Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 91496.57 kilometrów - w tym 3533.05 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.01 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2025 button stats bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

4. Dzień to za mało!

Dystans całkowity:18915.67 km (w terenie 1074.11 km; 5.68%)
Czas w ruchu:818:59
Średnia prędkość:23.10 km/h
Maksymalna prędkość:59.62 km/h
Suma podjazdów:53841 m
Maks. tętno maksymalne:181 (101 %)
Maks. tętno średnie:153 (84 %)
Suma kalorii:347639 kcal
Liczba aktywności:399
Średnio na aktywność:47.41 km i 2h 03m
Więcej statystyk
  • DST 82.08km
  • Teren 0.93km
  • Czas 03:23
  • VAVG 24.26km/h
  • VMAX 55.91km/h
  • Kalorie 3484kcal
  • Podjazdy 460m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.15 - Dębki-Gdynia-(pekap)-Uć

Sobota, 8 września 2018 · dodano: 08.09.2018 | Komentarze 9

Dzień czternasty Laby z Labem to plażowanie, pływanie spacery i bieganie plażą - pobiłem swój rekord długości biegu, a wieczorem jeszcze poprawiłem trzema kilometrami. Niestety, więcej biegania już na razie nie przewiduję.
I nadszedł dzień 15 - tym razem jednak smutny, bo dzień powrotu do szarej rzeczywistości. To były niezwykle aktywne, udane, pogodne i po prostu piękne dwa tygodnie - jak podsumuję wszystkie kalorie i kilometry z Endomonda, to wkleję w komentarzu poniżej.
W nocy do Dębek przyjechał autem transport dla M. i Alusia - brat i bratowa (tym razem bez mo-psa). Ja miałem już wykupiony bilet na pekap z Gdyni na 12:58. Wcześniej jednak musiałem tam dotrzeć - a że, podobnie jak w dniu wyjazdu nad morze wcześnie rano lało, a i prognozy były do kitu, więc znów byłem pełen obaw co do aury.
I znów, jak się okazało - niepotrzebnie. Na szczęście pogoda dziś sprzyjała - co do wiatru, to do Pucka miałem tylny, potem był boczny, ale do przeżycia. Gdy startowałem słońce powoli przebijało się przez chmury, potem niebo co prawda było przeważnie zachmurzone, ale nie spadła już ani kropelka dżdżu.
Pożegnałem więc malownicze nadmorskie Dębki i ruszyłem - najpierw dobrze znaną trasą do Krokowej, a stąd, testowaną 2 dni wcześniej poleconą przez kol. Trollkinga asfaltową dedeerówą, biegnącą po śladzie dawnej kolejki na przestrzeni ponad 17 km-ów. I znów - gdyby nie miejscami powypychany przez korzenie asfalt - byłby to ideał rowerowej trasy. Ale i tak oceniam ją w skali 0-6 na piątkę. Czułem się jak na najlepszych bornholmskich, albo szwedzkich drogach rowerowych. Po drodze odwiedziłem pobliski pięknie odrestaurowany dwór w Kłaninie leżący wśród nadal zruinowanych zabudowań - kiedyś folwarku, potem zapewne PGR-u. Niezwykły kontrast.
Jadąc dalej zawinąłem jeszcze w bok do pomnika rosyjskiego jeńca w Starzyńskim Dworze by przekazać pozdrowienia od kol. Trolla - i już prościutko przez Łebcz dociągnąłem do końca wyjątkowo malowniczej dedeerówki koło Swarzewa. Cześć i chwała pomysłodawcom! - wykonawcom też, choć mniej (również ze względu na upierdliwe metalowe słupki przy każdej krzyżówce - nawet z polną drogą).
Za Swarzewem wskoczyłem na chwilę na szosę do Redy, chwila postoju na widokowym parkingu z łabędziem nad Zatoką Pucką - i kolejną dedeerówą (ale niestety tym razem jako żywo przypominającą tę na Hel) i w dodatku robiącą dziwne zygzaki dojechałem do portu w Pucku.
Tu chyba szykowała się jakaś impreza, bo uliczki pozamykane i policja, więc znów musiałem zrobić jakieś dziwne wygibasy, by dostać się na pięknie odrestaurowany rynek.
A potem prosta droga na południe wykierowała mnie za miasto - trochę podjazdów, trochę zjazdów - w tym jeden taki, że od pędu mapa odczepiła mi się od lemondki (patrz: Vmax;) - musiałem się więc zatrzymać i ją pozbierać. Po owym zjeździe (w Mrzezinie) wypłaszczyło się całkiem - wjechałem bowiem na ogromne przestrzenie łąk Pradoliny Łeby-Redy. Szosa dość dziwaczna, z wielkich betonowych, ale równych płyt - jechało się nieźle, mimo nadspodziewanie dużego ruchu i braku pobocza.
Miałem już niewiele czasu, ale postanowiłem zawinąć jeszcze do odwiedzonej rowerowo 14 lat temu Rewy, by znów zerknąć na słynny Szperk - czyli Cypel Rewski - piaszczysty mini-Hel wybiegający w morze kilometr, szerokości kilkudziesięciu metrów. Tym razem nie pchałem się na sam koniec, bo piach grząski, a sakwy obładowane tym i owym.
W ten sposób ostatecznie pożegnałem się z morzem - i już najprostszą trasą przez Kosakowo ciąłem na Gdynię - od granicy miasta ciągnie się kilka kilometrów w stronę centrum wspaniała asfaltowa, szeroka jak morze trasa...dedeerowska ;) - widać nówka, licznie śmigana przez rowerzystów. Ech, żeby to tak zawsze - gdy się skończyła, zaczął się kulminacyjny punkt programu, od którego zależało, czy w ogóle zdążę na pociąg - została bowiem godzina - a przede mną plątanina Portowo-Estakadowo-Kwiatkowska. Na szczęście, tylko z jedną niewielką oszibką, więc dość szybko pokonałem toto (w czym znów częściowo pomogła kolejna asfaltowa de de er) i za troszkę byłem na dworcu - pół godziny przed odjazdem.
A w pociągu spotkałem miłego rowerzystę z Katowic, który właśnie skończył trasę Świnoujście-Hel, więc dowiedziałem się od niego różnych najświeższych newsów o tym, co się pozmieniało wzdłuż wybrzeża przez ostatnie parę lat. I pewnie bym się dowiedział więcej, ale w Gdańsku-Oliwie wsiadła niezwykle okrągła, gadatliwa i elegancka choć prosta jak drut starsza pani w średnim wieku - i aż do Torunia miałem pozamiatane: musiałem wysłuchiwać o wszystkich jej sprawach życiowo-zdrowotno-przyjaciółkowo-wszelakich. Byłbym uprzejmie przysnął, ale co chwila o coś pytała i nie dawało rady. Na szczęście też wieszała psy na rządzie, ale ileż można wysłuchiwać o tym, że masło w Gdańsku po 9 zyli? Etc., itd...
W końcu wytoczyła się w Toruniu, ale już miałem dość społeczeństwa, więc resztę trasy niemal przedrzemałem i z rowerzystą nie pogadałem. Może szkoda.
Wysiadłem tam, gdzie wsiadałem przed dwoma tygodniami, czyli na Widzewu - to nie był dobry pomysł, bo na początek musiałem się przedrzeć przez tłumy kibiców idących na mecz. Ale nawet byli grzeczni i nie szli dedeerówą. A potem już tylko kilkanaście minut jazdy - i o pierwszym zmroku byłem w domu. A M. z psem dopiero po północy, bo jeszcze po drodze molo w Sopocie zwiedzali.
Relive trasy Dębki-Gdynia przez Puck - proszę uprzejmie.
Zaś fotkę wklejam specjalnie jako podziękowanie dla kolegi Trollkinga za inspirację wariantu trasy z dedeerówką kolejkową  - oraz dlatego, że jak nie wkleję, to już przy kolejnym wpisie zapewne będzie znów się domagał ;D




