Info

Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)















Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Lipiec10 - 29
- 2025, Czerwiec4 - 8
- 2025, Maj15 - 31
- 2025, Kwiecień12 - 32
- 2025, Marzec11 - 28
- 2025, Luty1 - 5
- 2025, Styczeń1 - 4
- 2024, Grudzień5 - 29
- 2024, Listopad4 - 25
- 2024, Październik14 - 86
- 2024, Wrzesień10 - 38
- 2024, Sierpień7 - 19
- 2024, Lipiec17 - 31
- 2024, Czerwiec1 - 4
- 2024, Maj17 - 71
- 2024, Kwiecień13 - 36
- 2024, Marzec13 - 56
- 2024, Luty7 - 30
- 2024, Styczeń2 - 6
- 2023, Grudzień3 - 14
- 2023, Listopad7 - 21
- 2023, Październik10 - 39
- 2023, Wrzesień12 - 72
- 2023, Sierpień14 - 96
- 2023, Lipiec10 - 40
- 2023, Czerwiec7 - 25
- 2023, Maj13 - 54
- 2023, Kwiecień11 - 50
- 2023, Marzec10 - 61
- 2023, Luty5 - 28
- 2023, Styczeń15 - 76
- 2022, Grudzień3 - 21
- 2022, Listopad5 - 27
- 2022, Październik9 - 43
- 2022, Wrzesień4 - 18
- 2022, Sierpień13 - 93
- 2022, Lipiec11 - 48
- 2022, Czerwiec5 - 24
- 2022, Maj15 - 70
- 2022, Kwiecień11 - 54
- 2022, Marzec12 - 77
- 2022, Luty8 - 40
- 2022, Styczeń8 - 39
- 2021, Grudzień9 - 54
- 2021, Listopad12 - 68
- 2021, Październik11 - 41
- 2021, Wrzesień10 - 47
- 2021, Sierpień13 - 53
- 2021, Lipiec13 - 60
- 2021, Czerwiec19 - 74
- 2021, Maj16 - 73
- 2021, Kwiecień15 - 90
- 2021, Marzec14 - 60
- 2021, Luty6 - 35
- 2021, Styczeń7 - 52
- 2020, Grudzień12 - 44
- 2020, Listopad13 - 76
- 2020, Październik16 - 86
- 2020, Wrzesień10 - 48
- 2020, Sierpień18 - 102
- 2020, Lipiec12 - 78
- 2020, Czerwiec13 - 85
- 2020, Maj12 - 74
- 2020, Kwiecień15 - 151
- 2020, Marzec15 - 125
- 2020, Luty11 - 69
- 2020, Styczeń17 - 122
- 2019, Grudzień12 - 94
- 2019, Listopad25 - 119
- 2019, Październik24 - 135
- 2019, Wrzesień25 - 150
- 2019, Sierpień28 - 113
- 2019, Lipiec30 - 148
- 2019, Czerwiec28 - 129
- 2019, Maj21 - 143
- 2019, Kwiecień20 - 168
- 2019, Marzec22 - 117
- 2019, Luty15 - 143
- 2019, Styczeń10 - 79
- 2018, Grudzień13 - 116
- 2018, Listopad21 - 130
- 2018, Październik25 - 140
- 2018, Wrzesień23 - 215
- 2018, Sierpień26 - 164
- 2018, Lipiec25 - 136
- 2018, Czerwiec24 - 137
- 2018, Maj24 - 169
- 2018, Kwiecień27 - 222
- 2018, Marzec17 - 92
- 2018, Luty15 - 135
- 2018, Styczeń18 - 119
- 2017, Grudzień14 - 117
- 2017, Listopad21 - 156
- 2017, Październik14 - 91
- 2017, Wrzesień15 - 100
- 2017, Sierpień29 - 133
- 2017, Lipiec26 - 138
- 2017, Czerwiec16 - 42
- 2017, Maj25 - 60
- 2017, Kwiecień20 - 86
- 2017, Marzec18 - 44
- 2017, Luty17 - 33
- 2017, Styczeń15 - 52
- 2016, Grudzień14 - 42
- 2016, Listopad18 - 74
- 2016, Październik17 - 81
- 2016, Wrzesień26 - 110
- 2016, Sierpień27 - 197
- 2016, Lipiec28 - 129
- 2016, Czerwiec25 - 79
- 2016, Maj29 - 82
- 2016, Kwiecień25 - 40
- 2016, Marzec20 - 50
- 2016, Luty20 - 66
- 2016, Styczeń16 - 52
- 2015, Grudzień22 - 189
- 2015, Listopad18 - 60
- 2015, Październik21 - 52
- 2015, Wrzesień27 - 38
- 2015, Sierpień26 - 37
- 2015, Lipiec29 - 42
- 2015, Czerwiec27 - 77
- 2015, Maj27 - 78
- 2015, Kwiecień25 - 74
- 2015, Marzec21 - 80
- 2015, Luty20 - 81
- 2015, Styczeń5 - 28
- 2014, Grudzień16 - 60
- 2014, Listopad27 - 37
- 2014, Październik28 - 113
- 2014, Wrzesień28 - 84
- 2014, Sierpień28 - 58
