Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Pan huann z miasteczka Uć w województwie uckim. Ma już przejechane na bs-ie 90793.21 kilometrów - w tym 3494.65 w sposób gruntowny! Przemieszcza się MERIDĄ Kalahari 500 (rocznik 2001) z prędkością zaskakująco średnią, bo wynoszącą 23.01 km/h - i się wcale tym nie chwali, jeno uprzejmie informuje.
Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)
2025 button stats bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl Zaliczone rowerowo gminy:

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy huann.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

4. Dzień to za mało!

Dystans całkowity:18809.69 km (w terenie 1069.99 km; 5.69%)
Czas w ruchu:814:26
Średnia prędkość:23.10 km/h
Maksymalna prędkość:59.62 km/h
Suma podjazdów:53510 m
Maks. tętno maksymalne:181 (101 %)
Maks. tętno średnie:153 (84 %)
Suma kalorii:346053 kcal
Liczba aktywności:396
Średnio na aktywność:47.50 km i 2h 03m
Więcej statystyk
  • DST 51.87km
  • Teren 15.55km
  • Czas 02:13
  • VAVG 23.40km/h
  • VMAX 44.75km/h
  • Kalorie 2178kcal
  • Podjazdy 385m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.8 - trochę terenowo, trochę podmuchowo do Białogóry, Prusewa, Nadola - i na abarot

Sobota, 1 września 2018 · dodano: 01.09.2018 | Komentarze 10

Dziś M. wzięła do testowania wczasowy kolejny rupieć terenowy - tym razem typu góral - i był to w sumie najlepszy ze złych dotychczasowych rowerowych wyborów ;) - góral całkiem spoko, szerokie, dobrze nadymane opony, łańcuch co prawda zapiaszczony, ale nie przerdzewiały, a nawet naoliwiony - tyle, że nie działała ani tylna, ani przednia przerzutka... w sam raz na kaszubskie pagórki :/ Nastawiłem ręcznie łańcuch gdzieś pośrodku zębatki tylnej, na cięższym przełożeniu z przodu, żebyśmy jednak wrócili przed nocą ;) - i jazda!
Najpierw znaną nam już terenową drogą przez malownicze lasy do Białogóry, stąd równie malowniczymi, choć już nieznanymi terenami do ujścia do morza rzeczki, noszącej imię...Bezimiennej :)
Tu postój jakąś godzinkę na moje pluskanie się wśród dużych dziś fal - morze ciepłe, za to woda w rzeczce, która płynie z lasu...brr!
Stąd ruszyliśmy do opuszczonej już o tej porze stanicy harcerskiej w Osieczkach (Szklanej Hucie) - i z powrotem do Białogóry inną, choć równie szutrowo-piaszczystą opcją. Wszędzie piękne sosnowe bory z niekończącymi się połaciami kwitnącego w pełni wrzosu, przetykane gdzieniegdzie buczyną pomorską, lub świerczynami. Cudo.
Z Białogóry wskoczyliśmy wreszcie na asfalt (wcześniejsze drogi gruntowe niby w miarę dobre, ale jednak wytrzęsło) i pomknęliśmy w kierunku Prusewa. Na tym odcinku na łuku jeden wariat chyba w BMW koloru srebrnego postanowił wyprzedzić nadjeżdżającą z mojego przeciwka kolumnę rowerzystów, którą właśnie mijałem - mało brakowało, a by mnie zmiótł, bo szedł na czołówkę. Jakoś się jednak zmieścił. Pokazałem mu dobitnie, co o tym myślę. Za karę musiał i tak gwałtownie hamować (w jego przypadku - chamować), bo za mną też jechało jakieś auto
W Prusewie, w którym byłem przelotnie onegdaj objeżdżając Jezioro Żarnowieckie tym razem postój kolejny - w pałacu-restauracji. Na razie nic nie jedliśmy, obejrzeliśmy za to przepiękny park ozdobny - jest tu nawet stary sad! Stąd robiąc chwilę kolejnego postoju na cmentarzyku ewangelickim, żeby M. go mogła obejrzeć (ja, podobnie jak pałac już go wcześniej poznałem) dociągnęliśmy z górki do Nadola nad Jeziorem Ż - tu chwila popasu przy mrożonej kawie w Stolemowej Grocie. Próbowaliśmy także pojechać kawałek drewnianą promenadą nad brzegiem, ale się skończyła po kilkudziesięciu metrach :(
W Nadolu zwiedziliśmy jeszcze nieduży, ale ciekawy skansen kaszubski, gdzie w klatkach mają króliki wielkości sporego zająca oraz gołębie rasy specjalnej wielkości kury(!) - i rozpoczęliśmy powrót do Dębek. Po drodze było jednak znów Prusewo i restauracja w pałacyku - tym razem już nie mogliśmy nie wypróbować tutejszych dań: naprawdę wyśmienite roladki z dorsza oraz placki z cukinii - wszystko z równie udanymi dodatkami. Atmosfera sielska - miejsce z pewnością warte zwiedzenia. I jest nawet zamykany na kłódkę garaż rowerowy w starych zabudowaniach gospodarczych!
Obżarci minęliśmy (krótki postój celem zorientowania się w menu i cenach) kolejną klimatyczną knajpę - tym razem w wierzchucińskim Kaszubskim Młynie - może następnym razem tu z kolei zawitamy? :)
Na rozstaju za mostem na Piaśnicy M. skręciła w skrót do Dębek, czyli dość koszmarną gruntówko-płytówkę - ja wolałem objechać tę wątpliwą atrakcję dookoła mimo sporej górki w Żarnowcu do podjechania (a potem zjechania:) - na mecie byliśmy niemal równocześnie.
Cały dzień wiał niestety silny wiatr z W do NW - gdyby nie to wycieczka ze wszech miar udana, a tak udano-wymęczona. Podobnie jak średnia - terenowo-wietrzno-pagórkowa.
Relive z fotkami - polecam.
Dla porządku: dzień 7 Laby z Labradorem (31.08.): spacerowo - psa-cerowy ;) I troszkę kajakowy.