  • DST 44.42km
  • Teren 7.59km
  • Czas 01:54
  • VAVG 23.38km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.13, więc pechowy - Dębki-Karwia-Krokowa-Wierzchucino-Dębki

Czwartek, 6 września 2018 · dodano: 06.09.2018 | Komentarze 7

Na początek wyjaśnię, na czym ów pech poległ był: otóż tuż po przyjeździe z nieznanej do tej pory przyczyny zeżarło mi GPS-owe dane wycieczki. Szczęście w nieszczęściu, że spojrzałem na koniec jazdy na czas i liczbę kilometrów, a (jak zwykle) na bieżąco, podczas wycieczki zliczałem kilometry przebyte w terenie. Cała reszta informacji (w tym czas jazdy bez dłuższych postojów, liczba kalorii i przewyższenia - póki co - nieznane. Mam cichą nadzieję, że zawieruszone gdzieś między zegarkiem, a Endo nagle się objawią... wtedy uzupełnię/poprawię co się da i dorobię Relive'a z fotkami, bo bez tego się niestety nie da. Będzie też lepsza średnia, bo pauzowałem zegarek tylko podczas dłuższych postojów, a w czasie takich na pstryknięcie fotki - już nie. Endo to uwzględnia, w przeciwieństwie do zegarka, który czas jazdy liczy dopóki się nie włączy pauzy - czy się jedzie, czy się nie jedzie.
Vmax podaję zaś tyle, ile zauważyłem w jakimś tam momencie na mej starej Sigmie, która nawet nie zapamiętuje takich rzeczy.
A teraz cała reszta:
Wyjechaliśmy z M. niezbyt późno, ale też jechaliśmy niespiesznie - najpierw znaną nam już drogą przez las do Karwi, a stąd, zgodnie z inspiracją kol. Trollkinga (dość) dobrą szosą z hopkami w stronę Krokowej. Przed ową Krokową wskoczyliśmy na kilka km-ów na coś, co u nas jest wyjątkiem, a np. w Skandynawii - normą - czyli asfaltową drogę rowerową z dala od jezdni. Ta konkretnie prowadzi nasypami dawnej kolejki - super pomysł z małym minusem - po kilku latach już miejscami korzenie przydrożnych drzew porozsadzały nawierzchnię. Widać za mało asfaltu dali.
W Krokowej obejrzeliśmy dawny dworzec stacji (obecnie harcówka), muzeum (dość ciekawa wystawa o mało znanej bitwie z czasów Wojny Trzynastoletniej - wygrali nasi:) oraz przede wszystkim pięknie odrestaurowany pałac von Krokowów w nieco jeszcze zaniedbanym parku. Bardzo ciekawa jest historia owego rodu - odsyłam do internetów zatem.
Stąd z cudownym wiatrem 11 km-ów do Wierzchucina do mijanej już wcześniej dwukrotnie restauracji Kaszubski Młyn - pięknie odrestaurowany obiekt, ale jedzenie, które zamówiliśmy - bardzo przeciętne (w przeciwieństwie do cen).
Stąd już indywidualnie poleciałem przez górki pod wiatr do Dębek (po drodze zajrzałem jeszcze na kompresor), a M. wolała mniej pagórkowatą, krótszą, ale potwornie dziurawą powrotną opcję przez łąki nad Piaśnicą.
Na koniec wycieczki stuknęło 5 tysięcy km-ów w tym roku.
Pogoda była dziś w kratkę: czasem słońce piekło aż za bardzo, czasem nawet symbolicznie kropiło. Za to cały czas silnie wiało - z NE.
I jeszcze dla porządku: dzień 12, czyli wczorajszy Laby z Labem to psacerki, bieganie po plaży, popołudniowy obchód lasu (w godzinę zebrałem 33 podgrzybki!) oraz trochę kajaka na tutejszym kanałku. Trzeba było jakoś odreagować stresy po Helu ;) Dziś natomiast, będąc zniesmaczonym zachowaniem zegarka, przebiegłem jeszcze wieczorem plażą 5 km-ów - i to z czasem życiowym (23,5 min.). Co to nerwy robią z nie-biegacza ;) Na szczęście tym razem wszystko zadziałało w kwestii GPS-a jak w... zegarku.