- 2014, Lipiec28 - 83
- 2014, Czerwiec26 - 106
- 2014, Maj25 - 88
- 2014, Kwiecień24 - 75
- 2014, Marzec18 - 133
- 2014, Luty17 - 142
- 2014, Styczeń13 - 68
- 2013, Grudzień21 - 115
- 2013, Listopad23 - 102
- 2013, Październik22 - 64
- 2013, Wrzesień28 - 108
- 2013, Sierpień18 - 66
- 2013, Lipiec30 - 95
- 2013, Czerwiec30 - 79
- 2013, Maj30 - 55
- 2013, Kwiecień29 - 81
- 2013, Marzec16 - 39
- 2013, Luty19 - 62
- 2013, Styczeń9 - 18
- 2012, Grudzień22 - 62
- 2012, Listopad22 - 19
- 2012, Październik20 - 8
- 2012, Wrzesień25 - 6
- 2012, Sierpień2 - 3
- 2012, Lipiec14 - 4
- 2012, Czerwiec26 - 14
- 2012, Maj23 - 24
- 2012, Kwiecień26 - 23
- 2012, Marzec27 - 20
- 2012, Luty21 - 35
- 2012, Styczeń23 - 59
Wpisy archiwalne w kategorii
4. Dzień to za mało!
Dystans całkowity: | 18809.69 km (w terenie 1069.99 km; 5.69%) |
Czas w ruchu: | 814:26 |
Średnia prędkość: | 23.10 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.62 km/h |
Suma podjazdów: | 53510 m |
Maks. tętno maksymalne: | 181 (101 %) |
Maks. tętno średnie: | 153 (84 %) |
Suma kalorii: | 346053 kcal |
Liczba aktywności: | 396 |
Średnio na aktywność: | 47.50 km i 2h 03m |
Więcej statystyk |
- DST 74.40km
- Teren 61.90km
- Czas 03:55
- VAVG 19.00km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Podlasie Egzotyczne - dz. 4: Same cudeńka!
Czwartek, 9 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 0
Trasa:Krynki - Wierszalin - Słobódka - Nietupa - Szaciły - Sanniki - Żylicze - Kruszyniany - Łosiniany - Rudaki - Chomontowce - Bobrowniki (nr 2) - Gobiaty - Świsłoczany - Mostowlany - Dublany - Jałówka (nr 2) - Zaleszany - Cisówka - Siemianówka
Od rana słonko wygoniło nas na podbój Krynek. Odwiedziliśmy pieszkom Zaułek Zagumienny z zarośniętym kirkutem (trochę mnie wystraszyło podczas zwiedzania stado warczących psów galopujących tam i siam między macewami), cmentarz prawosławny, położone tuż obok niego cmentarzysko (sic!) hydrantów i słupów telegraficznych oraz słupków drogowych, a z bardziej (choć bez przesady) żwawych miejsc - miejscową cerkiew z nabożeństwem pogrzebnym, ruinę Wielkiej Synagogi, zruinowaną synagogę kaukaską oraz będącą w jakim-takim stanie kolejną - z Domem Kultury, czy czymś takim. I już trzeba było wracać po rowery do kwatery, chwila sympatycznych pogaduszek przedwyjazdowych z panami z kotłowni - i w drogę!
Najpierw było (także poprzedniego dnia zaliczone) dwunastowylotowe rondo, czyli rynek, kościół z dwiema wieżami - a za kawałek skończył się asfalt i zaczęła się pyłówa w stronę Góran. Najpierw rozległymi pustaciami pod górkę i pod wiatr (uf, uf) - później horyzont zastąpiła ściana młodych lasów sosnowych i brzozowych - wschodnie hufce niedalekiej wszakże Puszczy Knyszyńskiej. Po przejechaniu kilku kilometrów skręcilismy nieco na czuja w lewo koło pewnego krzyża - i okazało się, że słusznie - bo po chwili ukazała się otoczona lasem na poły legendarna cerkiew Proroka Ilji, co ponoć sama spod ziemi wyrosła. Kiedyś miejsce wielotysięcznych zgromadzeń sekty proroka - dziś odludny malowniczy zakątek. Obok zaś cmentarzyk, a że akurat podjechali autem jacyś miejscowi państwo, zasięgnąłem języka celem dalszej nawigacji w nieuczęszczanych dziś stronach.
Po krótkim odpoczynku na zawietrznej pod cerkiewką pojechaliśmy znów piachami w kierunku Leszczan - i tuż przez wioską odbiliśmy w prawo - w gęste lasy. Gdzieś w tych ostępach krył się bowiem Wierszalin - czyli dawna chata proroka - a nie mogłem sobie odmówić przyjemności jej znalezienia! Tym razem już kompletnie na czuja, prowadząc rowery przez zarośniętą chęchami leśną dróżkę wyszliśmy praktycznie prosto na chatę! Jak się po chwili okazało - od drugiej strony dochodziła doń wyraźna piaszczysta droga, więc nie musieliśmy się wracać przez busz. Nim jednak ruszyliśmy w dalsze pustaci, zwiedziliśmy nieco najbliższą okolicę - oprócz zawartej na głucho (i otoczonej płotkiem) chaty (oraz tablicy informacyjnej miejscowego leśnictwa) znajduje się tu również edukacyjna ścieżka religijno-ekumeniczna (w postaci kolejnych tablic) wiodąca na szczyt leśnego wzgórza, gdzie znajduje się kamienna podmurówka - chyba ślad po kolejnej cerkwi (czyżby ta z kolei zapadła się pod ziemię?). Z pobliskich atrakcji odnalazł się także w kompletnym chynchu fikuśny domeczek dawnego sąsiada proroka - domorosłego wynalazcy Wołoszyna. Gospodarstwo jest wyraźnie opuszczone, a oprócz domku stoi jeszcze rozwarta na oścież stodoła. W domku zaś wypatrzyłem przez okienko lodówkę Mińsk.
Szkoda było jechać dalej - ale cóż poradzić? W końcu takie cuda są tu codziennością - więc ruszyliśmy - tym razem ku Tatarom - do Kruszynian. Początkowo przez Puszczę Knysz piachami, potem przez całkowicie drewnianą wieś Nietupę. W następnej wiosce M. została trochę odsapnąć, a ja skoczyłem w bok odnaleźć ruiny dawnego folwarku Żylicze - kolejne miejsce z gatunku "gdzie diabeł mówi dobranoc". Folwark ma tabliczkę "teren prywatny - zapraszamy wszystkich wędrowców pieszych i rowerowych(!)" - o samochodziarzach zaś ani słowa ;)) Z głównej (czyli piaszczystej) drogi prowadzi doń przepiękna zabytkowa aleja ukryta wśród krzorów dzikich - a na jej końcu znajduje się coś w rodzaju resztki zabytkowego parku, ruina dużej budowli z kamienia (i kilku mniejszych nieznanego przeznaczenia) oraz odbudowana stodoła. I znów nikogo - cały folwark dla mnie! :D Pięć minut biegiem - i na abarot do M.
Dalej było kilka kilometrów ostatków puszczy - i nagle pojawił się asfalt - i tatarskie Kruszyniany.
Oczywiście pierwsze nasze pedałnięcia skierowaliśmy ku Tatarskiej Jurcie - znanej restauracji, w której można zjeść prawdziwe tatarskie przysmaki (czyli ani befsztyk tatarski, ani też sos tatarski;). Zjedliśmy potrawy o nazwach (w przeciwieństwie do smaku;) kompletnie nie do zapamiętania - w każdym razie były to dwie przepyszne, bardzo pikantne zupy (jedna trochę jak soljanka, druga - marchewkowa!), dwa kompoty mrożone z rokitnika(!), kawę po orientalnu (jakby korzenno-piernikowa) oraz dwie potrawy na drugie - z czego jedna nazywała się Manto - ale sprawiły nam ją bardzo miłe panie Tatarki - w tym jedna, która obsługiwała samego księcia Karola (tego od Diany etc.), kiedy nawiedził Kruszyniany (raczej szosą;). Napchani jak chani skierowaliśmy rowery ku położonemu vis-a-vis meczetowi z przewodnikiem w środku - Tatarem, a jakże - który barwnie i z polotem opowiedział nam o wszystkim, o czym się dało - poczynając od zwyczajów meczetowych, a na współczesnym życiu Tatarów w Polsce i nie tylko skończywszy. Tymczasem zrobila się 16:00 - a tu jeszcze do planowanej na ten dzień Siemianówki prawie 50 km bardziej bezdroży, niż dróg! Zatem - w drogę - w bezdroże! Najpierw jednak jeszcze na chwilkę na miejscowy cmentarz muzułmański. potem już świeżym asfaltem w kierunku na Łosiniany. Niestety - Łosiniany to synonim końca asfaltu - i dalej, na południe tłukliśmy się znów kurzastymi pyłówkami biegnącymi - zda się - w nieskończoność przez kolejne drewniane, na poły opuszczone wsie, pomiędzy którymi rozciągnęły się całe połacie pofalowanego wtórnego stepu i lasostepu - tylko marne brzózki i przydrożne krzyże - a po lewej, za szeroką doliną Świsłoczy - Białoruś. Wśród wsi wyróżniły się znienacka kawałkiem asfaltu - a zwłaszcza wielkim przejściem granicznym w środku niczego Bobrowniki (na tej wycieczce nr 2) - i znów pustkowia i wymarły skansen co kilka kilometrów. Słońce od rana mocno piekło, a nam powoli zaczęła się kończyć i herbata - i woda - a tu nigdzie sklepu - w końcu od jedynego lokalsa spotkanego na tym odcinku dowiedzieliśmy się, że najbliższy sklepik (a nawet ponoć dwa!) są w oddalonej o... 11 km Jałówce (również nr 2;). Chłonąc kurz i bajeczne, otwarte horyzonty z dominującą nutą melancholijnego braku zimnej coli - w końcu dobrnęliśmy jakoś o suchych pyskach do rzeczonej Jałówki. Po zniwelowaniu skutków odwodnienia (i odkolenia;) oraz obejrzeniu, kompletnie od czapy w takim miejscu nowoczesnej cerkwi - dalej w drogę, bo słoneczko już niemal zaczynało zachodzić, a do Siemianówki była jeszcze, jak się okazało, godzina z ogromnym hakiem. Pylistościami przedwieczornymi dotarliśmy do ostatniej przed zalewem Siemianówka większej wsi - Zaleszan. Po drodze pogoniły nas jeszcze wyskoczone z samotnego gospodarstwa dwa foksteriery - jak się okazało goniły nas po to, by się strasznie ucieszyć, że jesteśmy oraz polizać nas po uchach ;D W Zaleszanach wydawało się, że już do Siemianówki (położonej po drugiej stronie zalewu) nie dojedziemy - zaczęliśmy nawet szukać jakiegoś noclegu, ale w najporządniejszym nawet gospodarstwie - u sołtysa - przywitali nas przesympatyczni włościanie wyglądający jak sprzed 100 lat - chata w środku też tak wyglądała - a że w dodatku nie mogli nas przenocować - nie pozostało nic innego, jak przeprawić się o zmroku na drugi brzeg zalewu. Tu nadmienić należy, że przeprawa polega na przejechaniu z 5 km tamą kolejową, która biegnie w poprzek zalewu, dzieląc go na dwie części. W pobliże tamy dotarliśmy przez malowniczo zmierzchający się las świerkowy - na jego skraju ukazała się chyba najbardziej klimatyczna stacyjka w Polsce - Cisówka. Polega ona na dawnym, drewnianym wagonie-baraku jako poczekalni - i już :D Obok - opuszczona drewniana chata w lesie.
Wzdłuż nasypu kolejowego wiedzie polna droga - i tak, między torami szerokimi jak na prawdziwym wschodzie, a bagniskami i rozlewiskami zalewu, nad którymi darły się ptaki wieczorowych pór, płosząc przygrobelnego dzika dotarliśmy do przepustu, którym przepływa woda Narwi, która to zasila zalew. Niestety, pojechaliśmy drogą, a nie torami (którymi jechać się rowerami wszak nie da) - i okazało się, że droga urywa się nad przepływem - mostu niet! Były za to dwa krzyże po dwóch takich, co się utopili - oraz doskonale widoczne światła Siemianówki na drugim brzegu. Na szczęście obok był most kolejowy, ale żeby się wdrapać na nasyp, musieliśmy się nieco wrócić. Tymczasem całkiem się ściemniło, co było o tyle korzystne, że z pewnością ciungając rowery po torach przez most, odpowiednio wcześniej dostrzeglibyśmy światła nadjeżdżającego pociągu!
W sposób bardzo niewygodny pokonaliśmy (na szczęście krótki) odcinek bez drogi przez most - a tu zbliżają się ku nam światła! Po chwili jednak się wyjaśniło, że z naprzeciwka jechała ciągiem dalszym polnej drogi wzdłuż torów straż graniczna. Oczywiście nas zhaltowali - kolejne kilkanaście minut zleciało na sprawdzaniu nas, cośmy za jedni. Byli jednak bardzo mili, więc też żeśmy nie marudzili. Potem jeszcze kawałek polną drogą - zalew i nasyp się skończył - i nareszcie - Siemianówka! Okazało się jednak, że nadal jest kłopot - nigdzie kwatery na noc. W końcu wylądowaliśmy w miejscu, do którego dzwoniliśmy już wcześniej - ale mieli tylko domki po 100 zł za domek - niezależnie od ilości osób - więc trochę wystawnie - ale nie mieliśmy innego wyjścia. Pani (żona leśnika) jednak w końcu nas pożałowała i ostatecznie zapłaciliśmy 80 - a jeszcze nas świątecznym pasztetem z dzika podkarmiła! A w drewnianym domku był kominek - a za ścianą na jego wysokości - prawdziwa sauna! Żryć - nie umierać :)
I padliśmy - bo co za dużo wrażeń - to w sam raz!
Nowe gminy: Gródek, Michałowo, Narewka.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 66.90km
- Teren 2.30km
- Czas 02:47
- VAVG 24.04km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Podlasie Egzotyczne - dz. 3: Walka z wiatratatarami
Środa, 8 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 7
Trasa:Supraśl - Podsokołda - Sokołda - Kopna Góra - Wierzchlesie - Stara Kamionka - Bobrowniki - Bohoniki - Malawicze Górne i Dolne - Wojnowce - Zubrzyca - Miszkieniki - Babiki - Samogród - Usnarz Górny - Grzybowszczyzna - Jurowlany - Krynki
Od rana ruszyliśmy pieszkom na zwiedzanie Muzeum Ikon i cerkwi (w odbudowie wewnętrznej, ale za to Pan Pop Przewodnik dał nam prosforę - takie ciasteczko opłatkowate) - po drodze miejscowe cmentarze z zabytkowymi kaplicami, jakieś koniki obok. Muzeum bardzo ciekawe i nastrojowe - światło plus dźwięk - i mnóstwo ikon. Potem spiesznie wróciliśmy na kwaterę po rowery, pożegnaliśmy Dyzia (wciąż ze wstążkami) - i w samo południe ruszyliśmy tym razem szosowo do arboretum w Kopnej Górze. Od rana silnie wiało z NW - więc początkowo, w puszczy nie było źle - ale później jeszcze dało nam owo wianie solidnie w kość! Póki co mknąc przeważnie bardzo dobrym asfaltem osiągnęliśmy Kopną Górę - gdzie znajduje się cmentarz powstańców listopadowych oraz arboretum - co ciekawe imienia powstańców - ale styczniowych. Po obejściu z rowerami arboretum (zbyt wczesna wiosna na jakieś spektakularne rozkwity - ale miejsce ładne) - skręciliśmy na północ - w kierunku Sokółki. Póki jeszcze kilka km jechaliśmy przez puszczę - z wiatrem było jako tako - ale po wyjechaniu na Sokólskie Pagórki - łyse jak Pokład Idy (i znane z wiatraków) - zaczęła się istna walka - z wiatrami. Chwilami wicher wręcz nas zatrzymywał, a będąc nieco skośnym (w lewy pysk) - próbował zrzucać z drogi. Z tego odcinka, oprócz męki, zapamiętałem jeszcze tablicę informującą o tym, że znaleźliśmy się w strefie zagrożonej afrykańskim pomorem świń! "Od głodu, chłodu, etc., powietrza oraz wiatrów - racz nas chronić Panie Allahu!" ;> Naszym kolejnym celem chwilowym była bowiem pierwsza z dwóch tatarskich wsi w tych okolicach - czyli Bohoniki. Przed Bohonikami nieco skręciliśmy na wschód, więc wiatr zaczął bardziej współpracować - ale dopiero od Malawicz lecieliśmy jak na skrzydłach na SES. Tymczasem do Bohonik dobrnęliśmy mijając niezbyt malownicze hałdy piachu kopalni owegóż, a potem jakimiś skrótami terenowymi - meczet był zamknięty, na klamce wisiała kartka z numerem telefonu do Pani Otwieracz- niestety - nikt nie odbierał... Podjechaliśmy więc za to do mizaru - czyli cmentarza muzułmańskiego, ukrytego wśród wiekowych sosen na jakimś pagórku. Miejsce robi spore wrażenie, choć przeważają na nim współczesne groby - ale na każdym, zamiast krzyża - półksiężyc... Stara część cmentarza, przypomina z kolei cmentarz żydowski - zamiast macew stoją tu płaskie kamienie postawione na sztorc, skierowane w stronę Mekki.
Z Bohonik po chwili dotarliśmy do wspomnianych wcześniej Malawicz - tu ruina wiatraka - i z wiatrem (choć początkowo pod górę - na najwyższe wzniesienia pod Sokółką - tzw. Wojnowskie Góry) pomknęliśmy asfaltem przez senne przygraniczne wioski w stronę Krynek. Po drodze obejrzeliśmy jeszcze trzy cerkwie - położoną w szczerym polu w Samogrodzie (gdzie nas powitały przesympatyczne pieski z plebanii) - oraz dwie w Jurowlanach. W międzyczasie uciekliśmy jeszcze przed czarną chmurą typu gradowego, która nas postraszyła na pustkowiach za Babikami - na szczęście jakoś się rozmyła. Za Jurowlanami słonko zaszło, więc o pierwszym zmroku dociągnęliśmy do Krynek - i tu, w pokojach gościnnych miejscowego Domu Kultury, w warunkach nieco siermiężnych, ale schludnych i niedrogich zalegliśmy na kolejną noc.
Nowe gminy: Szudziałowo, Sokółka, Krynki.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 58.90km
- Teren 41.90km
- Czas 03:08
- VAVG 18.80km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Podlasie Egzotyczne - dz. 2: Knysze i Puszcza Knysz.
Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 2
Trasa:Czechowizna - Knyszyn - Chraboły - Kopisk - Karczmisko - Czarna Wieś Kościelna - Czarna Białostocka - Jałówka (nr 1) - Supraśl
Ranek wstał pochmurny, ale silny wiatr z W szybko przegnał chmury. A skoro z W - to znaczyło sprzyjający powiew! :D Na początek koła skierowaliśmy z powrotem ku Knyszynu, celem oddania kluczy od chałupy - spotkany po drodze sympatyczny pan dziadek na rowerze posnuł przez chwilę opowieści o tym, jak jeździł na rowerowe pielgrzymki po całej Polsce i że pochodzi z Krakowa. W Knyszynie zaczęliśmy poszukiwania knysz - takich do żarcia nie znaleźliśmy, ale za to w miejscowej informacji tur miła pani informator obdarowała nas książkami pełnymi lokalnych opowieści pt. "Knysze" :) W ogóle sympatyczne nastawienie lokalnej ludności (i zwierząt!) do rowerzystów oraz brak asfaltu to chyba najbardziej charakterystyczne cechy wschodniego Podlasia - a przykłady tego mieliśmy w następnych dniach praktycznie codziennie!
Po dość pobieżnym obejrzeniu miasteczka (nie było czasu na więcej - musieliśmy dotrzeć najpóźniej na 16:00 do Muzeum Ikon w Supraślu! - z czego i tak nic tego dnia nie wyszło, ale mowa o tym będzie poniżej) ugrzęźliśmy na trochę na miejscowym kirkucie - niezwykle oryginalnym, bo założonym na groblach pomiędzy dawnymi sadzawkami królewskimi. Dzięki takiej kombinacji do dziś przetrwały i sadzawki - i cmentarz!
A potem zaczęły się charakterystyczne piaszczysto-żwirowe drogi, zastępujące w tych stronach boczne wiejskie asfalty - ciągnące się kilometrami pyło/błoto(w zależności od tego, kiedy ostatnio padało)strady - szerokości takiej, że 2-3 auta mieszczą się obok siebie. I taką właśnie pyłostradą dojechaliśmy do wsi Chraboły - chwila asfaltu - i znów żwirówką zagłębiliśmy się w Puszczę Knyszyńską. To prawdziwe ostępy - ponoć krajobrazem najbardziej z polskich lasów zbliżone do tajgi! Wśród wiekowych świerków i sosen rosnących na silnie pagórkowatym terenie jechało się z wiatrem szybko i przyjemnie - do momentu, gdy M. spadł łańcuch. Szybko naprawiliśmy, pogadaliśmy chwilę z kolejnym sympatycznym rowerzystą (z Białegostoku) - i zaraz ukazała się kolejna klimatyczna wioska - Kopisk położony na pagórkowatej polanie wśród lasów. Znów kawałeczek asfaltu - i kolejnych kilkanaście kilometrów szutru do zapadłej w lesie wsi - Karczmiska - z malowanymi drewnianymi chałupami. Potem nieco się ucywilizowało, bo dojechaliśmy do Czarnej Białostockiej - tu (na wjeździe) śródleśny zalew - a na przeciwległym krańcu miasta - fikuśna nowa cerkiewka. I znów lasy i lasy... Zamiast pojechać szlakiem rowerowym (pełno ich w Puszczy Knyszyńskiej i jej okolicy), postanowiliśmy skrótować wzdłuż torów dawnej leśnej kolejki, bo czasu było już trochę mało. Niestety - droga najpierw się zrobiła nie w tym kierunku, potem niewyraźna, a na koniec ugrzęzła w jakimś bagiennym śródleśnym rezerwacie - a my wraz z nią. Na szczęście jacyś miejscowi miłośnicy przyrody pokazali nam, jak wrócić na szlak rowerowy - ale w efekcie nie było już szansy tego dnia na Muzeum Ikon. Mimo to dojechaliśmy szutrami (m.in. przez kolejną klimatycznie zapadłą wioskę o nazwie Jałówka) do przedmieść Supraśla w miarę wcześnie - więc odwiedziliśmy (właśnie się zamykającą;) informację tur i zjedliśmy miejscowe specjały w restauracji, odprowadziliśmy rowery na naszą kolejną kwaterę (powitał nas czarny pudel z czerwonymi wstążkami w uszach o imieniu i nazwisku Dyzio), trochę je (znaczy rowery, a nie wstążki ani uszy) umyliśmy z puszczańskiego błota wężem ogrodowym - i ruszyliśmy na abarot pieszkom na niespieszną przechadzkę o zmierzchu po nastrojowym Supraślu - główna ulica pełna jest starych, ale ładnie odrestaurowanych drewnianych domków tkaczy, przy rynku pyszni się pałac Bucholtza, a kawałeczek dalej nad miasteczkiem góruje zespół klasztorny i ogromna obronna cerkiew, odbudowana niedawno ze zniszczeń wojennych. W ogóle pięknie odrestaurowany Supraśl (troszkę przypominający może nawet Kazimierz nad Wisłą) objawił nam się niczym perełka wrzucona między ostępy - całkiem nierzeczywiście prezentując się wśród wiekowej puszczy. Wracając już po ciemku obeszliśmy nadrzeczny pasaż - i kilka innych ciekawych miejsc - pod ratuszem spotkaliśmy miziastego kota z ogonem jak wiewiórka i sympatyczną panią, pod Domem Ludowym - jeża... Na kolację zaś spróbowaliśmy już na kwaterze m.in. lwowskiego piwa (bliższych, oprócz znanej nam Łomży w sklepie nie mieli;) Po czym złapały mnie w nogach takie skurcze, jakbym 100 lat na rowerze nie jeździł... Niedobrze!
Nowe gminy: Dobrzyniewo, Czarna Białostocka, Supraśl.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 14.50km
- Teren 2.10km
- Czas 00:39
- VAVG 22.31km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Podlasie Egzotyczne - dz. 1: A kysz do Knysz!
Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 12
Trasa:Od M. rowerowo na Uć W. (dalej pociągowo) - Wawa PKP - Siedlce PKP - Czeremcha PKP - Białystok PKP - Knyszyn PKP - (dalej rowerowo) Knyszyn - Czechowizna
Wiosenna majówka w kwietniu z M., czyli zaległy urlop z zeszłego roku postanowiłem spędzić na najbardziej zadupiastej części Podlasia. Jakem wymyślił - takeśmy pojechali!
Od rana w mieście Uć śnieżyło nieco, ale szybko dojechaliśmy na dworzec - i dalej z czterema przesiadkami pięcioma ciapągami trzech spółek kolejowych dotarliśmy w 8h do przedsionka dziczy, czyli na stację Knyszyn. Przesiadki były szybkie i sprawne, zaś konduktorzy: ucki - przemiły (pozwolił nam jechać w jedynce, mimo, że bilety opiewały na dwójkę, ale jedynka była ostatnia, więc tam właśnie wstawiliśmy rowery) oraz przedostatni (z Czeremchy) - bajarz-jajarz zagadujący każdego nomen-omen po kolei ;)
Po drodze się ładnie rozchmurzyło, ostatnie płachty śniegu znikły jeszcze przed Lipcami, a za Bugiem wyszło ładne słońce, więc po ostatecznym wysięściu z pociągu było miło, choć pod nieco przeszkadzający wiatr, a że z sakwami, więc nienajszybciej. Ze stacji Knyszyn dojechaliśmy do samego miasteczka, tam odebraliśmy klucze od domku agroturystycznego od pani właścicielki - i kilka kilometrów za miastem, we wsi nad Jeziorem Imienia Króla Ostatniego z Jagiellonów zalegliśmy na pierwszy nocleg - w stuletniej chacie, całej pustej i do naszej dyspozycji - włącznie z kominkiem i drewnem doń - i dobrze, bo było w środku na wejściu +8 stopni ;) Udało się jednak nagrzać chałupę do +24 stopni w kuchni i +17 w pokoju, więc tragedii nie było, a nawet bardzo miło i klimatycznie :)
Nowe gminy: Krypno i Knyszyn.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 57.40km
- Teren 2.20km
- Czas 02:19
- VAVG 24.78km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Grabienie nad Grabią - dz. 3
Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 11.11.2014 | Komentarze 2
Rano nad rzeczkę opodal krzaczka (i maślaczka - były dwa!) na generalne mycie rowerów - a po zebraniu resztki grzybów (kurki, kilka maślaków, jeden podgrzybek) z działki - na Uć inną trasą niż w tamtą stronę. Najpierw więc do szosy, by minąć gliny (i piachy po pachy;), a potem już (przeważnie) stałą trasą powrotną - ale z odbitką na Pawianice, gdzie z kolei krótkie porządki na rodzinnym cementarzu. Ponieważ nie chciało nam się przebijać przez miasto, a potem drugie (czyli Uć), więc wykręciliśmy na Rzygów (w ten sposób przebijając się przez miasto trzecie - ale w końcu nie jest to powalająca nikogo metropolia;) - oczywiście stałą trasą przy CiaPtaku i dalej na Głodzisko (gdzie ciasteczka i pić) - i już za trochę byliśmy w Wiskwitnie, gdzie jakże częsty w tym miejscu koncertowy zachód słońca. Do chaty dojechaliśmy więc znów o zmroku.Sakwy chyba jeszcze cięższe niż w tamtą stronę - musiałem zabrać na zimę trochę działowych gratów (i dwa opasłe Grzesiuki do poczytania;) - a wiatr dziś był niby niezbyt silny, ale z SE - więc momentami męczący. No i napęd, mimo mycia wodą w rzeczce wciąż trochę zagliniony, a gnaty po grabieniu nieco strzykają, więc jazda całkiem bez polotu, choć średnia nie najgorsza. No, ale pracowity długi wolny weekend można uznać za zrealizowany zgłodnie z planami :)
- DST 2.00km
- Teren 0.10km
- Czas 00:05
- VAVG 24.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Grabienie nad Grabią - dz. 2
Poniedziałek, 10 listopada 2014 · dodano: 11.11.2014 | Komentarze 1
"Najdłuższa" wyrypa tego roku: po 6 godzinach grabienia powierzchni leśnej o rozmiarach blisko 1000 m2 oraz wynoszenia urobku (liście typu dąb, dąb czerw., brzoza, czeremcha, a także igliwie i ktokolwiek co jeszcze wie) na kopiastą styrtę - już po ciemku myk do jamborowego sklepiku po wiktuały, co by z głodu nie zemrzeć. I na działę na abarot - jeeeeść! ;)- DST 52.90km
- Teren 8.00km
- Czas 02:08
- VAVG 24.80km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Grabienie nad Grabią - dz. 1
Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 11.11.2014 | Komentarze 0
Wczesnym popołudniem ruszyliśmy z M. do Jamboru w celu zagrabienia ziem oliścionych na dziale.Pogoda od rana typowo liściopadowa: mgiełka, słaby wiatr z E. Jechało się bardzo dobrze i przez Tuszyn, gdzie postój na cmentarzyku ewangelickim z fragmentem macewy(?). Jeszcze przed Tuszynem mgiełka zamieniła się w mgławkę - na szczęście niezbyt uciążliwą, ale i tak podczas postojów, czekając na M. nieco wymarzałem, zaś podczas jazdy było mi z kolei trochę za ciepło. Ale mimo to leciało się, zwłaszcza drugą część trasy równie wyśmienicie jak pierwszą - wiatr co prawda zmienił kierunek na ESE-smański i przybrał na sile, ale jakoś to wcale nie kolidowało z niczym. Na koniec jeszcze przeganianie wściekłych pinczerów w miejscu, gdzie poprzednio też przeganiałem i 1,5 km koszmarnego błota o podłożu gliniastym - i utaplawszy po raz wtóry Merysię w ciągu ostatnich kilku dni (a także eM.-ową Trinity) o zmroku dotarliśmy na miejsce.
A po ciemku jeszcze piesza wyprawka na maślaki nad rzeczkę opodal krzaczka, ale mimo latarki nic nie znaleźliśmy. Wyzbierane niestety.
Sakwy cały dzień ciężkie, działkowo wypchane.
- DST 50.00km
- Teren 1.40km
- Czas 01:54
- VAVG 26.32km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Jamboru z podgrzybkami
Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 19.10.2014 | Komentarze 2
Od rana dłuuugi spacer po lesie w poszukiwaniu kolejnych grzybowych zdobyczy - tym razem, oprócz kilku kurek i maślaków, łupem padły 23 w większości całkiem dorodne podgrzybki. Było w nich trochę robali, ale nie aż tyle, co w maślakach.Powrót do miasta Uć w większości podobną trasą, co jazda dzień wcześniej, choć na początku nowym skrótem, a potem przez pabianickie opłotki, gdzie za siatką w stałym miejscu stał daniel i merdał ogonkiem.
Ponieważ było przeważnie z wiatrem (dość silnym), więc tylko jeden postój na małe dopompowanie kół i przesmarowanie łańcucha. Na koniec znów odwiedziny w sz. - tym razem kompletnie niepotrzebne - i już po ciemku powrót stałą najkrótszą trasą do M.
Sakwy nadal wypchane - w tym dwoma pudełkami grzybów :)
- DST 60.40km
- Teren 3.80km
- Czas 02:20
- VAVG 25.89km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Jamboru po maślaki
Sobota, 18 października 2014 · dodano: 19.10.2014 | Komentarze 0
Rano przy słabym północnym wietrze od M. najpierw do kol.aarda w kluczowej sprawie, potem do sz. na mało owocne odwiedziny.A potem już byle dalej od miasta - do Jamboru - trochę w słońcu, a trochę w chmurach (i wtedy zimnawo). Wiatr tymczasem zmienił kierunek na południowy, więc niezbyt korzystny, ale też i niezbyt silny. Na koniec mała pętelka po szosie w okolicy działki w poszukiwaniu kontenera na śmioty - otóż poprzednim razem posprzątałem okolice działki i nazbierało się odpadków syfilizacyjnych. Okazało się, że na pobliskim leśnym parkingu są dwa (niemal pełne) kosze - ale jeszcze "moje" się zmieściły - wieczorkiem, gdy zrobiłem z działki małą rowerową dokrętkę w tym właśnie celu.
A w międzyczasie pieszkom nad rzekę po pół kosza maślaków - szkoda tylko, że lekko licząc 3/4 grzybów z robalami.
Sakwy cały dzień ciężkie, bo wypchane sprawami działkowymi.
- DST 44.70km
- Teren 1.70km
- Czas 01:50
- VAVG 24.38km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Sokolnicki Las: dz. 2 - Wielki Nowy Rekord Grzybności!
Niedziela, 12 października 2014 · dodano: 12.10.2014 | Komentarze 8
Od rana, uskrzydleni meczem (a ja dodatkowo wczorajszym rekordem) ruszyliśmy z M. (która dobiła do Lasu busem) na niespieszne grzybobranie. Po 3,5 godzinach wynurzyliśmy się z lasu z czterema dużymi pudłami: maślaków, kozaków, kurek, podgrzybków, sitaków i krawców!! :D Potem szybki obiad - i ja znów rowerowo na abarot - tym razem z zapchanymi na max sakwami, więc krótszą trasą via miasto (a tam odwiedziny w d.) i już całkiem po ciemku stałą trasą do M.Wiatr słaby, tylny lub tylno-boczny, a pod koniec przednio-boczny - więc też i średnia znów zrobiła się miejska, zwłaszcza, że a to korek (mimo niedzielnego wieczoru) - a to seria czerwonych świateł - na koniec jeszcze mikroczasówka na pętelce (częściowo rozkopanej), by nieco poprawić czas.