  • DST 49.19km
  • Teren 0.93km
  • Czas 02:04
  • VAVG 23.80km/h
  • VMAX 59.62km/h
  • Kalorie 2041kcal
  • Podjazdy 416m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.6 - wietrznie z Dębek wokół Jeziora Żarnowieckiego i na abarot

Czwartek, 30 sierpnia 2018 · dodano: 30.08.2018 | Komentarze 8

Pętelka wokół Jeziora Żarnowieckiego z licznymi atrakcjami - w założeniu mieliśmy ją zrobić wspólnie z M., ale tym razem trafił jej się różowy rupieć wczasowy, więc dotarła w wielkim frasunku tylko do Jeziora Ż. w Lubiewie - i tak cud, że dała radę podjechać pod kilka niezłych górek. Po drodze obejrzeliśmy jeszcze gotycki ceglany kościół w Żarnowcu.
Nad Jeziorem M. zaległa sobie zatem na 2 godziny w sympatycznej przystani, a ja zacząłem mozolny objazd całego jeziora - silny wiatr z ES, stopniowo skręcający na E sprawiał, że do elektrowni w Czymanowie było koszmarnie. Po drodze mało lasu, za to dużo postindustrialnego złomu - to niedoszła Elektrownia Atomowa w Żarnowcu - obecnie jakieś magazyny i wytwórnie. Po drodze kolejna, 585 gmina rowerowa do kolekcji, czyli Gniewino.
Po skręceniu z głównej szosy w Czymanowie w lewo rozpoczął się niezwykle stromy podjazd wzdłuż rur elektrowni szczytowo-pompowej do górnego zbiornika - stateczna prędkość 10 km/h to było wszystko, co mogła wydusić z siebie na tym odcinku Mery.
W końcu po ciężkim sapaniu udało się wjechać na samą górę i dotrzeć do wieży widokowej "Kaszubskie Oko" otoczonej równie kaszubskimi Stolemami (to takie miejscowe trolle) i nie wiem jakimi szkieletami dinozaurów.
Po uiszczeniu opłaty za wstęp pokonałem ponad 200 stopni (można też wjechać windą;) by popodziwiać widoki: z jednaj strony schowane częściowo za lasem Jezioro Żarnowieckie, z drugiej górny zbiornik elektrowni, z trzeciej farma wiatrowa, a z czwartej w sumie nic - niebo było na tyle zaciągnięte chmurami, że morza widać nie było.
Po obejrzeniu wszystkiego zjazd przez lasy do Czymanowa: nie patrzyłem na licznik, tylko zasuwałem w dół: Vmax wyszła niemal 60 km/h! Ostatnio Merysia tak szybko jeździła chyba kilkanaście lat temu, w słowackich Tatrach. Za chwilę byłem już na dole - we wsi Nadole - a tu skansen (nie zwiedzałem) i kolejne stolemowe miejsce: cała z kamyczków restauracja Stolemowa Grota. Zabudowania toalet wolno stojących też całe z kamyczków - w specjalnym stelażu metalowym, żeby się nie posypały :)
Za Nadolem krótkie podjazdy i zjazdy i za kawałeczek niedaleko szosy stary, klimatyczny cmentarzyk ewangelicki - bardzo malownicze miejsce. I nawet znalazłem tam podgrzybka, ale zrobiłem mu tylko fotkę. Zaś kilkaset metrów dalej - pałacyk (częściowo w remoncie) w Prusewie - zapewne rezydował w nim kiedyś Dziedzic Prusewski ;)
