Info

Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)















Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Kwiecień8 - 14
- 2025, Marzec11 - 28
- 2025, Luty1 - 5
- 2025, Styczeń1 - 4
- 2024, Grudzień5 - 29
- 2024, Listopad4 - 25
- 2024, Październik14 - 86
- 2024, Wrzesień10 - 38
- 2024, Sierpień7 - 19
- 2024, Lipiec17 - 31
- 2024, Czerwiec1 - 4
- 2024, Maj17 - 71
- 2024, Kwiecień13 - 36
- 2024, Marzec13 - 56
- 2024, Luty7 - 30
- 2024, Styczeń2 - 6
- 2023, Grudzień3 - 14
- 2023, Listopad7 - 21
- 2023, Październik10 - 39
- 2023, Wrzesień12 - 72
- 2023, Sierpień14 - 96
- 2023, Lipiec10 - 40
- 2023, Czerwiec7 - 25
- 2023, Maj13 - 54
- 2023, Kwiecień11 - 50
- 2023, Marzec10 - 61
- 2023, Luty5 - 28
- 2023, Styczeń15 - 76
- 2022, Grudzień3 - 21
- 2022, Listopad5 - 27
- 2022, Październik9 - 43
- 2022, Wrzesień4 - 18
- 2022, Sierpień13 - 93
- 2022, Lipiec11 - 48
- 2022, Czerwiec5 - 24
- 2022, Maj15 - 70
- 2022, Kwiecień11 - 54
- 2022, Marzec12 - 77
- 2022, Luty8 - 40
- 2022, Styczeń8 - 39
- 2021, Grudzień9 - 54
- 2021, Listopad12 - 68
- 2021, Październik11 - 41
- 2021, Wrzesień10 - 47
- 2021, Sierpień13 - 53
- 2021, Lipiec13 - 60
- 2021, Czerwiec19 - 74
- 2021, Maj16 - 73
- 2021, Kwiecień15 - 90
- 2021, Marzec14 - 60
- 2021, Luty6 - 35
- 2021, Styczeń7 - 52
- 2020, Grudzień12 - 44
- 2020, Listopad13 - 76
- 2020, Październik16 - 86
- 2020, Wrzesień10 - 48
- 2020, Sierpień18 - 102
- 2020, Lipiec12 - 78
- 2020, Czerwiec13 - 85
- 2020, Maj12 - 74
- 2020, Kwiecień15 - 151
- 2020, Marzec15 - 125
- 2020, Luty11 - 69
- 2020, Styczeń17 - 122
- 2019, Grudzień12 - 94
- 2019, Listopad25 - 119
- 2019, Październik24 - 135
- 2019, Wrzesień25 - 150
- 2019, Sierpień28 - 113
- 2019, Lipiec30 - 148
- 2019, Czerwiec28 - 129
- 2019, Maj21 - 143
- 2019, Kwiecień20 - 168
- 2019, Marzec22 - 117
- 2019, Luty15 - 143
- 2019, Styczeń10 - 79
- 2018, Grudzień13 - 116
- 2018, Listopad21 - 130
- 2018, Październik25 - 140
- 2018, Wrzesień23 - 215
- 2018, Sierpień26 - 164
- 2018, Lipiec25 - 136
- 2018, Czerwiec24 - 137
- 2018, Maj24 - 169
- 2018, Kwiecień27 - 222
- 2018, Marzec17 - 92
- 2018, Luty15 - 135
- 2018, Styczeń18 - 119
- 2017, Grudzień14 - 117
- 2017, Listopad21 - 156
- 2017, Październik14 - 91
- 2017, Wrzesień15 - 100
- 2017, Sierpień29 - 133
- 2017, Lipiec26 - 138
- 2017, Czerwiec16 - 42
- 2017, Maj25 - 60
- 2017, Kwiecień20 - 86
- 2017, Marzec18 - 44
- 2017, Luty17 - 33
- 2017, Styczeń15 - 52
- 2016, Grudzień14 - 42
- 2016, Listopad18 - 74
- 2016, Październik17 - 81
- 2016, Wrzesień26 - 110
- 2016, Sierpień27 - 197
- 2016, Lipiec28 - 129
- 2016, Czerwiec25 - 79
- 2016, Maj29 - 82
- 2016, Kwiecień25 - 40
- 2016, Marzec20 - 50
- 2016, Luty20 - 66
- 2016, Styczeń16 - 52
- 2015, Grudzień22 - 189
- 2015, Listopad18 - 60
- 2015, Październik21 - 52
- 2015, Wrzesień27 - 38
- 2015, Sierpień26 - 37
- 2015, Lipiec29 - 42
- 2015, Czerwiec27 - 77
- 2015, Maj27 - 78
- 2015, Kwiecień25 - 74
- 2015, Marzec21 - 80
- 2015, Luty20 - 81
- 2015, Styczeń5 - 28
- 2014, Grudzień16 - 60
- 2014, Listopad27 - 37
- 2014, Październik28 - 113
- 2014, Wrzesień28 - 84
- 2014, Sierpień28 - 58
- 2014, Lipiec28 - 83
- 2014, Czerwiec26 - 106
- 2014, Maj25 - 88
- 2014, Kwiecień24 - 75
- 2014, Marzec18 - 133
- 2014, Luty17 - 142
- 2014, Styczeń13 - 68
- 2013, Grudzień21 - 115
- 2013, Listopad23 - 102
- 2013, Październik22 - 64
- 2013, Wrzesień28 - 108
- 2013, Sierpień18 - 66
- 2013, Lipiec30 - 95
- 2013, Czerwiec30 - 79
- 2013, Maj30 - 55
- 2013, Kwiecień29 - 81
- 2013, Marzec16 - 39
- 2013, Luty19 - 62
- 2013, Styczeń9 - 18
- 2012, Grudzień22 - 62
- 2012, Listopad22 - 19
- 2012, Październik20 - 8
- 2012, Wrzesień25 - 6
- 2012, Sierpień2 - 3
- 2012, Lipiec14 - 4
- 2012, Czerwiec26 - 14
- 2012, Maj23 - 24
- 2012, Kwiecień26 - 23
- 2012, Marzec27 - 20
- 2012, Luty21 - 35
- 2012, Styczeń23 - 59
Wpisy archiwalne w kategorii
5. Nieśpiesznie z M.:)
Dystans całkowity: | 13551.27 km (w terenie 1184.91 km; 8.74%) |
Czas w ruchu: | 662:45 |
Średnia prędkość: | 20.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.62 km/h |
Suma podjazdów: | 23290 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 125 (69 %) |
Suma kalorii: | 141356 kcal |
Liczba aktywności: | 263 |
Średnio na aktywność: | 51.53 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
- DST 78.60km
- Teren 13.70km
- Czas 03:39
- VAVG 21.53km/h
- Temperatura 33.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Powrót do korzeni, czyli wyrypka genealogiczna
Niedziela, 14 czerwca 2015 · dodano: 14.06.2015 | Komentarze 6
One gdaj temu via facebook zgłosił się do mnie pewien sympatyczny osobnik, który szukał korzeni - i wyszło mu, że mamy wspólnego pra-pra-pra-pra-bodaj-pradziadka! Śledzi już te sprawy od lat czterech - i ma 4 tysie person z bocznych linii w swych kajetach! A mieszka w Rudej P. - i zaproponował wspólny rowering w wolnej chwili do gniazd rodowych. Dobra, jadziem!Okazja nadarzyła się w niedzielny poranek - z M. wskoczyliśmy (by na dzień dobry nie żyłować pod zachodni wiatr) w Ucką Kolejkę Metropolitalną (zwaną w skrócie dalej Ełka;) - i ze stacji Uć W. potoczyliśmy się na stację Uć K., by spotkać się tam z rzeczonym Kolegą Kuzynem - i dalej już samotrzeć ruszyć Ełką pod Łask, gdzie gniazda owe i w ogóle oset (lub mięta, nie wiem) w przydrożnym rowie pała.
Na stacji tłumy dzikie, bo to pierwszy dzień nowych połączeń na Kutno - i były jakieś urocze-czystości oraz darmo przejazd. A my luz, bo w dokładnie przeciwną stronę. W Ełce nie płaci się za rowery i w ogóle jechało się miło oraz godzinę.
Po wysięściu na stacyjce Borszewice (Uć to nie lada metropolia!) potelepaliśmy się drogą o nawierzchni żywcem wziętej z reklamy Mleka Łaciatego do pobliskiego, wybujałego we wszystko, co spiczaste kościółka. Stąd do pierwszej dalekiej rodzinki w Woli Bałuckiej. Tu ciasteczka i uzupełnianie kajetów o kolejnych przedstawicieli rodu. Stąd ponownie pod kościół i na cmentarz, gdzie znaleźliśmy kilkanaście moich nazwisk oraz pół cmentarza nazwisk z kajecików ;)
Po tym korzennym cyklogrobbingu myknęliśmy trzy wsie dalej - do Budów(!) - a tam pół wsi - tym razem na żywo i w kolorze - krewnych, albo zbieżności nazwisk ;) A wieś liczy przy tym chyba aż z 6 gospodarstw. Najpierw ugościli nas w jednej chałupie bezą, ciastem i truskawkami z mrówkami (pyszności!) - i jeszcze dali wielką torbę na drogę, dzięki czemu powstał niepowtarzalny miks na wybojach - ale to już później. Po sąsiedzku odwiedziliśmy jeszcze jedyną ciocię z synem, których trochę z pogrzebów kojarzyłem. Tu: serniczek z galaretką ;) Doszliśmy do wniosku, że kolejny urlop spędzimy w sposób przyjemny i oszczędny, jeżdżąc z kajetami od rodziny do rodziny ;)))
Pora zrobiła się późna - a tu jeszcze ze 4 dychy do granic miasta Uć - więc pożegnaliśmy się serdecznie z gościnną okolicą - i pojechaliśmy (mijając po drodze najstarszą, rodzinną, ceglaną chałupę w pobliskich Jabłonkach) na wschód. Wiatr miło współpracował, choć był coraz słabszy. Po drodze jeden Pan Pijący w rowie leżący - ja go nie zauważyłem, bo poprawiałem średnią ;) - M. z Kolegą Kuzynem go uratowali, bo leżał na słonku i cokolwiek dogorywał - kazali mu pójść na przystanek - a ten, o dziwo się posłuchał!
Jadąc na Uć skręcilismy jeszcze na 3 cmentarzyki, które ja z kolei chciałem pokazać - w Wysieradzu i Wymysłowie. Jeden ewangelicki, jeden pierwszowojenny, a jeden mieszany - ale żaden już (chyba? to się jeszcze pewnie z czasem okaże!) nie rodzinny. Ukoronowaniem wycieczki była wizyta w ruinie wymysłowskiej cegielni - stan: bez zmian, choć obok zaparkowały widać niedawno dwa przegubowe złomy-autobusy z uckiej MPK.
A potem już dość klasycznie przez Piątkowisko, Górkę P. i Gorzew i znów byliśmy w mieście Uć. Na jednym z ostatnich postojów okazało się, że z truskawek zrobiła się krwista ciapa - wyglądało to w foliówce, jakbym najpierw kota brzydko rozjechał, ale potem ładnie pozbierał ;D
Po pożegnaniu Kolegi Kuzyna jeszcze godzinka kręcenia już tylko z M. - wieczór się zrobił, więc na metę wróciliśmy już po ćmaku.
Wrażenia: genealogicznie i towarzysko super fajnie, tempo też towarzyskie ;)
Sakwy na koniec cokolwiek w soku truskawkowym.
- DST 103.70km
- Teren 7.50km
- Czas 04:18
- VAVG 24.12km/h
- Temperatura 30.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Jambór z nadbajkalskimi truskawkami
Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 0
Jednodniowy wypad - tym razem głównie towarzyski - z M. do Jamboru.W jedną stronę trasą znaną aż za dobrze, bo (oprócz końcówki) identyczną jak moja czwartkowa. W Głodzisku koło hacjendy z napisem na murze "BAJKAŁ" pani zbierała na zagonku truskawki - więc skorzystaliśmy z okazji kupując za 10 zł chyba ponad 2 kilo - nie było wagi, ale mogliśmy sobie ponazrywać ile chcieliśmy :) Kawalątek potem jechała jakaś starsza wsiowa para rowerowa - pani boczkiem, a pan wężykiem. Co ich mijałem (a mijałem ich dwa razy, bo raz się zatrzymałem i to oni mnie minęli) - pani wydawała komendę "Stachu, zjeżdżaj!" - i pan Stachu zjeżdżał z osi jezdni, grzecznie mnie przepuszczając :)
Bez innych większych przygód (poza panem na rowerze na leśnej gruntówie z synkiem na quadzie - jechali sobie w duecie i kurzu) dotarliśmy na działę skrótem przez młynosmażalnię. Na dziale pożarliśmy truskawki, chwilę potem pojawiła się ze swej pobliskiej działki koleżanka K. na Jubilacie(!) z tatą na Wigrach(!!) - zostawili rowery i poszliśmy skonsumować mnóstwo pstrągów.
Wkrótce trzeba było już powoli wracać - wiatr od rana umiarkowany do dość silnego z N (a więc tylny do bocznego) - teraz zaczął nam wyraźnie nie sprzyjać. Zatoczyliśmy jeszcze małe kółko po lesie do zruinowanej szkoły w Gucinie. Po eksploracji (jest jeszcze nawet zegar z kukułką!) zawróciliśmy na Uć via Ldzań, Różę i Rydzyny, Czyryczyn, Czyżeminek i Rzgów.
W Rzgowie na krzywej jak nieszczęście kostkowej dedeerówie ino śmignęło mi jakieś hoże dziewczę na rowerze - próbowałem ze wszystkich sił dogonić - i nawet się udało - ale się okazało, że cięło ze 30 km/h gadając chwilę przez telefon - a jak dogoniłem - rozłączyło się - i tyle je widziałem. Istne zjawisko! :D
A później już bocznymi asfaltami znów via Bajkał w Głodzisku powrót poranną trasą do M., choć na koniec jeszcze wizyta w nettowym bankomacie. I stuknęła kolejna tegoroczna setka.
W drodze powrotnej wiatr zmęczył, choć na szczęście stopniowo przed wieczorem wygasał.
Sakwy wypchane w picia i truskawki.
Kategoria 3. Setuchna to już cóś!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 82.80km
- Teren 2.00km
- Czas 03:21
- VAVG 24.72km/h
- Temperatura 36.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Sokolniki grillowane
Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 06.06.2015 | Komentarze 10
Z okazji uroczystości odpalenia nowego grilla w Sokolnickim Lesie - jedniodniowy wypad z M. tamże.Od rana mocno wiało z S, więc, choć nie idealnie, ale wiatr nas popchnął ku rzeczonemu grillowi. Pojechaliśmy nieco na okrętkę (via Stryjków i Białą, gdzie wszystek jeden kościół jest czarny). Po dotarciu na miejsce - pieczenie karkóweczki, kaszaniuni i kiełbachny i konsumpcja wszystkiego najlepszego ;)
I na abarot - tym razem niestety pod wiatr, więc w miarę najkrótszą i niepiaszczystą opcją - na szczęście im było bliżej wieczora, tym z wiatru robił się wiaterek, wreszcie powiew - i to ledwo :) Dzięki temu udało się wrócić sprawnie i bez jęzorów do pasa, mimo potężnego upału.
A w sakwach dziś chyba z 5 litrów napojów było łącznie - i wszystko wypiliśmy.
- DST 70.40km
- Teren 12.80km
- Czas 03:03
- VAVG 23.08km/h
- Temperatura 26.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Pagórki i Uć mix
Niedziela, 24 maja 2015 · dodano: 24.05.2015 | Komentarze 4
Z okazji wolnej niedzieli: najpierw z M. na Uckie Pagórki - a potem już samodzielnie po mieście.Pomysł z Uckimi Pagórkami wykluł się już nieco wcześniej - dopadłem mapę, gdzie w Janinowskim Lesie były zaznaczone okopy z I wojny światowej. No to wiu! Najpierw klasycznie szosą na Skoszewa, potem do Rosyjki - i już gruntami jak-cie-mogę w poprzek budowanej nieustająco A1 - do lasu. Tu pięknie, zielono - okopy wg mapy miały być najpierw w jednym ciągu wzdłuż drogi - a okazały się w dwóch ciągach w poprzek. Jakimiś potwornickimi wertepami przez cały las w kolejne miejsce z zaznaczonymi okopami - tym razem był to poprzerywany ciąg dołków - ale za to dobrze zaznaczony (no, prawie;).
Z lasu koła skierowaliśmy ku kultowej Karczmie Raz Na Wozie we wsi Buczek - a tu zamknięte, bo dopiero za miesiąc się otwierają, na lato. Przypomnijmy, że jest to miejsce gdzie odbywa się Festiwal Zalewajki oraz pieczenie wołu w całości ;) A tym razem przyszło objeść się brakiem :(
Z karczmą niemal sąsiaduje ponadstuletni dwór - okazało się, że musiał zostać niedawno opuszczony - ewentualnie obiekt jest przygotowywany do remontu. Tak, czy siak - gratka dla eksploratorów! Niestety - nie mieliśmy latarki, by wleźć do środka, choć dźwierze były rozwarte - a w środku piramidalny bałagan i ciemnica, więc zadowoliliśmy się obejściem obejścia. Tu miły piesek-sarenka.
Z Buczku via Jaroszki - i w okolicę nieco mniej znaną - na Polik. A stąd wyśmienitym, świeżo śmierdzącym niemal gorącym asfaltem na Lipiny, potem jakimiś bocznymi opłotkami na Helenów, kolejne 5 km lasu (tym razem Wiączyńskiego) - i powrót tą samą trasą, co rano - ale po drodze, by się jakoś pocieszyć brakiem karczmy, zawadziliśmy o pizzerię-restaurację Pepperoncincinicino (czy jakoś tak;), gdzie pożarliśmy, co następuje: ja - cała pizza Diavolo (mega ostra i mega pyszna!), a M. - jakieś równie pyszne gnioty (gnocchi) serowo-szpinakowe. Ja też. ;)
A stąd już do M. - tu M. się ostała, a ja najkrótszą z lenistwa do d., a konkretnie obwodowej komisji wyborczej, by dokonać wyboru między Miernotą, a Ciemnotą. A w komisji znienacka - kolega-znajomy zupełnie skądinąd!
A stąd do R., bo to dopiero pierwszy etap najbliższodniowych prywatno-służbowych peregrynacji. A że spakowanie w sakwy na dni cztery, więc ciężkie od cholery.
Wiatr dziś za to w ogóle nie przeszkadzał - było duszno i momentami słońce mocno piekło, a jak już powiewało, to anemicznie raz z S, raz z E, a to znów z N.
Tylko nic nie wiało z zachodu, bo komu by się chciało stamtąd wiać? ;)
- DST 14.00km
- Czas 00:34
- VAVG 24.71km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Tradycyjny Majowy Wiączyński Piknik Sportowy
Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 03.05.2015 | Komentarze 5
Jak co roku - trzeba było się na zakończenie wyjątkowo krótkiego tegorocznego długiego weekendu majowego wybrać na kiełbasę do stajni Zbyszko w Wiączyniu - poprzedzonej Mistrzostwami Ziemi Łódzkiej w Nordicu Walkingu.Nim nastąpiła rzeczona kiełbasa - dojechaliśmy sobie z M. niespiesznie - a tu już tłumy, bo zawody nie tylko w kijach - ale i w biegach, dzieciowe, pokazy zaprzęgów koniowych i takie tam różniste atrakcje piknikowe :)
Po wzięciu udziału w tych bardziej kijowych (miejsce 16 na 77 startujących, dystans - 10,6 km po lesie, czas: 1h 15 minut 46 sekund) - przystąpiłem do meritum, czyli ogonka celem odbioru należnej za start kiełbasy. Czas w ogonku: też godzina z hakiem.
Po zjedzeniu w sekund sto - jeszcze trochę miziania miejscowych żywych kucyków oraz tych większych - i na abarot z gnatami bolącymi po leśnym gnu (bez tchu) do M. - via Jędrusiów tym razem dla odmiany.
W sakwach zaś trochę kijowych medalowych zdobyczy (w tym za sezon zimowy) - choć w tym roku bez szaleństw, bo konkurencja nie śpi, a ja tylko z doskoku.
Kije do ramy przytroczone; wiatr słaby do umiarkowanego - z SE i S. Dość upalnie - chyba po raz pierwszy odkąd jest ów piknik.
Gęsto na drogach - chyba wszyscy już wracają.
- DST 96.90km
- Teren 9.10km
- Czas 03:58
- VAVG 24.43km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Jambór sprawunowy
Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 02.05.2015 | Komentarze 4
Szybki wypad z M. od samego rana na Jamborową Działę, celem spóźnionych porządkow wiosennych po niemal półrocznym niebycie.Trasa dość klasyczna - najpierw na Głodzisko, Kalinko Kalinko Kalinko (maje), Tuszyn i wioskami i lasami na Drzewościny. Na koniec przeprawa przez podmokłe łąki nadrzeczne (w tym po wąskiej, chybotliwej deseczce wśród mszaru niezmiernego - a pod deseczką dziewięć sążni wody - i sześć błota stóp (no, może trochę mniej;) - tak to jest, jak się chce skrótować przez młyn, zamiast jechać naokoło mostem drogowym ;p
Na dziale mnóstwo gałęziowych naleciałości do pozbierania, igliwia do zamiotu, chata do ogrzania i przewietrzenia etc.
W międzyczasie skoczyłem jeszcze do jamborowego sklepiku po wodę (studnia nieczynna) - 13 l wody zakupione - i na abarot.
Po spełnieniu obowiązków sprawunkowych przechadzka z M. po lesie, nad rzeczką i do wspomnianego wcześniej młyna (obecnie - rybownia!), gdzie pożarliśmy po pstrągu z dodatkami - i trzeba było się już zbierać na Uć.
I znów skrótowanie - tym razem piochami na kolejny młyn (Dukat) - i dalej już asfaltowo via Rózia do Rodzynek. Stąd znów trochę terenem na Prawdę, potem jeszcze Juzew i już był Rzygów i Centrum Handlowe Ciaptak, gdzie kołowanie wokół hal, bo rozryli naszą trasę celem budowy tunelu.
Na koniec jeszcze jedno (asfaltowe) skrótowanie do Głodziska - i poranną trasą via koncertowy zachód słońca - do M.
No i przez te wszystkie skróty nie wyszła dziś pełna setka, ale nic to.
Wiatr rano był słaby, około południa przybrał na sile (dość mocne podmuchy) - a przed wieczorem znów nieco ucichł. Wiał cały dzień z NW, więc generalnie tyle pomógł, co poprzeszkadzał, ale żyć na szczęście dawał.
Sakwy z tym i owym - działkowym.
- DST 33.50km
- Teren 4.90km
- Czas 01:42
- VAVG 19.71km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Podlasie Egzotyczne - dz. 7: Prawosławne ostatki
Niedziela, 12 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 14
Trasa:Żerczyce - Moszczona Pańska - Sycze - Grabarka - Szumiłówka - Oksiutycze - Pawłowicze - Homoty - Szerszenie - Kudelicze - Olchowicze - Maćkowicze - Siemiatycze Stacja - (dalej pociągowo) - Wawa PKP - Uć W. PKP - (dalej rowerowo) do M.
Już od rana wiało bardzo solidnie, aż ogrodowy wiatrak opodal krasnoludka, który leje wężem strażackim wodę do oczka wodnego w którym siedzi żaba rechocząca cały poprzedni wieczór - no więc ów wiatrak aż się kręcił, tak wiało.
Ruszyliśmy pod ten wiatr. O, w mordę. Co chwila postoje, prędkość piętnaście. Tyle, że gładki asfalt. Za wsią było wprost koszmarnie (to był początek orkanu Stefan;), potem na szczęście zaczęło się trochę lasów.
Z głównej szosy skręcilismy za Moszczoną Pańską na Grabarkę - górki, dołki, las sosnowy - i nareszcie trochę z wiatrem.
Cerkiew w Grabarce ze słynnym lasem krzyży - zwaną prawosławną Częstochową - znaleźliśmy bez problemu. Tymczasem wiatr nawiał chmurzyska i pokropiło nas - ze 3 kropki na krzyż. Na szczęście jeden, a nie cały las, bo by nas zlało. a tak po chwili wicher przegnał chmurności, więc, pozostawiwszy rowery przezornie pod jakąś wiatą zespawaną z czegoś, ruszyliśmy na obchód okolicy. Przy wejściu jest kapliczka-źródełko z cudowną wodą (i bardzo smaczną, choć nieco żelazistą) - a potem stromymi schodami wdrapaliśmy się na górę, do cerkwi. Pobuszowaliśmy w lesie (krzyży), zakupiliśmy w miejscowym sklepiku trochę różności pamiątkowych - non stop w naszych poczynaniach towarzyszył nam głośny dźwięk dzwonów grających w kółko tę samą melodię - zaczynała się jak "mam chusteczkę haftowaną", ale już bez "wszystkich czterech rogów" - co zrozumiałe, ze względu na wysoki stopień sakralności tego miejsca ;)
Po godzince spędzonej na zwiedzaniu i mimowolnym wbijaniu w czerep melodii "chusteczkowej" (ale bez rogów) oraz nabraniu wody, wyruszyliśmy w ostatni już etap wyprawki - ciągiem niewielkich wiosek położonych w dolince wśród zalesionych wzgórz (co miało niebagatelny, pozytywny wymiar w kontekście wichury) w kierunku doliny Bugu. Po drodze miały być dwa młyny, ale zamieniły się w wiatraki - co w tych stronach oznacza po prostu zniknięcie.
Do Bugu dotarliśmy we wsi Maćkowicze (na mapie sprzed stu lat są Mućkowicze:) - nim zjechaliśmy nad rzekę, pod miejscową drewnianą cerkiewką dowiedzieliśmy się od miejscowego pana dziadka-gaduły o tym, że za kwadrans będzie prawosławne nabożeństwo z procesją z okazji przypadającej właśnie tego dnia prawosławnej Wielkanocnej Niedzieli - więc nad Bug zjechaliśmy dosłownie na 5 minut. Ze względu na wiatr na Bugu były spore fale, a woda na powierzchni płynęła w górę rzeki! A przynajmniej takie to sprawiało wrażenie. A nad samą wodą stareńka wierzba - powykręcana i z dziuplą na przestrzał.
Po powrocie do cerkwi M. postanowiła zostać na całe nabożeństwo (do pociągu mieliśmy jeszcze ponad 2h), a ja po 10 minutach wymiksowałem się, by zwiedzić jeszcze trochę nadbużańskie okoliczne rewiry. Polnymi drogami dotarłem do kolejowego mostu - okazało się, że ma drewniane kładki dla pieszych wzdłuż torów - w to mi graj! Przeprawiłem się meridowo na drugą stronę - i w ten sposób zaliczyłem kolejną nową gminę - Sarnaki, położone już w województwie mazowieckim!
Po chwili wróciłem mostem na podlaską stronę, podjechałem pod cerkiew (właśnie skończyło się nabożeństwo) - i już z M., pożegnawszy pana dziadka - w długą - do stacji Siemiatycze. Po drodze ostatnie atrakcje - tabliczka "Koniec Strefy Przygranicznej" i jeden z "zębów Stalina" - czyli bunkier Linii Łomotowa, co to się ciągnęła od Bieszczadów po Podlasie właśnie.
Na stacji czekaliśmy jeszcze godzinkę - ciepło i ładnie, ale jak się chciałem bachnąć w trawie za murkiem na zawietrznej, to dobrze, że najpierw spojrzałem - miejsce było już zajęte przez Pannę Ż. Zygzakowatą ;)
Na peron wyszły dwa miłe psubraty - wyraźnie mają w zwyczaju witanie pociągów - całkiem, jak Lampo z mojej ulubionej książki z czasów młodości, czyli "O Psie, który jeździł koleją". Psy jednak pozostały - pojechaliśmy my, z dzikim tłumem - ledwo do szynkobusu dało radę wcisnąć nasze rowery... W środku było gorąco i sennie, choć toczyły się ciekawe rozmowy - np. panowie w wieku maturalnym omawiali walory (tu cytat) "(...)-bardzo mądrego filmu pt. "Drogówka", który jednak kończy się chujowo, bo bohater traci członek. -Który członek? -Najważniejszy! -Będę mieć na względzie!". Wszystko w pięknej, wschodniej Polszczyźnie typu Kargul i Pawlak :D
W Warszawie na Wschodnim dwie godziny czekania na przesiadkę, więc udaliśmy się do najdłuższego bloku współczesnej Pragi, gdzie po strasznie długim oczekiwaniu wjechała na stół miejscowej pizzerii zaskakująco super przepyszna pizza - polecam-polecam-polecam!!! Do tego dwie michy prawdziwego sosu czosnkowego, a nie jakieś erszace z proszku. Pan restaurator bardzo miły, a obrusy ma w hafty - na jednym jechały sobie na rowerach wśród drewnianych domków dwa zające - to my! :D
Mimo pożarcia dwóch mich czosnkowego sosu, w ciapągu do miasta Uć też było full, a w dodatku pan konduktor kazał nam wstawić rowery do kibla (oczywiście ostatnim wagonem była jedynka, ale nie udało się nam w niej jechać, więc musieliśmy, by nie tarasować przejścia zadowolić bicykle, a raczej pana konduktora klozetem), Spowodowało to na stacji Uć W. wielkie perturbacje w wysiadaniu, bo nie można było sensownie wykręcić na właściwą stronę pojazdów w ciasnym przejściu.
A potem już rowerowo po ciemku do M. (via żabkowe zakupy).
I koniec wyprawki.
Nowe gminy: Mielnik, Siemiatycze, Sarnaki.
Podsumowanie wyprawki:
Km - 373,1
Km w terenie - 211,1 (56,6% łącznej ich liczby - zaskakująco dużo!!)
Średnia prędkość (moja;) - 20,41 km/h (zaskakująco dobra, jak na rodzaje nawierzchni, po których przyszło się toczyć z obciążeniem)
Liczba dni - 7
Średni dystans dzienny - 53,3 km
Średni dzienny czas jazdy (mój, nie M.;) - 2h 36 min.
Liczba nowych gmin - 22 (21 - woj. podlaskie, 1 - woj. mazowieckie)
Wrażeń - moc! To najbardziej egzotyczne miejsca w Polsce widziane jak dotąd z siodełka.
Pogoda - gdyby nie wiatry - na piątkę.
Ogólna subiektywna ocena wyjazdu (w skali 1-6) - 5,5.
Warto, naprawdę warto tam jechać!
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 76.20km
- Teren 57.70km
- Czas 03:43
- VAVG 20.50km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Podlasie Egzotyczne - dz. 6: Pylnymi drogami
Sobota, 11 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 4
Trasa:Białowieża - Podcerkwy - Topiło - Wygon - Nikiforowszczyzna - Górny Gród - Starzyna - Jodłówka - Wojnówka - Biała Straż - Opaka Duża - Wólka Terechowska - Czeremcha - Miedwieżyki - Rogacze - Gołubowszczyzna - Nurzec - Nurczyk - Żerczyce
Prognozy na ów dzień były takie, że będzie wiać prosto w pyski - ale umiarkowanie - a na kolejny takie, że wiatr się rozpędzi do jakichś kosmicznych prędkości - i niestety nadal z przodu. W planach był nocleg w Czeremsze (ok. 50 km) - ostatnie 50 km następnego dnia do pekapu. Jednak w zaistniałych prognozach zarządziłem, że żyłujemy jak daleko się da już dziś, bo jutro możemy nie zdążyć na ciapąg.
Wyjechaliśmy więc w miarę wcześnie, pomachawszy naszym miłym gospodarzom i Białowieży - i wkrótce wbiliśmy się znów w puszczę i piaszczyste dukty. W lesie było dość zacisznie i przepięknie - minęliśmy leśniczówkę w Podcerkwach i kołując tam i siam szlakiem rowerowym dotarliśmy do mostu na Leśnej Rzece. Tu dokonałem niebywałej figury akrobatyczno-dźwiękowej, bo w momencie, gdy trzymałem w ręce na poły odkręcony termos z gorącą herbatą - coś mnie zaczęło gwałtownie użerać w boczuś pod koszulką. Moja reakcja była równie błyskawiczna - zlikwidowałem agresora wrzątkiem na ciele własnym! A łu.
Za mostkiem jeszcze trochę i ukazała się kolejna malownicza leśna osada - Topiło. Ku naszemu zdumieniu, mimo może z 10 chałup jest tu sklep - nawet był otwarty! Ponadto parkuje tu kolejna leśna lokomotywka i jest zalew, nad którym zrobiliśmy popas. Towarzyszyły nam roje w rui żab, wąż zaskroniec i miejscowy pekińczyk. Wszyscy zgodni i niezjadający się ni nie chłepcący czyjejś krwi. Pekińczyk tylko się turlał z górki nad wodę tarzając się w ów sposób.
W Topile nagle pojawiło się kilkaset metrów asfaltu(!), ale znów wjechaliśmy po chwili do lasów. Po kilku km zjechaliśmy ze szlaku rowerowego w boczne przecinki - i omal nie ugrzęznęliśmy w krzoru - ale w tym momencie ukazał się urokliwy przysiółek o nazwie Wygon. Powitał nas tu Pies Duży Rasy Białej A Formy Puszystej - zwany w innych stronach owczarkiem podhalańskim ;) Pies-łasipies ;)
Z Wygonem sąsiaduje kolejna mikrowioska, której nazwa (na tablicy!) zajmuje więcej miejsca od niej samej - czyli Nikiforowszczyzna. A potem jeszcze kawalątek puszczy - i przyszło się pożegnać po 70 km dwudniowej jazdy z Królową Polskich Puszcz. Żal wielki - puszcza o tej porze jest świetlista (brak jeszcze liści), rozkwiecona i rozćwierkana w sposób niespotykany w zwykłych lasach.
Wkrótce zaczął się asfalt (wieś Starzyna - istny skansen!) - za Starzyną zjechaliśmy w suche lasy sosnowe, celem odnalezienia drewnianego dworu w Jodłówce. Przy krzyżówce był dość nietypowy cmentarz - składał się z grobu Krasnoarmiejca Moskalenki, dwójki polskich żołnierzy z 1939 r., podwójnego grobowca dawnych właścicieli Jodłówki - i pana, który (sic!)zginoł.
Dwór w Jodłówce to kolejny wspaniale klimatyczny kąt - na niewielkiej polance, w otoczeniu starych brzóz spory drewniany dwór z aż czterema werandami - jeszcze na głucho zabity po zimie i nieco zaniedbany. Po wojnie była tu placówka straży granicznej, potem szkoła - dwór, co ciekawe cały czas należał do potomków właścicieli (istny ewenement w PRL-u), a kolejni dzierżawcy płacili za jego wynajem. Dziś chyba ostatecznie wrócił do dziedziców i wygląda, że służy za letnisko, ale przydałby mu się jakiś, choćby niewielki remont.
Z Jodłówki wróciliśmy na asfalt w Wojnówce - miał być tu wiatrak, ale znów nie było. Asfalt wkrótce odszedł w bok, a my znów zaczęliśmy obrastać w kurz na piaszczystej autostradzie - m.in. jechała tędy cała kawalkada aut wzbijając tumany pyłu - chyba jakiś ślub, albo coś w tym guście.
Po kilku km dotarliśmy do wsi Opaka Duża - to prawdziwa Mekka, Medyna i Jerozolima wszystkich kurierów, którzy docierając na ten koniec świata (wieś leży dosłownie na granicy) mogą zakrzyknąć: "o, paka duża!"
Nim wjechaliśmy do wsi (choć wieś to może za dużo w tym przypadku powiedziane), zwiedziliśmy miejscowy cmentarzyk prawosławny w lesie i pięknie odnowioną drewnianą cerkiew.
W Opace znów nas zatrzymali pogranicznicy, ale się nad nami zlitowali i tylko nas pouczyli, że wejście na pas ziemi granicznej kosztuje mandat w wysokości 500 zł. Pfff - od dwóch zatrzymań już to wiemy! ;P
Za Opaką droga leci dosłownie wzdłuż granicy w odległości kilkunastu metrów. W końcu skręciliśmy na Wólkę Terechowską - a tam nareszcie skończyły się (póki co) piachostrady. Wkrótce ukazała się jeszcze jedna cerkiew (murowana), a potem pod wiatr terenami rolnymi - i już byliśmy w Czeremsze. Podjechaliśmy na dworzec (zaskakująco wybujały, jak na gabaryty wsi - no, ale to w końcu lokalny węzeł kolejowy!) i nawet była kasa, więc profilaktycznie kupiliśmy już tu na następny dzień bilety na powrót (z Siemiatycz). Oraz nieco porumunowaliśmy pod miejscowym marketem - wreszcie trochę w cieniu, bo prażyło niemiłosiernie.
Z Czeremchy ruszyliśmy na podbój Miedwieżyków - i znów pojawiły się miast asfaltów piachowertepostrady. Co coś przejeżdżało - to nas okurzało. Doszło do tego, że zacząłem dostawać niekontrolowanych ataków kaszlu :/ W dodatku zapomniałem zapiąć sakwę i nam cola wyleciała, a w Miedwieżykach piach zastąpiły strasnyje briuki. Same nieszczęścia. Na szczęście w kolejnej wsi (Rogacze) była prześliczna błękitna cerkiewka i kolekcja starych krzyży nagrobkowych.
Dalej znów pojechaliśmy nieasfaltami kierując się na zaklepany telefonicznie nocleg we wsi Żerczyce. Okazało się po drodze, że aż do owych Żerczyc ani kawałka asfaltu - ale bruki i owszem. Na szczęście obok takich bruków zawsze jest wyjeżdżona ścieżka rowerowa - i takie ścieżki to ja rozumiem! Jestem od Miedwieżyków, a zwłaszcza Nurca zwolennikiem naturalnego procesu powstawania ścieżek rowerowych, a nie ich sztucznej budowy ;)
Kierując się pi razy drzwi (na tym etapie mieliśmy do nawigowania tylko dwusetkę), jadąc na kompletnego czuja terenem zaskakująco mocno pofalowanym o charakterze leśno-rolniczym, dojechaliśmy do pożaru, który sobie robił opodal gospodarstwa pan wypalacz. Ręce, manetki i lemondki opadają! :<
W końcu wyjechaliśmy na jakąś wieś typu ulicówka i asfalt - i okazało się, że to rzeczywiście Żerczyce! :) Jednak skręciliśmy nie w tę stronę w ów asfalt, bo stwierdziłem, że skoro nie wiadomo w którą - to jedziemy z wiatrem ;)
No i oczywiście trzeba było się wracać kawałek - już pod wiatr ;p
A kwatera okazała się kolejnym przyjemnym miejscem - oprócz nas mieszkały tu dwie, albo trzy niezastare Ukrainki pracujące w sąsiedniej wsi, jak nas poinformował pan gospodarz. Okupowały jedyną łazienkę chyba z godzinę, a jak w końcu wlazłem na niecały kwadrans, to wychodząc nadziałem się na gromkie "Urra!" i piski radości graniczącej niemal z ekstazą. Nu, wot...
Nowe gminy: Hajnówka, Dubicze Cerkiewne, Kleszczele, Czeremcha, Milejczyce, Nurzec-Stacja.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 48.70km
- Teren 40.30km
- Czas 02:23
- VAVG 20.43km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Podlasie Egzotyczne - dz. 5: Puszcza z Żubrem
Piątek, 10 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 2
Trasa:Siemianówka - Stare Masiewo - Zamosze - Pogorzelce - Białowieża
Syci wrażeń dnia poprzedniego, kolejny dzionek postanowiliśmy potraktować dość lajtowo - choć, rzecz jasna, nie znaczyło to braku atrakcji! O nie - nie w tych stronach! ;) Dzień, pomni doświadczeń dnia poprzedniego rozpoczęliśmy od wizyty w sklepie i nakupieniu odpowiedniej ilości płynów na drogę - pod sklepikiem dwa miłe pieski (a na kwaterze, zapomniałbym dodać - kotowisko!).
Po pożegnaniu gospodarzy zjechaliśmy niemal od razu z szosy do lasu - pierwszych zapowiedzi królowej polskich puszcz z żubrem w herbie ;) Póki co były to zwykłe, suche, sosnowe laski - nawigując na czuja dojechaliśmy do płaskiego tu brzegu zalewu - malownicze miejsce! Kolejne, za kawałek, wzbogacone było o wieżę obserwacyjną - po wdrapaniu się na górę oczętom zdumionym naszym ukazał się błot szmat, trzcinowiska i Pan Holender, który miał lupę do obserwacji przyrody. Wypatrzył tego dnia już trzy wilki, więc nie chcąc mu zawracać zanadto lupy, po niedługim czasie pojechaliśmy wałem nadtrzcinowo-zalewowym dalej - i po chwili zanurzyliśmy się już we właściwej Puszczy Białowieskiej - na jej najpółnocniejszym skraju. A tu cała piesza wycieczka - chyba reszta Holendrów. O, zaskroniec! - zakrzyknęliśmy, ale to dopiero po kilku kilometrach jazdy prostą jak drut przecinką leśną, bo droga znienacka uległa zwężeniu ;)
Za kolejnych kilka kilometrów puszczy po raz wtóry dopadła nas straż graniczna - i znowu żmudne spisywanie i sprawdzanie, że my to my, a nie oni.
Pierwszą z trzech tego dnia wsi (reszta jest puszczeniem;) było Stare Masiewo - przemalowniczo-drewniano-studniożurawiane :)
Po ponownym zagłębieniu się w lasy tzw. Wilczym Szlakiem, przemierzając najpiękniejsze z ostępów nie będących ścisłym rezerwatem (po którym jeździć na rowerze nie można) trafiliśmy w uroczysku Głuszec na zrewitalizowaną leśną stacyjkę wąskotorówki i pomalowany w wesołe barwy niemaskujące parowozik. Do tego wiata i kilka różnych wagoników. Wszystko kolorowe i miniaturowe, niczym w wesołym miasteczku, a nie w wesołym puszczysku!!
Jadąc tam i siam (ale zawsze rowerowym szlakiem), mając słońce w pyski i wręcz na odwrót, w końcu wjechaliśmy w taki ostęp, że odnalazłem w przydrożnym rowie pierwszego kaczeńca i zatrzymałem się, by mu pstryknąć fotkę - a M. mnie na chwilę wyprzedziła - i w tym momencie tuż przed jej przednim błotnikiem przeleciał w poprzek drogi ogromny żubr! Szczyt wszystkiego normalnie.
Dłuższy popas (bez żubra) urządziliśmy więc dopiero przy Kosym Moście na Narewce - a potem znów ruszyliśmy - tym razem w kierunku wsi o tej samej, co rzeczka nazwie.
Nie dojeżdżając do wsi, wciąż jadąc lasami skręciliśmy na Starą Białowieżę - droga, do tej pory jako-taka, zrobiła się nierówna - widać, że jeżdżą nią cięższym niż rowery sprzętem, więc telepało niemiłosiernie, a wszystko w sakwach fruwało, gdy tylko próbowałem się nieco bardziej rozpędzić. I tak kolejne kilkanaście kilometrów lasu - po drodze urokliwa wiatko-chatka przydrożna z żurawiem studziennym.
W Starej Białowieży, gdzie jest ścieżka między odwiecznymi dębami był miły pan sprzedający cały boży dzionek bilety nikomu, ale za to ładnie zagrabił z nudów piaszczysty parking - ten, to ma życie! :D Ponieważ nie kupiliśmy także i my (znamy Starą B. z poprzedniego pobytu w okolicy), więc pogadaliśmy milo, pan zjadł nam czekoladę (ale tylko ten kawałek, którym go poczęstowałem ;p) i szybko się zwinął, bo skończył tego dnia robotę - a myśmy też odsapnęli - i już był zaraz asfalt, najpierw wieś Pogorzelce, a potem już sama Białowieża (wjazd od strony skansenu, czyli w sumie taki, jak wszędzie;).
Po zakwaterowaniu się na naszej już kiedyś bywałej kwaterze ruszyliśmy na koniec dnia jeszcze na obchód Parku Pałacowego i centrum - a że głód dopadł nas znaczący, wylądowaliśmy ostatecznie aż w dwóch knajpach - w "Unikacie" zjedliśmy obiad właściwy (m.in. dzik po raz enty) oraz Pokusie - na deserze.
I w ten sposób kolejny dzień wyprawki dobiegł kresu.
Nowa gmina: Białowieża.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 74.40km
- Teren 61.90km
- Czas 03:55
- VAVG 19.00km/h
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Podlasie Egzotyczne - dz. 4: Same cudeńka!
Czwartek, 9 kwietnia 2015 · dodano: 13.04.2015 | Komentarze 0
Trasa:Krynki - Wierszalin - Słobódka - Nietupa - Szaciły - Sanniki - Żylicze - Kruszyniany - Łosiniany - Rudaki - Chomontowce - Bobrowniki (nr 2) - Gobiaty - Świsłoczany - Mostowlany - Dublany - Jałówka (nr 2) - Zaleszany - Cisówka - Siemianówka
Od rana słonko wygoniło nas na podbój Krynek. Odwiedziliśmy pieszkom Zaułek Zagumienny z zarośniętym kirkutem (trochę mnie wystraszyło podczas zwiedzania stado warczących psów galopujących tam i siam między macewami), cmentarz prawosławny, położone tuż obok niego cmentarzysko (sic!) hydrantów i słupów telegraficznych oraz słupków drogowych, a z bardziej (choć bez przesady) żwawych miejsc - miejscową cerkiew z nabożeństwem pogrzebnym, ruinę Wielkiej Synagogi, zruinowaną synagogę kaukaską oraz będącą w jakim-takim stanie kolejną - z Domem Kultury, czy czymś takim. I już trzeba było wracać po rowery do kwatery, chwila sympatycznych pogaduszek przedwyjazdowych z panami z kotłowni - i w drogę!
Najpierw było (także poprzedniego dnia zaliczone) dwunastowylotowe rondo, czyli rynek, kościół z dwiema wieżami - a za kawałek skończył się asfalt i zaczęła się pyłówa w stronę Góran. Najpierw rozległymi pustaciami pod górkę i pod wiatr (uf, uf) - później horyzont zastąpiła ściana młodych lasów sosnowych i brzozowych - wschodnie hufce niedalekiej wszakże Puszczy Knyszyńskiej. Po przejechaniu kilku kilometrów skręcilismy nieco na czuja w lewo koło pewnego krzyża - i okazało się, że słusznie - bo po chwili ukazała się otoczona lasem na poły legendarna cerkiew Proroka Ilji, co ponoć sama spod ziemi wyrosła. Kiedyś miejsce wielotysięcznych zgromadzeń sekty proroka - dziś odludny malowniczy zakątek. Obok zaś cmentarzyk, a że akurat podjechali autem jacyś miejscowi państwo, zasięgnąłem języka celem dalszej nawigacji w nieuczęszczanych dziś stronach.
Po krótkim odpoczynku na zawietrznej pod cerkiewką pojechaliśmy znów piachami w kierunku Leszczan - i tuż przez wioską odbiliśmy w prawo - w gęste lasy. Gdzieś w tych ostępach krył się bowiem Wierszalin - czyli dawna chata proroka - a nie mogłem sobie odmówić przyjemności jej znalezienia! Tym razem już kompletnie na czuja, prowadząc rowery przez zarośniętą chęchami leśną dróżkę wyszliśmy praktycznie prosto na chatę! Jak się po chwili okazało - od drugiej strony dochodziła doń wyraźna piaszczysta droga, więc nie musieliśmy się wracać przez busz. Nim jednak ruszyliśmy w dalsze pustaci, zwiedziliśmy nieco najbliższą okolicę - oprócz zawartej na głucho (i otoczonej płotkiem) chaty (oraz tablicy informacyjnej miejscowego leśnictwa) znajduje się tu również edukacyjna ścieżka religijno-ekumeniczna (w postaci kolejnych tablic) wiodąca na szczyt leśnego wzgórza, gdzie znajduje się kamienna podmurówka - chyba ślad po kolejnej cerkwi (czyżby ta z kolei zapadła się pod ziemię?). Z pobliskich atrakcji odnalazł się także w kompletnym chynchu fikuśny domeczek dawnego sąsiada proroka - domorosłego wynalazcy Wołoszyna. Gospodarstwo jest wyraźnie opuszczone, a oprócz domku stoi jeszcze rozwarta na oścież stodoła. W domku zaś wypatrzyłem przez okienko lodówkę Mińsk.
Szkoda było jechać dalej - ale cóż poradzić? W końcu takie cuda są tu codziennością - więc ruszyliśmy - tym razem ku Tatarom - do Kruszynian. Początkowo przez Puszczę Knysz piachami, potem przez całkowicie drewnianą wieś Nietupę. W następnej wiosce M. została trochę odsapnąć, a ja skoczyłem w bok odnaleźć ruiny dawnego folwarku Żylicze - kolejne miejsce z gatunku "gdzie diabeł mówi dobranoc". Folwark ma tabliczkę "teren prywatny - zapraszamy wszystkich wędrowców pieszych i rowerowych(!)" - o samochodziarzach zaś ani słowa ;)) Z głównej (czyli piaszczystej) drogi prowadzi doń przepiękna zabytkowa aleja ukryta wśród krzorów dzikich - a na jej końcu znajduje się coś w rodzaju resztki zabytkowego parku, ruina dużej budowli z kamienia (i kilku mniejszych nieznanego przeznaczenia) oraz odbudowana stodoła. I znów nikogo - cały folwark dla mnie! :D Pięć minut biegiem - i na abarot do M.
Dalej było kilka kilometrów ostatków puszczy - i nagle pojawił się asfalt - i tatarskie Kruszyniany.
Oczywiście pierwsze nasze pedałnięcia skierowaliśmy ku Tatarskiej Jurcie - znanej restauracji, w której można zjeść prawdziwe tatarskie przysmaki (czyli ani befsztyk tatarski, ani też sos tatarski;). Zjedliśmy potrawy o nazwach (w przeciwieństwie do smaku;) kompletnie nie do zapamiętania - w każdym razie były to dwie przepyszne, bardzo pikantne zupy (jedna trochę jak soljanka, druga - marchewkowa!), dwa kompoty mrożone z rokitnika(!), kawę po orientalnu (jakby korzenno-piernikowa) oraz dwie potrawy na drugie - z czego jedna nazywała się Manto - ale sprawiły nam ją bardzo miłe panie Tatarki - w tym jedna, która obsługiwała samego księcia Karola (tego od Diany etc.), kiedy nawiedził Kruszyniany (raczej szosą;). Napchani jak chani skierowaliśmy rowery ku położonemu vis-a-vis meczetowi z przewodnikiem w środku - Tatarem, a jakże - który barwnie i z polotem opowiedział nam o wszystkim, o czym się dało - poczynając od zwyczajów meczetowych, a na współczesnym życiu Tatarów w Polsce i nie tylko skończywszy. Tymczasem zrobila się 16:00 - a tu jeszcze do planowanej na ten dzień Siemianówki prawie 50 km bardziej bezdroży, niż dróg! Zatem - w drogę - w bezdroże! Najpierw jednak jeszcze na chwilkę na miejscowy cmentarz muzułmański. potem już świeżym asfaltem w kierunku na Łosiniany. Niestety - Łosiniany to synonim końca asfaltu - i dalej, na południe tłukliśmy się znów kurzastymi pyłówkami biegnącymi - zda się - w nieskończoność przez kolejne drewniane, na poły opuszczone wsie, pomiędzy którymi rozciągnęły się całe połacie pofalowanego wtórnego stepu i lasostepu - tylko marne brzózki i przydrożne krzyże - a po lewej, za szeroką doliną Świsłoczy - Białoruś. Wśród wsi wyróżniły się znienacka kawałkiem asfaltu - a zwłaszcza wielkim przejściem granicznym w środku niczego Bobrowniki (na tej wycieczce nr 2) - i znów pustkowia i wymarły skansen co kilka kilometrów. Słońce od rana mocno piekło, a nam powoli zaczęła się kończyć i herbata - i woda - a tu nigdzie sklepu - w końcu od jedynego lokalsa spotkanego na tym odcinku dowiedzieliśmy się, że najbliższy sklepik (a nawet ponoć dwa!) są w oddalonej o... 11 km Jałówce (również nr 2;). Chłonąc kurz i bajeczne, otwarte horyzonty z dominującą nutą melancholijnego braku zimnej coli - w końcu dobrnęliśmy jakoś o suchych pyskach do rzeczonej Jałówki. Po zniwelowaniu skutków odwodnienia (i odkolenia;) oraz obejrzeniu, kompletnie od czapy w takim miejscu nowoczesnej cerkwi - dalej w drogę, bo słoneczko już niemal zaczynało zachodzić, a do Siemianówki była jeszcze, jak się okazało, godzina z ogromnym hakiem. Pylistościami przedwieczornymi dotarliśmy do ostatniej przed zalewem Siemianówka większej wsi - Zaleszan. Po drodze pogoniły nas jeszcze wyskoczone z samotnego gospodarstwa dwa foksteriery - jak się okazało goniły nas po to, by się strasznie ucieszyć, że jesteśmy oraz polizać nas po uchach ;D W Zaleszanach wydawało się, że już do Siemianówki (położonej po drugiej stronie zalewu) nie dojedziemy - zaczęliśmy nawet szukać jakiegoś noclegu, ale w najporządniejszym nawet gospodarstwie - u sołtysa - przywitali nas przesympatyczni włościanie wyglądający jak sprzed 100 lat - chata w środku też tak wyglądała - a że w dodatku nie mogli nas przenocować - nie pozostało nic innego, jak przeprawić się o zmroku na drugi brzeg zalewu. Tu nadmienić należy, że przeprawa polega na przejechaniu z 5 km tamą kolejową, która biegnie w poprzek zalewu, dzieląc go na dwie części. W pobliże tamy dotarliśmy przez malowniczo zmierzchający się las świerkowy - na jego skraju ukazała się chyba najbardziej klimatyczna stacyjka w Polsce - Cisówka. Polega ona na dawnym, drewnianym wagonie-baraku jako poczekalni - i już :D Obok - opuszczona drewniana chata w lesie.
Wzdłuż nasypu kolejowego wiedzie polna droga - i tak, między torami szerokimi jak na prawdziwym wschodzie, a bagniskami i rozlewiskami zalewu, nad którymi darły się ptaki wieczorowych pór, płosząc przygrobelnego dzika dotarliśmy do przepustu, którym przepływa woda Narwi, która to zasila zalew. Niestety, pojechaliśmy drogą, a nie torami (którymi jechać się rowerami wszak nie da) - i okazało się, że droga urywa się nad przepływem - mostu niet! Były za to dwa krzyże po dwóch takich, co się utopili - oraz doskonale widoczne światła Siemianówki na drugim brzegu. Na szczęście obok był most kolejowy, ale żeby się wdrapać na nasyp, musieliśmy się nieco wrócić. Tymczasem całkiem się ściemniło, co było o tyle korzystne, że z pewnością ciungając rowery po torach przez most, odpowiednio wcześniej dostrzeglibyśmy światła nadjeżdżającego pociągu!
W sposób bardzo niewygodny pokonaliśmy (na szczęście krótki) odcinek bez drogi przez most - a tu zbliżają się ku nam światła! Po chwili jednak się wyjaśniło, że z naprzeciwka jechała ciągiem dalszym polnej drogi wzdłuż torów straż graniczna. Oczywiście nas zhaltowali - kolejne kilkanaście minut zleciało na sprawdzaniu nas, cośmy za jedni. Byli jednak bardzo mili, więc też żeśmy nie marudzili. Potem jeszcze kawałek polną drogą - zalew i nasyp się skończył - i nareszcie - Siemianówka! Okazało się jednak, że nadal jest kłopot - nigdzie kwatery na noc. W końcu wylądowaliśmy w miejscu, do którego dzwoniliśmy już wcześniej - ale mieli tylko domki po 100 zł za domek - niezależnie od ilości osób - więc trochę wystawnie - ale nie mieliśmy innego wyjścia. Pani (żona leśnika) jednak w końcu nas pożałowała i ostatecznie zapłaciliśmy 80 - a jeszcze nas świątecznym pasztetem z dzika podkarmiła! A w drewnianym domku był kominek - a za ścianą na jego wysokości - prawdziwa sauna! Żryć - nie umierać :)
I padliśmy - bo co za dużo wrażeń - to w sam raz!
Nowe gminy: Gródek, Michałowo, Narewka.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)