  • DST 123.56km
  • Teren 24.74km
  • Czas 05:19
  • VAVG 23.24km/h
  • VMAX 38.99km/h
  • Kalorie 5240kcal
  • Podjazdy 560m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.11 - ciężki kawałek Helu. A nawet całość x2.

Wtorek, 4 września 2018 · dodano: 04.09.2018 | Komentarze 11

Hel rowerowo zdobyty! I to w obie strony.
Jakie to szczęście, że... już więcej tam nie muszę dwukołowo jechać!;p
A czemu tak? O tym poniżej.
Czekałem z tym Helem ile się dało, na początku także dlatego, by skończyły się wakacje i bym nie musiał przedzierać się przez dzikie tłumy rowerzystów urlopowych (co dzisiaj zaprocentowało zwłaszcza na helskiej dedeerówie) - aż wreszcie prognozy pogody na dziś (bez upału i mało słońca, słaby wiatr z NE) sprawiły, że się ruszyłem.
Prognozy finalnie sprawdziły się w połowie - w końcu Hel to miejsce znane z połowów, więc mogłem się tego spodziewać: w drodze powrotnej wyszło bowiem słońce, zrobiło się trochę za gorąco - i nasilił się męczący wiatr przednio-boczny i boczny.
Ruszyłem zatem dość wcześnie z Dębek przy prawie bezwietrznej aurze i zachmurzonym niebie: póki co - idealnie!
Jadąc cały czas wzdłuż wybrzeża na wschód - najpierw leśną drogą do Karwi, potem dziurawym asfaltem do Jastrzębiej Góry - miałem jeszcze nadzieję na lepsze nawierzchnie w dalszej części wycieczki. Wiadomo - nadzieja matką głupich, ale ponoć głupi ma szczęście... Widać jestem głupi inaczej: w Jastrzębiej dziurawy asfalt zastąpiła bazaltowa krzywa kostka - i tak przez kilka km-ów niemal do centrum Władysławowa. Tłukłem się więc z coraz większym bólem dołu pleców;) do Władka z Dębek ponad godzinę.
Tu zaczyna się kolejne rowerowe szczęście - czyli kostkowa droga rowerowa, która na długości ok. 25 kolejnych kilosów sprawiła, że coraz bardziej nienawidziłem roweru. Po drodze krótkie chwile wytchnienia: w Chałupach (gdzie przy tablicy z nazwą rozebrałem... Mery z sakw do frywolnej fotki;) i Kuźnicy. Jastarnię minąłem na szybko - i tu zaczęło się już w ogóle coś bez nazwy: do Juraty dziurawa rowerowa betonówka przetykana płytami z dziurkami, a stąd chyba 8 km krzywej i pagórkowatej żwirówki ciągnącej się wzdłuż szosy. Obiecałem sobie solennie, że choćby mnie mieli rozjechać 8 razy na tych ośmiu km-ach - wrócę szosą.
W końcu, nad wyraz wymordowany najdurniejszymi nawierzchniami naszego wybrzeża (prawdziwe rowerowe highway's to Hel(l)!) doczołgałem jakoś do miasta Hel. Tu podjechałem najpierw do latarni morskiej, a następnie na sam kraniec półwyspu, gdzie jest zbudowana promenada z widokiem na cypelek piaszczysty, dzielący Bałtyk od Bałtyku ;)
I tu nastąpił najtrudniejszy moment: widmo powrotu, zatem przerabiania tego wszystkiego raz jeszcze w odwrotnym kierunku! Alternatywą był pekap do Władka, skracający męki o ponad połowę... zacisnąłem zęby nie klamki - i ruszyłem w rowerową drogę powrotną. Brawo JA.
Na początek, zgodnie z obietnicą daną sobie samemu totalnie olałem 8 km szutru i do Juraty ciąłem szosą (niestety, też trochę dziurawą) - tylko raz jakiś pan z dostawczaka postanowił mi wykrzyczeć przez okienko, gdy mnie wyprzedzał, że "obok jest ścieżka!" Ano jest - właśnie ścieżka. Z drogą rowerową oprócz znaków drogowych nie mająca nic wspólnego.
Potem już znów kostkówką w godzinę doczłapałem do Władka - po drodze piękne widoki na Zatokę Pucką (trochę niestety walącą zdechłymi sinicami) - i gdyby to była jeszcze równa asfaltówka... Jak to śpiewał Pan Nohawica - gdyby gdyby gdyby gdyby, gdyby - małże, plaże głowonogi - ryby.
Pasuje.
We Władku znów koszmarna kostkówka do Jastrzębiej - tym razem w dodatku przeważnie pod górę - trochę więc jechałem szutrowym poboczem wyjeżdżonym przez innych dwukołowych desperados.
Ostatnimi atrakcjami na trasie, której nie polecam żadnemu rowerzyście była latarnia morska na Rozewiu (obejrzana, podobnie jak ta na Helu z zewnątrz) oraz punkt widokowy na morze na urwisku nieopodal.
A potem już tylko znów: dziurawy asfalt do Karwi i szutrówka z wygniecionymi dołkami przez las - i byłem znowu w Dębkach, gdzie M. zrobiła grilla, ale to już całkiem inna, znacznie milsza historia :)
Korzyści z dzisiejszego wyjazdu: zaliczone dwie nowe gminy (Jastarnia i Hel). Jeśli chodzi o nasze wybrzeże, z różnych okazji i wyjazdów jest już zatem komplet od Świnoujścia aż do Gdańska włącznie.
A żeby nie było tak okropnie, to na koniec wklejam (nie uwzględniający stanu dróg;) Relive z fotkami.
Endżoju*!
*Jak się nie ma, co się lajka - to endżoju, co się ma ;)



  • DST 51.87km
  • Teren 15.55km
  • Czas 02:13
  • VAVG 23.40km/h
  • VMAX 44.75km/h
  • Kalorie 2178kcal
  • Podjazdy 385m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.8 - trochę terenowo, trochę podmuchowo do Białogóry, Prusewa, Nadola - i na abarot

Sobota, 1 września 2018 · dodano: 01.09.2018 | Komentarze 10

Dziś M. wzięła do testowania wczasowy kolejny rupieć terenowy - tym razem typu góral - i był to w sumie najlepszy ze złych dotychczasowych rowerowych wyborów ;) - góral całkiem spoko, szerokie, dobrze nadymane opony, łańcuch co prawda zapiaszczony, ale nie przerdzewiały, a nawet naoliwiony - tyle, że nie działała ani tylna, ani przednia przerzutka... w sam raz na kaszubskie pagórki :/ Nastawiłem ręcznie łańcuch gdzieś pośrodku zębatki tylnej, na cięższym przełożeniu z przodu, żebyśmy jednak wrócili przed nocą ;) - i jazda!
Najpierw znaną nam już terenową drogą przez malownicze lasy do Białogóry, stąd równie malowniczymi, choć już nieznanymi terenami do ujścia do morza rzeczki, noszącej imię...Bezimiennej :)
Tu postój jakąś godzinkę na moje pluskanie się wśród dużych dziś fal - morze ciepłe, za to woda w rzeczce, która płynie z lasu...brr!
Stąd ruszyliśmy do opuszczonej już o tej porze stanicy harcerskiej w Osieczkach (Szklanej Hucie) - i z powrotem do Białogóry inną, choć równie szutrowo-piaszczystą opcją. Wszędzie piękne sosnowe bory z niekończącymi się połaciami kwitnącego w pełni wrzosu, przetykane gdzieniegdzie buczyną pomorską, lub świerczynami. Cudo.
Z Białogóry wskoczyliśmy wreszcie na asfalt (wcześniejsze drogi gruntowe niby w miarę dobre, ale jednak wytrzęsło) i pomknęliśmy w kierunku Prusewa. Na tym odcinku na łuku jeden wariat chyba w BMW koloru srebrnego postanowił wyprzedzić nadjeżdżającą z mojego przeciwka kolumnę rowerzystów, którą właśnie mijałem - mało brakowało, a by mnie zmiótł, bo szedł na czołówkę. Jakoś się jednak zmieścił. Pokazałem mu dobitnie, co o tym myślę. Za karę musiał i tak gwałtownie hamować (w jego przypadku - chamować), bo za mną też jechało jakieś auto
W Prusewie, w którym byłem przelotnie onegdaj objeżdżając Jezioro Żarnowieckie tym razem postój kolejny - w pałacu-restauracji. Na razie nic nie jedliśmy, obejrzeliśmy za to przepiękny park ozdobny - jest tu nawet stary sad! Stąd robiąc chwilę kolejnego postoju na cmentarzyku ewangelickim, żeby M. go mogła obejrzeć (ja, podobnie jak pałac już go wcześniej poznałem) dociągnęliśmy z górki do Nadola nad Jeziorem Ż - tu chwila popasu przy mrożonej kawie w Stolemowej Grocie. Próbowaliśmy także pojechać kawałek drewnianą promenadą nad brzegiem, ale się skończyła po kilkudziesięciu metrach :(
W Nadolu zwiedziliśmy jeszcze nieduży, ale ciekawy skansen kaszubski, gdzie w klatkach mają króliki wielkości sporego zająca oraz gołębie rasy specjalnej wielkości kury(!) - i rozpoczęliśmy powrót do Dębek. Po drodze było jednak znów Prusewo i restauracja w pałacyku - tym razem już nie mogliśmy nie wypróbować tutejszych dań: naprawdę wyśmienite roladki z dorsza oraz placki z cukinii - wszystko z równie udanymi dodatkami. Atmosfera sielska - miejsce z pewnością warte zwiedzenia. I jest nawet zamykany na kłódkę garaż rowerowy w starych zabudowaniach gospodarczych!
Obżarci minęliśmy (krótki postój celem zorientowania się w menu i cenach) kolejną klimatyczną knajpę - tym razem w wierzchucińskim Kaszubskim Młynie - może następnym razem tu z kolei zawitamy? :)
Na rozstaju za mostem na Piaśnicy M. skręciła w skrót do Dębek, czyli dość koszmarną gruntówko-płytówkę - ja wolałem objechać tę wątpliwą atrakcję dookoła mimo sporej górki w Żarnowcu do podjechania (a potem zjechania:) - na mecie byliśmy niemal równocześnie.
Cały dzień wiał niestety silny wiatr z W do NW - gdyby nie to wycieczka ze wszech miar udana, a tak udano-wymęczona. Podobnie jak średnia - terenowo-wietrzno-pagórkowa.
Relive z fotkami - polecam.
Dla porządku: dzień 7 Laby z Labradorem (31.08.): spacerowo - psa-cerowy ;) I troszkę kajakowy.



  • DST 49.19km
  • Teren 0.93km
  • Czas 02:04
  • VAVG 23.80km/h
  • VMAX 59.62km/h
  • Kalorie 2041kcal
  • Podjazdy 416m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.6 - wietrznie z Dębek wokół Jeziora Żarnowieckiego i na abarot

Czwartek, 30 sierpnia 2018 · dodano: 30.08.2018 | Komentarze 8

Pętelka wokół Jeziora Żarnowieckiego z licznymi atrakcjami - w założeniu mieliśmy ją zrobić wspólnie z M., ale tym razem trafił jej się różowy rupieć wczasowy, więc dotarła w wielkim frasunku tylko do Jeziora Ż. w Lubiewie - i tak cud, że dała radę podjechać pod kilka niezłych górek. Po drodze obejrzeliśmy jeszcze gotycki ceglany kościół w Żarnowcu.
Nad Jeziorem M. zaległa sobie zatem na 2 godziny w sympatycznej przystani, a ja zacząłem mozolny objazd całego jeziora - silny wiatr z ES, stopniowo skręcający na E sprawiał, że do elektrowni w Czymanowie było koszmarnie. Po drodze mało lasu, za to dużo postindustrialnego złomu - to niedoszła Elektrownia Atomowa w Żarnowcu - obecnie jakieś magazyny i wytwórnie. Po drodze kolejna, 585 gmina rowerowa do kolekcji, czyli Gniewino.
Po skręceniu z głównej szosy w Czymanowie w lewo rozpoczął się niezwykle stromy podjazd wzdłuż rur elektrowni szczytowo-pompowej do górnego zbiornika - stateczna prędkość 10 km/h to było wszystko, co mogła wydusić z siebie na tym odcinku Mery.
W końcu po ciężkim sapaniu udało się wjechać na samą górę i dotrzeć do wieży widokowej "Kaszubskie Oko" otoczonej równie kaszubskimi Stolemami (to takie miejscowe trolle) i nie wiem jakimi szkieletami dinozaurów.
Po uiszczeniu opłaty za wstęp pokonałem ponad 200 stopni (można też wjechać windą;) by popodziwiać widoki: z jednaj strony schowane częściowo za lasem Jezioro Żarnowieckie, z drugiej górny zbiornik elektrowni, z trzeciej farma wiatrowa, a z czwartej w sumie nic - niebo było na tyle zaciągnięte chmurami, że morza widać nie było.
Po obejrzeniu wszystkiego zjazd przez lasy do Czymanowa: nie patrzyłem na licznik, tylko zasuwałem w dół: Vmax wyszła niemal 60 km/h! Ostatnio Merysia tak szybko jeździła chyba kilkanaście lat temu, w słowackich Tatrach. Za chwilę byłem już na dole - we wsi Nadole - a tu skansen (nie zwiedzałem) i kolejne stolemowe miejsce: cała z kamyczków restauracja Stolemowa Grota. Zabudowania toalet wolno stojących też całe z kamyczków - w specjalnym stelażu metalowym, żeby się nie posypały :)
Za Nadolem krótkie podjazdy i zjazdy i za kawałeczek niedaleko szosy stary, klimatyczny cmentarzyk ewangelicki - bardzo malownicze miejsce. I nawet znalazłem tam podgrzybka, ale zrobiłem mu tylko fotkę. Zaś kilkaset metrów dalej - pałacyk (częściowo w remoncie) w Prusewie - zapewne rezydował w nim kiedyś Dziedzic Prusewski ;)
Za Prusewem dogonił mnie miły starszy rowerowiec - ale nie pojechaliśmy razem, bo się zatrzymałem na chwilę w Wierzchucinie, by zachwycić się pięknie odrestaurowanym starym młynem (obecnie restauracja Kaszubski Młyn).
Za Wierzchucinem aż do skrętu na Dębki znów rzeźnia pod wiatr - i dopiero na koniec dało radę bardziej się rozpędzić z górki i z wiatrem, Było jednak już za późno, by podreperować słabiutką średnią - na pocieszenie na sam koniec spotkaliśmy się już w Dębkach w knajpce z wracającą z przystani w Lubiewie M., gdzie zapodano nam taaaki obiad, że musieliśmy wziąć na wynos, bo nie daliśmy rady go zjeść! :D W skrócie: Waza zupy pomidorowej, 3 kawały karkówki w sosie, stek z cebulką, misa ziemniaków, pięć rodzajów surówek i wielki dzban kompotu. Za cztery dychy - jak na kurort w wakacje - półdarmo!
A po wszystkim poszliśmy jeszcze, jak co dzień, wytaplać Alusia w rzeczce Piaśnicy, pospacerować, a ja - popływać w morzu i  potruchtać plażą.
Zakwasy jak diabli, słoneczne przypalenie, jutro może kajak: się żyje raz do roku przez te kilka dni, co nie? ;)



  • DST 26.41km
  • Teren 19.86km
  • Czas 01:14
  • VAVG 21.41km/h
  • VMAX 32.22km/h
  • Kalorie 1099kcal
  • Podjazdy 104m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.5 - terenowo Dębki-Białogóra-Dębki

Środa, 29 sierpnia 2018 · dodano: 29.08.2018 | Komentarze 9

Dla porządku:
Dni: 2, 3 i 4 Laby z Labem upłynęły na dalszych (do dwudziestu paru km-ów, bez psa, bo nie dałby rady) lub bliższych (z psem) spacerach oraz truchtaniu po plaży i licznych kąpielach (gdy były fale) lub pływaniu (gdy fal nie było). Zainteresowanych odsyłam do wyboru Relive'ów w komentarzach do poprzedniego wpisu oraz na Endomondo.
Dziś jednak M. chciała koniecznie pojechać dokądś rowerem - wybór padł na krótką wycieczkę lasami z Dębek do Białogóry, nastepnie kawałek wzdłuż wybrzeża i nad samo morze - tu moje bieganie i pływanie oraz mini "Marsz Śledzia" w głąb morza (póki się dało zgruntować;), a M. sobie poplażowała. Po 3 godzinach powrót podobnie, tylko z zawijką na Wielkie Żarcie w centrum Dębek. W międzyczasie M. gubiła się ze dwa razy (jechała na tutejszym, wczasowym zielonym rupieciu typu damka bez przerzutek, więc siłą rzeczy niespiesznie i zostawała w tyle;), mi się zegarek pary razy przypadkiem na czekaniowych postojach wyłączył, więc ślad powrotny jest "posiekany" (więc śladu tego nie wklejam) - ale podsumowując to, co najistotniejsze: trasa wyjątkowo malownicza (piękne, zróżnicowane lasy - nadmorski szlak rowerowy R-10 oraz utwardzona kamyczkami droga po wydmie z widokiem na morze), a teren łatwy do średniego (jechaliśmy tak, aby ominąć najgorsze piachy).
Pogoda w sam raz: pojedyncze chmurki, bez upału i prawie bez wiatru.
Aż prawie znów polubiłem jazdę z przewagą braku asfaltu ;)



  • DST 65.65km
  • Teren 1.11km
  • Czas 02:30
  • VAVG 26.26km/h
  • VMAX 43.81km/h
  • Kalorie 2823kcal
  • Podjazdy 463m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.1 - Uć-(pekap)-Gdynia-Dębki

Sobota, 25 sierpnia 2018 · dodano: 25.08.2018 | Komentarze 10

Wreszcie nadszedł ten dzień: M. z psem, bratem, bratową i ich mo-psem ruszyli nad morze autem - a ja z Mery pociągiem - najpierw jednak musiałem dojechać na widzewski dworzec. Wcześnie rano lało, a i prognozy były do kitu, więc początek był pełen obaw.
Jak się okazało - niepotrzebnie.
Jeszcze na dworcu spotkałem niewidzianą kilka lat koleżankę jadącą tym samym pociągiem do Torunia, więc pół podróży minęło na pogaduchach. Potem jeszcze 2,5 h do Gdyni - czym bliżej wysiadki, tym generalnie lepsza pogoda się robiła, chwilami nawet wychodziło słonko.
W Gdyni wysiadłem po 15.00 i ruszyłem już rowerowo do celu - czyli Dębek. Najpierw musiałem się jednak wytoczyć z Trójmiasta z przyległościami, co nie było wbrew pozorom proste: najpierw na zmianę raz jakimiś rozkopami z fragmentami asfaltowej (często z powybrzuszanymi korzeniami) lub kostkowej dedeerówy - a raz bardzo ruchliwą, a przy tym wąską wylotówką na Szczecin.
Po drodze udało się jednak niniejszym zaliczyć zaległą gminną enklawę - czyli Rumię - a całkiem miło zrobiło się za Redą: wprawdzie bardziej pod wiatr, ale wylotówka na tym odcinku już posiadała szerokie asfaltowe pobocza.
W Wejherowie skręciłem na mocno pagórkowatą, krętą i wąską szosę wijącą się wśród piaśnickich lasów: dobry asfalt i bardzo malowniczo, choć kierowcy - wariaci. Dwóch minęło mnie chyba setką na gazetę. Brr.
Po dojechaniu do Krokowej skręciłem w lewo, za trochę w prawo, super zjazd - i już były Dębki :) Po dojechaniu do kwatery okazało się, że reszta towarzystwa ludzko-psiego jeszcze nie dotarła. Hurra - jestem szybszy od starego Volkswagena Polo! :D
Ponieważ nie miałem co robić, więc już pieszkom po przeważnie piaszczystej drodze potoczyłem się z Mery nad morze: słońce, pięknie, mało ludzi - o, po prostu jak na Relivie.
A potem towarzystwo dojechało, więc odstawiłem Mery do kwatery - i jeszcze raz, tym razem z psami spacer w to samo miejsce - do malowniczego ujścia Piaśnicy. I jeszcze na kebsa: wakacje uważam niniejszym za rozpoczęte! :D
A tytułowa Laba to oczywiście od naszego Labradora Alusia ;)


  • DST 51.75km
  • Teren 0.03km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.31km/h
  • VMAX 45.90km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Kalorie 2225kcal
  • Podjazdy 263m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Jamboru z kurkami

Niedziela, 19 sierpnia 2018 · dodano: 19.08.2018 | Komentarze 9

Powrót z działy zwykłą trasą powrotną (a więc ciut dłuższą) z nazbieranymi na tejże 196 sztukami kurek. Jechało się cinszko, bo upał i przeważnie pod przednio-boczny wiatr z NNW - niby niezbyt silny, ale dał w kość. Kilku bardzo lekkomyślnych samochodziarzy po drodze.
Sakwy znów napchane (m.in. rzeczonymi kurkami;)


  • DST 46.05km
  • Teren 0.03km
  • Czas 01:43
  • VAVG 26.83km/h
  • VMAX 44.28km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Kalorie 2005kcal
  • Podjazdy 216m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Jamboru z grzmotami

Sobota, 18 sierpnia 2018 · dodano: 18.08.2018 | Komentarze 1

Trasą zwykłą na działę. Sakwy wyjątkowo obładowane tym i owym - na szczęście wiatr nie przeszkadzał: wiał słabo z kierunków N. Natomiast jeździe towarzyszyły grzmoty krążącej wokół burzy - na szczęście udało się nie zmoknąć. Parno i duszno oraz nadal (zbyt) ciepło, więc mimo znośnej średniej - średnio znośnie ;)

  • DST 107.13km
  • Teren 0.70km
  • Czas 04:18
  • VAVG 24.91km/h
  • VMAX 37.19km/h
  • Kalorie 4565kcal
  • Podjazdy 568m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cz-wa z ostatecznym sukcesem

Niedziela, 22 lipca 2018 · dodano: 22.07.2018 | Komentarze 8

Dziś postanowiłem zrealizować plan obmyślony już przy okazji poprzednich Jamborów - czyli pojechać do Częstochowy - i przy okazji zaliczyć dwie nowe gminy pod tąże. Do realizacji planu potrzebny był w miarę korzystny wiatr z N oraz brak dzikiego upału.
Rano upał już był, choć jeszcze nie dziki, za to wiatru prawie brak - dmuchało coś bardziej z góry, jak to przy wyżu. Wystartowałem przed 11:00 mając w perspektywie setkę plus jeśli chodzi o kilometraż oraz równe 6h do pekapu powrotnego na Uć. Wydawało by się - betka.
Od początku jechało się mówiąc wprost topornie - czy to dociskający wiaterek, czy szybko rosnąca temperatura, czy może wczorajsze kilometry (również piesze) oraz fizyczne prace na działce sprawiły, że z coraz większym niepokojem patrzyłem na średnią i przeliczałem na czas, który miałem do dyspozycji.
Tak dojechałem do Buczkostrady - z Buczku bowiem biegnie wprost na południe (=dziś wprost w żar słoneczny) prosta jak nieco pogięta strzała szosa wprost na Cz-wę (km stąd 83, choć mój plan związany z zaliczaniem gmin nieco ten dystans powiększał). Deptałem tedy, jak to się mówi kapustę (choć Buczek słynie akurat z truskawek!) pod słabowitego, acz wrednego... ESE-smana - jak było z górki, to 28, jak pod górkę - to 22 km/h. Albo w podobie. Bryndza znaczy - ta kapusta.
Po 40 km-ach (gdy ESE-sman zaczął bardzo powoli przechodzić w ENE-asza, równie słabego) zacząłem mieć dosyć. No, ale jak tu wracać tym razem pod przednio-bocznego ENE-asza? Zwłaszcza, że już było dalej do Uci, a nawet do pekapu, niż do Cz-wy?
Cierpiąc katiusze jak Berlinki w '45 cisnąłem, cisnąłem, cisnąłem...bleh, upał.
Po ominięciu kopalni Szczerców (której z szosy - tu szerokiej niczym pas lotniska - nie widać, widać za to zwałowisko zewnętrzne) zaczęły się hopki - z górki, owszem, 35 - pod górkę... 15 km/h. Noż w mordę - kryzys: jeden, drugi, fefnasty - co górka, to kryzys. Zaczęło mi powolutku brakować płynów (wziąłem z działki dwie półlitrówki;) - jedną ze zwykłą wodą, drugą z wodą z sokiem malinowym) - a tu święto, 22 lipca, czyli niedzieja handlowa - i po wsiach jeno dzwony, psy, kombajny. W końcu zaczęło mi się robić niedobrze z odwodnienia, ale w sam czas trafiłem na knajpę (otwartą!) w Strzelcach Wielkich - i wielce szczęśliwy strzeliłem sobie litr coli z lodówki za 7 zyli! W zaistniałej sytuacji chyba bym za nią dał i 14...
W Nowej Brzeźnicy pierwszy objazd z powodu remontu drogi - na szczęście niezbyt długi, choć szutrowy i pylisty. Potem wreszcie zaczęły się lasy (ostatnio widziane przed Szczercowem) - z mostu na Warcie w Ważnych Młynach malownicze widoki na wezbraną po deszczach rzekę i sunące nią kajaki. Aj, jak zazdrościłem kajakarzom płynu wokół! Zimnego!
Młyny były także o tyle Ważne, że tu musiałem zjechać z głównej, najkrótszej opcji na pekap w Cz-wie, by zdobyć gminę Miedźno, a następnie Kłobuck. Czym bliżej było Cz-wy, tym większe podjazdy - a dokładnie przy tablicy z jakże upragnionym (dosłownie!) napisem Częstochowa (dokąd musiałem dotrzeć niestety kolejnym objazdem w związku z budową obwodnicy nadrabiając znów drogi) - wysiadły bateryjki w zegarku TomTomku mierzącym wszystko.
No żesz...
Zasmucony tym faktem włączyłem endo w telefonie i tak przetelepałem jeszcze kilka ładnych km-ów po mieście - głównie po badziewnych kostkowych "drogach" "rowerowych", co dodatkowo zasmuciło w kwestii końcowego wyniku, jeśli chodzi o średnią.
Na dworzec wjechałem 40 minut przed odjazdem pociągu - uf, udało się! Tu pojawił się kolejny stres: będzie miejsce dla roweru, czy nie... byłem jednak tak zmachany, że postanowiłem szturmować pekap wszystko jedno - jak się da, albo nie da. Najwyżej skończy się awanturą. Brałem też pod uwagę widowiskowe omdlenie.
W kasie Regio pani sprzedała mi bilet na mnie, a na rower oczywiście "nie ma miejsca". Jednak doradziła, bym się udał do sąsiedniej kasy Kolei Śląskich i tam zapytał - i tu oczywiście było miejsce na rower.
Ktoś, coś - jakaś teoria?...
A potem wsiadłem w telepiący się 2,5 h ciapąg - zdecydowanie największym jego plusem (oprócz włączonej klimy) były gniazda USB - szybko podłączyłem rozładowany TomTom - i co się okazało? Zachował do momentu rozładowania w pamięci całą trasę! To chyba dziś najradośniejszy moment całej tej poronionej wyrypy :D Dzięki temu mógł powstać RELIVE z fotkami (co prawda tylko do granic Cz-wy), ale po uzupełnieniu jazdą poCz-warną, a na koniec po Uci z dworca do domu - jest całość trasy! I już nawet nie będę odliczał od czasu jazdy kilku postojów na światłach w Częstochowie - w telefonie się bowiem nie odliczają (w przeciwieństwie do aplikacji TomTom-a - ale na to potrzebny jest działający zegarek!) - średnia i tak wyszła mizerna, ale summa summarum - dzień rowerowo i tak na plus :)
Napęd: 2 litry płynów, sucha bułka z serkiem na pięćdziesiątym kilometrze. A potem jeszcze na dworcu w Cz.: pół litra wody, kolejny litr coli - i batonik "Pawełek" w wersji ciągutkowej z gorąca ;)