i czy zakończy się taki lot katastrofą... ;) Na szczęście nic takiego nie nastąpiło :)

Po dojechaniu do Knyszyna (skąd kilka lat temu startowaliśmy rowerowo również na wiosnę, tylko w przeciwnym kierunku), ruszyliśmy tym razem na początek na SW, mając silny wiatr prosto w pysk - mimo osłabienia dotelepaliśmy do celu, czyli Tykocina stosunkowo szybko oglądając na wjeździe pięknie odszorowany z wiekowej patyny zamek-restaurację, potem most na Narwi - i tykociński rynek z niewspółmiernie wielkim w stosunku do reszty miasteczka barokowym kościoliskiem. W sumie - sympatyczne, senne miasteczko, gdyby nie równie klimatyczne, co nie nadające się do jakiejkolwiek jazdy rowerowej potworne, wiekowe bruki w centrum. Odradzam więc Tykocin dwukołowo, choć gorąco polecam w jakikolwiek inny sposób.

Na koniec sobotniej wizyty w miasteczku podjechaliśmy pod zamkniętą synagogę i na resztki kirkutu, a potem już na naszą kwaterę tuż za miasteczkiem, vis-a-vis Europejskiej Wioski Bocianiej. Szybko zostawiliśmy graty - i już spacerowo przeszliśmy się zwiedzić gospodarstwo (a właściwie cały kompleks zagród), gdzie gnieździ się wokół starego dworku aż 34 par bocianich! Są dosłownie wszędzie, choć akurat na wejściu powitał nas mega-psijazny Berneńczyk :) Są tu także wieże widokowe, by móc obserwować bociany - ale też i konie na wybiegach. Całości dopełnia bociania izba muzealna i mili gospodarze, którzy chętnie opowiedzą o wszystkim. Warto więc tu zajrzeć, choć obiekt (a może właśnie dlatego) mocno rozklekotany! ;)

I tak się skończył pierwszy dzień wyprawki - zrobiło się ponadto zimno i pochmurno, co (również w kontekście prognoz) źle wróżyło dniu następnego.

Ale najważniejsze - jakoś przeżyliśmy! ;D



  • DST 51.42km
  • Teren 2.89km
  • Czas 02:16
  • VAVG 22.69km/h
  • VMAX 35.46km/h
  • Kalorie 2143kcal
  • Podjazdy 259m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z grabienia

Piątek, 12 kwietnia 2019 · dodano: 12.04.2019 | Komentarze 10

Zgodnie z przewidywaniami - po dwóch dniach tyrania, z obolałymi gnatami, wymarznięty (rano w domku plus sześć) - rzeźnicki powrót pod zimny, silny wiatr z NE. Próbowałem lasem, a więc terenowo, chowałem się po wioskach, gdzie się dało - wśród zabudowań - wszystko na nic: efekt to dzisiejsza średnia, a i Vmax. Ciężko coś więcej napisać poza tym, że po czterdziestym trzecim kilometrze tak mnie odcięło, że dostałem dreszczy, w głowie mi się zakołowało, obojętnie zaliczyłem parę dziur w asfalcie, bo mi już było wszystko jedno - i gdyby akurat nie Dworzec Kaliski, gdzie można coś zjeść i napić się ciepłego, pewnie bym usiadł w przydrożnym rowie i zapadł w hipotermiczny letarg czekając, aż mnie coś dobije.

A tak ostatnie osiem kilometrów zjadłwszy dużego kebaba i wypiwszy dużą gorącą kawę... ledwo dojechałem czując się na mecie dokładnie tak samo, jak przed postojem.

Tak zmęczony fizycznie nie byłem od lat, a rowerowo - chyba jeszcze nigdy, nawet robiąc kiedyś z Kol.aardem dwusetkę, też zresztą pod wiatr.
Jutro dzień bez żadnych aktywności, może co najwyżej jakiś spacer.



  • DST 10.05km
  • Teren 0.10km
  • Czas 00:23
  • VAVG 26.22km/h
  • VMAX 29.56km/h
  • Kalorie 436kcal
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po chlebek i z chlebkiem

Czwartek, 11 kwietnia 2019 · dodano: 11.04.2019 | Komentarze 5

Do Gucincinatti i na abarot po najbliższy chlebek (i nie tylko;) oraz do kosza śmieciowego pomiędzy rżnięciem wiatrołomu, a wynoszeniem wczorajszo-liściowego urobku.
Silny boczny wiatr (podobnie jak wczoraj z NE) w obie strony.