Za Prusewem dogonił mnie miły starszy rowerowiec - ale nie pojechaliśmy razem, bo się zatrzymałem na chwilę w Wierzchucinie, by zachwycić się pięknie odrestaurowanym starym młynem (obecnie restauracja Kaszubski Młyn).
Za Wierzchucinem aż do skrętu na Dębki znów rzeźnia pod wiatr - i dopiero na koniec dało radę bardziej się rozpędzić z górki i z wiatrem, Było jednak już za późno, by podreperować słabiutką średnią - na pocieszenie na sam koniec spotkaliśmy się już w Dębkach w knajpce z wracającą z przystani w Lubiewie M., gdzie zapodano nam taaaki obiad, że musieliśmy wziąć na wynos, bo nie daliśmy rady go zjeść! :D W skrócie: Waza zupy pomidorowej, 3 kawały karkówki w sosie, stek z cebulką, misa ziemniaków, pięć rodzajów surówek i wielki dzban kompotu. Za cztery dychy - jak na kurort w wakacje - półdarmo!
A po wszystkim poszliśmy jeszcze, jak co dzień, wytaplać Alusia w rzeczce Piaśnicy, pospacerować, a ja - popływać w morzu i  potruchtać plażą.
Zakwasy jak diabli, słoneczne przypalenie, jutro może kajak: się żyje raz do roku przez te kilka dni, co nie? ;)



  • DST 26.41km
  • Teren 19.86km
  • Czas 01:14
  • VAVG 21.41km/h
  • VMAX 32.22km/h
  • Kalorie 1099kcal
  • Podjazdy 104m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.5 - terenowo Dębki-Białogóra-Dębki

Środa, 29 sierpnia 2018 · dodano: 29.08.2018 | Komentarze 9

Dla porządku:
Dni: 2, 3 i 4 Laby z Labem upłynęły na dalszych (do dwudziestu paru km-ów, bez psa, bo nie dałby rady) lub bliższych (z psem) spacerach oraz truchtaniu po plaży i licznych kąpielach (gdy były fale) lub pływaniu (gdy fal nie było). Zainteresowanych odsyłam do wyboru Relive'ów w komentarzach do poprzedniego wpisu oraz na Endomondo.
Dziś jednak M. chciała koniecznie pojechać dokądś rowerem - wybór padł na krótką wycieczkę lasami z Dębek do Białogóry, nastepnie kawałek wzdłuż wybrzeża i nad samo morze - tu moje bieganie i pływanie oraz mini "Marsz Śledzia" w głąb morza (póki się dało zgruntować;), a M. sobie poplażowała. Po 3 godzinach powrót podobnie, tylko z zawijką na Wielkie Żarcie w centrum Dębek. W międzyczasie M. gubiła się ze dwa razy (jechała na tutejszym, wczasowym zielonym rupieciu typu damka bez przerzutek, więc siłą rzeczy niespiesznie i zostawała w tyle;), mi się zegarek pary razy przypadkiem na czekaniowych postojach wyłączył, więc ślad powrotny jest "posiekany" (więc śladu tego nie wklejam) - ale podsumowując to, co najistotniejsze: trasa wyjątkowo malownicza (piękne, zróżnicowane lasy - nadmorski szlak rowerowy R-10 oraz utwardzona kamyczkami droga po wydmie z widokiem na morze), a teren łatwy do średniego (jechaliśmy tak, aby ominąć najgorsze piachy).
Pogoda w sam raz: pojedyncze chmurki, bez upału i prawie bez wiatru.
Aż prawie znów polubiłem jazdę z przewagą braku asfaltu ;)



