Info

Więcej o nim tu, a niżej BATONY NA BOCZKU ;)















Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Kwiecień6 - 13
- 2025, Marzec11 - 28
- 2025, Luty1 - 5
- 2025, Styczeń1 - 4
- 2024, Grudzień5 - 29
- 2024, Listopad4 - 25
- 2024, Październik14 - 86
- 2024, Wrzesień10 - 38
- 2024, Sierpień7 - 19
- 2024, Lipiec17 - 31
- 2024, Czerwiec1 - 4
- 2024, Maj17 - 71
- 2024, Kwiecień13 - 36
- 2024, Marzec13 - 56
- 2024, Luty7 - 30
- 2024, Styczeń2 - 6
- 2023, Grudzień3 - 14
- 2023, Listopad7 - 21
- 2023, Październik10 - 39
- 2023, Wrzesień12 - 72
- 2023, Sierpień14 - 96
- 2023, Lipiec10 - 40
- 2023, Czerwiec7 - 25
- 2023, Maj13 - 54
- 2023, Kwiecień11 - 50
- 2023, Marzec10 - 61
- 2023, Luty5 - 28
- 2023, Styczeń15 - 76
- 2022, Grudzień3 - 21
- 2022, Listopad5 - 27
- 2022, Październik9 - 43
- 2022, Wrzesień4 - 18
- 2022, Sierpień13 - 93
- 2022, Lipiec11 - 48
- 2022, Czerwiec5 - 24
- 2022, Maj15 - 70
- 2022, Kwiecień11 - 54
- 2022, Marzec12 - 77
- 2022, Luty8 - 40
- 2022, Styczeń8 - 39
- 2021, Grudzień9 - 54
- 2021, Listopad12 - 68
- 2021, Październik11 - 41
- 2021, Wrzesień10 - 47
- 2021, Sierpień13 - 53
- 2021, Lipiec13 - 60
- 2021, Czerwiec19 - 74
- 2021, Maj16 - 73
- 2021, Kwiecień15 - 90
- 2021, Marzec14 - 60
- 2021, Luty6 - 35
- 2021, Styczeń7 - 52
- 2020, Grudzień12 - 44
- 2020, Listopad13 - 76
- 2020, Październik16 - 86
- 2020, Wrzesień10 - 48
- 2020, Sierpień18 - 102
- 2020, Lipiec12 - 78
- 2020, Czerwiec13 - 85
- 2020, Maj12 - 74
- 2020, Kwiecień15 - 151
- 2020, Marzec15 - 125
- 2020, Luty11 - 69
- 2020, Styczeń17 - 122
- 2019, Grudzień12 - 94
- 2019, Listopad25 - 119
- 2019, Październik24 - 135
- 2019, Wrzesień25 - 150
- 2019, Sierpień28 - 113
- 2019, Lipiec30 - 148
- 2019, Czerwiec28 - 129
- 2019, Maj21 - 143
- 2019, Kwiecień20 - 168
- 2019, Marzec22 - 117
- 2019, Luty15 - 143
- 2019, Styczeń10 - 79
- 2018, Grudzień13 - 116
- 2018, Listopad21 - 130
- 2018, Październik25 - 140
- 2018, Wrzesień23 - 215
- 2018, Sierpień26 - 164
- 2018, Lipiec25 - 136
- 2018, Czerwiec24 - 137
- 2018, Maj24 - 169
- 2018, Kwiecień27 - 222
- 2018, Marzec17 - 92
- 2018, Luty15 - 135
- 2018, Styczeń18 - 119
- 2017, Grudzień14 - 117
- 2017, Listopad21 - 156
- 2017, Październik14 - 91
- 2017, Wrzesień15 - 100
- 2017, Sierpień29 - 133
- 2017, Lipiec26 - 138
- 2017, Czerwiec16 - 42
- 2017, Maj25 - 60
- 2017, Kwiecień20 - 86
- 2017, Marzec18 - 44
- 2017, Luty17 - 33
- 2017, Styczeń15 - 52
- 2016, Grudzień14 - 42
- 2016, Listopad18 - 74
- 2016, Październik17 - 81
- 2016, Wrzesień26 - 110
- 2016, Sierpień27 - 197
- 2016, Lipiec28 - 129
- 2016, Czerwiec25 - 79
- 2016, Maj29 - 82
- 2016, Kwiecień25 - 40
- 2016, Marzec20 - 50
- 2016, Luty20 - 66
- 2016, Styczeń16 - 52
- 2015, Grudzień22 - 189
- 2015, Listopad18 - 60
- 2015, Październik21 - 52
- 2015, Wrzesień27 - 38
- 2015, Sierpień26 - 37
- 2015, Lipiec29 - 42
- 2015, Czerwiec27 - 77
- 2015, Maj27 - 78
- 2015, Kwiecień25 - 74
- 2015, Marzec21 - 80
- 2015, Luty20 - 81
- 2015, Styczeń5 - 28
- 2014, Grudzień16 - 60
- 2014, Listopad27 - 37
- 2014, Październik28 - 113
- 2014, Wrzesień28 - 84
- 2014, Sierpień28 - 58
- 2014, Lipiec28 - 83
- 2014, Czerwiec26 - 106
- 2014, Maj25 - 88
- 2014, Kwiecień24 - 75
- 2014, Marzec18 - 133
- 2014, Luty17 - 142
- 2014, Styczeń13 - 68
- 2013, Grudzień21 - 115
- 2013, Listopad23 - 102
- 2013, Październik22 - 64
- 2013, Wrzesień28 - 108
- 2013, Sierpień18 - 66
- 2013, Lipiec30 - 95
- 2013, Czerwiec30 - 79
- 2013, Maj30 - 55
- 2013, Kwiecień29 - 81
- 2013, Marzec16 - 39
- 2013, Luty19 - 62
- 2013, Styczeń9 - 18
- 2012, Grudzień22 - 62
- 2012, Listopad22 - 19
- 2012, Październik20 - 8
- 2012, Wrzesień25 - 6
- 2012, Sierpień2 - 3
- 2012, Lipiec14 - 4
- 2012, Czerwiec26 - 14
- 2012, Maj23 - 24
- 2012, Kwiecień26 - 23
- 2012, Marzec27 - 20
- 2012, Luty21 - 35
- 2012, Styczeń23 - 59
Wpisy archiwalne w kategorii