  • DST 46.08km
  • Teren 0.03km
  • Czas 01:44
  • VAVG 26.58km/h
  • VMAX 46.15km/h
  • Kalorie 2003kcal
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na grabienie

Środa, 10 kwietnia 2019 · dodano: 10.04.2019 | Komentarze 5

Trzy dni wolne, więc klasyczną trasą dojamborową na tradycyjne, coroczne, wiosenne grabienie liści nad Grabią ;)
Jechało się szybko, z wiatrem z NE, czasem podwiewał z boku, a na krótkich odcinkach w pysk. Więc mimo trzydniowego owielbłądzenia Meridy i ponad 1/3 trasy przez miasta - średnia wyszła pozytywna. Jeśli kierunek wiatru się do piątku nie zmieni, z powrotem czeka mnie rzeźnia ;)

  • DST 31.16km
  • Czas 01:14
  • VAVG 25.26km/h
  • VMAX 34.60km/h
  • Kalorie 1350kcal
  • Podjazdy 121m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót z Kutna (częściowo pekapem)

Piątek, 16 listopada 2018 · dodano: 16.11.2018 | Komentarze 5

Dziś już tak różowo (mimo tego, że Kutno to wszak miasto róż!) nie było: ciężka impreza do drugiej w nocy, a potem dość poranne warsztaty stacjonarne i zwiedzanie autokarem miasta i najbliższej okolicy, na koniec obiad - jednym słowem wszystko się tak czasowo rozwlekło, że z pierwotnych planów zrobienia całości trasy powrotnej rowerem została ledwo "większa" połowa: wystartowałem po czternastej (wcześniej nie dało rady), więc w związku z długością (a raczej krótkością) dnia dociągnąłem tylko do Łęczycy - po drodze walka z zimnym, silnym, a przede wszystkim przednio-bocznym wiatrem z SES - na tej trasie nie ma dosłownie kawałeczka lasu - tylko pola, łąki, nie dające żadnej osłony małe pagórki, czasem wioseczka: złomotało mnie znacząco, zwłaszcza, że musiałem zdążyć na pociąg w Łęczycy i nie miałem zbytniego zapasu czasowego - 26 km-ów zrobiłem pod ten cholerny wiatr w godzinę i miałem już serdelecznie dość tak, czy siak.
A w pociągu odezwało się moje zezowate szczęście: wsiadłem do środka wprost na byłą szefową, która wracała z tych samych warsztatów (starałem się ją omijać szerokim łukiem;), lecz wzgardziła autokarem. Za chwilę wsiadł do składu jeszcze rowerzysta, który okazał się być moim znajomym z dawnych lat, z którym specjalnie nie utrzymuję kontaktu - gość znany z opowiadania świńskich kawałów o zacięciu seksistowskim oraz szczegółów ze swego (po)życia, trochę niezrównoważony... Resztę podróży przesiedziałem zatem między młotem, a kowadłem jak na szpileczkach ;) Ot, kara za lenistwo i niezrobienie pod wiatr i po ciemku reszty trasy rowerem!
A potem już tylko przez miasto do domu przez gigantyczne korki.

Jutro jeszcze pewnie pojadę dokądś po coś, a od niedzieli tydzień urlopu - odpocząć od wszystkiego.
Góry, plecak, śnieg i zero szumów informacyjnych.
Taką mam przynajmniej nadzieję.



  • DST 56.11km
  • Czas 02:03
  • VAVG 27.37km/h
  • VMAX 49.10km/h
  • Kalorie 2429kcal
  • Podjazdy 187m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Służbowo do Kutna

Czwartek, 15 listopada 2018 · dodano: 16.11.2018 | Komentarze 6

Świtem bladym wyjazd na dwudniowe szkolenie turystyczne do Kutna. Jechało się wyśmienicie (o czym świadczy średnia oraz maksymalna prędkość) mimo początkowych porannych korków w Zgierzu, lekkiego wiatru z przodu oraz obładowania sakwowego dwudniowego. Po drodze jeden postój - w Piątku (mimo czwartku).
Reszta uczestników warsztatów przyjechała autokarem - mogłem jechać nim i ja, ale co to za atrakcja? ;) Dzięki rowerowi zaś wszyscy mnie mogli podziwiać jakbym niemal wylądował rowerem na księżycu, a nie machnął pięć dyszek w przyjemniej, jesiennej aurze. I to ludzie "z branży", którym wysiłek fizyczny (nawet taki umiarkowany) nie powinien być obcy, a co dopiero wzbudzać sensację :D Może dlatego, że byłem szybciej od nich? ;)