  • DST 65.65km
  • Teren 1.11km
  • Czas 02:30
  • VAVG 26.26km/h
  • VMAX 43.81km/h
  • Kalorie 2823kcal
  • Podjazdy 463m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Laba z Labem: dz.1 - Uć-(pekap)-Gdynia-Dębki

Sobota, 25 sierpnia 2018 · dodano: 25.08.2018 | Komentarze 10

Wreszcie nadszedł ten dzień: M. z psem, bratem, bratową i ich mo-psem ruszyli nad morze autem - a ja z Mery pociągiem - najpierw jednak musiałem dojechać na widzewski dworzec. Wcześnie rano lało, a i prognozy były do kitu, więc początek był pełen obaw.
Jak się okazało - niepotrzebnie.
Jeszcze na dworcu spotkałem niewidzianą kilka lat koleżankę jadącą tym samym pociągiem do Torunia, więc pół podróży minęło na pogaduchach. Potem jeszcze 2,5 h do Gdyni - czym bliżej wysiadki, tym generalnie lepsza pogoda się robiła, chwilami nawet wychodziło słonko.
W Gdyni wysiadłem po 15.00 i ruszyłem już rowerowo do celu - czyli Dębek. Najpierw musiałem się jednak wytoczyć z Trójmiasta z przyległościami, co nie było wbrew pozorom proste: najpierw na zmianę raz jakimiś rozkopami z fragmentami asfaltowej (często z powybrzuszanymi korzeniami) lub kostkowej dedeerówy - a raz bardzo ruchliwą, a przy tym wąską wylotówką na Szczecin.
Po drodze udało się jednak niniejszym zaliczyć zaległą gminną enklawę - czyli Rumię - a całkiem miło zrobiło się za Redą: wprawdzie bardziej pod wiatr, ale wylotówka na tym odcinku już posiadała szerokie asfaltowe pobocza.
W Wejherowie skręciłem na mocno pagórkowatą, krętą i wąską szosę wijącą się wśród piaśnickich lasów: dobry asfalt i bardzo malowniczo, choć kierowcy - wariaci. Dwóch minęło mnie chyba setką na gazetę. Brr.
Po dojechaniu do Krokowej skręciłem w lewo, za trochę w prawo, super zjazd - i już były Dębki :) Po dojechaniu do kwatery okazało się, że reszta towarzystwa ludzko-psiego jeszcze nie dotarła. Hurra - jestem szybszy od starego Volkswagena Polo! :D
Ponieważ nie miałem co robić, więc już pieszkom po przeważnie piaszczystej drodze potoczyłem się z Mery nad morze: słońce, pięknie, mało ludzi - o, po prostu jak na Relivie.
A potem towarzystwo dojechało, więc odstawiłem Mery do kwatery - i jeszcze raz, tym razem z psami spacer w to samo miejsce - do malowniczego ujścia Piaśnicy. I jeszcze na kebsa: wakacje uważam niniejszym za rozpoczęte! :D
A tytułowa Laba to oczywiście od naszego Labradora Alusia ;)


  • DST 51.75km
  • Teren 0.03km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.31km/h
  • VMAX 45.90km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Kalorie 2225kcal
  • Podjazdy 263m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Jamboru z kurkami

Niedziela, 19 sierpnia 2018 · dodano: 19.08.2018 | Komentarze 9

Powrót z działy zwykłą trasą powrotną (a więc ciut dłuższą) z nazbieranymi na tejże 196 sztukami kurek. Jechało się cinszko, bo upał i przeważnie pod przednio-boczny wiatr z NNW - niby niezbyt silny, ale dał w kość. Kilku bardzo lekkomyślnych samochodziarzy po drodze.
Sakwy znów napchane (m.in. rzeczonymi kurkami;)


  • DST 46.05km
  • Teren 0.03km
  • Czas 01:43
  • VAVG 26.83km/h
  • VMAX 44.28km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Kalorie 2005kcal
  • Podjazdy 216m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Jamboru z grzmotami

Sobota, 18 sierpnia 2018 · dodano: 18.08.2018 | Komentarze 1

Trasą zwykłą na działę. Sakwy wyjątkowo obładowane tym i owym - na szczęście wiatr nie przeszkadzał: wiał słabo z kierunków N. Natomiast jeździe towarzyszyły grzmoty krążącej wokół burzy - na szczęście udało się nie zmoknąć. Parno i duszno oraz nadal (zbyt) ciepło, więc mimo znośnej średniej - średnio znośnie ;)

  • DST 107.13km
  • Teren 0.70km
  • Czas 04:18
  • VAVG 24.91km/h
  • VMAX 37.19km/h
  • Kalorie 4565kcal
  • Podjazdy 568m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cz-wa z ostatecznym sukcesem

Niedziela, 22 lipca 2018 · dodano: 22.07.2018 | Komentarze 8

Dziś postanowiłem zrealizować plan obmyślony już przy okazji poprzednich Jamborów - czyli pojechać do Częstochowy - i przy okazji zaliczyć dwie nowe gminy pod tąże. Do realizacji planu potrzebny był w miarę korzystny wiatr z N oraz brak dzikiego upału.
Rano upał już był, choć jeszcze nie dziki, za to wiatru prawie brak - dmuchało coś bardziej z góry, jak to przy wyżu. Wystartowałem przed 11:00 mając w perspektywie setkę plus jeśli chodzi o kilometraż oraz równe 6h do pekapu powrotnego na Uć. Wydawało by się - betka.
Od początku jechało się mówiąc wprost topornie - czy to dociskający wiaterek, czy szybko rosnąca temperatura, czy może wczorajsze kilometry (również piesze) oraz fizyczne prace na działce sprawiły, że z coraz większym niepokojem patrzyłem na średnią i przeliczałem na czas, który miałem do dyspozycji.
Tak dojechałem do Buczkostrady - z Buczku bowiem biegnie wprost na południe (=dziś wprost w żar słoneczny) prosta jak nieco pogięta strzała szosa wprost na Cz-wę (km stąd 83, choć mój plan związany z zaliczaniem gmin nieco ten dystans powiększał). Deptałem tedy, jak to się mówi kapustę (choć Buczek słynie akurat z truskawek!) pod słabowitego, acz wrednego... ESE-smana - jak było z górki, to 28, jak pod górkę - to 22 km/h. Albo w podobie. Bryndza znaczy - ta kapusta.
Po 40 km-ach (gdy ESE-sman zaczął bardzo powoli przechodzić w ENE-asza, równie słabego) zacząłem mieć dosyć. No, ale jak tu wracać tym razem pod przednio-bocznego ENE-asza? Zwłaszcza, że już było dalej do Uci, a nawet do pekapu, niż do Cz-wy?
Cierpiąc katiusze jak Berlinki w '45 cisnąłem, cisnąłem, cisnąłem...bleh, upał.
Po ominięciu kopalni Szczerców (której z szosy - tu szerokiej niczym pas lotniska - nie widać, widać za to zwałowisko zewnętrzne) zaczęły się hopki - z górki, owszem, 35 - pod górkę... 15 km/h. Noż w mordę - kryzys: jeden, drugi, fefnasty - co górka, to kryzys. Zaczęło mi powolutku brakować płynów (wziąłem z działki dwie półlitrówki;) - jedną ze zwykłą wodą, drugą z wodą z sokiem malinowym) - a tu święto, 22 lipca, czyli niedzieja handlowa - i po wsiach jeno dzwony, psy, kombajny. W końcu zaczęło mi się robić niedobrze z odwodnienia, ale w sam czas trafiłem na knajpę (otwartą!) w Strzelcach Wielkich - i wielce szczęśliwy strzeliłem sobie litr coli z lodówki za 7 zyli! W zaistniałej sytuacji chyba bym za nią dał i 14...
W Nowej Brzeźnicy pierwszy objazd z powodu remontu drogi - na szczęście niezbyt długi, choć szutrowy i pylisty. Potem wreszcie zaczęły się lasy (ostatnio widziane przed Szczercowem) - z mostu na Warcie w Ważnych Młynach malownicze widoki na wezbraną po deszczach rzekę i sunące nią kajaki. Aj, jak zazdrościłem kajakarzom płynu wokół! Zimnego!
Młyny były także o tyle Ważne, że tu musiałem zjechać z głównej, najkrótszej opcji na pekap w Cz-wie, by zdobyć gminę Miedźno, a następnie Kłobuck. Czym bliżej było Cz-wy, tym większe podjazdy - a dokładnie przy tablicy z jakże upragnionym (dosłownie!) napisem Częstochowa (dokąd musiałem dotrzeć niestety kolejnym objazdem w związku z budową obwodnicy nadrabiając znów drogi) - wysiadły bateryjki w zegarku TomTomku mierzącym wszystko.
No żesz...
Zasmucony tym faktem włączyłem endo w telefonie i tak przetelepałem jeszcze kilka ładnych km-ów po mieście - głównie po badziewnych kostkowych "drogach" "rowerowych", co dodatkowo zasmuciło w kwestii końcowego wyniku, jeśli chodzi o średnią.
Na dworzec wjechałem 40 minut przed odjazdem pociągu - uf, udało się! Tu pojawił się kolejny stres: będzie miejsce dla roweru, czy nie... byłem jednak tak zmachany, że postanowiłem szturmować pekap wszystko jedno - jak się da, albo nie da. Najwyżej skończy się awanturą. Brałem też pod uwagę widowiskowe omdlenie.
W kasie Regio pani sprzedała mi bilet na mnie, a na rower oczywiście "nie ma miejsca". Jednak doradziła, bym się udał do sąsiedniej kasy Kolei Śląskich i tam zapytał - i tu oczywiście było miejsce na rower.
Ktoś, coś - jakaś teoria?...
A potem wsiadłem w telepiący się 2,5 h ciapąg - zdecydowanie największym jego plusem (oprócz włączonej klimy) były gniazda USB - szybko podłączyłem rozładowany TomTom - i co się okazało? Zachował do momentu rozładowania w pamięci całą trasę! To chyba dziś najradośniejszy moment całej tej poronionej wyrypy :D Dzięki temu mógł powstać RELIVE z fotkami (co prawda tylko do granic Cz-wy), ale po uzupełnieniu jazdą poCz-warną, a na koniec po Uci z dworca do domu - jest całość trasy! I już nawet nie będę odliczał od czasu jazdy kilku postojów na światłach w Częstochowie - w telefonie się bowiem nie odliczają (w przeciwieństwie do aplikacji TomTom-a - ale na to potrzebny jest działający zegarek!) - średnia i tak wyszła mizerna, ale summa summarum - dzień rowerowo i tak na plus :)
Napęd: 2 litry płynów, sucha bułka z serkiem na pięćdziesiątym kilometrze. A potem jeszcze na dworcu w Cz.: pół litra wody, kolejny litr coli - i batonik "Pawełek" w wersji ciągutkowej z gorąca ;)




  • DST 47.85km
  • Teren 1.70km
  • Czas 01:50
  • VAVG 26.10km/h
  • VMAX 43.45km/h
  • Kalorie 2067kcal
  • Podjazdy 230m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Jamboru z przeszkodami

Sobota, 21 lipca 2018 · dodano: 21.07.2018 | Komentarze 11

Z domu na działkę (w założeniu) zwykłą trasą. Zwyczajnie było do Dobronia - wiał słaby, przednio-boczny wiatr, mimo to jechało się nie najgorzej. Cyrk zaczął się we wspomnianym Dobroniu, gdzie okazało się, że jedyna prosta droga do Jamboru zamknięta, bo trwa wyścig szosowców.
Naprawdę miły i kulturalny, tyle, że - jak się następnie okazało - skrajnie niekompetentny młody pan policjant poprosił, bym objechał toto jakimś bocznym asfaltem, którego nie znałem. No dobra, zawsze to nowe coś! Niestety - asfalt przeszedł za chwilę w koślawą gruntówkę. Wkurzony tym faktem wyprzedziłem telepiące się nią w tym samym kierunku seicento. Gruntówka wykierowała mnie ponownie wprost na zamkniętą drogę - jednak na najbliższej krzyżówce ponoć mieli już puszczać. Tym razem stała tam straż pożarna i nie puszczała. Jak zapytałem, którędy jest objazd, to powiedzieli, że nie ma, a na pytanie kiedy w takim razie otworzą drogę, stwierdzili, że za 2 godziny. No to się wkurzyłem i pojechałem dalej zamkniętą trasą. No to mnie zaczęli gonić wozem strażackim na sygnale. No to wjechałem w lesie w chynchy, a ci mnie minęli i pognali jak do pożaru :D
Cyrk, cyrk normalnie.
W międzyczasie, gdy uprawiałem ową partyzantkę mijali mnie ścigacze rowerowi z naprzeciwka - zjeżdżałem wtedy na szutrowe pobocze, a oni bezproblemowo (plus wozy techniczne, a nawet policja) po prostu mnie mijali. Można? Można.
Można też po złości utrudniać życie, jak to w tym kraju, gdzie z okazji wyścigu rowerowego zabrania się przejazdu na rowerze.
Należy się wyłącznie cieszyć, że nie były to zawody we wstrzymywaniu oddechu z wrażenia na kretyństwo, bo zawodnicy by pobili rekord, a ja bym się udusił. Ale i tak czuję się (nie pierwszy raz) podduszony krajem.
Tym krajem.


  • DST 51.91km
  • Teren 0.09km
  • Czas 02:01
  • VAVG 25.74km/h
  • VMAX 40.82km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Kalorie 2202kcal
  • Podjazdy 264m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Jamboru

Niedziela, 8 lipca 2018 · dodano: 08.07.2018 | Komentarze 3

Dziś wiatr się zmienił: otóż nieco...osłabł(!)
I było by i gitez - i majonez w związku z tym radosnym faktem, gdyby nie to, że zrobił się centralnie z N. A to oznaczało powrót pod wryjdewind (z małym bocznym wektorkiem z lewa, żeby nie było aż tak strasznie). Ale i tak było dość strasznie.
Morał: Na nic halse i w bok myki - w ryj był wiatr* - nic, tylko ryki! (z denerwu).
*o czym świadczy Vmax ledwo 40 km/h - bardziej po prostu rozpędzić się nie dało rady nigdzie :(


  • DST 46.15km
  • Teren 0.03km
  • Czas 01:46
  • VAVG 26.12km/h
  • VMAX 46.19km/h
  • Kalorie 1988kcal
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Jamboru

Sobota, 7 lipca 2018 · dodano: 07.07.2018 | Komentarze 3

Do Jamboru najklasyczniejszą z opcji - temperatura znośna, słoneczko ładne - i wszystko byłoby pięknie, nawet załadowane na full sakwy - gdyby nie wichrzysko z WNW, które sprawiło, że 2/3 trasy było czystą męką. Ale nie poddałem się pokusie podjechania najgorszego fragmentu wygwizdowa pekapem - i byłbym z tego dumny, gdyby nie fakt, że akurat nic nie jechało ;) Jechało wcześniej, ale to z kolei musiałbym wstać o świcie (t.j. w sobotę przed południem), aby pofrunąć na stację. A na tyle ambitny to jednak nie jestem :D
Przejechałem więc całość rowerowo, nie forsując tempa, bo - w przeciwieństwie do najwyższej z gór - z wiatrem jeszcze nikt nie wygrał!