5. Nieśpiesznie z M.:)
Dystans całkowity: | 13551.27 km (w terenie 1184.91 km; 8.74%) |
Czas w ruchu: | 662:45 |
Średnia prędkość: | 20.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.62 km/h |
Suma podjazdów: | 23290 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 125 (69 %) |
Suma kalorii: | 141356 kcal |
Liczba aktywności: | 263 |
Średnio na aktywność: | 51.53 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
- DST 68.60km
- Teren 9.49km
- Czas 03:15
- VAVG 21.11km/h
- VMAX 51.77km/h
- Kalorie 2867kcal
- Podjazdy 716m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Zielone Płuca Jaćwingów - dz.6: przez Suwalskie Pagóry w wichurze i ulewach do Litwinów
Czwartek, 2 maja 2019 · dodano: 02.05.2019 | Komentarze 5
Trasa: Stara Pawłówka - Suwalski Park Krajobrazowy - Wiżajny/Trójstyk PL/LIT/RU - Rutka-Tartak - Szypliszki - Puńsk.Relive w dwóch częściach:
1. https://www.relive.cc/view/e1312004476
2. https://www.relive.cc/view/e1312165605
Nowe gminy: Jeleniewo, Wiżajny, Rutka-Tartak, Szypliszki, Puńsk.
Ekstremalna pogoda: bardzo zimno, wichura z SW oraz niezliczone deszczowe szkwały po drodze.
RELACJA:
Od rana mżyło i wiało zimnem - ale w końcu Suwalszczyzna to nasz biegun zimna - a to zobowiązuje! ;) Po porannej kawce z naszą panią gospodynią (ciekawa postać - przez wiele lat służbowo pływała promami i zwiedzała przy okazji świat, teraz - jak mówi - świat ją odwiedza, bo ma gości nawet z Nowej Zelandii) pożegnaliśmy nasz kurnik i ruszyliśmy zwiedzać Suwalski Park Krajobrazowy tradycyjnie już okropnymi, szutrowymi drogami. Pierwszym przystankiem był Turtul - miejsce po najstarszym w okolicy Suwałk młynie, dziś siedziba parku, punkt informacji i niewielka izba muzealna. Zmarznięci, szybko przeszliśmy się tutejszą ścieżką edukacyjną przez rozlewiska Czarnej Hańczy (tu - bystry potok), nad dawnym stawem młyńskim; wdrapaliśmy się też na punkt widokowy gdzie wiało niemiłosiernie, po czym wypiliśmy kawę z automatu i ruszyliśmy rowerowo szutrami do pobliskich Wodziłk - osady staroobrzędowców, gdzie oprócz kilku rozwalających się chałup i niewielkiej cerkiewki nie ma (poza pięknym, pagórkowatym krajobrazem) dosłownie nic.
Za Wodziłkami żwirową drogą, tak stromą, że trzykrotnie musiałem wprowadzać rower dobiliśmy w siekącym deszczu do asfaltu. Dalsza droga prowadziła pagórkami i już bardziej z wiatrem nad Jezioro Hańcza do miejscu po dworze - Starej Hańczy. Kolejne pełne uroku miejsce, na jeziorze fale, wokół stary, zdziczały park z zabytkowymi alejami i ruinami zabudowań. Miejsce historyczne, gdzie podczas Powstania Listopadowego rozegrała się bitwa z Moskalami, a dziedzic-powstaniec uciekł ponoć tajemnym korytarzem, by potem jednak wrócić i wiernie służyć carowi po to, by ten mu zwrócił dwór, co nigdy nie nastąpiło. Piękny dworek został zniszczony po wojnie - podobno miejscowa milicja pędziła w nim bimber i coś tam wybuchło, a resztę strawił pożar. Ot - prawdziwa kraina legend i opowieści nietypowej treści :)
Ze Starej Hańczy m.in. przez wieś o nazwie Kłajpeda dojechaliśmy wreszcze przeważnie z silnym wiatrem i chwilowo bez deszczu do Wiżajn. Ponieważ M. była już zmordowana, a kwaterę mieliśmy w Puńsku, więc plan był taki, aby odsapnęła godzinkę w miejscowej knajpie, a ja w tym czasie skoczyłbym na kolejny na wyprawie trójstyk granic - tym razem współczesny, polsko-litewsko-rosyjski. Niestety, w Wiżajnach jedyna knajpa zamknięta na głucho - w końcu M. ulokowała się w pustej (ale otwartej) sali bankietowej w miejscowej agroturystyce, a ja pojechałem cierpieć pod wiatr na trójstyk - i migiem wróciłem z wichurą. Sam trójstyk ładny, ale jeśli ktoś średnio sobie ceni takie atrakcje - to mało ciekawy. Tyle, że można sobie popatrzeć na 3 kraje na raz i porównać zasieki unijne z postsowieckimi :) Oczywiście - wszystko pod okiem czujnych kamer!
Ledwo wyjechaliśmy z Wiżajn i wdrapaliśmy się na najwyższe wzniesienia Pojezierza Suwalskiego (Góra o leweracyjnej nazwie - Rowelska!) - zaczęło niemiłosiernie lać. I tak było przez kolejne 2 godziny jazdy z tylno-bocznym wiatrem - zimno, wichura, deszcz i nic nie widać. A szkoda, bo po drodze były zapewne piękne widoki, a i ciekawych miejsc do obejrzenia sporo :( W końcu przez Szypliszki (gdzie trafiliśmy na sklep, w którym oprócz zakupów głównie ogrzewaliśmy się przy dmuchawach do rąk w WC dobrych kilkanaście minut), totalnie zgnojeni doczłapliśmy do Puńska, gdzie nastąpiło na bardzo miłej kwaterze w starym drewnianym domku u Pani Honorki Wielkie Suszenie nr 2.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 93.31km
- Teren 28.49km
- Czas 04:28
- VAVG 20.89km/h
- VMAX 42.05km/h
- Kalorie 3988kcal
- Podjazdy 847m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Zielone Płuca Jaćwingów - dz.5: przez mazurskie ostatki i szutry Puszczy Rominckiej do Mostów w Stańczykach i na Suwalszczyznę
Środa, 1 maja 2019 · dodano: 01.05.2019 | Komentarze 11
Trasa: Republika Ściborska - Banie Mazurskie - Gołdap - Stańczyki - Stara Pawłówka.Relive do Gołdapi: https://www.relive.cc/view/e1311171933
Relive od Gołdapi - też już jest:
https://www.relive.cc/view/e1311528391
Trasa została podzielona ze względu na oszczędność baterii w zegarku - z powodu konieczności dłuższego postoju w Gołdapi.
Nowe gminy: Gołdap, Dubeninki, Przerośl.
Wiatr początkowo przednio-boczny z N, potem tylny z W, umiarkowany.
1/3 trasy - szutrówki.
RELACJA:
Po pożegnaniu gospodarzy, pogodnym porankiem wróciliśmy na Banie i stąd, mając już dość okropnych lokalnych dróg pojechaliśmy główniejszą na Gołdap. Po drodze napotkaliśmy ponownie Szlak Green Velo idący mniej więcej równolegle do szosy, ale widząc, że jest to szutrówa idąca nasypem dawnej kolejki tylko machnęliśmy rowerową rękawiczką na taką propozycję - niech inni się męczą, jak lubią.
Aż niemal do Gołdapi było mniej lub bardziej stromo pod górę, a że wiatr raczył się zrobić przednio-boczny (z N), więc jechało się bardzo słabiutko. Dopiero przed Gołdapią zjazd - cóż z tego, skoro zaraz zaczęła się kostkowa dedeerówa? W mieście zjedliśmy ogromny obiad - i dopiero po blisko dwóch godzinach ruszyliśmy - tym razem na wschód, więc już bardziej z wiatrem - do Puszczy Rominckiej. Szybko odbiliśmy w szutrówy (już wcześniej planowane) - i lepszymi lub gorszymi ich wersjami przez ponad 20 km-ów pokonaliśmy całą puszczę - aż niemal do Żytkiejm. Czasem jechaliśmy tuż przy samej granicy, to znów zagłębialiśmy się w liczne tu rezerwaty, po drodze była jeszcze malutka wioska z charakterystycznymi, ulepionymi z gliny słupkami z drewnianymi daszkami - domkami dla owadów. Odnaleźliśmy też w środku lasu kamień cesarza Wilhelma II, który przyjeżdżał tu na polowania - zresztą sporo leśnych dróg to zdziczałe ozdobne aleje; widać, że kiedyś o ten las dbano "odgórnie".
Po wyjechaniu na asfalt dojechaliśmy do prawdziwej górskiej serpentyny, potem był na szczęście otwarty sklep - czas był najwyższy, bo od Gołdapi jechaliśmy praktycznie o suchym pysku, a słońce dogrzewało. Po odpoczynku skręciliśmy w piękną i strasznie trzęsącą aleję szwedzkich jarzębów do słynnych mostów-wiaduktów w Stańczykach. A tam mały Disneyland - parking, żarcie, sporo ludzi i płatne wejście. Trochę obawiałem się w zaistniałej sytuacji zostawiać rowery (a zwłaszcza bagaże) samopas, więc zwiedziliśmy obiekt na zmianę - i zeszło nam na to nieco czasu. A miejsce warte swej sławy - robi potężne wrażenie.
Ze Stańczyków fajną asfaltową rowerówką, a potem znów dziurawą drogą dojechaliśmy znów w Podlaskie - do Przerośli. Mimo wszystko w Podlaskiem drogi wydają się być ciut lepsze niż w okropnym pod tym względem Warmińsko-Mazurskim - przynajmniej tam, gdzieśmy zawitali. Tymczasem zrobiło się strasznie zimno, pochmurzyło się - i już całkiem wypluci po blisko 100 kilometrach dotarliśmy na naszą kolejną kwaterę - na koniec, na polnej drodze prowadzącej do gospodarstwa próbowali mnie niemal rozjechać dwaj rozochoceni (i rozpędzeni) motocykliści... Ponieważ droga kończyła się przy gospodarstwie, więc tak, czy inaczej wyjaśniliśmy sporną kwestię bezpośrednio ;)
A w gospodarstwie, które prowadzi przesympatyczna (i prze-gadatliwa) "starsza pani w średnim wieku" powitały nas dwa przymilne pieski - i okazało się, że tym razem śpimy za stówę w... kurniku. Dawnym kurniku rzecz jasna, przerobionym na przytulny pokoik obok stodoły. Mycie na zewnątrz w dobudówkach. W sumie jak na standard dość drogo, ale co tam - liczy się klimat: środek pola, wygwizdów straszny, a pod prysznicem - szerszenie. Ale za to pani gospodyni zaprosiła nas na rano na kawkę - co też uskuteczniliśmy, ale to już historia z dnia następnego.
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 63.00km
- Teren 8.80km
- Czas 03:01
- VAVG 20.88km/h
- VMAX 51.62km/h
- Kalorie 2671kcal
- Podjazdy 473m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Zielone Płuca Jaćwingów - dz.4: przez Mazury Garbate po wertepach do piramidy, Indian i psów zaprzęgowych
Wtorek, 30 kwietnia 2019 · dodano: 01.05.2019 | Komentarze 16
Trasa: Cybulki koło Wydmin - Kruklanki - Banie Mazurskie - Rapa - Republika ŚciborskaRelive: https://www.relive.cc/view/e1311175608
Umiarkowany, chwilami silny wiatr z NE (boczny) do N (przedni).
Nowe gminy: Kruklanki, Pozezdrze, Banie Mazurskie.
Jubileuszowo: 2000 km-ów w 2019 roku oraz 110 000 km-ów przebiegu Meridy :)
RELACJA:
Kolejny piękny dzień - pogoda wymarzona do jazdy, ale wyjechaliśmy niespiesznie, bo najpierw jeszcze pozwiedzaliśmy zagrodę Barniego - są ule, są kury i jest przesympatyczna wilczyca Sonia :)
Pożegnawszy rodzinkę (pewnie kiedyś znów tam zawiatamy, by porównać postępy w pracach remontowo-budowlanych) skierowaliśmy się najpierw nad polecane przez naszych gospodarzy pobliskie jeziorko - trochę ciężki dojazd częściowo chaszczami, ale się udało.
W pobliskich Wydminach coś się porobiło komórce M. (biały ekran) - a że nawet na urlopie musi być non-stop pod telefonem, więc zonk - ostatecznie w pobliskiej wsi pomógł nam pan w warsztacie, który po różnych kombinacjach po prostu zadzwonił do kolegi z serwisu - i już po chwili telefon działał :)
Dalej było już tylko coraz przepiękniej - pagórkowate i kręte aleje z (póki co) dobrymi asfaltami, zerowy ruch, wszędzie słonecznie i zielono. Rowerowy raj :) Przed Kruklankami wyzerował się po raz 11 licznik Mery - 110 000 przebiegu! Kawałeczek dalej skręciliśmy do ruin ogromnego wiaduktu kolejowego wysadzonego już po wojnie przez miejscowych. Cichy i urokliwy zakątek, a korzystając z chwili postoju posprzątałem śmieci do kontenera - i zrobiło się już całkiem sympatycznie.
W Kruklankach zjedliśmy lody - i dalej już coraz gorszymi drogami pojechaliśmy w kierunku Bani Mazurskich. Można rzec - dosłownie i w przenośni - Droga do Bani ;) Po drodze zerknąłem na zatoczkę Jeziora Gołdopiwo, gdzie niegdyś spędzałem dwutygodniowe wczasy z rodzicami. Stare dzieje.
W Drodze do Bani był jeszcze mały wojenny cmentarzyk z I wojny światowej z grobami rosyjskich żołnierzy (zapewne z Operacji Mazurskiej). W Baniach szybkie zakupy - i kolejnymi kostropatymi asfaltami przez niezwykły, jakby wyjęty z opowieści o kanadyjskich traperach świerkowy, podmokły las do wyjątkowego miejsca - piramidy-grobowca w Rapie. Sama kaplica (bo tym w rzeczywistości jest piramida) co prawda zamknięta, ale przez okienka bez szyb można zajrzeć do środka - stoi tam kilka trumien.. czy pustych, czy też nie - tego nie wiem.
Za Rapą za chwilę skończył się jakikolwiek asfalt, a zaczęła się okropna, raz żwirowa, a raz brukowa, wyjątkowo malownicza droga przez wzgórza prowadząca do celu naszej przejażdżki tego dnia - czyli do Ściborek. Ma tu swoje gospodarstwo Biegnący Wilk - nietuzinkowa, a przy tym bardzo bezpośrednia i sympatyczna postać z pogranicza świata instruktorów harcerskich, survivalowców oraz miłośników Dalekiej Północy. Wraz z rodziną - żoną i trójką synów zgromadził w starej stodole sporo eksponatów indiańskich, eskimoskich, a nawet współczesnych, pochodzących z naszej stacji badawczej na Antarktydzie, stworzył także izbę muzealną poświęconą postaci Marii Rodziewiczówny - autorce "Lata Leśnych Ludzi". Na co dzień, oprócz organizowania obozów przygodowych dla młodzieży zajmuje się m.in. wyścigami psich zaprzęgów - już po drodze do Rapy widzieliśmy adekwatne znaki drogowe, a po dotarciu na miejsce powitały nas... 52 psy różnych ras zaprzęgowych! Oraz kundelek Rysio ;) Niezwykły widok.
Nasz gospodarz dał nam do wyboru zakwaterowanie w jednej z czterech drewnianych chat, które pieczołowicie odtwarza własnym sumptem wg dawnych wzorów - mamy tu zatem dwie zupełnie różne chaty traperów, replikę z częściowo autentycznego budulca dawnej chaty studenckiej z pobliskiej Puszczy Boreckiej oraz zrobioną za 2000 zł chatę z różnych drewnianych odpadów wg wzoru chat skautowskich sprzed 100 lat. Wszystko nad stawem w malowniczym zagajniku, po którym sobie łażą samopas konie. Inny świat! Chaty oczywiście bez prądu, a woda ze studni z bodaj XVII wieku w miejscu, gdzie kiedyś stało drugie gospodarstwo. Do tego kolejna chata z muzeum rodzinnym w organizacji (wkrótce otwarcie) oraz drewniana łaźnia.
Tego wieczoru obejrzeliśmy jeszcze indiańsko-eskimosko-trapersko-rodziewiczównowskie ekspozycje i po napaleniu w piecu poszliśmy spać czując się niemal jak Zdobywcy Najdalszej Północy, co w kontekście geograficznego położenia Ściborek na mapie Polski oraz działającego tu już rosyjskiego roamingu miało nawet jakiś tam sens ;)
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 67.07km
- Teren 15.66km
- Czas 03:11
- VAVG 21.07km/h
- VMAX 42.70km/h
- Kalorie 2863kcal
- Podjazdy 419m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Zielone Płuca Jaćwingów - dz. 3: Przez piachy i wietrzne pagórki na Mazury do Barniego
Poniedziałek, 29 kwietnia 2019 · dodano: 29.04.2019 | Komentarze 10
Trasa: Szymany koło Grajewa - Grajewo - Ełk - Cybulki.Relive (bez ostatnich kilku km-ów z powodu wyczerpania się baterii w zegarku): tutaj.
Nowe gminy: Grajewo-miasto, Rajgród, Prostki, Ełk-wieś, Ełk-miasto, Stare Juchy, Wydminy.
Silny, boczny lub tylno-boczny wiatr NNE.
RELACJA:
Poranek wstał przepiękny, choć wietrzny - wiatr zaś przegnał wszelkie chmury i zaczęło przypiekać. Początkowo skierowaliśmy koła do Grajewa - celem było Muzeum Mleka, które niedawno dostało Certyfikat Polskiej Organizacji Turystycznej na najlepszy produkt turystyczny. Słusznie! Przesympatyczne panie przewodniczki oraz z pomysłem zrobiona (zarówno pod kątem małych, jak i dużych turystów) multimedialna wystawa pokazuje dzieje hodowli krów, wykorzystania mleka oraz w zabawny sposób udostępnia różne krowio-mleczne ciekawostki. Można zatem wydoić sztuczną krowę, obejrzeć typowy mleczny bar mleczny z PRL-u, gdzie lecą fragmenty filmów fabularnych z motywami barowymi (w tym słynna scena z "Misia" z przykręcanymi miskami i sztućcami na łańcuchu), dla najmłodszych i nieco starszych - piosenki o krowach i filmy promocyjne w sali kinowej, a dla tych z naukowym zacięciem - laboratorium zakładów mleczarskich. Całoć kończy quiz wiedzy o mleku i krowach - i tylko było mi smutno, że dieta nie pozwoliła mi zwieńczyć całości jakąś mleczną konsumpcją. Na szczęście panie przewodniczki były tak miłe, że nas zaprosiły do biura(!) i poczęstowały kawą (no dobrze, dolałem symbolicznie kroplę mleka;)
Pokrzepieni ruszyliśmy w dalszą drogę - M. chciała koniecznie ominąć dalszą główną trasę na Ełk - więc "jak-się-dało" - najpierw na Augustów, kostkową, potem asfaltową dedeerówą wylotową z miasta, potem kostropatymi szutrami nad malowniecze Jezioro Toczyłowo - wreszcie - lasami i też przeważnie bez asfaltu do Prostek. W międzyczasie w lesie, nim mnie M. dogoniła odbiłem w boczną leśną przecinkę - w ten sposób zahaczyłem o dodatkową gminę, czyli Rajgród ;)
W Prostkach wjechaliśmy nie tylko w nową gminę (czyli właśnie Prostki), ale też i nowe województwo (warmińsko-mazurskie) - moje ostatnie, w którym nie byłem jeszcze rowerowo. Tu też odnaleźliśmy w lesie kolejną atrakcję - dawny trójstyk Mazowsza, Litwy i Prus Wschodnich - miejsce oznaczone jest częściowo zrekonstruowanym słupem-obeliskiem sprzed blisko 500 lat!
Z Prostek początkowo bocznymi asfaltami (po drodze dwa poniemieckie bunkry, niestety - zaśmiecone), a potem szutrowymi leśnymi drogami - i znów bocznymi asfaltami dociągnęliśmy do Ełku ("Miasto na dwie litery? UĆ. A nie tylko, bo jeszcze ŁK!";) A Ełk ładniutki - piękna promenada, ciągnąca się kilka kilometrów nad jeziorem miejscami przywodzi na myśl wybrzeża Chorwacji - i tylko dlaczego dedeerówa z ozdobnej, potwornie trzęsącej kostki? :/
Pozachwycawszy się bardziej, lub mniej (dedeerówa plus wyjątkowo nieciekawa ruina zamku, który wygląda jak kawałek dawnego PGR-u) i zrobiwszy zakupy w Biedrze - ruszyliśmy dalej coraz bardziej lokalnymi, wyjątkowo malowniczymi i już solidnie pagórkowatymi drogami mazurskimi. Celem była zagroda mojego kuzyna - Barniego, u którego jeszcze nie miałem okazji gościć. Barni ma dom z 1907 roku, który kilka lat temu w stanie kompletnej ruiny (stały właściwie już tylko ściany) kupił i wraz z żoną doprowadził do świetności. Obecnie remontują dwie równie stare, kamienno-ceglane stodoły. Z czasem otworzą agro-pensjonat.
Może dla zagraniczniaków nazwą się "Barnie's Barns"? ;) Muszę im to zaproponować :D
Dojechaliśmy zmęczeni pagórkami i wiatrem (chwilami, ze względu na kręte drogi bardzo przeszkadzającym) przed wieczorem - a tu powitalny grill! Tu już nie wytrzymałem - i po tygodniowym poście nażarłem się tak, że... nic mi nie zaszkodziło! Hurra! :D
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 79.44km
- Teren 1.83km
- Czas 03:29
- VAVG 22.81km/h
- VMAX 35.35km/h
- Kalorie 3394kcal
- Podjazdy 315m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Zielone Płuca Jaćwingów - dz. 2: Przez bagna do twierdzy i dalej ulewnie
Niedziela, 28 kwietnia 2019 · dodano: 28.04.2019 | Komentarze 11
Trasa: Tykocin-Osowiec-Szymany koło Grajewa.Relivu nie będzie, bo musiały by być 4 rowerowe z dwoma pieszymi przerywnikami bagienno-fortecznymi. W każdym razie zdjęć: 94
Nowe gminy: Trzcianne, Goniądz, Radziłów, Grajewo-wieś.
Słaby, przeważnie przedni lub przednio-boczny wiatr z NW.
RELACJA:
Ranek wstał zachmurzony, ale wiało znacznie słabiej. Pierwszym naszym celem (również ze względu na konieczność przedostania się mostem na północną stronę Narwi) był ponownie Tykocin - oraz tutejsze muzeum i sąsiadująca z nim synagoga. Oba obiekty (a zwłaszcza synagoga) warte zwiedzenia. Potem jeszcze posiedzieliśmy w pobliskiej knajpce żydowskiej - ja nadal przy niczym, a M. - przy kuglu, choć zupełnie innym niż słynne u nas kugle przedborskie. Wreszcie zrobiło się strasznie późno,więc ruszyliśmy dalej w trasę - znów koło zamku, a potem odbiliśmy w bardzo lokalną (miejscami szutrową lub dziurawą) drogę, która malowniczym skrajem doliny Narwi doprowadziła nas do Carskiej Drogi i Biebrzańskiego Parku Narodowego. Tu z kolei miło się rozczarowaliśmy nawierzchnią - na przestrzeni blisko 40 km-ów świeżutki asfalt z w sumie niewielkim ruchem aut prowadzący niemal wyłącznie przez lasy i bagna groblą. Taka jazda to czysta poezja, zwłaszcza, że w zadrzewionym terenie wiatr specjalnie nie utrudniał zadania. Po drodze - kilka przystanków szlaku Green Velo ze stojakami i wiatami, a nawet kiblem malowanym w łosie :) Zresztą motyw łosia przewijał się na znakach drogowych co chwila - na koniec zaś podziękowano nam za "ŁOŚtrożną Jazdę" :)
Po drodze trzykrotnie zrobiliśmy krótsze, lub dłuższe przystanki, a to aby przespacerować się kładką w głąb bagna (gdzie obserwowaliśmy nieznanego nam ptaka, który fruwając nad mokradłem i nurkując w locie zapewne po jakieś kalorie wydawał wibrująco-brzęczące dźwięki niczym wielki, zepsuty widliszek:), a to by wleźć na wieżę widokową, a to wreszcie, by przejść kilka kilometrów po lesie, gdzie znajdują się ruiny jednego z fortów Twierdzy Osowiec.
W końcu dojechaliśmy do samego Osowca z nadzieją, że może uda się zwiedzić główną część twierdzy. Tymczasem całkiem się pochmurzyło i zaczęło coraz silniej kropić - a tu twierdza, leżąca na terenie jednostki wojskowej - zamknięta. Owszem, można zwiedzać - ale tylko w tygodniu, tylko rano i tylko z przewodnikiem wcześniej umówionym. No bez sensu.
W Osowcu zagubiła się M., która na krzyżówce, na której stałem i czekałem na nią w strugach ulewy mnie nie zauważyła (a ja jej, bo grzebałem coś przy rowerze) i pojechała główną drogą na Grajewo, choć chciałem kawałek pociągnąć jeszcze bocznymi, by zerknąć (i się pewnie schować przed deszczem) w tzw. fortach zarzecznych, za Biebrzą - tak, czy siak, po kwadransie zorientowałem się dzięki telefonowi, że muszę ją gonić - a tymczasem zrobiła się wręcz ściana deszczu. Tak przebyłem mosty na Biebrzy - a w butach zaczęło już solidnie chlupać. Po drodze jeszcze na sekund pięć skręciłem w lokalną szosę w lewo - w ten sposób zaliczyłem na kilkudziesięciu metrach gminę Radziłów ;)
Po dogonieniu M. już bez żadnych niepotrzebnych komplikacji, choć w nadal popadującym chwilami dżdżu dociągnęliśmy do Szyman koło Grajewa na naszą kwaterę, gdzie powitał nas sympatyczny pan gospodarz i równie sympatyczny kot - i zaczęliśmy trwające do rana wielkie suszenie.
I nadal byliśmy mimo kilometrów, ulewy i mojego niemal kompletnego niejedzenia któryś dzień (piąty?) z rzędu - żywi i cali.
Czyli: Sukces! ;)
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 20.89km
- Teren 0.25km
- Czas 01:02
- VAVG 20.22km/h
- VMAX 30.24km/h
- Kalorie 878kcal
- Podjazdy 94m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Zielone Płuca Jaćwingów - dz. 1: Przez trudy do bocianów
Sobota, 27 kwietnia 2019 · dodano: 27.04.2019 | Komentarze 12
Trasa: Uć - (PKP) - Knyszyn stacja - TykocinRelive (od Knyszyna): https://www.relive.cc/view/e1308992027
Nowa gmina: Tykocin.
Silny, przedni wiatr z SW.
RELACJA:
Losy tegorocznej, pierwszej od blisko czterech lat sakwowej wyprawki ważyły się do ostatniej chwili - decyzja zapadła w piątek wieczór, a niebagatelną rolę w jej podjęciu odegrała kwestia ewentualnej konieczności zwrotu biletów kolejowych - z finansową stratą. Trudno się mówi - ledwo żywi i na antybiotykach - ale jedziemy!!!
No i pojechali - w sobotę rano. Najpierw pekapem do Wawy - po drodze, zamiast drzemać i regenować siły latałem co dwie minuty do roweru, który można było ustawić tylko w miejscu, gdzie automatyczne drzwi co chwila go przesuwały na środek przejścia, co oczywiście każdej kursującej w te i nazad osobie po wagonie przeszkadzało - i w sumie nic dziwnego. Tak minęło pierwsze 1,5h. Na Centralnym godzina na przesiadkę - i dalej pociągiem do Białegostoku. Tu nomen-omen z kolei okazało się, że jest cały wagon dla rowerów! - ponoć (jak później się dowiedzieliśmy) - jeden z pięciu w całej Polsce. Czyli przypadł na jakieś 7,57 miliona mieszkańców. Też git ;)
Rowerów jechało w nim ze czterdzieści (choć na hakach może połowa tego się mieści) - a my w jednym z sąsiednich przedziałów - z samymi rowerzystami. Miło pogadaliśmy sobie zwłaszcza z dwoma sakwiarzami z Sądeckiego - oni uderzali na południe, w planach mieli się trzymać Green Velo i dojechać nim jak tylko zdążą gdzieś w pobliże swych stron - w kontekście Green Failo (oraz ogólnie) - powodzenia! ;)
W Białymstoku większość rowerzystów, w tym i my wytoczyliśmy się - mieliśmy jeszcze za 2h pociąg do Knyszyna, czyli początku naszej trasy, więc w obliczu niespodziewanego paskudnego upału zaszyliśmy się w klimatyzowanym barze mlecznym, gdzie smętnie tkwiłem nad dwoma dietetycznymi (jeśli tak to można ująć) zeppelinami bez okrasy, dumając, czy będę po nich latał i czy zakończy się taki lot katastrofą... ;) Na szczęście nic takiego nie nastąpiło :)
Po dojechaniu do Knyszyna (skąd kilka lat temu startowaliśmy rowerowo również na wiosnę, tylko w przeciwnym kierunku), ruszyliśmy tym razem na początek na SW, mając silny wiatr prosto w pysk - mimo osłabienia dotelepaliśmy do celu, czyli Tykocina stosunkowo szybko oglądając na wjeździe pięknie odszorowany z wiekowej patyny zamek-restaurację, potem most na Narwi - i tykociński rynek z niewspółmiernie wielkim w stosunku do reszty miasteczka barokowym kościoliskiem. W sumie - sympatyczne, senne miasteczko, gdyby nie równie klimatyczne, co nie nadające się do jakiejkolwiek jazdy rowerowej potworne, wiekowe bruki w centrum. Odradzam więc Tykocin dwukołowo, choć gorąco polecam w jakikolwiek inny sposób.
Na koniec sobotniej wizyty w miasteczku podjechaliśmy pod zamkniętą synagogę i na resztki kirkutu, a potem już na naszą kwaterę tuż za miasteczkiem, vis-a-vis Europejskiej Wioski Bocianiej. Szybko zostawiliśmy graty - i już spacerowo przeszliśmy się zwiedzić gospodarstwo (a właściwie cały kompleks zagród), gdzie gnieździ się wokół starego dworku aż 34 par bocianich! Są dosłownie wszędzie, choć akurat na wejściu powitał nas mega-psijazny Berneńczyk :) Są tu także wieże widokowe, by móc obserwować bociany - ale też i konie na wybiegach. Całości dopełnia bociania izba muzealna i mili gospodarze, którzy chętnie opowiedzą o wszystkim. Warto więc tu zajrzeć, choć obiekt (a może właśnie dlatego) mocno rozklekotany! ;)
I tak się skończył pierwszy dzień wyprawki - zrobiło się ponadto zimno i pochmurno, co (również w kontekście prognoz) źle wróżyło dniu następnego.
Ale najważniejsze - jakoś przeżyliśmy! ;D
Kategoria 4. Dzień to za mało!, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 9.58km
- Teren 1.93km
- Czas 00:28
- VAVG 20.53km/h
- VMAX 32.72km/h
- Kalorie 405kcal
- Podjazdy 68m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Uć z rozbiciem
Piątek, 26 kwietnia 2019 · dodano: 26.04.2019 | Komentarze 4
Po kilku dniach choroby tak paskudnej, że już nawet nie chce mi się o niej myśleć, a co dopiero pisać, będąc na antybiotyku i ze stanem podgorączkowym, trzeba było się wreszcie zwlec i sprawdzić, czy planowanie na jutro wyjazdu rowerowego na tydzień ma w ogóle jakiś sens.Wraz z równie niezdrową M., która ponadto niemal w tym roku jeszcze nie jeździła na rowerze, na początek podjechaliśmy do najbliższego sklepu rowerowego kupić kilka brakujących M. drobiazgów (dzwonek, tylną lampkę i baterię do licznika). A potem walcząc ze słabością dowlekliśmy się nad Arturówkowe Stawy, objechaliśmy je dookoła (wszędzie już sporo ludu - w tym wariatów rowerowych - widać, że to początek tzw. sezonu, weekendu etc.), posiedzieliśmy kwadrans - i wróciliśmy ciut inną trasą.
Wrażenia: gorąco, dość silny wiatr z S - i w ogóle bywało lepiej. Aaa - bym zapomniał: kolano nadal się odzywa - mówi "kłuju".
Nic, tylko pakować się na wyprawkę! :/
Kategoria 1. Only Uć, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 19.03km
- Teren 0.36km
- Czas 00:51
- VAVG 22.39km/h
- VMAX 40.20km/h
- Temperatura 21.0°C
- Kalorie 826kcal
- Podjazdy 106m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Uć kulawa
Środa, 17 kwietnia 2019 · dodano: 17.04.2019 | Komentarze 10
Rano zwyczajnie do p., a po południu najpierw do Decathlonu przy DżejPiTu, gdzie spotkanie z M. i odbiór jej roweru z przeglądu pozimowego - i dalej już wspólnie nieco na okrętkę, by ominąć najgorsze korki i światła w centrum. Na skrzyżowaniu DżejPiTu i bpa Band. przykry widok - przy przejeździe dla rowerów auto z rozbitą szybą, rower, rowerzystka (na oko mniej więcej cała) i karetka - pewnie znów jakiś cymbał stwierdził, że jak ma zieloną strzałkę, to już nic go więcej nie powinno obchodzić :/A ja niestety cały dzień z bolącym lewym kolanem - każdy nacisk na pedał to wielka nieprzyjemność. Pewnie sobie nadwerężyłem, gdy mi ośka trzasnęła. Kolano niby nie spuchło, ale smarowanie Voltarenem Max nic nie daje i coś w nim w środku (kolanie, nie Voltarenie) przeskakuje. Wcześniej trzaskało przy rozprostowywaniu, podobnie jak drugie - a teraz przestało: zły znak! ;)
Nic to - był kiedyś taki serial o koniu Karino - ponieważ było to strasznie dawno temu, to nic z niego nie pamiętam, poza słynną, dramatycznie wykrzykiwaną przez jakąś panią co na nim jeździła frazą: "Koń kuleje! Koń kuleje!". Oraz muzyczką z czołówki (pam pa-pam pam, pam pa-pam pam - paaa).
Kategoria 1. Only Uć, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 10.47km
- Teren 0.26km
- Czas 00:29
- VAVG 21.66km/h
- VMAX 32.22km/h
- Kalorie 458kcal
- Podjazdy 37m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Uć z ukręconym suportem
Poniedziałek, 15 kwietnia 2019 · dodano: 15.04.2019 | Komentarze 7
Ciąg dalszy pecha: Rano cisza przed burzą, czyli zwykła trasa do p.Po południu, częściowo w towarzystwie M. do serwisu na przegląd jej roweru - po czym jeszcze chwila oglądania sakw w Auchanie. Następnie M. rozpoczęła powrót autobusem, ja rowerem - i po kilku minutach, gdy ruszałem na światłach - CHRUP - i poszedł suport. Dokładnie to złamał się wewnątrz!
Ponieważ od tego momentu każdy pedał kręcił się inaczej, nie pozostało nic innego, jak podejść do najbliższego serwisu. Tam jednak stwierdzili, że najszybciej mi to zrobią w dwa dni, co mnie zupełnie nie usatysfakcjonowało. Zadzwoniłem więc do mojego pana serwisanta - i trochę piechotą, a trochę autobusem dotarłem do niego - będzie mnie ta przyjemność kosztować 7 dych, choć ma być gotowe na jutro. Ech :(
A potem już tylko powrót tramwajem do domu.
Szczęście w nieszczęściu, że wydarzyło się to dziś, a nie np. w Piątek, albo wczoraj - dopiero miałbym się wtedy z niepyszna!
A rower M. też pewnie jutro już będzie wyserwisowany wiosennie - ciekawe, jak się miewa jego suporcik? ;P
Kategoria 1. Only Uć, 5. Nieśpiesznie z M.:)
- DST 48.58km
- Teren 0.02km
- Czas 01:56
- VAVG 25.13km/h
- VMAX 41.51km/h
- Kalorie 2173kcal
- Podjazdy 321m
- Sprzęt MERIDA KALAHARI 500
- Aktywność Jazda na rowerze
Alusiowy Las
Niedziela, 24 marca 2019 · dodano: 24.03.2019 | Komentarze 7
Jeśli Alusiowy Las - to rzecz jasna z M., która niniejszym rozpoczęła wiosenny sezon rowerowy całkiem przyzwoitym kilometrażem :)Pojechaliśmy i wróciliśmy nieco innymi opcjami niż zazwyczaj - trochę przez nieprzyjemny wiatr z NW w jedną stronę (halsowanko plus omijanie przy okazji paskudnej kostkowej dedeerówy), a trochę w związku z tym, że w drodze powrotnej zaczęło być już całkiem ciemno i nie wbijaliśmy się w okolice Arturówkowych Stawów, a co za tym idzie - teren. Ceną był przejazd chyba najstraszliwszą z dedeerów uckich, pełną krawężników w poprzek i nierówności, rzecz "jasna" - z fazowanej kostki. Omijam ją zawsze szerokim (do 2 km-ów naddatku) łukiem, jak tylko mogę, ale dziś niestety nie mogłem :/
Dociekliwi czytelnicy zapewne też dostrzegą w wykresach prędkości z powyższych linków moje tempo jazdy (Mery po serwisie chodzi jak marzenie - oby jak najdłużej!) oraz odpoczynki w oczekiwaniu na jadącą swoim tempem M. ;)
A pomiędzy obiema jazdami był jeszcze psacer z Tobikiem i Czarną Anu - pieskami rodziców M. po cienistym lesie i słonecznych polach.