  • DST 53.33km
  • Teren 0.04km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.12km/h
  • VMAX 43.85km/h
  • Kalorie 2295kcal
  • Podjazdy 286m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Jamboru komfortowo

Niedziela, 23 września 2018 · dodano: 23.09.2018 | Komentarze 9

Miało być dziś zdobywanie gmin wschodniowielkopolskich, ale na szczęście w odpowiedniej chwili zorientowałem się, że jest jakiś remont linii kolejowej między Kołem, a Kutnem - i prawdopodobnie znalazłbym się na koniec dzisiejszego dnia w czarnej... hmm, rozpaczy, bo nie miałbym jak wrócić do domu.
Więc zamiast tego najpierw pokicałem na grzybki - głównie maślaki (szt. 22), ale prawie wszystkie robaczywe - ostateczny urobek jadalny z weekendu to:
-1 prawdziwek
-1 podgrzybek
-1,5 maślaka
-2 kozaki
A potem, w związku z zapowiedzią deszczu i coraz bardziej ponurnym niebem zwinąłem się - i z niezbyt co prawda silnym, ale korzystnym wiatrem (zmieniającym się z W na SW) komfortowo i szybko wróciłem niemalże stałą trasą do domu. Niemalże - bo mimo różnych nadal boleści jeszcze sobie na koniec małe kółko po mieście Uć zatoczyłem, by wyszło więcej km-ów.
I średnia ładna taka :) Oby tak zawsze, ech!



  • DST 45.02km
  • Teren 0.15km
  • Czas 01:40
  • VAVG 27.01km/h
  • VMAX 41.08km/h
  • Kalorie 1949kcal
  • Podjazdy 233m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jambór emerycko-śmieciowy

Sobota, 22 września 2018 · dodano: 22.09.2018 | Komentarze 8

Łokieć, a nawet cały bok (podczas leżenia) włącznie z lewym kolanem (podczas jazdy) oraz piętą (podczas chodzenia) nadal dolegają, ale musiałem pojechać na działkę, bo po ostatnim działkowaniu (nie moim;) pozostały przez zapomnienie dwa worki nie wywiezionych śmieci. A niedobrze, gdyby zalegały jeszcze dłużej.
Od rana wiało porywiście z W, więc ze względu na póki co zdrowotną niemożność beztroskiego korzystania z lemondki nie siliłem się na bohatyra, tylko podjechałem na Dworzec Kaliski, wsiadłem w ŁKĘ i najgorsze wygwizdowy przebyłem mało ambitnie koleją. Dziś, z okazji Dnia Ziemi (czy coś tam), po okazaniu dowodu rejestracyjnego auta można było jechać za darmo - niestety, jak się jest na codzień ekologicznym - nie ma zmiłuj: bilet 8,20. Tak to się u nas docenia blachosmrodzenie. Dobrze, że tylko raz w roku.
Normalnie wysiadłbym z pociągu w Dobroniu, ale miałbym boczną wichurę (wystarczyło mi w drodze na dworzec), więc dojechałem dalej - do Łasku - i stąd dłuższą i bardziej ruchliwą trasą (mijał mnie np. kolega z pracy - normalnie nawet w weekend chwili spokoju! ;p), ale z pomocnym, tylno-bocznym podmuchem raz dwa byłem w Jamboru.
Zaś tu okazało się, że tuż obok w lesie pewnie jacyś działkowicze (zapewne zmotoryzowani, zatem mogący zabrać bez problemu) wywalili do lasu 4 worki śmieci... po prostu jak bym przyuważył, to chyba bym im je wywalił na te puste łby.
Ponieważ kiedyś stał niedaleko gminny kontener i wszyscy śmieci wyrzucali grzecznie właśnie tam, a obecnie jest jakże ekologicznie w związku z segregacją - i nie ma gdzie (nie licząc lasu właśnie), więc przed wieczorem na dwa razy wywiozłem śmioty działkowe - i te z lasu - czyli łącznie 6 worków do najbliższego kosza na przystanku. 5 km-ów w jedną stronę, łącznie ponad 20. I z tego wkurzu na wszystko wyszła dziś wreszcie przyzwoita średnia, bo wrzesień póki co pod tym względem jest poniżej wszelkiej krytyki.
I tak, trochę przypadkiem dołączyłem do corocznego sprzątania świata - a właściwie lasu. Bo nie chcę mieć takiego lasu. A jakiego - będzie na fotce jutro wieczorem (z komórki się póki co nie wstawia).

EDIT:
O, właśnie takiego lasu NIE CHCĘ MIEĆ: